Rozdział XXXIV ''Spotkanie''
Nadszedł w końcu czas spotkania z sojusznikami i przedstawienia planu działania. Wszyscy zebrali się w komnacie z mapą, siedzieli na krzesłach przy stole. Tylko Szary Robak i ser Arthur stali, blisko ściany.
— Chcesz Żelaznego Tronu, więc po prostu go weź. — zabrała głos Yara. — Mamy armię, flotę i smoki, jeśli uderzymy w Królewską Przystań wszystkim co mamy, miasto upadnie jeszcze tego samego dnia.
— I ilu niewinnych ludzi umrze, szczególnie, gdy smoki zostaną puszczone wolno? — zauważył Tyrion.
— Taka jest wojna. Jeśli nie masz na nią nerwów, nie baw się w nią. — wtrąciła się Ellaria.
— Mamy przedyskutować plan, a nie się kłócić i wyzywać. — odezwała się Visenya, przerywając wszystkim. — To, że wypowiadamy wojnę, nie znaczy, że tysiące zwykłych mieszkańców musi zginąć, nie pozwolę na to. I nie zamierzam rządzić królestwem popiołów.
— To dobrze. — tym razem Olenna zabrała głos. — Nie pamiętam królowej kochanej bardziej niż moja wnuczka. Kochali ją zarówno prości ludzie jak i możni. I co po niej zostało? Popioły. Prostaczkowie i możni są jak dzieci, naprawdę. Nie będą się ciebie słuchać, dopóki nie zaczną się ciebie bać.
To ich pierwsze wspólne spotkanie, a już prawie nic nie szło po jej myśli. Łatwiej było, gdy rozprawiała się z Panami w Essos, oni byli złymi ludźmi, nie miała problemów z zastraszaniem ich, by zrobili co chce. Tutaj sytuacja była bardziej skomplikowana, musiała zjednoczyć pod sobą ludzi, którzy musieli ją poprzeć, by mogła utrzymać się na tronie.
Czuła, że nie może pokazać słabości, bo jeśli tak się stanie, to będzie to jej koniec. Rozszarpią ją na kawałki i nic z niej nie zostanie.
— Mają się bać konsekwencji swoich czynów, nie mnie. — odparła spokojnie. — Ponadto, prawie połowa floty popłynęła z powrotem do Meereen, więc nie mamy jeszcze pełnej siły. — zauważyła.
— Zamierzasz czekać... — Olenna na chwilę przerwała, licząc w głowie ile czasu minie, zanim statki wrócą. — Prawie pół roku? Aż nadejdzie zima?
— Mamy dość ludzi, by rozpocząć oblężenie miasta, jeśli nie chcesz bezpośrednio zaatakować. — Yara znowu wracała do swojego pomysłu, by od razu zaatakować Królewską Przystań, to był w jej myślach najszybszy sposób, by zdobyć Żelazny Tron.
Vis westchnęła w myślach i oparła się bardziej na swoim krześle. Zwróciła swój wzrok na Tyriona i skinęła głową. Dość tych słownych przepychanek, przedstawią im swój plan na teraz, a potem będą się kłócić, jeśli zajdzie taka potrzeba.
— Byłby to świetny pomysł, gdyby nie kilka "ale"... — zaczął i wstał ze swojego krzesła, by zobrazować ich plan, wskazując na poszczególne miejsca na mapie i przesuwając figurki. — Królewska Przystań jest otoczona głównie lasami, co już samo w sobie jest kłopotliwe, a ponadto nie wiemy, gdzie jest obecnie Żelazna Flota i siły Lannisterów - poza garnizonem w mieście. Nie możemy też zapomnieć o części Lordów, których Cersei przekabaciła na swoją stronę, mówiąc o obcych armiach sprowadzonych do Westeros i odwołując do ich wspomnień o Szalonym Królu.
Tym razem nikt nie skomentował ani jednego ze słów Tyriona. Wszyscy czekali na dalszą część jego wypowiedzi, co napawało Visenyę nadzieją, że jednak uda się im wszystkim dogadać.
Nie miała dużego wkładu w obecny plan, jedynie zwróciła uwagę na kilka spraw. Chciałaby móc powiedzieć coś więcej, wiedzieć co trzeba rozważyć planując kolejne kroki, bitwy, oblężenia, przemieszczenie wojsk.
Najczęściej milczała i przysłuchiwała się swoim przyjaciołom, ucząc się na podstawie tego, co mówili, ale nie miała odwagi, by przyznać się przed nimi, że czegoś nie wie. W końcu była Królową, miała ich prowadzić.
Pozostał w niej ten strach, że jeśli okaże słabość, jej potencjalni sojusznicy ją zostawią.
— Cersei nie zaatakuje pierwsza, będzie czekać na nasz krok tak długo, jak będzie mogła. Jeśli będzie miała zaatakować jakieś miejsce, to Wysogród. — przeniósł figurkę lwa na siedzibę Tyrellów. — Zapasy żywności i złoto, których rozpaczliwie będzie potrzebować. Dlatego wojska Reach pozostaną w Reach. Niezbędne dla nas na tę chwilę zapasy przetransportujemy na statkach, które zabiorą żołnierzy z Dorne. Wcześniej sprowokujemy Żelazną Flotę, wysyłając niewielkie siły do Casterly Rock, by jak najlepiej zabezpieczyć transport. — przerwał na chwilę. Dalsza część planu była znacznie bardziej ogólna. — Potem zajmiemy się armią poza granicami miasta, żeby nie była w stanie nam przeszkodzić podczas oblężenia. Do tego czasu powinniśmy być już w stanie stawić czoło Żelaznej Flocie, gdy będzie próbować dostarczyć zapasy do Królewskiej Przystani.
— Taki jest mój plan. — w końcu ona sama wstała ze swojego miejsca, opierając się rękami o stół. — Mam wasze poparcie?
Czuła jak jej serce przyspieszyło, a usta nagle zrobiły się niemiłosiernie suche. To pierwsza z ważnych chwil w zbliżającej się wielkimi krokami wojnie. Albo ją poprą, albo zostanie na polu bitwy sama.
— Moje tak. — pierwsza odezwała się Yara, zdecydowanie, bez zawahania w głosie.
— Dorne jest z tobą, Wasza Miłość. — zaraz po niej zabrała głos Elaria.
Napięcie już zaczęło opuszczać jej barki, ale pozostała jeszcze jedna osoba, która musiała zaakceptować ten plan i to na nią skierowała swój wzrok. Olenna Tyrell.
Ona też ostatecznie skinęła głową.
— Dziękuję za zaufanie, nie zawiodę go. — uśmiechnęła się do wszystkich.
— Możemy porozmawiać chwilę na osobności, Wasza Miłość? — zdziwiło ją to pytanie ze strony Lady Tyrell, ale skinęła głową i wszyscy pozostali zaczęli opuszczać komnatę. Gdy zostały same, poszła przysiąść na krześle obok niej.
— Chyba domyślam się o co chodzi... Pragniesz zemsty na Cersei. Wiem, że to dlatego wszyscy popieracie moje roszczenia do tronu. — powiedziała, zajmując miejsce. To był jedyny powód dla tej rozmowy, jaki przychodził jej do głowy i mogła ją zapewnić, że sprawiedliwość zostanie wymierzona. — Przysięgam, ci, którzy nas zranili zapłacą za to po stokroć. I w końcu zapanuje pokój.
— Pokój? — nie odpowiedziała jej czy to właśnie o tym chciała porozmawiać, ale najwyraźniej podłapała temat i miała swoje zdanie. Słyszała o Królowej Cierni jeszcze przed swoją ucieczką i wiedziała, że jest inteligentną kobietą. Dlatego też chciała wysłuchać wszystkiego co ma do powiedzenia i wyciągnąć z tego jakąś lekcję. — Myślisz, że pokój panował za czasów twojego dziada? Albo jego ojca? Albo że panowałby, gdyby rządził twój ojciec? Nigdy nie ma pokoju, moja droga. Ludzie zawsze znajdą powód, by walczyć.
Chciała zaprzeczyć, powiedzieć, że da się utrzymać pokój i ona to zrobi, ale wtedy zrozumiała, że nie może się kłócić, że Olenna ma rację.
Ludzie walczą, gdy są niezadowoleni, a każdemu nie da rady dogodzić. Ktoś będzie chciał więcej i więcej bogactw, inni będą pragnąć coraz to wyższych tytułów. Miała już do czynienia w Meereen z tym, że nie da się stworzyć miejsca bez przemocy, lecz chciałaby żyć dalej tym utopijnym snem.
— Chciałam dać ci radę. — powiedziała w końcu, o co jej chodziło od początku. — Przyjmiesz ją, od starej kobiety?
— Nigdy nie pogardzę radą, którą ktoś chce mi dać za darmo. — uśmiechnęła się ciepło i poprawiła na krześle, zakładając nogę za nogę.
— Twój namiestnik, to bystry człowiek, i sprytny. Znałam w swoim życiu wielu takich jak on i przeżyłam ich wszystkich. Wiesz dlaczego? Ignorowałam ich. — to zdziwiło Visenyę, nie spodziewała się tego typu rady. — Lordowie Westeros są owcami. Czy ty jesteś owcą?
Jej uśmiech zbladł. Przez chwilę chciała spuścić wzrok, bo ciężko jej było wytrzymać spojrzenie Olenny, ale tego nie zrobiła, zmusiła się do tego.
Czy jest łagodną, naiwną owieczką? Często tak... Ale nie nazwała by tak Lordów Siedmiu Królestw, ale może po prostu nie znała ich tak dobrze jak Olenna.
— Nie. Ty jesteś smokiem. — delikatny uśmiech znowu zawitał na jej twarzy, jak tylko usłyszała te słowa. — Bądź nim.
— Będę.
***
Do brzegów Smoczej Skały dobiła łódź, w niemal tym samym miejscu, gdzie około miesiąc wcześniej Visenya Targaryen postawiła pierwsze krok w Westeros od czterech lat. Na brzegu stali Tyrion, Missandei i niewielki oddział Dothraków, w razie, gdyby wystąpiły jakieś kłopoty.
Na ląd wyszli Robb Stark i ser Davos Seaworth, w towarzystwie kilku swoich ludzi.
— Ktoś uciekł śmierci spod kosy. — pierwszy odezwał się Tyrion, używając swojego "niezawodnego humoru".
— Ktoś zrobił to więcej razy niż ja. — odpowiedział mu Robb.
Ostatni raz widzieli się, kiedy Tyrion wracał z muru i wstąpił do Winterfell, przekazać projekt siodła dla Brana, by mógł jeździć konno. Ich relacje nie były zbyt dobre, głównie przez podejrzenie, że to Tyrion zlecił morderstwo Brana.
A teraz jest tutaj, na Smoczej Skale i nosi przypinkę Namiestnika Królowej.
Jak daleko jest jeszcze w stanie zaprowadzić go jego gadanie?
Do ser Davosa Tyrion wolał się nie odzywać z racji tego, że gdy walczyli przeciwko sobie, jak Stannis atakował stolicę, przez jego plan zginął syn Davosa. Tak... Lepiej nie przywoływać tych wspomnień.
— Witajcie na Smoczej Skale. — przywitała wszystkich Missandei, zanim Tyrion powiedziałby coś jeszcze. — Królowa wie, że droga tutaj była długa i docenia trud, jaki sobie zadaliście, by tu dotrzeć. Jeśli nie macie nic przeciwko oddaniu broni...
To nie była kwestia czy mają coś przeciwko czy nie, nie mieli innego wyjścia. Oczywiście, że nie pozwolą im wejść do zamku z bronią.
Robb starał się być optymistyczny, w końcu póki co sytuacja nie wyglądała źle, wciąż żyją.
Gdy wszyscy oddali broń zrobiło się trochę gorzej, bo część Dothraków poszła po łódkę, którą dopłynęli do brzegu ze statku, podnieśli ją i zaczęli gdzieś z nią odchodzić.
Czyli jesteśmy tu więźniami?
— Proszę, tędy. — uśmiechnęła się i wskazała głową, by poszli za nią. Czekała ich droga przez większość plaży i po wszystkich schodach, zanim wejdą do zamku.
Kiedy ruszyli za nią, Davos podszedł się jej zapytać skąd pochodzi, podczas gdy Robb milczał i skupił się raczej na jej niecodziennym stroju.
Dla kobiet typowe było raczej noszenie sukni, szczególnie tych wysoko urodzonych. Missandei nie miała jednak sukni, a jedynie płaszcz, który kształtem imitował krój sukni. Dodatkowo na jej piersi krzyżowały się dwa pasy, trzymające coś w rodzaju naramienników, do jednego z nich był przypięty srebrny okrąg z trzema głowami smoków.
No i oczywiście spodnie i wysokie buty. Ciekawe, czy ich królowa nosiła się tak samo... Zapewne to ona rozpoczęła ten "trend".
— To miejsce się zmieniło. — zagadał do niego ser Davos, kiedy już wymienił kilka słów z Missandei i szli dalej po plaży w stronę zamku.
— W środku pewnie jeszcze bardziej, nie zobaczysz już tych samych symboli. — odparł.
— Mam nadzieję, że nie będę znowu zwiedzać więzienia.
Przewrócił oczami na tę odpowiedź i nie powiedział już nic. Nie mieliby po co trzymać ich jako więźniów, prędzej by ich zabili. Ale jeszcze żyją, to najważniejsze. Być może nawet uda im się opuścić tę wyspę o własnych siłach.
Budowla sama w sobie robiła duże wrażenie, głównie przez figury smoków zwieńczające wieże albo figurujące nad bramą oraz przy wejściach. Zaiste twierdza dla smoczej królowej.
Chociaż wejście po tych wszystkich schodach, gdy ostatni czas spędziło się na statku i nie miało dużo okazji do chodzenia... Małe wyzwanie.
— Jak Sansa? Słyszałem że żyje i ma się dobrze. — zagadał go Tyrion, gdy byli już prawie w połowie drogi na górę.
— Wszystko z nią w porządku. — odpowiedział dość sucho. Wciąż pozostał mu niesmak do Lannisterów, mimo iż - najwyraźniej - Tyrion walczył teraz przeciwko swojej rodzinie.
— Bardzo za mną tęskni? — no tak... Zdążył już zapomnieć, że wydali jego siostrzyczkę za Tyriona... Posłał mu spojrzenie, które było wystarczającą odpowiedzią. — Fikcyjne małżeństwo, i nieskonsumowane. — a spróbowałbyś postąpić inaczej... — W każdym razie... Jest mądrzejsza niż daje po sobie poznać.
— Oj zmieniła się... — westchnął. Żałował, że nie dał rady jej ochronić przed wszystkimi okropieństwami, które ją spotkały, ale najważniejsze, że przeżyła. Zmieniła się... Jak oni wszyscy, dorośli szybciej niż powinni.
— Chcę kiedyś usłyszeć jak to się stało, że przeżyłeś pułapkę mojego ojca, a potem z rodzeństwem odbiłeś Winterfell Boltonom. — Tyrion chciał jeszcze dodać "was, Starków, trudno zabić", ale uznał, że byłaby to przesada, nawet jak na niego.
W pierwszej chwili Robb czuł ogromną potrzebę uderzenia go, za przypominanie mu o tych bardzo bolesnych chwilach. Powstrzymało go tylko to, że potrzebował pomocy ze strony Królowej i nie mógł zaczynać między nimi konfliktu.
— Jak ty opowiesz, jak to się stało, że Lannister z oprawcy stał się namiestnikiem Visenyi Targaryen.
— Nigdy nie byłem oprawcą. — bronił się Tyrion. Nigdy nie zrobił tej dziewczynie nic złego, a teraz wręcz podziwiał ją za to, ile była w stanie osiągnąć. Może i lubi się droczyć, ale nie pozwoli się tak nazywać. — A moja droga na ten "szczyt" była długa i dość krwawa. Szczerze powiedziawszy, przez jej większość byłem pijany. — na chwilę zapanowała cisza, jak pokonywali coraz to kolejne schody. — Powiedz mi, czemu właściwie przyjąłeś zaproszenie? Gdybym ja ci doradzał, stanowczo odradziłbym ci przyjazd tu.
— Podobno nie uczę się na błędach. A może- — gwałtownie przerwał, gdy usłyszał nieludzki skrzek tuż za nimi.
Zarówno on jak i Davos padli na ziemię, a tuż nad ich głowami przeleciał czarny jak smoła smok. Tuż za nim przeleciały kolejne, zielony, złotawy i biały, mieniący się na niebiesko w słońcu. Cała czwórka krążyła nad wyspą, a teraz zaczęła się ścigać wokół zamku.
Tylko oni dwaj padli na ziemię, pozostali wydawali się już przyzwyczajeni do tego widoku i nieludzkich dźwięków, które szybko mroziły krew w żyłach.
Tyrion podszedł i podał mu rękę, by pomóc wstać.
— Powiedziałbym, że przywykniesz do nich, ale tak naprawdę się nie da. — oświadczył, uśmiechając się lekko pod nosem. — Chodźmy, ich matka na ciebie czeka.
W środku, Visenya nie siedziała jeszcze na tronie, a ze zniecierpliwieniem chodziła po komnacie i czekała. Jako iż Tyrion i Missandei poszli powitać jej gościa, został z nią jedynie ser Arthur i para Nieskalanych, którzy pełnili wartę.
Wciąż myślała o tym, jak powinna zacząć rozmowę i co powiedzieć, by osiągnąć to, czego chce. Zgodził się przyjechać, więc to i tak była już połowa sukcesu, ale teraz musiała przekonać go do siebie. Z Dorne i Reach było prościej, to Varys zajął się najważniejszymi rozmowami - mimo iż go o to nie prosiła... - i w tych rejonach panowała inna mentalność. Oni nie stracili dużo sił na wojnie, pałali żądzą zemsty, podczas gdy Północ dużo wycierpiała i zapewne chciała przede wszystkim spokoju.
Nie wymaga od nich żołnierzy, chce tylko, by Starkowie również poparli jej roszczenia do tronu i uznali jej zwierzchnictwo, to tylko, albo i aż tyle. Jeśli by wziąć pod uwagę co Szalony Król zrobił Brandonowi i Rickardowi Starkowi, co jej ojciec zrobił Lyannie Stark... Ale ona nie jest nimi, nie pozwoli się oceniać przez pryzmat zbrodni swoich przodków.
— Jak myślisz, jaki jest? — zapytała nagle, odchodząc w końcu od okna. — Odważny czy głupi, że przyjął moje zaproszenie? — powoli weszła po schodach i usiadła w końcu na swoim miejscu.
— Ludzie słyszeli o twoich dokonaniach w Essos.
— I słyszeli też plotki rozpuszczane przez Cersei. Podobno w jakiejś wsi mówi się, że mam ogon i rogi.
— Całkiem zabawna wizja, kto wie, może dodałyby ci uroku? — przewróciła oczami. Dobrze wiedziała, że się z nią droczy, próbując ją uspokoić, czyli musiał zauważyć, że się stresuje.
Odpowiedziałaby coś, ale w tym momencie drzwi do sali zaczęły się otwierać, więc wyprostowała się na swoim miejscu i patrzyła przed siebie.
Powinna być już przyzwyczajona, jednak coś powodowało, że nie potrafiła się nie stresować. Trzymała splecione dłonie na kolanach i skupiała się na tym, by się nimi nie bawić, nie okazywać zdenerwowania.
— Stoicie przed Visenyą z rodu Targaryenów, prawowitą dziedziczką Żelaznego Tronu, prawowitą Królową Andalów, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi, Obrończynią Siedmiu Królestw, Matką Smoków, Khaleesi Wielkiego Morza Traw, Królową Yunkai, Królową Astapor, Królową Meereen, Niespaloną, Wyzwolicielką z Okowów. — przedstawiła ją wraz ze wszystkimi jej tytułami Missandei, zajmując swoje miejsce przy schodach po jej lewej stronie, Tyrion stał po prawo.
Pierwsze co pomyślał sobie Robb to to, że nigdy nie słyszał, żeby jakaś osoba posiadała tyle tytułów. Naprawdę ktoś ją kiedyś nazwał tymi wszystkimi tytułami? Co to w ogóle znaczy "Niespalona"? Albo faktycznie osiągnęła tak dużo przez ostatnie cztery lata, albo ma bardzo wybujałe ego, albo jedno i drugie.
— To Robb Stark, Król Północy. — odezwał się ser Davos, jego głos rozniósł się po sali.
Nie słuchała go nawet zbytnio, patrzyła się na chłopaka, który od razu wydał jej się znajomy.
Widziała go już, widziała te loki, nawet z tej odległości była też w stanie stwierdzić, że widziała już te niebieskie oczy. To on jej się śnił, to z nim tańczyła.
Więc może i do niego należy...
Zorientowała się, że milczy zbyt długo, że powinna coś powiedzieć.
— Dziękuję, że przyjąłeś moje zaproszenie, Wasza Miłość. — zaakcentowała te dwa słowa. — Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt ciężka. — zdecydowała się na wymianę uprzejmości, jako iż musiała najpierw odsunąć od siebie myśli o nim, żeby móc przejść do polityki.
— Wiatry były dla nas dość łaskawe, dziękuję. — odparł, samemu musząc się skupić na tu i teraz.
Oczywiście, że jego uwadze też nie umknęło to, że widzieli się już wcześniej. Ona była tą kobietą, która nie opuściła jego myśli przez kilka dni od czasu snu, to ona dosiadła smoka i leciała na jego grzbiecie. Tych srebrnych włosów i fioletowych oczu nie da się pomylić, oczywiście, Targaryenka.
— Nie musisz się mnie obawiać, nie jestem jak moi wrogowie, nie zapraszam ludzi pod swój dach, by ich potem zabić. — zapewniła, mimo iż nic w jego zachowaniu nie wskazywało na to, że się jej boi.
— Kobieta, która ma armię, flotę i cztery smoki mówi, by się jej nie bać, niespotykane. — uśmiechnęła się lekko pod nosem, mimo iż powiedział to z wyczuwalną ironią w głosie, a może żartem? Nie była w stanie stwierdzić. — I nazywasz się Królową Siedmiu Królestw, ja zaś Królem jednego z tych królestw, nie czyni nas to wrogami, Wasza Miłość?
— Chcesz być moim wrogiem? — nie mogła się powstrzymać przed tym pytaniem, mimo iż nie oczekiwała na nie żadnej odpowiedzi, dlatego szybko kontynuowała. — Nie pragnę wojen, przemoc powinna być ostatecznością, dlatego cię tu zaprosiłam. Mamy wspólnego wroga: Cersei Lannister. Proponuję, byśmy byli sojusznikami.
— Na jakiej zasadzie?
— Na takiej, o jakiej myślisz. Poprzyj moje prawa do korony, uznaj zwierzchnictwo, a ja dam nam wszystkim naszą upragnioną zemstę.
Oczywiście, że tego właśnie pragnie, to po to go zaprosiła, tak jak myślał od początku...
Być może gdyby to, co się o niej mówi - albo raczej jakie plotki rozpuszcza Cersei - było chociaż w części prawdą, nie myślałby długo, tylko uklęknął i przysiągł wierność. Jednak ona nie wyglądała na potwora, nie zachowywała się jak takowy. Ba, po tym co naprawdę zrobiła prości ludzie powiedzieliby, że jest aniołem w ludzkiej skórze.
Mogła to być tylko przykrywka, ale sprawiła, że zdecydował się zawalczyć o niepodległość swojego królestwa.
— Mogę poprzeć twoje roszczenia, ale nie do mojego królestwa. — powiedział stanowczo. — Wybacz pani, ale nie znamy się. Wiemy o sobie tyle, ile nam powiedziano. Powołujesz się na prawo, którego tak naprawdę nie masz, bo twoja dynastia została obalona. Możesz sobie jedynie je z powrotem wywalczyć, wtedy jak najbardziej je uznam. — przerwał na chwilę, obserwując jej reakcję. Nie wyglądała na zezłoszczoną. — Czy naprawdę chcesz rządzić ziemiami, których nie znasz? Słyszałem o tobie równie dużo dobrych i złych rzeczy, nie wiem w co wierzyć, nie możesz oczekiwać, że wrócisz po czterech latach i wszyscy ci się poddadzą.
Nie oczekiwała tego, ale nie myślała też o swoich prawach jako o czymś, czego tak właściwie nie ma. Kto inny miałby lepsze roszczenia do tronu? Nie ma już nikogo innego, nikogo dziedziczącego po Robercie, królestwo nie mogło pozostać po rządami uzurpatorki Cersei. Nie chodzi tylko o to, że ta kobieta nie zasługuje na koronę, ale też o to, że nie umie rządzić, nie obchodzą jej ludzie pod nią, pragnie jedynie władzy i dobrego życia. Nie tego powinien pragnąć władca.
Nie traciła nadziei, wręcz przeciwnie - uważała, że jest w stanie go do siebie przekonać. Z jakiegoś powodu przeznaczenie pozwoliło im "spotkać się" już wcześniej w całkiem miłych okolicznościach, na pewno nie po to, by zostali potem wrogami.
— Nie chcę po prostu rządzić, chcę zmieniać. — odpowiedziała bardziej beznamiętnie niż chciała. Postanowiła, że musi jakoś skrócić dystans między nimi, dać się poznać, jeśli mają się dogadać. Jednocześnie chciałaby też poznać jego... Wstała ze swojego tronu i zaczęła powoli podchodzić. — Słyszałeś też zapewne sporo o dziewczynce, którą Tywin trzymał jako swoje trofeum, wspomnienie minionych czasów - takie ładne określenie kiedyś usłyszałam. Wydawałoby się, że wiele osób powinno mi współczuć: Sierota, ojciec zginął jeszcze przed moimi narodzinami, a matkę zgwałcił i zabił Góra, tuż po tym, jak zabił moje rodzeństwo. — przerwała na chwilę, by jej kolejne słowa mocniej wybrzmiały. — Nikt nie współczuł. Nikt nie wymierzył sprawiedliwości. Robert wręcz żądał mojej głowy, głowy kilkudniowego niemowlaka. Próbował mnie zabić kilka razy, oczywiście że tak, tak bardzo nienawidził mojego ojca, tak bardzo bał się, że jego krew przetrwa i kiedyś mu zagrozi.
Musiała na chwilę przerwać, by powstrzymać łzy, które cisnęły jej się do oczu, gdy zalewały ją wspomnienia z dzieciństwa.
Robb nie śmiał jej przerwać. Znał jej historię na tyle, na ile o niej mówiono. Maester go kiedyś uczył o ostatnich członkach tego rodu, Visenyi oraz Viserysie i Daenerys, którym udało się uciec do Essos tuż po wojnie. Skoro Visenya była tutaj sama domyślał się, że pozostała dwójka nie przeżyła do teraz.
Nigdy nie pochylał się zbytnio nad jej historią, był dzieckiem, wolał pojedynkować się z Theonem najpierw na drewniane, a potem tępe miecze, niż uczyć się historii. Teraz jednak, słuchając tego prosto od niej... Współczuł. Mógł to śmiało powiedzieć, współczuł jej. Podczas gdy on bawił się, biegając po Winterfell, w każdej chwili mógł pobiec do rodziców - nawet w nocy, gdy przyśnił mu się koszmar - i nie miał żadnych zmartwień, ona nigdy nie miała takiej możliwości. Wiecznie była sama, z widmem śmierci nad głową. Żyła pod dachem kogoś takiego jak Tywin Lannister, który - jak dobrze wiedział z doświadczenia - był gotów posunąć się do wszystkiego, byleby wygrać.
Jeśli chciała wywołać we mnie współczucie, to już jej się to udało.
— Przeżyłam. Przeżyłam siedemnaście lat czegoś, czego nie nazwałabym życiem. Przeżyłam i udało mi się w końcu uciec. Cztery lata spędziłam na zupełnie obcych mi ziemiach, a mimo to były to najlepsze cztery lata mojego życia. Mówiłeś, że słyszałeś o mnie dużo dobrych rzeczy... Słyszałeś, że wyzwoliłam niewolników z całej Zatoki Niewolniczej? Wyzwolicielka z Okowów. Nikt nigdy tego nie zrobił, nikt nie pomyślał, że to też są ludzie i należy im się normalne życie. Niedługo pojęcie "niewolnictwo" przejdzie do historii. A wrócą... Wrócą do niej smoki. Świat nie widział ich od ponad stu lat, dopóki nie narodziły się moje dzieci. Dothrakowie nigdy nie podążali za żadną kobietą, uważali je za za słabe. Nigdy nie przekroczyli też żadnego morza. A jednak teraz słuchają się mnie, dla mnie przepłynęli przez morze. — skończyła mówić równo z tym, jak zatrzymała się krok przed nim. — Wielu ludzi próbowała mnie zabić, lecz nikomu się nie udało. Jeśli to wszystko co mi się przytrafiło nie jest znakiem, że urodziłam się by rządzić Siedmioma Królestwami, nie wiem czym innym może być. Jeśli nie przeznaczenie, jak inaczej to wytłumaczyć?
— Być może. Ale będziesz rządzić zamarzniętym pustkowiem, jeśli nie pokonamy prawdziwego wroga.
W swojej odpowiedzi nie odniósł się do tego, co o sobie powiedziała, nie chciał pokazać, że podziwia ją za to, co zrobiła dla tych ludzi zza morza. Powinien poruszyć w końcu kwestię, przez którą w ogóle zdecydował się tu przyjechać i rozmawiać z nią.
— Moim jedynym wrogiem jest Cersei Lannister.
— Mylisz się, pani. — Davos się wtrącił. — Śmierć jest wrogiem nas wszystkich.
— Bardzo poetyckie. — tym razem to Tyrion włączył się do dyskusji. Nie widział żadnego drugiego dna w słowach Davosa, natomiast zaczęła o nich myśleć w innym kontekście...
— Pozwól mu mówić. — powiedziała, rzucając namiestnikowi krótkie spojrzenie. — Kontynuuj... — zacięła się, bo nie wiedziała jak nazywa się ten mężczyzna.
— Ser Davos Seaworth, dziękuję. — odchrząknął cicho. — Nie mam na myśli żadnej poezji... — tu spojrzał się na chwilę na Tyriona. — ...a realne zagrożenie. Armia nieumarłych jest po drugiej stronie muru i niedługo nas zaatakują. Armia, która nie zna zmęczenia i nie zostawia ciał na polu bitwy. To jest nasz wróg. Jeśli się z nim nie uporamy... Czy to naprawdę takie ważne, czyje truchło będzie siedzieć na Żelaznym Tronie?
— Skoro nie ma to znaczenia, to równie dobrze możecie tu i teraz złożyć przysięgę wierności. Wszyscy rozprawimy się z Cersei, a potem pójdziemy walczyć z... Czymkolwiek, o czym mówiłeś.
Szczerze, wolałaby, żeby Tyrion się teraz nie wtrącał. Sama nie miała nic lepszego do powiedzenia i starała się doceniać to, że Tyrion chce wygrać dla niej poparcie kolejnego rodu, ale czuła, że nie ma to dzisiaj sensu. Mogą się kłócić do woli, ale nikt nie zaufa obcej osobie na tyle, by oddać w jej ręce los swoich ludzi.
— Wystarczy. — rzuciła do niego cicho. Miała nadzieję, że to wystarczy, by się już więcej nie wtrącał ze sprawą ugięcia kolana. — Jesteśmy sobie obcy. Rozumiem, że nie oddasz swoich ziem w moje ręce, ty tak samo zrozum to, że ja nie poświęcę swojej armii twojej sprawie, walce przeciwko jakiejś... Armii nieumarłych?
Nie była całkowicie sceptycznie nastawiona co do słów ser Davosa, biorąc pod uwagę jeden z jej snów, ale nie mogła w niego ślepo wierzyć... Nie jest sama, ciągnie za sobą tysiące ludzi, musi myśleć o ich bezpieczeństwie, nie tylko o sobie.
Dodatkowo właśnie zaczęła ostatnie przygotowania do wojny przeciwko Cersei, statki już popłynęły, niedługo zaczną się walki. Jeśli zaraz po rozpoczęciu kampanii wycofa się z niej, co o niej pomyślą jej sojusznicy? Bez niej na południu, Cersei nie będzie się bała wysłać wojska, by zagarnąć coraz to kolejne ziemie, uciskać kolejnych, biednych ludzi.
— Wiem, jak to brzmi, jak jakaś bajka, którą straszy się niegrzeczne dzieci. — zabrał głos Robb. — Ale gdyby nie to, nie byłoby mnie tutaj. Własna siostra mi to odradzała, a jednak tu jestem. Może to głupota, może desperacja, ale przyjeżdżając, zaufałem ci ze swoim życiem, bo tak jak ty chcę uratować ludzi, którzy dość już wycierpieli.
Miała coś odpowiedzieć, wiedziała nawet co, ale zza drzwi zaczęły ich dobiegać pospieszne kroki. To był Varys, wyminął ich gości i podszedł prosto do Visenyi, pochylił się i wyszeptał kilka słów:
— Wasza Miłość, musimy pilnie porozmawiać, to bardzo ważne.
Skinęła delikatnie głową i odsunął się od niej. Musiała jakoś grzecznie urwać tę rozmowę. Może nawet dobrze, będzie miała czas by przemyśleć to, jak do tego podejść, skoro ma już cały obraz sytuacji.
— Wybaczcie, przebyliście taką długą drogę, musicie być bardzo zmęczeni. Przygotujemy wam komnaty, Missandei was zaprowadzi. Przygotujemy wam kąpiel i przyniesiemy kolację. Jakbyś czegokolwiek potrzebowali, zwróćcie się do niej. — wymusiła na sobie uśmiech i już miała się odwrócić do Varysa, ale zauważyła nieufną minę w szczególności u Robba. No tak... Powinnam lepiej rozumieć traumy. — Przysięgam na pamięć swojej matki, że nic wam się nie stanie pod moim dachem. Możecie chodzić po całej wyspie, w końcu nie jesteście moimi więźniami.
— Zabrałaś nam łódź. — zauważył, jeszcze na chwilę ją zatrzymując.
— Odzyskasz ją, gdy skończymy nasze spotkanie.
To było ostatnie co powiedziała. Stanęła tyłem do nich i czekała aż wyjdą, żeby móc porozmawiać na temat tej "ważnej sprawy".
Robb i Davos nie mieli innego wyboru, więc opuścili komnatę, wraz z nimi wyszła też Missandei.
Oczywiście, że bał się zostawać w czyimś domu, w szczególności, że nie miał żadnej broni. Z jednej strony wspomnienia z Krwawych Godów wróciły do niego, gdy tylko zobaczył Visenyę, ale z drugiej strony czuł jakiś niewytłumaczalny spokój w jej obecności.
Nosiła się w sposób, przez który miała bić od niej pewność siebie i siła, jej strój był w takim samym stylu, co ten Missandei, tylko że bardziej zdobny. Przez jej pierś przechodził srebrny łańcuch, do którego z tyłu przyczepiony był długi kawałek materiału z wyszywanymi łuskami. Nawet jej fryzura była wyjątkowa, mnóstwo dobieranych warkoczy zebranych w kok, tylko kilka pasm pozostawiono luzem.
Kiedy się na nią patrzyło, naprawdę widziało się Królową, silną osobowość, która wie czego chce i jak to zdobyć.
Jednak po rozmowie z nią... W dużej mierze to wszystko to były jedynie pozory. Nie była zimnokrwistą morderczynią, która posunie się do wszystkiego, byleby osiągnąć cel. Ciężka przeszłość na pewno ukształtowała większość jej charakteru. Dlatego był skłonny uwierzyć, że naprawdę chce zmienić świat na lepsze.
Byli praktycznie w tym samym wieku i chociaż życie zweryfikowało wiele ich marzeń, wciąż noszą w sobie ideały.
Nawet dobrze się stało, że im przerwano. Będzie mógł się dobrze przygotować do kolejnej rozmowy z nią, teraz, kiedy już wie jak powinien do niej podejść.
Natomiast za zamkniętymi drzwiami w końcu zaczęła się rozmowa.
— Już wiemy, gdzie jest Żelazna Flota... — zaczął Varys. Od początku było widać, że nie miał dobrych wiadomości. — Uciekły dwa lub trzy statki, reszta zatopiona lub przejęta. Ellaria Sand i Żmijowe Bękarcice, mające opuścić statki przy Słonecznej Włóczni schwytane lub nie żyją, Yara i Theon Greyjoy schwytani lub nie żyją.
Przez chwilę nie wiedziała, co zrobić. To był dopiero początek, a ich plan już zaczął się sypać. Przeprowadzenie wojny, by zginęło jak najmniej ludzi jest znacznie trudniejsze i skomplikowane, niż rzucenie wszystkich sił na raz i złamanie wroga...
Nikt nie powiedział, że łatwo jest być dobrym.
— Jeśli żyją, Euron na pewno popłynie z nimi do Królewskiej Przystani... Czy jest szansa, że jeszcze go tam nie ma? — zapytała w końcu.
Może i powinna ich poświęcić, w końcu wiedzieli, na co się piszą. Ale co z niej będzie za Królowa, jeśli tak szybko zrezygnuje z ludzi, którzy zdecydowali się dla niej walczyć?
— To możliwe, ale Wasza Miłość-
— Napisz więc proszę do Eurona. — przerwała Varysowi, zanim zdążyłby ją odwieść od tego pomysłu. — Napisz, że jeśli uwolni wszystkich schwytanych, to się z nim spotkam.
Chciał spotkać się ze Smoczą Królową, to dam mu ku temu okazję, ale nie za darmo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro