Rozdział XXXIII ''Dārilaros''
— Ta kwestia nie podlega dyskusji.
— Masz zamiar dać się zabić? — odpowiedziała mu z pretensją Sansa.
Powinien panować względny pokój, przynajmniej tego bardzo by chciał. Niestety, wyglądało na to, że jeszcze sobie na niego nie zasłużyli. Może i byli już w domu, w Winterfell, ale to nie znaczyło końca problemów.
Na południu Cersei Lannister koronowała się na Królową Siedmiu Królestw po śmierci swojego drugiego syna. Znaczyło to mniej-więcej tyle, że czeka ich zapewne kolejna wojna, a jeszcze dodatkowo nadciąga zagrożenie zza Muru.
Jakby tego było mało, przyleciał dzisiaj kruk ze Smoczej Skały. Visenya Targaryen zaprasza go na spotkanie. W jakiej sprawie? Tego już nie było w liście, ale łatwo było się domyśleć.
Nie wiedział o niej wiele, jedynie tyle czyim była dzieckiem i że Tywin Lannister uchronił ją przed śmiercią. No i oczywiście słyszał o jej dokonaniach w Zatoce Niewolniczej i o tym, że ma cztery smoki. A teraz wróciła do Westeros i zapraszała go na spotkanie.
Ciekawy dobór słów, jakby mieli się spotkać jak równy z równym, jakby nie uważała się za kogoś lepszego.
Może odnosi mylne wrażenie, może wcale nie ma za dużego ego i nie uważa, że wszystko po prostu jej się należy? Ale czy to jest lepsze od ambicji podporządkowania sobie całego kontynentu?
Zresztą, jaki miał wybór? Zostać na Północy i poczekać aż to ona przyjedzie do niego - już pewnie nie tak miło nastawiona - albo zaryzykować i pojechać się spotkać z tą sławną Matką Smoków. Skoro jest podobno taka dobra, to może uda mu się namówić ją do pomocy w nieuchronnie zbliżającej się wojnie z Nocnym Królem? Albo chociaż pozwoli mu wydobywać smocze szkło, którego - jak dowiedział się Sam, przebywający obecnie w Cytadeli - duże złoża są na Smoczej Skale?
— Jaki mam wybór? — odpowiedział jej pytaniem, opierając się o barierkę i patrząc na główny dziedziniec zamku. Kiedyś łatwiej było się z nią kłócić. I jak ostatnio zgadzali się w kwestii odbicia zamku i bitwy, tak tym razem w ogóle nie potrafili się dogadać.
— Przedyskutuj to chociaż z chorążymi! Albo daj przemówić sobie do rozumu. — rozumiał jej frustrację, ba, wiedział, że to co ma zamiar zrobić jest bardziej głupie niż odważne. Chociaż on nie widział tego jako wyboru miedzy życiem a śmiercią, a między szybszą a późniejszą śmiercią. Albo zginie na Smoczej Skale, albo w Winterfell, zabity również przez nią lub Nocnego Króla i armię nieumarłych.
Tonący brzytwy się chwyta.
— Po co? — odparł można by powiedzieć, że lekceważąco i wzruszył ramionami. — Będą jedynie kwestionować moją decyzję, a uznali mnie za swojego króla, mam ostatnie słowo. Nawet Jon ostatecznie to zaakceptował.
Rozmowa z przyrodnim bratem też nie należała do najprostszych. Jon oferował, że pojedzie z Davosem zamiast niego. Ostatecznie jednak go zrozumiał, uszanował jego decyzję. Ich siostra nie chciała zrobić tego samego.
— Doświadczenia niczego cię nie nauczyły? — westchnął na te słowa Sansy. Było na tyle zimno, że powietrze, które opuściło jego usta było białe. Przynajmniej nie było mu zimno jak wtedy, gdy na własną rękę musiał przebyć pół kontynentu, by dotrzeć do Czarnego Zamku. — Już raz powiedziano mi, że nie żyjesz. Mam przez to znowu przechodzić, tylko tym razem do końca życia?
— Jeśli nie wrócę to znaczy, że jest naszym wrogiem. — nie zamierzał odnosić się do jej pytania, ani w ogóle do jej słów, bo to oznaczałoby drapanie ran, które ledwo się zabliźniły.
— Jest Targaryenem, oczywiście, że jest wrogiem.
— Gdybyśmy oceniali się nawzajem pod względem tego, co robili nasi przodkowie, to wszystkie rodziny byłyby wrogami. — odparł szybko, jakoś miał przeczucie, że Sansa w ten sposób o niej wspomni.
Robb natomiast nie widział sensu w nie lubieniu jej ze względu na to, czego dopuścił się jej ojciec, dziad, albo ktokolwiek inny z rodziny. Nie miała z ich czynami nic wspólnego, tak jak on nie miał z czynami swoich przodków. Każdy podejmuje własne decyzje i krzywdzące jest ocenianie po nazwisku.
Niestety wiele osób myślało inaczej.
— Nauczyłam się jednego: Wszyscy, którzy nie się są naszą rodziną, są wrogami. — znowu miał ochotę westchnąć, ale się powstrzymał. Zamiast tego spojrzał w dół i jeszcze raz przeczytał krótki list w swoich dłoniach.
— Może nam pomóc. — powiedział po dłuższej chwili ciszy, mimo iż nie miał już nadziei na to, że przekona siostrę.
— W zamian za co? Za posłuszeństwo. — oparła się o barierkę obok niego. — Przyjechała do Westeros z armią, flotą i smokami, chce zdobyć tron.
— To oczywiste. — odburknął niezbyt miłym tonem, co nie było zamierzone. Odchrząknął, zanim kontynuował. — Wolałabyś, żeby wszyscy zginęli, wszyscy na Północy, niż ugiąć kolano? Naprawdę bardziej cenisz sobie dumę niż przeżycie?
O tym też długo myślał, czego chciałaby Visenya w zamian za pomoc z Nocnym Królem - zakładając, że w ogóle zgodzi się im pomóc. Pierwsze co przyszło mu do głowy to przysięga posłuszeństwa, przecież po to wróciła, by zdobyć Żelazny Tron. Na pewno tego od niego oczekuje, po co innego miałaby go zapraszać na Smoczą Skałę?
— Jeśli ugniesz przed nią kolano, to wszystko poszło na marne.
— Nie pójdzie na marne jeśli zginiemy? — w końcu na nią spojrzał. Widać było, że niełatwo mu z tą decyzją, po tym ile wszyscy wycierpieli, ile walczyli, ale nie był głupi, zdawał sobie sprawę, że z nią nie są w stanie wygrać, jeśli chociaż połowa tego, co o niej mówią, jest prawdą. — Czy jeśli ugnę kolano... — znowu zwrócił wzrok przed siebie. — ...nie odwrócisz się ode mnie i pomożesz mi przekonać Lordów, że to była jedyna decyzja?
Cisza. Nieznośna cisza. Miał ochotę nią potrząsnąć, by odpowiedziała cokolwiek, nawet mu odmówiła, powiedziała, że nigdy nie zgodzi się z taką decyzją. Ale ona milczała. Przyglądała mu się i milczała, sam na nią nie patrzył, ale czuł jej wzrok na sobie i nie było to komfortowe. Jakby zaglądała prosto w jego duszę.
— Jesteś moim bratem. Mogę się z tobą kłócić, ale nigdy cię nie zostawię. Starkowie muszą trzymać się razem. — odepchnęła się od barierki i zaczęła odchodzić, zanim gwałtownie się zatrzymała. — Nie daj się zabić.
— Wtedy ty albo Jon będziecie rządzić, nie podoba ci się ta perspektywa? — rzucił to żartobliwie, chcąc trochę rozluźnić atmosferę.
Odwróciła się i patrzyła na niego przez chwilę, zanim szybkim krokiem się wróciła i przytuliła do niego mocno. Oddał uścisk.
— Wolę mieć brata, nawet jeśli czasem podejmuje głupie decyzje.
***
Na Smoczej Skale trwało spotkanie w komnacie z mapą. W najbliższej przyszłości Visenya spodziewała się gości, w postaci swoich sojuszników. Musiała przedstawić im dalszy plan działania, taki, który będzie skuteczny i jednocześnie nie pochłonie zbyt wiele ofiar.
Wszystko zostało uprzątnięte, a na mapie stały nowe figurki, rozmieszczane wedle wiedzy, którą dysponowali. Podobno wojska Lannisterów były w większości w Królewskiej Przystani, gdzie musieli zdusić zamieszki spowodowane zniszczeniem septu i korowaniem się Cersei na Królową.
To by było na tyle, jeśli chodzi o bycie pierwszą zapisaną w historii Królową Siedmiu Królestw.
— Niewiele rodów popiera moją siostrę, a ci co to robią, robi to dlatego, że nie zna ciebie. Wolą zło znajome, że tak to ujmę. — przemilczała nazwanie jej "złem", zrozumiała o co chodziło Tyrionowi.
Trzymała dłonie splecione przed sobą i patrzyła na mapę zastanawiając się czy da sobie radę. W końcu to ona musi zaakceptować albo odrzucić plan, kiedy tak naprawdę nie ma zbyt dużego doświadczenia. Na szczęście ma przy sobie ludzi, którzy wiedzą trochę więcej.
Podczas podróży dyskutowali już o swoich możliwościach, ale niewiele mogli zrobić, nie znając ostatecznej sytuacji, z którą przyjdzie im się zmierzyć w Westeros.
— Za około tydzień spodziewamy się Ellarii Sand. — w tym momencie przestała słuchać swojego namiestnika. Zdziwiło ją imię, które usłyszała. — Wysogród jest od nas znacznie dalej, więc Olenny Tyrell możemy spodziewać się za około dwa tygodnie, mamy więc dużo czasu, by-
— Chwila. — przerwała mu wreszcie. — Ellaria Sand? — powtórzyła. — Czemu ona? Dorne rządzą Martellowie.
Nikt nie chciał odpowiedzieć na jej pytanie, przez co od razu zrobiła się podejrzliwa. Czegoś jej nie powiedziano, coś przed nią ukryto...
— Wasza Miłość... Oberyn zginął w Królewskiej Przystani, a Dorian został zabity w Słonecznej Włóczni. — w końcu to Tyrion zabrał głos.
— Słucham? — chciała to wykrzyczeć, ale się powstrzymała. Oczekiwała wyjaśnień, natychmiast.
— Oberyn zginął podczas próby walki. Walczył przeciwko Górze, chciał pomścić twoją matkę i rodzeństwo. — wyjaśnił, ale jakoś zaraz po tych słowach odwrócił od niej wzrok. Od razu wiedziała, że musiał mieć z tym coś wspólnego. — Własny ojciec chciał mnie skazać za zabójstwo Joffreya, którego nie dokonałem. Domagałem się więc próby walki i Oberyn zdecydował się być moim championem. Niestety poległ...
Ale ty przeżyłeś - chciała powiedzieć, ale powstrzymała się. To nie był dobry moment na kłótnie. Poza tym, nieważne jak bardzo chciałaby go obwiniać o śmierć człowieka, który zawsze brał jej stronę i starał się uratować ją od Tywina, nie mogła. Z tego co mówi Tyrion, Oberyn sam zdecydował, że chce zawalczyć. Chciał się zemścić i poległ. Powinna swój gniew skierować na Górę, który zabił tak dużą część jej rodziny, a nie na Tyriona, który jedynie próbuje przeżyć.
Wzięła głęboki wdech, by uspokoić nerwy i powstrzymać łzy, które zaraz zaczęłyby cisnąć się jej do oczu. Nie może opłakiwać tych, którzy zginęli, musi ich pomścić i sprawić, by byli z niej dumni. Łzy nic nie dadzą.
— A Dorian?
— Po śmierci Oberyna lud Dorne domagał się zemsty, pójścia na wojnę z Lannisterami. Zamiast tego, książę przyjął Jaimego Lannistera, gdy ten zakradł się do Dorne, pozwolił jemu i księżniczce Myrcelli wrócić do Królewskiej Przystani i jeszcze wysłał z nimi swojego syna. Ludziom się to nie spodobało. — skrócił jej historię Varys, pomijając fakt, że to Ellaria zabiła Doriana, na rzecz dobra sojuszu.
Pokiwała głową i przez moment znowu była cisza. Wszyscy czekali co powie Visenya, mają wrócić do planowania wojny czy będzie dalej drążyć temat swoich wujów?
Chciała jeszcze zapytać o Trystane'a i Myrcellę, ale domyśliła się, że też musieli jakoś zginąć.
I żaden z tej dwójki nie raczył jej o tym powiedzieć, jakby bali się, jak zareaguje. Zupełnie, jakby mieli z tym coś wspólnego i bali się konsekwencji... Tak ją widzą? Myśleli, że zrobi coś Tyrionowi, bo Oberyn zdecydował za niego walczyć? Jak mogłaby go o to winić?
To ona próbuje wszystkiego, żeby im zaufać, bo musi, jeśli mają razem zmieniać świat, a oni boją się być z nią szczerzy?
— Pamiętaj co powiedziałeś, Tyrionie. Że nigdy nie zawiedziesz mojego zaufania. — zwróciła się do namiestnika, postrzegając mu ostrzegawcze spojrzenie, to będzie ich pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, co do szczerości. Potem przeniosła swój wzrok na Varysa, stojącego po drugiej stronie stołu. — Kiedy przyjechałeś z Tyrionem do Meereen, chciałam cię zabić. — zaczęła i ruszyła z miejsca, by obejść stół i stanąć przed nim. — To pierwsze co przyszło mi na myśl, gdy cię zobaczyłam. W końcu to przez ciebie zginęła moja ciotka, mnie też próbowałeś zabić. Długo zastanawiałam się czy dobrze postąpiłam... — urwała na moment, spoglądając na mapę, lecz szybko wróciła oczami do niego. — Ale dzięki tobie mam dwóch sojuszników. Być może należy ci się odrobina zaufania. Ale musisz mi coś obiecać.
— Jeśli wymagasz ślepej lojalności-
— Nie. — przerwała szybko i uśmiechnęła się delikatnie. — Odwagi. I szczerości. — podkreśliła te dwa słowa, wyraźnie dając do zrozumienia, że to jedyny i ostatni raz, kiedy coś przed nią zataili. — Chcę byś obiecał, że nigdy niczego przede mną nie ukryjesz, nieważne jak paskudna i krzywdząca będzie prawda. I że jeśli zejdę z właściwej drogi, nie zaczniesz przeciwko mnie konspirować, a powiesz mi prosto w twarz co robię źle.
— Obiecuję, moja Królowo. — zobaczymy, ile warte jest twoje słowo.
— Przypomnę, co ja wam obiecałam. — patrzyła to na jednego, to na drugiego. — Jeśli kiedykolwiek mnie zdradzicie, spłoniecie żywcem.
— Wybacz, moja Królowo. — odwróciła się, słysząc głos Szarego Robaka. — Czerwona Kapłanka z As'shai przybyła i prosi o spotkanie z tobą.
Nie spodziewała się dzisiaj żadnego gościa, a tym bardziej nie takiego. Jednak z uwagi na to, jak Czerwoni Kapłani pomogli opanować sytuację w Meereen, zdecydowała się nie odsuwać tego spotkania na później. Poza tym atmosfera w komnacie zrobiła się gęsta i wszystkim przydałaby się odrobina odpoczynku od skupiania się na wojnie.
Interesowało ją, co ma jej do powiedzenia ta kobieta. Zakładała, że musiało to być coś ważnego, skoro przyjechała specjalnie by się z nią spotkać.
Czekała na nią w głównej sali, więc nie było to daleko.
— Dāria Visenya. — przywitała się kobieta, kłaniając się. — Īlen iā buzdari istin, sindita se liortan, qilontan se ozbārtan. Issa iā rigle naejot rhaenagon pryjatys hen belma.
"Królowo Visenyo. Byłam kiedyś niewolnicą, kupowaną i sprzedawaną, bitą i znakowaną. To prawdziwy zaszczyt spotkać Wyzwolicielkę z Okowów."
— Vokto melna dohaertan maghagon lyks isse Meereen, syt bona iksan syt mirre isse aōha gēlȳn. Tolvie mēre hen ao iksis olvie treseo rȳ Zaldrīzesdōron. — odpowiedziała, uśmiechając się do niej. — Skoros iksis aōha brōzi?
"Czerwoni kapłani pomogli zaprowadzić porządek w Meereen, za co jestem wam dozgonnie wdzięczna. Wszyscy jesteście mile widziani na Smoczej Skale. Jak masz na imię?"
— Brōzio ñuha iksis Melisandre.
"Nazywam się Melisandre."
— Kiedyś służyła innemu, Stannisowi, który również pragnął Żelaznego Tronu. — rzuciła przez ramię spojrzenie Varysowi. Znali się czy tylko ptaszki mu o niej ćwierkały? — Nie skończyło się to dla niego zbyt dobrze, czyż nie?
Przez chwilę Melisandre nic nie mówiła, ale nie spuściła wzroku. Wkrótce odpowiedziała:
— Nie.
— Całe szczęście nowa Królowa jest łaskawa i daje drugą szansę tym, którzy niegdyś stąpali po złej drodze. — Vis zdecydowała się odezwać, by rozmowa nie zeszła na inne tory ani Varys nie poczuł się zbyt pewnie. — Pan Światła nie ma zbyt wielu wyznawców w Westeros. Cóż, może się to zmienić po nie tak dawnym zniszczeniu Septu Baelora.
— Nawet ci, którzy nie wierzą w Pana mogą służyć w jego sprawie.
Uniosła brew, ale nie skomentowała tego. Sama nie wierzyła w żadnych bogów, ale nie zabraniała wiary innym. W końcu sama doświadczała rzeczy, które nie powinny być możliwe. Ale bardziej skłaniała się do wiary w magię niż bóstwa, które kontrolują życie ludzi.
— A czego twój Pan oczekuje ode mnie? Bo zakładam, że poprosiłaś o spotkanie po to, by powiedzieć mi o czymś w tym stylu.
— Se Bantāzma iksis māzis se mērī dārilaros bona iksin kivio kessa maghagon se ñāqes.
"Długa Noc nadchodzi i tylko Książę, który był obiecany sprowadzi świt."
— Dārilaros... Podchwytliwe, bo ten rzeczownik nie ma płci w wysokim valyriańskim, czyż nie? — spojrzała się na Missandei, szukając potwierdzenia. Dziewczyna skinęła głową, uśmiechając się delikatnie. — Uważasz, że mogę być tą... Księżniczką, którego obiecano? Dlaczego?
— Hen ōrbar se lopor ziry kessa sagon āzma, se tolī jēdri hen botagon sigligon isse perzys naejot mazverdagon se vys iā arlie. Zȳhon ērinagon toliot sȳndror kessa maghagon jaedos bona kessa dōrī mōris, morghon isado kessa obūljagon zȳha ybon, se lī qilōni morghūljagon vīlībāzma syt zȳhon zitso kessa sagon sigligon. — wyjaśniła, z jakiegoś powodu cały czas posługując się valyriańskim. Być może to wszystko była jakaś przepowiednia, której uczyli się, szkoląc się na kapłanów i kapłanki?
"Zrodzi się z dymu i soli, a odrodzi poprzez cierpienie i płomienie, by przebudować świat. Jego zwycięstwo nad ciemnością przyniesie lato, które nigdy się nie skończy, sama śmierć ugnie kolano, a ci, którzy zginęli walcząc w jego sprawie, odrodzą się."
Nie zaprzątała sobie głowy tą przepowiednią, żyła w przekonaniu, że jedynie w snach może zobaczyć swoją przyszłość. Poza tym ciężko jej było uwierzyć, że ktoś tych przepowiedni nie modyfikował, by pasowały do konkretnych osób.
Mogła być wdzięczna Czerwonym Kapłanom za zapanowanie nad sytuacją w Meereen, ale nie zamierzała wierzyć w każde ich słowo.
Ale my wiemy kilka rzeczy. Urodziła się, gdy w stolicy szalały płomienie, więc był i dym. Jej matka rodziła ją w bólach, towarzyszyło jej mnóstwo łez, więc i sól.
Dothrakowie za nią podążają, bo wyszła z ogromnego pożaru bez szwanku.
Śniła, jak martwi ludzie przed nią klękają.
— Brzmi jak dość ogólny opis, biorąc pod uwagę, że przepowiedni nie tłumaczy się dosłownie. O ile w ogóle bierze się je na poważnie. — odpowiedziała bardzo sceptycznie.
— Twój ojciec wierzył w tę przepowiednię. Sen twego wielkiego przodka, Aegona Zdobywcy. Czyż nie? — pytanie skierowała do ser Arthura, jakby wiedziała doskonale o całej jego relacji z Rhaegarem. Zaskoczyła go, ale nie dał tego po sobie poznać i tylko skinął głową. Wtedy Melisandre wróciła wzrokiem do Visenyi. — Ty też masz sny, prawda, moja Królowo?
— Każdy czasem śni, o rzeczach mniej lub bardziej prawdopodobnych.
Ponownie jej odpowiedź była sceptyczna, lecz tym razem dlatego, że nie chciała dużo zdradzić, a nie bo nie wierzyła.
Ta kobieta była podejrzana, wiedziała rzeczy, o których nie powinna mieć pojęcia. Zawsze osoby, które wiedziały dużo - jak chociażby Varys - były podejrzane. Ale wiedziały tak dużo, bo miały wszędzie szpiegów, a nie opierały się na... Nawet nie jest w stanie powiedzieć na czym.
Melisandre nic więcej nie mówiła, ale uśmiechała się, jakby wiedziała, że jakaś część Visenyi uwierzyła w jej słowa.
Szkoda, że Vis nie wiedziała, że kiedy była przetrzymywana przed Dothraków, do Meereen przybyła najważniejsza kapłanka R'hllora i wypowiedziała dokładnie te same słowa, uważając Królową za tą, którą obiecano.
— Oferuję ci komnatę na Smoczej Skale i wszelką gościnność, lecz teraz musisz mi wybaczyć, mam ważne obowiązki. — naturalnie była to wymówka, gdyż czuła się nieswojo, rozmawiając z nią i nie chciała teraz wracać do planowania wojny.
Potrzebowała chwili na świeżym powietrzu, sama. Wieczorem wrócą do kwestii zdobycia Siedmiu Królestw.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro