Rozdział XXXV ''Rady''
Była obecnie poza zamkiem, zaczerpnąć świeżego powietrza albo raczej uspokoić gonitwę myśli. Stała oparta o kamienną barierkę, niemalże u szczytu schodów, prowadzących do twierdzy. W jednej ręce trzymała krótką odpowiedź Eurona na jej list, a w drugiej obrała srebrną zaponę, jednak jej myśli skierowały się obecnie w innym kierunku. Nawet nie do porannej rozmowy z Tyrionem o smoczym szkle, a do jeszcze czegoś innego.
Myślała o śnie, który miała tej nocy. Nie był to jeden z tych mówiących o przyszłości, na pewno nie. W końcu gdy śniła, nie rozumiała znaczenia rzeczy, które działy się na jej oczach.
Miała w tamtym momencie ze cztery latka. Stała na balkonie w sali tronowej Czerwonej Twierdzy, usilnie próbując wyjrzeć za kamienną poręcz, ale ledwo sięgała do niej rękami, w końcu miała ledwie metr wzrostu. Ciężko było jej więc dojrzeć cokolwiek, co działo się przy Żelaznym Tronie. Nie żeby rozumiała wiele z tego co się dzieje, ale wcześniej rozpoznała sylwetkę swojego taty i chciała widzieć co się dzieje.
— Cieszysz się widokiem, księżniczko? — przeniosła wzrok swoich fioletowych oczu na rycerza, którego zawsze widywała w pobliżu ojca, a teraz pilnował jej, by nic sobie przypadkiem nie zrobiła. Sięgała ser Arthurowi nie dalej niż do biodra i widocznie jej się to nie podobało. On widział wszystko bardzo dobrze, podczas gdy ona nawet nie mogła wyjrzeć za barierkę.
— Nie. — odpowiedziała jednym słowem, wracając do swoich prób podciągnięcia się na barierkę. Nieudanych prób.
— Może mógłbym pomóc? Jeśli oczywiście mi pozwolisz, księżniczko. — znowu na niego popatrzyła, ale dopiero kiedy klęknął obok niej na jedno kolano, zniżając się do jej wysokości. Był jedynym rycerzem, który tak się przy niej zachowywał. Inni jakby nie mieli ręki do dzieci, albo nie chcieli klękać w swoim stroju królewskiego strażnika. A jej małe dziecięce serce zawsze ujmowało to, jak ktoś kucał albo klękał do niej, by rozmawiać albo wziąć ją na ręce. To kojarzyło jej się z tatą, który zawsze brał ją na ręce, gdy rozmawiali. Albo z mamą, która za każdym razem gdy ją tuliła mówiła, jak bardzo kocha swoje najmłodsze dziecko.
— Możesz... — mruknęła, wyciągając do niego rączki, by ją podniósł. Ser Arthur złapał ją delikatnie pod ramionami i wstając podniósł, sadzając ją potem na grubej, kamiennej poręczy. Teraz miała idealny widok na wszystko co działo się w sali tronowej, a szczególnie na swojego tatę, który - jak go teraz oglądała - miał koronę na głowie. — Tata też jest księżniczką? — zapytała, wywołując krótki śmiech u swojego towarzysza. Zadała to pytanie dlatego, że noszenie korony kojarzyło jej się póki co wyłącznie z tym, jak rodzice i służące bawiły się z nią, a ona nosiła wtedy swoją zabawkową koronę.
— Twój tata został dzisiaj Królem Siedmiu Królestw. — wyjaśnił jej, pochylając się trochę obok niej. Wciąż trzymał ją asekuracyjnie za ramiona, żeby przypadkiem nie wypadła przez balkon.
— I dlatego jest tu dużo ludzi? — zadała kolejne pytanie. Na osobie takiej jak ona i tak młodej, takie tytuły nie robiły wrażenia i nie zdawały się jej przejmować. Dla niej jedyną różnicą było to, że wcześniej do jej ojca ludzie zwracali się: "książę", a ostatnio zaczęli mówić:"Wasza Miłość".
— Wszyscy Lordowie z Siedmiu Królestw zjechali się tu, żeby przysięgać mu swoją wierność. Tak jak wcześniej przysięgali jego ojcu, i jego ojcu, i tak w kółko.
— To nudne. — stwierdziła, wywołując kolejny krótki śmiech u rycerza.
— Może. Ale też ważne.
— Mnie też tak będą kiedyś przysięgać? Nie chcę siedzieć i się nudzić.
— Przysięgając twojemu ojcu, przysięgają również tobie. I twojej mamie, i rodzeństwu.
— Ale jak to, przecież mówią to do niego, a nie nas wszystkich. — nie rozumiała tego. Nikt jeszcze nie tłumaczył tak małemu dziecku takich rzeczy. Poza tym, nie rozumiała tego całego przysięgania wierności i tak dalej, dla niej były to póki co puste słowa. — A przynajmniej mnie nikt nie przysięgał.
— Ja mogę ci przysięgać. — wtedy obróciła swoją główkę w bok, na niego. Miał lekki uśmiech na twarzy, jak zawsze gdy z nią rozmawiał albo nawet jej pilnował. Była na tyle pociesznym dzieckiem, że ciężko było nie uśmiechnąć się na sam jej widok. Ściągnął ją z barierki, żeby stała przed nim i znowu klęknął na jego kolano. — Księżniczko Visenyo Targaryen, przysięgam ci swoją wierność i że obronię cię przed każdym niebezpieczeństwem, choćby za cenę własnego życia.
— Ale ja nie chcę byś umierał, ja cię obronię, przysięgam. — odparła, a na jej twarzy zagościł nieśmiały uśmiech.
— Nie wątpię, księżniczko.
Nie była to długa chwila, ale dobrze ją pamiętała. Jakby... Co by się stało, gdyby nie ta wojna? Albo gdyby jej ojciec przeżył? Ale wtedy nie miałaby czterech lat podczas koronacji...
A może to tylko jakieś jej głębokie marzenie, które nigdy się nie spełni. Marzenie o domu, spokoju, szczęśliwym dzieciństwie. Marzenie o braku trosk. Zatraciła się myślami w tym śnie, nie zważając nawet na to, co się dzieje wokół niej. Naturalnie nie zauważyła więc, stojącego niedaleko za nią Robba.
Zastanawiał się czy podejść i zacząć rozmowę. Wyglądała na zamyśloną, kiedy patrzyła przed siebie w dal, w morze albo na dwa smoki, wyglądające jakby bawiły się ze sobą wysoko na niebie.
Jej srebrne włosy były dzisiaj zebrane inaczej, warkocze nie tworzyły koka, a spływały w dół jej głowy i zbierały pozostałe pasma w luźną kitkę, opadającą aż do jej talii.
Kłamałby, gdyby powiedział, że nie jest ładna. Tak samo myślał chyba każdy, kto miał oczy i widział ją choć raz. Było coś w tym, że jej uroda była unikalna. Na co dzień nie spotykało się przecież nikogo o srebrzystych włosach i fioletowych jak ametysty oczach. Zawsze ludzi ciągnęło do rzeczy wyjątkowych, tak też było w przypadku tego rodu od zawsze.
"Wystarczy jedno spojrzenie na te piękne, srebrne loki... Nie każdego dnia człowiek ma okazję dosiąść smoka."
Nie wiedział ile czasu spędził, patrząc się na nią. Jednocześnie przypominała mu o utraconej miłości, ale i miała w sobie coś uspokajającego. Może po prostu jej dobroć, której się nie spodziewał, tak na niego działała i to właśnie dlatego, że była tak niespodziewana. Czuł, że może być w stanie wynegocjować z nią, by Północ pozostała niezależna od Żelaznego Tronu, jeśli dość dobrze ją pozna i dowie się, jak odpowiednio podejść do tej sprawy.
Po pewnym czasie w końcu zaczął do niej podchodzić, ale dość cicho, nie chciał, by zorientowała się ile czasu stał i się jej przyglądał, zanim zdecydował się podejść.
Dopiero gdy oparł się o barierkę obok niej zauważyła go i pospiesznie złożyła list, chowając pod nim zaponę - chociaż nie dość szybko, bo w słońcu błysnęło mu srebro.
— Nie chciałem cię przestraszyć. — zaczął, widząc jej nagłą reakcję. Nawet nie próbował czytać jej listu, nie zamierzał się wtrącać, może to jakaś prywatna korespondencja?
— Nie zrobiłeś tego. — zapewniła, chociaż było inaczej.
Jak długo tu był? Widział, jak gubi się we własnych myślach, a może uznał, że podziwia widok? Szybko wcisnęła gdzieś do kieszeni list, mówiący że Euron wypuści więźniów, ale dopiero jak Vis się z nim spotka. Albo raczej dopiero mogą przedyskutować co ma dać mu w zamian, by ich wypuścił. Nie chciała tak łatwo odpuszczać, ale coraz bardziej wyglądało to tak, że będzie musiała z nich zrezygnować...
— Są piękne, prawda? — zwróciła uwagę na smoki, wciąż latające w oddali. Byli to Viserion i Rhaegal. Musiała skierować rozmowę na coś innego niż jej zaskoczenie, a to było pierwszym, co przyszło jej do głowy - chociaż zwykle ludzie nie podzielali jej zdania, co do latających bestii ziejących ogniem.
— To nie jest pierwsze słowo, które przychodzi na myśl, kiedy przelatują ci nad głową, ale... — przerwał na chwilę, obserwując jej reakcję na jego słowa. — Ale tak, są piękne.
— Nie musisz się bać, nie jesteśmy jeszcze wrogami. — próbowała zachować dystans między nimi, stąd to "jeszcze". Chociaż nie mogła się powstrzymać od zerkania na niego od czasu do czasu. Szczególnie, że teraz miała bardzo dobrą okazję, by ocenić z bliska czy był na pewną tą samą osobą, o której śniła.
No dobra, broda jest trochę krócej ścięta.
— Nie chcę być twoim wrogiem.
— A kto by chciał? — odparła szybko, odwracając się i opierając plecami o barierkę. — Rozmawiałeś z Tyrionem, czyż nie?
Tego poranka jej namiestnik poprosił ją o rozmowę na osobności, okazało się, że chodziło o złoża smoczego szkła gdzieś pod twierdzą. Miał rację, ona nie ma z niego tak czy siak żadnego pożytku, może je równie dobrze oddać. Nie musiała nawet pytać, by domyślić się, że Tyrion wziął ten pomysł z rozmowy z Robbem, bo niby skąd indziej? Ewentualnie był jeszcze ser Davos, ale nie podejrzewała tego.
— Możesz mówić wprost: Jaka jest twoja odpowiedź? — odpowiedział, wzruszając przy tym ramionami. Po cichu liczył chociaż na tyle z jej strony, jeśli nie uda mu się przekonać jej do wspólnej walki.
— Pozwalam ci wydobywać smocze szkło, ile tylko chcesz. Dam ci potrzebnych do tego ludzi i sprzęt. Ale to nie sprawia, że jesteśmy przyjaciółmi. — założyła ręce na piersi, chciała podkreślić swoje ostatnie zdanie, ale wyglądała bardziej jak dziecko, które udaje obrażenie się na rodzica i zgadza na przytulenie - ale oczywiście udaje do samego końca.
Przez chwilę jedynym dźwiękiem były podmuchy wiatru i skrzeki smoków w oddali. Obejrzała się przez ramię, patrząc na nie, tak jak Robb, a potem to na niego przeniosła wzrok. Chciałaby zagadnąć na temat snu, który z nim dzieliła. Skoro ona miała - prawdopodobnie - jego zaponę, to pewnie on miał jej naszyjnik, ale czuła się głupio choćby myśląc o tym. Praktycznie się nie znali, co innego, gdy rozmawiała na temat swoich snów z Missandei albo Arthurem, a co innego powiedzieć o tym obcej osobie.
Uznałby ją pewnie za wariatkę, przecież nie ma żadnej pewności, że pamięta ten sen, że w ogóle go miał, i że to do niego trafił jej naszyjnik.
Nie chciała stać w ciszy, ale nie mogła też zacząć tak głupiego tematu. A nie wiedziała o nim dość, by wiedzieć o czym rozmawiać.
Muszę później podpytać o niego Varysa.
— Nawet gdybym wam wierzyła, nie mogłabym porzucić wojny na południu i rzucić się w stronę innej. — dodała, odwracając wzrok na zamek. Zawsze jak na niego patrzyła, czuła dumę z tego, kim jest, jaka jest historia jej rodziny. Oczywiście pomijając te złe wydarzenia.
— Więc ją skończ. — rzucił to tak lekko, jakby wystarczyło pstryknąć palcem i wojna byłaby skończona. Visenya nawet w ten sposób się na niego spojrzała, jakby był całkowicie niepoważny. — Masz armię, flotę, smoki... Czego więcej ci potrzeba?
To samo mówiła jej Yara, by po prostu zaatakować miasto ze wszystkim co mają i upadnie jeszcze tego samego dnia.
Jednak on nie do końca to miał na myśli.
Gdyby on miał takie możliwości jak ona, gdy był na wojnie, wszystko potoczyłoby się inaczej. Starał się zrozumieć jej obawy, czego się boi, ale nie chciała w żaden sposób tego zdradzić. Widać uważała, że nie może okazać nawet najmniejszej słabości, ale czy naprawdę lepiej jest uważać, że wszystko się wie i jest się pewnym, niż przyznać się do obaw?
Może niekoniecznie przed nim, w końcu byli sobie obcy, nie byli nawet po tej samej stronie barykady.
Jeśli kiedykolwiek znaleźliby się po dwóch jej stronach, przynajmniej wie, że nie chce bezmyślnie wybijać wszystkich, którzy stoją na jej drodze.
Chciała coś odpowiedzieć. Powiedzieć, że nie zamierza poświęcać więcej żyć niż jest to konieczne, że nie rzuci wszystkich sił na miasto, nie pozwoli zginąć mieszkańcom. Szukając odpowiednich słów znowu zwróciła swój wzrok na twierdzę i zobaczyła kogoś, kto czekał na nią wyżej na schodach.
No tak, całkowicie zapomniała, że chciała porozmawiać z ser Arthurem...
— Mam nadzieję, że podoba ci się wyspa, bo wygląda na to, że spędzimy na niej jeszcze dużo czasu. — mruknęła w odpowiedzi i odbiła się od barierki.
Nie odwracała się już, nie widziała, że spojrzał za nią przez chwilę, gdy wchodziła po schodach.
— Chciałaś się ze mną widzieć, pani? — zaczął Arthur, kiedy szli już ramię w ramię po schodach z powrotem do twierdzy.
— Pamiętasz, że możesz mówić do mnie po imieniu, gdy jesteśmy sami? — odpowiedziała z uśmiechem. Już wielokrotnie go o to upominała, raz nawet zażartowała, że jest tak stary, że szybko wszystko zapomina. — Przyszła odpowiedź od Eurona. — dodała, zanim mógłby jej odpowiedzieć. — Proponuje spotkanie, by przedyskutować co mam mu dać, by wypuścił więźniów. Jeśli nie odpowiem, to już jutro będzie w Królewskiej Przystani i... Na pewno nie wyjdą z tego żywi.
— Chcesz ich ratować, czyż nie?
Skinęła głową. Nietrudno było się domyślić co chciała zrobić i usilnie szukała jakiegoś błyskotliwego pomysłu. Powinna odpuścić. Rozum mówił, że powinna ich zostawić, pokazać, że jej nie zależy, że patrzy tylko na swój cel. Tak zrobiłaby Cersei, nie obchodzi jej życie poddanych jej ludzi.
Serce Visenyi jest inne. Chwyci się każdej szansy na uratowanie życia kogoś, za kogo czuje się odpowiedzialna. Nie potrafiła powiedzieć sobie: "odpuść" albo: "nie warto". A tym bardziej nie potrafiła być tak bezduszna jak Cersei.
— Co ze mnie za Królowa, jeśli nie jestem gotowa zaryzykować dla swoich ludzi tak jak oni dla mnie? — zapytała, rozkładając ręce. Chwilę później, gdy szli już korytarzem zamku, wyprzedziła go o kilka kroków i pchnęła mocno drewniane drzwi, otwierając je na oścież. Odwróciła się wchodząc do sali i rozłożyła ręce na boki. — Jakie znaczenie ma to wszystko, jeśli na to nie zasługuję? Jeśli odpuszczę po pierwszej trudności? — uniosła dłoń lekko przed siebie, by nic nie mówił. Wiedziała, co by powiedział: "Nigdy nie odpuszczasz". — Ale jeśli spotkam się z Euronem...
— Nie może być na tyle głupi by myśleć, że wyznaczy miejsce spotkania, a ty przyjdziesz na nie sama. — przysiadła na parapecie i objęła się luźno ramionami, tak że leżały na jej udach. Arthur usiadł obok niej. Chciał ją jakoś pocieszyć, może przytulić, ale nie był pewien czy byłoby to odpowiednie - mimo iż ona sama kilka razy zainicjowała taki kontakt między nimi.
— Wie, że zależy mi na ludziach, więc to właśnie zrobi. A wtedy będzie mógł sobie wybrać, z którą Królową chce sobie ułożyć życie. — westchnęła ciężko, kręcąc głową.
— Nie on tu decyduje, to ty stawiasz warunki. — poczuła, że lekko ujął jej rękę. — Nie zawsze da się każdego uratować, ciężko to zaakceptować, ale tak jest. Wszyscy wiedzieli na co się piszą, a Dorne i tak stanie za tobą, z czy bez Ellarii Sand i jej córek.
— Radzisz, bym zrezygnowała? — spojrzała na niego. — A co z Yarą i Theonem?
— Nie mówię byś zrezygnowała, a przemyślała to jeszcze.
Znowu westchnęła. Wiedziała, że to ona musiała podjąć tę decyzję, nawet jeśli pragnęła, by ktoś zdjął z jej barków ten ciężar. Niestety, zdecydowała się na pójście tą wyboistą ścieżką i musi się jej trzymać. Czasem trzeba coś poświęcić w imię wyższego dobra...
— Już dość o tym myślałam. — odparła, oddając uścisk ręki. — Przekaż proszę Varysowi, by napisał odpowiedź. Niech napisze, że ma wypuści złapanych i dopiero wtedy dostanie zaproszenie od Królowej, w przeciwnym razie, ta zwróci jego duszę piekłu.
***
Jeszcze tego samego dnia wieczorem siedziała w komnacie z mapą wraz z Tyrionem, Varysem, Arthurem i Szarym Robakiem. Dyskutowali o kolejnym posunięciu. Siedziała przy stole, kitkę miała przerzuconą przez ramię i bawiła się jednym z kosmyków. Myślała o dzisiejszej krótkiej rozmowie z Robbem.
"Więc ją skończ. Masz armię, flotę, smoki... Czego więcej ci potrzeba?"
— Wyjdźcie. Zostawcie mnie samą. — rzuciła nagle, przerywając dyskusję. Puściła swoje włosy, przerzucając je z powrotem do tyłu i zaraz potem splotła dłonie, opierając je na stole. Widziała, że trochę ich zaskoczyła tą nagłą prośbą, ale pewnie uznali, że już za późno dla niej na takie rozmowy i chce odpocząć.— Maghagon naejot nyke Dārys hen Jelmor. — zwróciła się do Szarego Robaka i uśmiechnęła się lekko, dodając jeszcze jedno zdanie: — Sepār ȳdra daor sȳngagon zirȳla.
"Przyprowadź do mnie Króla Północy. Tylko go nie wystrasz."
Szary Robak skinął głową i wyszedł z komnaty tak jak pozostali. Przez kilkanaście minut była sama ze swoimi myślami.
Całkowicie abstrahując od całej politycznej strony sytuacji, przyznała sama przed sobą, że część niej po prostu chciała spędzić więcej czasu z tym chłopakiem. Podobał jej się - wizualnie, tyle była w stanie póki co powiedzieć. Jeszcze rano i w ciągu dnia starała się temu zaprzeczać albo nie myśleć, ale poddała się, tak jak w przypadku Daario.
Oczywiście nie chciałaby, by zorientował się, że jej się podoba, żeby nie próbował tego wykorzystać na swoją korzyść, ale nie będzie unikać patrzenia na niego, skoro sprawia jej to przyjemność.
Ale teraz chce usłyszeć od niego więcej na temat tego, żeby "po prostu" skończyła wojnę.
Zdążyła wypytać Varysa o tego chłopaka i dowiedziała się o jego przeszłości, dowiedziała się więcej o wojnie, którą prowadził z Lannisterami, o tym jak został zdradzony przez Freyów i Boltonów.
O samej wojnie wcześniej wiedziała jedynie tyle ile mówiło się w Królewskiej Przystani, czyli same dobre na rzecz Lannisterów rzeczy, bardziej obawiano się wtedy Stannisa - do czasu jego nieudanego ataku na miasto.
Natomiast jeśli chodzi o Krwawe Gody, to nie było jej już wtedy w Westeros, jedynie kilka rzeczy obiło jej się o uszy i to dopiero jak wróciła i szykowała się na pierwsze spotkanie z nim. Wiedziała jedynie z grubsza co się stało, nie chciała zagłębiać się w szczegóły, bo były one wyjątkowo przykre. Ale w końcu to zrobiła.
Teraz jeszcze lepiej rozumie ten strach przed przyjęciem jej gościnności na Smoczej Skale.
— Chciałaś mnie widzieć, Wasza Miłość? — szybko przeniosła na niego wzrok, kiedy usłyszała, że wszedł.
— Mam nadzieję, że cię nie obudziłam. — robiło się już dosyć późno, ona co prawda kładła się późno, ale jej towarzysze zazwyczaj trochę wcześniej i przez chwilę zastanawiała się, czy on też nie szykował się już do snu.
— Nie potrzebuję dużo snu. — nie potrzebujesz czy nie możesz zasnąć? - nasunęło jej się od razu na myśl, ale nie zapytała. Nie chciała psuć humoru im obojgu. Ale zamierzała dać się poznać, postara się nie unikać odpowiadania na pytania, jeśli jakieś się pojawią. W końcu wciąż miała nadzieję rządzenie wszystkimi Siedmioma Królestwami. — Nie boisz się być ze mną sam na sam, bez strażnika?
Wzruszyła ramionami i wstała ze swojego miejsca. Na skraju mapy stał dzbanek z winem, który przyniósł tu sobie wcześniej Tyrion. Cóż, teraz się przyda. Nalała mniej-więcej do połowy do obu kielichów.
— Nie masz broni. — rzuciła, biorąc w dłonie oba naczynia. Naprawdę w ogóle nie bała się o swoje bezpieczeństwo, nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłoby jej się tu coś stać. Dlatego trochę zaskoczyło ją to pytanie, ale po nieśmiałym uśmiechu, który co jakiś czas przebijał się na jego twarzy wnioskowała, że to pytanie było raczej po to, by się z nią podrażnić.
— Myślisz, że bez broni nie jestem w stanie nikogo zabić? — faktycznie, chciał się z nią podroczyć, ponieważ jemu też zależało na tym, by lepiej się poznali.
Jednak u niego powód był trochę inny, bo podczas gdy Visenya myślała o dwóch rzeczach: rządzeniu i swoim zainteresowaniu nim, Robbowi zależało na przekonaniu jej do walki z Armią Nieumarłych - no i na czymś, do czego nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą ze względu na pamięć o Talisie...
Chodziło o to, że przy Vis był w stanie o niej zapomnieć. Potrafił odciąć się od tych wszystkich strasznych rzeczy, których wspomnienia prześladowały go od czasu tych przeklętych Krwawych Godów. Trochę tak jak po tym śnie, zamiast użalać się dalej nad sobą myślał o nim, a teraz, kiedy w końcu widzą się na żywo...
Nie potrafi wytłumaczyć, co go niej ciągnie, chęć ukojenia zbolałego serca? Myśl, że jej dobro byłoby w stanie je uleczyć?
— Powinnam się bać? — uśmieszek wpłynął na jej twarz, gdy podawała mu kielich.
Krótkie zetknięcie się palców, nic więcej jak przelotny dotyk, kiedy brał od niej naczynie.
— Przecież nie jesteśmy jeszcze wrogami. — użył jej słów z wcześniejszej rozmowy, uśmiechając się tak samo jak ona.
— Cóż za dobra pamięć. — przekrzywiła na chwilę głowę, zanim odwróciła się i odeszła kilka kroków, upijając trochę wina. Stukot jej obcasów roznosił się po pomieszczeniu, kiedy powoli stawiała krok za krokiem, patrząc się na mapę. — Pamiętasz też może jak mówiłeś, bym po prostu skończyła wojnę? Co miałeś na myśli?
— Dokładnie to co powiedziałem?
— Jak miałabym ją... Po prostu zakończyć? — doprecyzowała. Nie był jej sojusznikiem, ale nie był też wrogiem. Czy jeśli przyzna się przed nim, że nie zna się na prowadzeniu wojny i planowaniu strategii, to zaskarbi sobie tym jego zaufanie czy wręcz przeciwnie? — Proszę o radę. — mówiąc to bardzo chciała odwrócić wzrok, zdenerwowana tym, że nie wie jak rozwiązać swój problem, lecz powstrzymała się. Musi przestać wstydzić się pytać, kiedy czegoś nie wie... w końcu w ten sposób się uczymy.
I właśnie w ten sposób postrzegał to Robb. Oczywiście, na początku był zaskoczony, że to do niego zwraca się z prośbą o radę, ale szybko pomyślał, że musiało to wymagać odwagi z jej strony. Prosić o radę kogoś, kogo się praktycznie nie zna, zaufać, że poradzi ci coś na twoją, a nie swoją korzyść.
— Miałem na myśli, że... — przerwał, wciąż zaskoczony tą prośbą. — Nie chodziło mi o to, byś zaatakowała miasto wszystkimi swoimi siłami. Ludzie gardzą Cersei Lannister, nie chcą jej na tronie. Myślałem o tym, że w Czerwonej Twierdzy na pewno są jakieś tajne przejścia, które mogłabyś wykorzystać i pozbyć się tylko Cersei. Cała walka nie wyszłaby poza zamek, jeśli w ogóle jakaś by rozgorzała. — zdecydował się też jej zaufać, powiedzieć dokładnie to, o czym myślał, kiedy wcześniej rozmawiali.
Nie pomyślała o tym. Nikt z nich nie wpadł na takie rozwiązanie, a wyglądało na najprostsze ze wszystkich, trzeba by tylko zadbać o to, by osoby, którym powierzy się to zadanie nie zostały wykryte.
Westchnął cicho do siebie i popił trochę wina, zanim odstawił kielich na stół i przeszedł obok niej, zatrzymując się w odległości mniej-więcej jednego kroku. Cały czas wodziła za nim wzrokiem, ale jednocześnie skupiała na tym, co mówi.
— Im dłużej zwlekasz, tym gorzej.
— Cersei nie odważy się zaatakować pierwsza.
— Nie chce cię blisko stolicy, a ty nie chcesz śmierci niewinnych, więc znając ją zacznie niszczyć miasta i mordować ludzi gdzieś na zachodzie, byś tam pojechała, bo właśnie to zrobisz. — chciała zaprzeczyć, ale głos sam uwiązł jej w gardle. Miał rację, to by zrobiła... Można by było ją tak ściągnąć w jakąkolwiek stronę kraju... — Zostaw Żelazną Flotę, o ile nie stacjonuje w zatoce Czarnego Nurtu, nie musisz się nią przejmować by przejąć miasto. — przewrócił figurki statków, oznaczające Żelazną Flotę.
Widać było, że czuł się jak ryba w wodzie w tym temacie, a jej spadł kamień z serca, że nie wyśmiał jej, że chce rządzić, a nie zna się na prowadzeniu wojen.
W milczeniu przeszła na drugą stronę stołu tylko po to, by jednym, powolnym ruchem ręki przewrócić figurkę smoka na Casterly Rock - mieście, o którym jeszcze niedawno tak zagorzale dyskutowano w tym pokoju. Potem podniosła wzrok na Robba, który uśmiechnął się do niej delikatnie, jakby z aprobatą, że zrozumiała o co mu chodzi: ma dość duże siły, nie musi bawić się w gromadzenie sił, powoli maszerując do celu czy otaczając wroga.
— Chyba wiem co zaraz powiesz... — zaczęła, biorąc do ręki figurkę, którą przed chwilą przewróciła i wolnym krokiem wracała na swoje poprzednie miejsce. — ...opuść Smoczą Skałę?
— Wiem, że to twój dom-
— To nie jest mój dom. — przerwała mu.
Przez moment chciał zapytać, gdzie więc jest jej dom, ale zrezygnował przypominając sobie wszystko co wie o jej dzieciństwie. A może nie ma domu...? To... Smutne.
— To tylko dobre miejsce dla statków. — kiedy stanęła obok niego, wyciągnął rękę by zabrać jej figurkę, którą cały czas przesuwała między palcami. Znowu muśnięcie skóry o skórę, delikatne ciepło. — Dla armii znacznie lepsze będzie Harrenhal. Dość duży by pomieścić wszystkie siły, odcinasz zachód i Królewska Przystań pozostaje sama sobie.
Na chwilę zapanowała cisza, głównie dlatego, że niespodziewanie zagrzmiało. Przez całe popołudnie zbierało się na burzę i w końcu się zaczęła, akurat teraz, niczym jakiś znak od losu.
— Planujemy razem, czy to znaczy, że jesteśmy już sojusznikami?
— Żądasz ode mnie padnięcia na kolana i przysięgania wierności? — w niemalże tym samym momencie zwrócili na siebie wzrok. Kupiła sobie chwilę czasu, upijając łyk z wina, które jeszcze zostało jej w kielichu.
— Przemyślę to. — powiedziała to całkowicie szczerze, nie by zagrać na swoją korzyść.
— Więc przypuszczam, że - przynajmniej przez jakiś czas - możesz nazywać mnie swoim sojusznikiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro