Rozdział XXXVIII ''Królewska Przystań''
Theon i jego załoga wypłynęli jeszcze tego samego dnia, którego przybili na Smoczą Skałę. Był już późny wieczór, ale Visenya stała na klifie i obserwowała statek wypływający z portu. Wciąż myślała o tym czy nie powinna była dać mu chociażby więcej ludzi, ale nie... Żelaźni Ludzie najlepiej poradzą sobie w swoim własnym towarzystwie, a ona potrzebowała swojego wojska przy sobie. Część jej floty już zatonęła, zaatakowana przez Eurona Greyjoya, a inna część niedługo powinna przybić do portu Meereen i zabrać pozostałą część jej armii do Westeros. Ale to wciąż zajmie co najmniej cztery miesiące... Do tego czasu musi sobie radzić z tym co ma.
Nie powinna mieć z tym żadnego problemu, zważywszy na to że ma wsparcie Dorne i Tyrellów. I smoki.
Właśnie, smoki... Wszystkie znalazły sobie miejsce do przespania nocy nieopodal miejsca, gdzie właśnie stała. Viserion leżał najbliżej, bo jego łeb prawie opierał się - albo raczej zmiażdżyłby - jej stopy.
Jeszcze całkiem niedawno były takie małe... Leżały jej na kolanach, przytulały się do niej, jeszcze wcześniej nawet po niej wspinały. Teraz role się odwróciły, to ona polegała na nich mocniej niż one na niej. Nie zmieniło to jednak tego, że postrzegała je wciąż jak swoje dzieci, być może jedyne jakie będzie mieć.
Pogłaskała Viseriona po łbie, kiedy ten już wolno mrugał oczami, powoli zapadając w sen. Pochyliła się i pocałowała czubek jego głowy, zanim się odwróciła, by to samo zrobić z resztą smoków. Wtedy zauważyła, że dość daleko - w bezpiecznej odległości - stał Robb i patrzył się w jej stronę.
— Czyżbyś się bał?! — zawołała. Nie ruszyła się ze swojego miejsca. Uśmiechnęła się i wskazała na bestię, leżącą obok niej. — To Viserion. — potem wskazała na tą zieloną. — Tam jest Rhaegal. A tam Drogon i Maelia. — tutaj pokazała na leżące obok siebie czarnego i białego smoka. Ale wciąż nie zrobiła nawet kroku, jakby zapraszała Robba, by to on do niej podszedł.
— Kto by się nie bał? — odparł, ale zrobił krok bliżej, mimo iż nie był przekonany czy chce podchodzić.
Nie miał żadnej pewności, że Visenya jest w stanie je wszystkie kontrolować, że nagle któryś z nich go nie zaatakuje. Tak jak Szary Wicher, reagował sam kiedy czuł, że Robb może być w niebezpieczeństwie. Był już dostatecznie przerażający, szczególnie kiedy sięgał mu już do pasa i dalej rósł, a te... bestie były o wiele większe. Kiedy Visenya siedziała na grzbiecie jednej z nich, to ledwo było ją widać. I zapewne one też cały czas rosły, jakby już nie były dość przerażające.
— Nie musisz się obawiać. Chodź. — zachęciła go ruchem głowy. Jej uśmiech nieco się poszerzył, kiedy zobaczyła, jak powoli Robb stawia kroki. — Nic ci nie zrobią, obiecuję. Słuchają się mnie.
Nie była to do końca prawda, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Zazwyczaj nie robiły nic wbrew niej, nigdy nie skrzywdziły żadnego z jej przyjaciół, ale zachowały swoją nieokiełznaną naturę. Nigdy nie zapomniała o tym, jak w Meereen przyniesiono jej zwęglone kości dziecka. Obiecała sobie, że to się nie powtórzy, lecz nie mogła trzymać smoków zamkniętych - to również sobie przysięgła. Nie popełni błędu swoich przodków.
Robb z kolei zastanawiał się nad tym, jak ludzie nazywali ją "Matką Smoków". Przecież ich nie urodziła, prawda? To czemu nazywa się ich matką? Brzmiało to bardziej jak tytuł stworzony do tego, by się wywyższać bardziej niż mający jakikolwiek większy sens. Czemu mówiła o nich jak o swoich dzieciach? Historia dużo mówiła o Targaryenach i ich smokach, ale nie było ani słowa o tej więzi będącej jak ta rodzic-dziecko. Była ona głęboka, ale nie w ten sposób.
Tak samo jak nie rozumiał czemu zwie się "Niespaloną". To musi być jakaś przenośnia, prawda? Po prostu coś związanego z jej pochodzeniem albo ze smokami, tak?
— To wciąż zwierzęta. Nigdy nie wiesz, co zrobią. — powiedział, ale podszedł jeszcze bliżej, aż stał na odległość dwóch kroków od niej.
Praktycznie zapadła już noc, gdy wychodził się przejść nie spodziewał się, że na nią trafi. Gdyby miał jej szukać powiedziałby, że pewnie jest już w swoich komnatach i szykuje się do snu. A tymczasem stała tu przed nim i oświetlał ją jedynie blask księżyca. Idealnie pasował do jej srebrzystych włosów, nadając jej jeszcze bardziej wyjątkowego, magicznego wręcz wyglądu.
Stojąc blisko niej nie był w stanie nie podziwiać jej mężczyzna kobietę, jak poeta swoją muzę, jak malarz modelkę. Poeta szuka słów, by idealnie opisać wdzięki, malarz najlepszej farby, by jak najlepiej oddać piękno, a mężczyzna... Po prostu patrzy i podziwia. Pragnie spojrzeć z bliska, pragnie dotknąć i nieważne czego by nie zrobił, nie jest w stanie zmienić swojej natury.
Ale tak samo nie potrafił przestać porównywać jej z Talisą. Za każdym razem, gdy byli blisko przypominała mu o niej, nawet sam nie wiedział dlaczego. Wyglądem były całkowicie różne, to, co je łączyło, to była... dobroć. Czysta dobroć, chęć pomocy ludziom - chociaż na różne sposoby.
Talisa leczyła ludzi, nieważne dla kogo walczyli. Ona nie wybierała stron, patrzyła na każdego człowieka tak samo, jako żywą istotę, której życie ma znaczenie i powinna spróbować wszystkiego, by ją uratować.
Visenya natomiast miała znacznie ambitniejszą wizję. Podbić kontynent i wtedy zacząć zmiany. Udało jej się to w Essos z Wolnymi Miastami - słyszał, że nawet po swoim wyjeździe do Westeros kazała komuś kontynuować swoją kampanię, by wyplenić pojęcie niewolnictwa do końca - lecz czy może powieść się tutaj? Gdzie ludzie są inni?
Nikt nie czeka na wybawcę, który uwolni go z kajdan. Prości ludzie nie przejmują się przepychankami wielkich rodów, zajmują się swoim życiem, interesują się co najwyżej tym, co dzieje się z ich Lordem. To do niego idą z wszelkimi prośbami, nie do Namiestników czy Króla. Ci - a szczególnie władca - są figurami, które jedynie sobie wyobrażają na podstawie plotek.
Prości ludzie po prostu chcą żyć. Nie twierdzi, że Vis nie może zapewnić im lepszego życia, ale znacznie ciężej będzie jej ich do siebie przekonać, kiedy nie ma pozycji wyzwolicielki, a osoby, która sprowadziła kolejną wojnę na ich ziemie - nawet jeśli popierał pozbycie się Cersei Lannister.
— Wiem. Nie skrzywdzą cię, jeśli nie masz wobec mnie żadnych złych intencji. — podeszła do niego i złapała za rękę. Nie czekała na to, aż sam zdecyduje się wreszcie podejść, sama podprowadziła go do leżącego najbliżej Viseriona. — On uwielbia był głaskany. — dodała, kładąc rękę Robba na łbie smoka.
To było... Dziwne uczucie. Zdarzało mu się w dzieciństwie łapać jaszczurki z Jonem, które są pokryte smokami tak samo jak smoki, ale o wiele, wiele mniejsze. W dodatku Viserion w dotyku był bardzo ciepły. Nie po prostu ciepły, tak jak skóra człowieka, tylko jeszcze bardziej. Jakby cały czas gdzieś w środku palił się ten ogień, którym potrafi zionąć.
— To... dziwne. — odezwał się w końcu.
— Że lubi być głaskany? — zapytała, tłumiąc w sobie śmiech.
Wiedziała o co mu chodziło, ale nie mogła się nie podroczyć.
— Nie. — też krótko się zaśmiał, już samemu przesuwając dalej rękę po łbie smoka. — Jest bardzo specyficzny w dotyku, ale przyjemny. — wyjaśnił.
Viserion poruszył trochę łbem, z początku strasząc tym Robba, ale chciał tylko przysunąć się bliżej, pokazując tym samym, że zaiste, bardzo lubi pieszczoty.
— Robi się już bardzo późno... — zauważyła po kilku minutach ciszy między nimi, kiedy zajmowali się Viserionem. Zawahała się, nie będąc pewna czy chce powiedzieć to, co miała już na końcu języka. Odchrząknęła i powiedziała w końcu: — Odprowadzisz mnie do twierdzy? Zdaje się, że mój rycerz poszedł już odpocząć.
Bzdura, bo sama kazała ser Arthurowi zostawić ją samą, i to kiedy wychodziła z zamku. Pragnęła wtedy pobyć sama, patrzeć na odpływający statek i pogrążyć się we własnych myślach. Kiedy zobaczyła za sobą Robba chciała zapytać co się stało między nim a Theonem, ale wątpiła, by ufał jej na tyle, by o tym opowiedzieć. Dlatego wybrała milczenie na ten temat, jeśli będzie chciał się tym podzielić, to to zrobi.
Póki co Theona tu nie ma i w najbliższym czasie nie będzie, a jeśli konflikt powróci i będzie musiała go rozwiązać, to najwyżej zapyta się Varysa, być może będzie wiedział co się wydarzyło.
Ona sama nie czuła się jeszcze gotowa na dzielenie się swoimi zmartwieniami, więc nie zamierzała obrażać się o brak zaufania ze strony Robba.
— Oczywiście, Wasza Miłość.
Na pewno nie boi się tutaj o swoje bezpieczeństwo, w przeciwnym razie nie byłaby tutaj sama, kiedy przyszedłem. Jej rycerz nie opuszcza jej nawet na chwilę, o ile nie rozkaże mu inaczej. Czyżby... Chciała spędzić ze mną jeszcze trochę czasu?
***
Zgodnie z pesymistycznymi przewidywaniami Visenyi, nie przyszedł żaden list z Królewskiej Przystani. Jedyne co się stało, to Żelazna Flota wycofała się z Zatoki Czarnego Nurtu, pozostawiając stolicę wrażliwą na atak ze strony morza. Było to co najmniej podejrzane, ale nie było już czasu do stracenia.
Teraz Visenya była w sytuacji, która była dla niej tak samo nierealna jak wchodzenie na statek do Westeros w Meereen. Mianowicie była pod bramami Królewskiej Przystani, które właśnie się otwierały.
Z racji wycofania się Żelaznej Floty, mogła wysłać Nieskalanych, by weszli do miasta przy użyciu tajnych tuneli.
Spodziewali się, że napotkają opór wojska, że Euron zwyczajnie uciekł, gdy przekonał się komu wypowiedział wojnę i zostawił Cersei samą na polu bitwy.
Ale było inaczej. Musiało być, inaczej tak szybko bramy nie zostałyby przed nią otwarte, musieli nie trafić na żaden opór, by dotrzeć tu tak szybko.
Visenya siedziała na koniu, miała na sobie ten sam strój, w którym przybyła na Smoczą Skałę, nawet bardzo podobnie upięte włosy. Miasto stawało przed nią otworem, ale nie towarzyszyły temu żadne okrzyki radości, tak jak to było w Essos.
Varys mówił jej, że nie powinna jako pierwsza wjeżdżać do miasta, że to może być pułapka, ale nie posłuchała go. Nie czuła, jakby ktoś mógł jej w tym momencie zagrozić.
Po jej prawej był jak zwykle ser Arthur, a po lewej tym razem Missandei. Za nią podążała pozostała część wojska, która nie brała udziału w tajnym wejściu za mury stolicy.
Opuszczając Smoczą Skałę na rzecz przybycia tutaj czuła jednocześnie smutek i podekscytowanie. Teraz towarzyszył jej jedynie stres. Wiedziała jak wygląda w środku Czerwona Twierdza, w końcu spędziła tu trochę czasu, kiedy przywieźli ją tu po śmierci Roberta. Powinna się bać tego, kogo może zastać w środku, z kim może przyjść jej stanąć twarzą w twarz. Jednak coś było nie tak. Brak wojska Lannisterów na ulicach, brak Żelaznej Floty...
A jeśli...
— Oto Visenya z rodu Targaryenów! Prawowita dziedziczka Żelaznego Tronu, Pierwsza tego imienia, Królowa Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi, Obrończyni Siedmiu Królestw! Matka Smoków, Khaleesi Wielkiego Morza Traw, Królowa Yunkai, Królowa Astapor, Królowa Meereen, Niespalona, Wyzwolicielka z Okowów! — kiedy Missandei przedstawiała ją ludziom, miała ochotę pogonić konia, by jak najszybciej dostać się do Czerwonej Twierdzy.
Przypomniał jej się sen, który miała dawno temu, jeszcze przed narodzinami Maeli. O zamglonej postaci, która szła ulicami Królewskiej Przystani. Mijając zniszczone domy, przerażonych lub martwych ludzi zmierzała do zamku, a potem do sali tronowej. Pamiętała słaby płacz w tle, krzyki i nieludzkie ryki. Teraz już wiedziała, że były to smocze ryki. Wiedziała także, że to co widziała potem: nagą, ubrudzoną popiołem dziewczynę ze srebrnymi włosami, siedzącą na ziemi, z małym smokiem, który wspinał jej się po plecach - to musiała być Daenerys i narodziny trójki pozostałych smoków.
Jedyne co pozostawało tajemnicą, to pierwsza część snu.
Jadąc powoli w stronę twierdzy patrzyła na ludzi, którzy wyszli na ulicę, by zobaczyć co się dzieje. Nikt nie próbował wchodzić jej w drogę, ale nie patrzyli na nią ciepło. Na pewno nie pomogło też to, że jej smoki krążyły po nad miastem, poznając przy tym nowe miejsce.
Nie była w stanie powiedzieć czy ludzie byli do niej wrogo nastawieni czy zwyczajnie się bali, nie wiedzieli jak zareagować w nowej sytuacji. Nie mogła ich za to winić, nie znali jej, nie wiedzieli jakie ma zamiary. Sama by się bała, gdyby była w ich położeniu: Obca osoba, z wojskiem i smokami przybywa do miasta i nazywa się twoim władcą. Szczególnie, kiedy wyglądało na to, że poprzednia Królowa uciekła. Bo jak wyjaśnić jednoczesny brak wojska i floty?
Przy schodach prowadzących do Czerwonej Twierdzy zeszła z konia. Czuła, jak mocno bije jej serce na myśl o tym, co się zaraz stanie. Zna te schody, te korytarze, prowadzące do sali tronowej. Przełknęła ślinę, przezwyciężając wspomnienia o tym, jak była tu po raz pierwszy. To tu się urodziła, to tu jest jej dom, tylko tu może go sobie stworzyć.
Przypominało to przybycie na Smoczą Skałę, które było niemal jednoznaczne z wypowiedzeniem wojny o Żelazny Tron. Wejście do Czerwonej Twierdzy było jak zwycięstwo. Weszła, a raczej prawie wbiegła po schodach na górę, nie czekając aż ktoś otworzy jej drzwi sama je popchnęła.
Zderzyła się z pustką. Nikogo tu nie było, nawet służby. Kiedy szła, odgłos jej obcasów uderzających o posadzkę odbijał się w korytarzach. Od razu skierowała się do sali tronowej, tutaj znała drogę. Wokół były powywieszane banery z lwami Lannisterów, były obecne nawet na niektórych elementach w korytarzach czy też oknach.
— Zostańcie tu. — rzuciła przez ramię, zatrzymując się przed drzwiami prowadzącymi do sali tronowej.
— Wasza Miłość-
— To rozkaz twojej Królowej. — ucięła szybko sprzeciw ser Arthura.
Odwróciła głowę i wyciągnęła powoli ręce, opierając je na uchwytach drzwi. Odetchnęła głęboko i czując przechodzący przez nią dreszcz popchnęła je mocno, i zaczęły się powoli otwierać.
Sala była taka, jak ją zapamiętała poza tym, że lwy nie miały już towarzystwa jeleni na banerach. Przestronna komnata, która widziała tyle koronacji, tyle ważnych wydarzeń. Tylu jej przodków stało tu, gdzie ona teraz stoi. Jej rodzice na pewno też, wielokrotnie. W tym pomieszczeniu zginął też jej dziad - Szalony Król - z ręki Jaimego Lannistera. A teraz ona tu stoi. Nie jako więzień, nie jako trofeum wojenne, a jako Królowa, ostatnia z rodu smoka.
Gdy już obejrzała pobieżnie salę, jej wzrok skierował się na wprost, na Żelazny Tron. Stał tam, jakby na nią czekał. Całe jej ciało trzęsło się w oczekiwaniu, musiała się skupić na tym jak stawia kroki, by się nie przewrócić. Łzy zebrały jej się w oczach, ale szybko je starła, kiedy wchodziła po kilku stopniach, prowadzących do tronu.
Ostatnio stała tak blisko niego ponad cztery lata temu. Wyciągała wtedy rękę, by go dotknąć, ale finalnie tego nie zrobiła. Jaime jej przerwał, znalazł ją w sali tronowej. Pamiętała nawet, co jej wtedy powiedział: "Jeśli chciałabyś usiąść na tym tronie, musiałabyś najpierw zabić wielu ludzi."
Oto jest, kilka lat i niezliczoną ilość śmierci później. Już nie wyobrażała sobie, że to jej ojciec powinien zasiąść na tym tronie po śmierci Szalonego Króla, teraz ma w głowie jedynie obraz siebie.
Królowa Siedmiu Królestw. Miejsce, z którego może zrobić więcej, niż skądkolwiek indziej. Tytuł, za którym siłą rzeczy goniła przez ostatnie lata.
Wyciągnęła powoli drżącą rękę, próbując uspokoić swój oddech. To było prawdziwe, to nie sen. Musiała go dotknąć, by się upewnić. Musi zobaczyć jaki jest w dotyku, zanim na nim usiądzie.
Jednak i tym razem jej dłoń zatrzymała się w połowie drogi, i to ponownie dlatego, że usłyszała głos Jaimego Lannistera.
— Visenya. — nigdy nie słyszała, by tak się do niej zwrócił. Zawsze to było jej fałszywe imię, to, które jej nadali: Maegelle. Brzydziła się nim, już nigdy nie przejdzie jej przez gardło. Chcieli ją ograbić z tego, kim przeznaczone było jej zostać.
Na szczęście im się nie udało.
Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Jaimego, stojącego przy wejściu do korytarza na tym końcu sali, po jej lewej stronie za Żelaznym Tronem.
Nie zdążył powiedzieć nic więcej, zanim do sali wpadli Nieskalani i kilku dothraków, których traktowała jak swoją osobistą gwardię. Oczywiście ser Arthur też niemal od razu znalazł się przy niej.
Jeśli rozpoznali się z Jaimem, to absolutnie nie dali tego po sobie poznać.
— Stój tam gdzie stoisz i rzuć broń. — powiedział Arthur, stając krok przed Vis.
— Nie chcę skrzywdzić jej wysokości. — zapewnił Jaime, niezgrabnie - bo miał tylko jedną rękę - odpinając pasek, przy którym miał swój miecz i rzucił go na podłogę, kopiąc go potem w stronę żołnierzy.
Tak jak postanowił, kiedy Cersei powiedziała mu o swoim planie wyjechania - a raczej ucieczki z Królewskiej Przystani, tak też zrobił. Nie popłynął z nią, miał jej dość. Dość jej braku poszanowania dla ludzkiego życia, dość jej samolubności, zachłanności, żądzy władzy... Nawet jeśli miałby teraz zostać skazany na śmierć przez Smoczą Królową, to było to lepsze niż kolejny dzień życia pod butem Cersei.
— Co tutaj robisz? Gdzie są wszyscy? Gdzie wojsko, gdzie Cersei? — zadała pytania Visenya, ruszając się ze swojego miejsca tak, by stanąć naprzeciw niego, w odległości najwyżej dwóch kroków. Cieszyła się, że Tyrion jeszcze tu nie dotarł, w przeciwnym razie już wymieniałby jej tysiące powodów, dla których nie powinna zabijać Jaimego - nawet jeśli w ogóle nie miała tego w planach.
Nie lubiła go, nie żywiła do niego tej samej sympatii co on do niej - a przynajmniej kiedyś ją kochał, teraz już nie mogła być tego pewna - ale nie zamierzała go zabijać. Oczywiście zakładając, że nie będzie sprawiał problemów i znowu próbował ją zabić.
— Nie jesteś bezpieczna, Wasza Miłość. — zaczął. — Cersei zabrała całe wojsko na statki Żelaznej Floty i uciekła razem z Euronem Greyjoyem. Chce cię zabić, pozwolić myśleć, że wygrałaś, a potem niespodziewanie uderzyć. Nie może zaatakować cię otwarcie, więc zrobi to podstępem. — powiedział to szybko, jakby bał się, że zaraz każe go złapać i wtrącić do lochów albo ściąć.
Oczywiście, że uciekła, tak jak podejrzewała. Wróci to później, będzie czekać aż się potknie abo któryś z zamachów na jej życie się powiedzie. Bo takie tylko miała wyjście, działać jak tchórz. Niemożliwym będzie teraz ją znaleźć na całym ogromnym morzu, przewidzieć dokąd płynie - o ile ma jakiś konkretny cel. Poza tym, żeby rzucić wyzwanie Żelaznej Flocie musiałaby albo zaangażować w walkę smoki, albo zaryzykować całą swoją flotę, której znaczna część statków była jeszcze na drugim kontynencie. Miała tylko nadzieję, że nie zatopią właśnie tej części jej wojska, która jeszcze nawet nie przypłynęła do Westeros.
— Mówisz mi to, bo...? — miała przeczucie, że mówił jej prawdę, lecz wciąż nie była pewna jego intencji. Może wciąż miał do niej urazę za to, jak go wykorzystała, by uciec? Jej samej się to nie podobało, ale było to zło konieczne. Ich ostatnie spotkanie było na polu bitwy i również nie przebiegło dobrze, bo szarżował na nią z włócznią.
Jak miałaby mu zaufać? Cersei mogła nim zmanipulować, a on pewnie nawet by o tym nie wiedział, a ona weszłaby w pułapkę.
Wydawałoby się, że wraz z odejściem fałszywej królowej sytuacja chociaż na chwilę będzie spokojniejsza, jednak będzie musiała oglądać się przez ramię na każdym kroku i pozostać otoczona przez strażników, jeśli nie chce stracić życia. W końcu, wystarczy jedna dobrze wymierzona strzała albo celnie rzucony nóż...
— Bo mam dość swojej siostry, dość tego, że ludzie umierają w kolejnych wojnach, chcę, by to wszystko się skończyło. Visenyo, Wasza Miłość, znasz mnie od zawsze, nigdy nie chciałem dla ciebie źle-
— Było ci mnie żal, to nie sympatia. — przerwała mu, nie chcąc słuchać, dokąd zmierza...
— Kochałem cię. — ...ale jednak to powiedział. Potwierdził jej przypuszczenia i znowu poczuła się źle z tym, jak go potraktowała, jakby jego uczucia nie miały znaczenia. On ofiarował jej swoje serce, a ona rzuciła je na ziemię, zdeptała i zostawiła samego z problemem. Tak jak zostawiła Daario, którego z kolei bardzo polubiła, który sprawiał, że była szczęśliwa... — Cersei nazwała mnie żenującym z tego powodu, bo kocham kobietę, dla której jestem niczym. Dla wszystkich, których kocham jestem niczym, ale nie jestem takim złym człowiekiem, jak próbujecie mi wmówić. Chcę końca rozlewu krwi i lepszego życia dla tych wszystkich ludzi, którzy przez ostatnie lata przeżywali jedną tragedię za drugą. Jeśli ty jesteś w stanie zmienić ten spieprzony świat, to jestem gotów oddać nawet życie, by ci się udało.
Zamilkła, na kilka minut. Próbowała znaleźć słowa, które opiszą to, co czuje, ale nie potrafiła. Nie powinna się rozczulać nad mężczyzną, którego nie lubiła i którego rodzina wyrządziła jej tyle złego, ale jednocześnie dla Tyriona była łaskawa, uczyniła go nawet swoim Namiestnikiem. Jaime wcale nie był dla niej gorszy, wręcz to ona była to złą, wplątując go w wiele rzeczy, który tylko jej miały przynieść korzyść. Gdzie by tu była sprawiedliwość, gdyby jemu nie dała tej samej szansy co Tyrionowi, co Varysowi, przez którego zginęła jej ciotka.
— Niedawno próbowałeś mnie zabić. — wykrztusiła z siebie w końcu, wciąż zastanawiając się co powinna zrobić.
— Byliśmy przeciwnikami na polu bitwy i gdyby znowu tak było, to bez wahania postąpiłbym tak samo, bo zawsze walczę dla swoich ludzi. — odparł, robiąc krok w jej stronę, nie przejmując się tym, że Nieskalani wyciągnęli swoje włócznie w jego stronę. — Ale nie chcę, żeby tak było. — dodał. Naprawdę wyglądał na zmęczonego tym wszystkim, nie kłamał mówiąc, że chce, by to wszystko się już skończyło. — Zostałem wyrzucony z Gwardii Królewskiej przez króla Tommena Baratheona, co uczyniło mnie dziedzicem mojego ojca. — po tych słowach zaczęła domyślać się, do czego zmierza, ale upewniła się w tym dopiero, kiedy uklęknął na jedno kolano. Ani przez moment nie przestał patrzeć jej w oczy. — Ja, Jaime Lannister, Lord Casterly Rock i Namiestnik Zachodu, przysięgam wierność Visenyi Targaryen, prawowitej Królowej Siedmiu Królestw. Ślubuję bronić jej przed wszystkimi wrogami w dobrej intencji i bez podstępów, stawię się na każde wezwanie. Przysięgam to na bogów starych i nowych.
— Nie masz wojska, twoja siostra zabrała je całe. Nie masz żadnego autorytetu, ludzie tobą gardzą. — wymieniła, zbliżając się i zatrzymując dopiero, jak stała tuż przed nim. Cały ten czas miała dłonie splecione przed sobą. Uniosła głowę, jak to robiła będąc w swojej roli królowej, tym samym przerywając też ich kontakt wzrokowy. — Ale sprzeciwiłeś się siostrze i tu zostałeś, zakładam, że głównie po to, by mnie ostrzec. — znowu na niego spojrzała, ale nie pochylając przy tym głowy. — Przyjmuję cię jako mojego Namiestnika na zachodzie, lecz jeśli kiedykolwiek chociażby nabiorę podejrzeń, że mnie zdradziłeś, spalę cię żywcem.
Czy to była dobra decyzja? To się okaże, ale miała nadzieję, że nie popełniła błędu, bo każdy nieuważny krok może ją kosztować życie. Opierała się głównie na tym, jak sama zapamiętała to rodzeństwo. Cersei nigdy nie była osobą, z którą łatwo było żyć, prędzej czy później to musiało się tak skończyć.
— Ñuha Dāria, mirri vala iepagon iā rhaenagon, ziry koskla zirȳlago hae Christer Renel. — nie zorientowała się nawet, kiedy do sali weszli kolejni Nieskalani, jeden z nich podbiegł do niej, ukłonił się i powiedział te słowa.
"Moja Królowo, jakiś mężczyzna prosi cię o spotkanie, przedstawił się jako Christer Renel."
Christer Renel... Brat Selarii. Ten, który pomógł jej wysłać list. Spotkali się raz i był to bardzo... specyficzny moment, żeby nie powiedzieć, że aż dziwny. Dziwnie się do niej zwracał. Mówił, że wysłanie listu, to będzie jego ostatni akt pomocy w jej stronę, ale teraz prosił o spotkanie.
"Każdy kto pragnie tronu jest twym wrogiem, zdolnym udusić cię we śnie." - tak jej powiedział. Wciąż czuła ciarki na przechodzące po plecach, gdy myślała o tej radzie.
Po co chciał się z nią zobaczyć? Czy mogła mu ufać? Pomógł jej, był bratem służącej jej matki, ale powodował w niej dziwne odczucia, aż sama nie potrafiła ocenić ani jego intencji, ani jego samego.
Ale może... Może miało to coś wspólnego z Selarią? Nie wiedziała co się z nią stało, od kiedy się rozdzieliły. Zakładała, że zginęła, ale co jeśli nie? Może nawet gdzieś tu jest? Może jest z niej dumna i czeka, by zobaczyć się z nią po tylu latach? Ale wtedy sama by do niej przyszła... A jeśli trzeba ją uratować, to o to chodzi? Zrobi to bez wahania, ma przecież możliwości...
Albo właśnie robi sobie puste nadzieje i bardzo się zawiedzie, kiedy spotka się z Christerem - bo już podjęła decyzję, musi się z nim zobaczyć. Chociażby po to, by mu podziękować.
— Ivestragon zirȳla bona kesan rhaenagon zirȳla isse se dārōñe tistālion hen Mele Gaomagon. — odparła.
"Powiedz mu, że spotkam się z nim w królewskich komnatach Czerwonej Twierdzy."
Cień uśmiechu przeszedł przez jej twarz, kiedy pojawił się ten promyk nadziei, że Selaria może jeszcze żyć. Jednakże wszelkie ślady radości zniknęły, kiedy obróciła się i spojrzała na Żelazny Tron.
To jeszcze nie koniec walk, rozlewu krwi i ciągłego stresu. Jeśli to symbol zwycięstwa, to nie zasłużyła na niego, bynajmniej jeszcze nie teraz. Był tak blisko, wystarczyłoby kilka kroków, by znowu przed nim stanąć i go dotknąć, a nawet na nim usiąść. Ale nie, nie czas na to, nie może tego zrobić. Póki co może tylko dalej fantazjować jaki jest, mając go na wyciągnięcie ręki, lecz nie móc po niego sięgnąć.
Zwróciła swój wzrok przed siebie, wyminęła wciąż klęczącego Jaimego i skierowała swoje kroki do korytarza, prowadzącego do apartamentów króla i królowej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro