Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXII ''Smocza Skała''

Zgodnie z przewidywaniami, to powinien być ich ostatni dzień w Meereen. Jutro nad ranem wszystko powinno być już gotowe do wypłynięcia i za jakieś trzy miesiące znaleźć się na Smoczej Skale. Sporo czasu, ale biorąc pod uwagę to, że w Essos spędziła ponad cztery lata, to kilka miesięcy nie wydaje się już tak długim czasem. 

Nigdy nie widziała w Westeros nic poza Casterly Rock i Królewską Przystanią, niedługo będzie miała okazję w końcu zobaczyć swoje ziemie. Ciekawe jak wyglądają... Zawsze chciała zobaczyć Orle Gniazdo, albo Wysogród i wszystkie jego ogrody... Albo Winterfell, podobno jest ogromne, znacznie większe niż Czerwona Twierdza i drugie po Harrenhal. Tyrion powiedział jej, że zamek zrobił na nim wrażenie i gdy usłyszał o pożarze było mu nawet przykro i gdzieś tam miał nadzieję, że odbudują to, co zostało zniszczone.

Stała na balkonie i obserwowała zachód słońca, po raz ostatni może go tutaj podziwiać. Towarzyszyło jej uczucie, że nie chce zostawiać tego miejsca, tych ludzi, tych widoków. Wszystko stało się takie łatwe w ostatnim czasie, ciężko opuszczać te ziemie i wyruszyć w nieznane, nie wiedząc co cię czeka. Tutaj wygrała, ale czy wygra też tam? Tego się najbardziej bała, nieznanego.
Nie chodziło nawet o samo zdobycie tronu, był symbolem, niczym więcej. Nie chciałaby go zdobyć, gdyby nie znaczył tyle dla ludzi, gdyby nie uważali, że władca musi zasiadać na Żelaznym Tronie w Królewskiej Przystani.

To są problemy już nie takiej odległej przyszłości, a teraz będzie musiała się zmierzyć z jeszcze jedną rzeczą... Powiedzeniem Daario, że zostaje w Essos. Odwlekała to w czasie, bo nie chciała łamać mu serca i... I jednocześnie samolubnie nie chciała pozbawiać się ciepła jego ramion, kiedy ją przytulał.
Teraz już przed tym nie ucieknie.

— Twoje statki są już prawie gotowe. — nie chciała odwracać wzroku od miasta, ale musiała postawić sprawę jasno. Zabrała kielich wina z barierki i wróciła do środka komnaty, gdzie odstawiła go na stół. — Widziałam, że kończą malować żagle, na jutro na pewno się wyrobią.

— To dobrze. — odparła jedynie, wymuszając na sobie uśmiech. Poszła usiąść na kanapie, oparła ręce na kolanach i zaczęła bawić się palcami.

— Jestem ciekaw, jak Dothrakowie poradzą sobie na "trującej wodzie". A potem-

— Nie płyniesz z nami. — przerwała mu, zanim znowu by stchórzyła, a nie było już czasu na odkładanie rzeczy na później.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, zanim Daario podszedł do niej bliżej i zatrzymał się przed kanapą. Widziała, że zaskoczyła go tym stwierdzeniem, ale wyglądało na to, że nie zrozumiał tego jak powinien.

Albo nie chciał tego zrozumieć.

— Nowa strategia? Drudzy Synowie uderzą z zachodu, zaskoczymy ich? Zdobędziemy Casterly Rock i Lannisterowie pozostaną odcięci w Królewskiej Przystani. — usiadł obok niej i złapał ją delikatnie za rękę, by przestała się bawić swoimi palcami. Wyczuwał, że coś jest nie tak, ale sądził, że po prostu stresuje się podróżą.

— Dobry pomysł. — znowu zmusiła się do uśmiechu, było to widać po oczach. — Ale zostajesz tutaj. Nie płyniesz do Westeros.

Oto wydusiła to z siebie, kamień spadł jej z serca, ale zaraz zastąpił go drugi, spowodowany tym, że wyraźnie zraniła tym Daario.

— Ale... Visenya-

— W Meereen w końcu zapanował pokój. — przerwała mu, wychylając się z kanapy, by sięgnąć po kielich z winem i podała mu go, jakby to miało uśmierzyć jego ból. — Chcę, żebyś ty i Drudzy Synowie zadbali o to, by trwał. Będziesz rządził w moim imieniu...

— Pieprzyć Meereen.

— Nie mów tak, musimy zadbać o to miasto. I mam do ciebie jeszcze jedną prośbę: Być zakończył niewolnictwo w Lys i Volantis, to ostatnie miasta, w których jeszcze istnieje. Jeśli-

— Jestem tu dla ciebie, nie dla nich. — przerwał jej, nie przyjmując kielicha, który cały czas trzymała wyciągnięty w jego stronę. Zszedł z kanapy i uklęknął przed nią na ziemi. W końcu zrezygnowana odstawiła kielich z powrotem na stół. — Kocham cię, chcę ci służyć, zabić twoich wrogów, zdobyć to czego chcesz... — westchnął sfrustrowany.

— Chcę zniszczyć niewolnictwo, całkowicie. A ty mi przysięgałeś. — zauważyła. — Więc rozkazuję ci zostać w Essos.

Widziała, że jej słowa w żadnym stopniu go nie usatysfakcjonowały, zresztą nie to miały na celu. Miała być szczera, a nie go pocieszać.
Nie mogła tego potraktować jak swojej relacji z Jaimem, bo do Jaimego nic nie czuła, łatwo było go odrzucić i uciec, rozpocząć nowe życie. Daario nie chciała porzucać, lubiła go, nawet bardzo. Może nie była to miłość, ale zostawienie przyjaciela nigdy nie jest proste. Szczególnie, że to z nim dzieliła pierwsze intymne chwile w swoim życiu i nigdy tego nie zapomni.

— Chcąc władać w Westeros, muszę zawrzeć sojusze. A wszyscy wiemy, że najlepszym sposobem na to jest małżeństwo. — wyjaśniła spokojnie, kiedy wciąż nie podnosił się z ziemi i trzymał ją za rękę.

Westchnął i zaraz potem zapytał:

— Za kogo wychodzisz tym razem?

— Jeszcze nie wiem, ale za kogoś na pewno. — wzruszyła ramionami. Mimowolnie uniosła rękę i zanurzyła ją w jego włosach, przeczesując je, jakby miało go to uspokoić.

— Jesteś Królową, nie nagrodą dla tego, kto da najwięcej. — jej ręka zastygła w jego włosach, kiedy to powiedział, i to głównie dlatego, że miał rację. Niestety realia wyglądały inaczej, nie mogła walczyć z całym światem, musiała zabezpieczyć sojusze. Przekonała się już jak to jest rządzić bez poparcia silnych, wpływowych i bogatych. Ponownie do tego nie dopuści.

Jej słowo było ostateczne, ale mimo to czuła potrzebę wyjaśnienia się ze swojej decyzji i zrobienia tego tak, żeby jej już nie kwestionował, zaakceptował.

— Nie mogę przypłynąć do Westeros z kochankiem. — powiedziała w końcu ostatni argument, jaki jej został.

— Król nawet by się nie zastanowił, tylko to zrobił.

— Król nie martwi się o nieślubne dzieci. — odbiła. — Wyprze się i sprawa skończona. Ja nie mogę tego zrobić, a mój dziedzic musi być z prawego łoża, inaczej Lordowie go nie zaakceptują.

— Więc pieprzyć Lordów. — gdyby tylko było to takie proste... — Nie obchodzi mnie z kim będziesz mieć dzieci, kto będzie siedzieć obok ciebie w sali tronowej. Chcę tylko ciebie, kocham cię, rozumiesz?

Nie rozumie. Chciałaby, ale nie rozumie. Nie wie jak to jest kochać kogoś tak bardzo, że bez niego nie jest się w stanie żyć. Nie wie jak to jest zostać odrzuconym przez ukochaną osobę. Może mu jedynie współczuć, lecz jej decyzja pozostaje niezmienna. 

Poza tym czeka na spotkanie z tym tajemniczym chłopakiem...

— Tego byś chciał? Być moją metresą? 

— Nie jestem z tego dumny, ale... Zależy mi tylko na tym, by być z tobą. Widzieć cię każdego dnia, wywoływać u ciebie uśmiech. Uszczęśliwiam cię, wiem to, ty też. — spuściła wzrok, ale nie na długo, bo Daario ujął jej podbródek i go uniósł. — Pozwól mi z tobą jechać, walczyć dla ciebie.

Przeniosła rękę z jego włosów na policzek, gładząc go delikatnie, zanim się pochyliła i złożyła pocałunek na jego ustach. Starała się przelać w niego wszystko co czuje i chciałaby powiedzieć, ale nie potrafi znaleźć odpowiednich słów. Chciała podarować mu jeszcze tę jedną chwilę, mając nadzieję, że będzie to jak balsam na jego serce, a nie nóż, pogłębiający tylko rany.

— To nie jest pożegnanie. — wyszeptała, gdy już się odsunęła. — Zobaczymy się jeszcze, obiecuję. A do tego czasu będziemy wymieniać listy.

Nie powiedział nic. Cisza była dla niej gorsza niż to, jakby dalej się z nią sprzeczał albo i nawet krzyczał, płakał, cokolwiek. Bo ta cisza była bardziej wymowna niż wszystkie słowa świata.

Puścił jej rękę i wstał. Zrobił krok do tyłu i sięgnął w końcu po wino, które wcześniej mu proponowała. Wypił wszystko na raz.

— Zdobędziesz tron, którego tak pragniesz, jestem pewien. Szkoda, że tego nie zobaczę. — zabolało. — Ale cię nie zdradzę, nigdy. Zrobię wszystko, czego sobie życzysz. Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz. — posłał jej wymuszony uśmiech, widziała to. — Będę czekał, Visenyo Targaryen, Królowo Siedmiu Królestw, Morza Traw, Zatoki Smoków i mojego serca. — po tych słowach pokłonił jej się lekko i szybkim krokiem wyszedł, zostawiając ją samą w tej dużej komnacie. 

Dziwne, wcześniej nie czuła się tu samotna, a teraz pustka rozrywa ją od środka. 

 Jeszcze tego samego wieczoru miała porozmawiać z Tyrionem, ale nie była w stanie usiedzieć w swojej komnacie. Zamiast tego długo błądziła po korytarzach Wielkiej Piramidy, zanim ostatecznie znalazła się w sali audiencyjnej, w której spędziła tyle czasu w ciągu ostatnich - około - dwóch lat. 
Siedziała na kamiennych schodkach, za sobą miała okno, a obok dzbanek wina i pusty już kielich. Nawet jej tak nie smakowało, ale przynajmniej nie czuła się taka osamotniona.

Słysząc kroki na schodach podniosła wzrok i zobaczyła, że to Tyrion do niej przyszedł. Widać miał dość czekania i postanowił jej poszukać.

— Wybacz, musiałam... Pobyć chwilę sama ze sobą. — odezwała się, nawet trochę za głośno, bo jej głos rozniósł się po całej komnacie.

Tyrion jedynie pokiwał głową i usiadł obok niej, biorąc w ręce dzbanek i wypijając alkohol prosto z niego, nie przejmując się tym, by iść po kielich albo zabrać ten jej. Przez chwilę siedzieli tak w ciszy, zanim Vis zebrała się w sobie by powiedzieć, dlaczego tak się czuje i zacząć rozmowę.

— Zostawiłam mężczyznę, który kocha mnie tak bardzo, że zrobiłby dla mnie wszystko. I wiesz co czuję? Pustkę. — nie patrzyła na niego, tylko gdzieś przed siebie.

Było to dla niej dziwne, żadnego złamanego serca, żadnych łez, tylko... Pustka. Coś, co ciągnęło ją w dół, sprowadziło na nią ciemne chmury.

— Dobry władca musi czasem coś poświęcić. — nie odpowiedziała, za to zabrała od niego dzbanek i sama trochę upiła, nie przejmując się już nalewaniem sobie do kielicha. Po jednym łyku odstawiła go na bok, ale po drugiej stronie, żeby Tyrion już po niego nie sięgnął. Nie mogą się tu upić, rano czeka ich początek podróży, a ona jeszcze musi z nim poruszyć jedną sprawę. — Nie był pierwszym ani ostatnim, by cię pokochać.

— Myślisz, że Jaime...  — słowa mimowolnie wyrwały jej się z ust, zanim zdążyła je powstrzymać.

Widać już od kiedy uciekła musiało to być gdzieś z tyłu jej głowy: Rozważanie, czy Jaime naprawdę ją kochał. A teraz doszło do tego pytanie, czy zraniła go tak samo jak Daario. Co musiał czuć, gdy odepchnęła go, jak się całowali?

Cóż, zimna woda na pewno szybko ostudziła jego zapał.

— Tak. — odpowiedział jej Tyrion, domyślając się, o co chciała zapytać. — Mogłabyś konkurować z Cersei, masz dość jasne włosy. — udało mu się trochę ją rozbawić, bo uśmiechnęła się, spuszczając trochę głowę. Sam Tyrion też się krótko zaśmiał. Nie winił jej za to, co zrobiła, bo uczyniła to, by uciec. Miło było widzieć tę dziewczynę szczęśliwą, a nie wiecznie przygnębioną w Casterly Rock albo Królewskiej Przystani. — Dobrze by cię traktował. — dodał, kiedy rozbawienie już opadło.

— Ale nie byłabym szczęśliwa. — odparowała szybko. Z tym stwierdzeniem nie śmiał się kłócić.

— A więc w końcu to się dzieje. — zdecydował się zmienić temat. — Dziewczyna, która nie miała nic oprócz nazwiska ma swoją armię, flotę i cztery smoki. Wszystko, czego tylko mogłaś pragnąć po ucieczce. Dość dużo, by podporządkować sobie kontynent. Jak się z tym czujesz?

Przez chwilę rozważała czy powinna odpowiedzieć szczerze. W końcu prawda była taka, że bała się, bała się jak cholera. Kiedy wizja powrotu do rodzinnych ziem była odległa, pragnęła tego. Potem znalazła w swoim życiu cel: Zmianę świata. Ale tym tylko odsunęła w czasie swój powrót do Westeros.
Mogłaby sama poprowadzić kampanię do Lys i Volantis, ale zajęłoby to kolejne miesiące albo i lata. A teraz, kiedy miała sojuszników, gotowych poprzeć jej prawa do korony nie mogła zwlekać. Gdyby była sama i musiała budować statki, pojechałaby do tych dwóch miast osobiście. Ale kiedyś je zobaczy. Zobaczy cały świat, którego jest tak bardzo ciekawa, wszystkie miejsca, o których ujrzeniu zawsze marzyła.

Postanowiła nie kłamać.

— Boję się.

Boję się wojny, boję się śmierci, boję się tego, ile mogę stracić. Boję się, że zawiodę ludzi. Boję się, że poniosę porażkę. Boję się, że to wszystko pójdzie na marne. Boję się, że nie jestem dość dobra, że okaże się, że nie nadaję się do roli, na którą aspiruję. Nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, ilu rzeczy się boję, bo cały czas spycham te lęki gdzieś w głąb siebie, nie chcąc okazywać słabości. To przyznanie się wyciągnęło je wszystkie na wierzch.

— To dobrze. — zdziwiona spojrzała w końcu na swojego rozmówcę, pierwszy raz od kiedy usiadł obok niej. — Dołączasz do wielkiej gry, a ona jest przerażająca. Wątpliwości i strachu o przegraną nie miałby tylko szaleniec, taki jak Szalony Król.

— Co jeśli przegram? — zapytała cicho, niemal szeptem.

— Zginiesz. I wszyscy, którzy za tobą podążają też. 

Zadrżała, chociaż starała się to ukryć. Świadomość tego ile jest do stracenia jednocześnie mroziła jej krew w żyłach i motywowała do działania. Nie mogę zawieść. Po prostu nie mogę.

— Dlatego nie mogę przegrać. — wstała ze schodka, Tyrion zrobił to zaraz po niej. Postanowiła w końcu poruszyć tę sprawę, którą do niego miała. — Potrzebuję każdej pomocy, jaką mogę dostać. Od ciebie również.

— Ofiarowałbym ci swój miecz, ale... Nie posiadam żadnego.

Uśmiechnęła się, jak wtedy, gdy zażartował z upodobań swojego brata. Było to na swój sposób urocze, że chce dla niej walczyć, biorąc pod uwagę to, że będzie walczyć z jego rodziną.

— Mam dość walczących ludzi. Od ciebie potrzebuję czegoś innego. — sięgnęła do niewielkiej kieszonki za dekoltem sukni i wyjęła z niej przypinkę, póki co chowają ją jeszcze przed jego wzrokiem. Nie była jeszcze pewna tej decyzji, ale stwierdziła, że wszystko okaże się w praktyce. — Kazałam ją zrobić na wzór tego, co pamiętam... Jeśli kiedykolwiek będziesz miał jakieś wątpliwości, zdecydujesz, że nie chcesz mi już służyć, że nie jesteś w stanie walczyć przeciwko rodzinie, możesz zrezygnować. Dam ci konia albo statek i dość żywności i pieniędzy, byś dostał się tam, gdzie życzysz sobie pojechać. — nic nie mówił. Domyślił się już o co chodzi, mimo iż był zdziwiony takim posunięciem. Wyciągnęła do niego dłonie i przypięła znak Królewskiego Namiestnika na jego piersi. — Ale póki co... Tyrionie Lannister, mianuję cię Namiestnikiem Królowej.

Wciąż w lekkim szoku uklęknął przed nią na jedno kolano i pochylił głowę. Poza tym, że nie spodziewał się, że mogłaby powierzyć mu tak ważne stanowisko, to nigdy nie spotkał się z tym, by władca pozwolił komuś nie przyjąć zaszczytu. Co więcej, zrezygnować w dowolnym momencie, bez pytań o powód.

Pomoże tej dziewczynie. Zrobi co w jego mocy, żeby pomóc jej zasiąść na Żelaznym Tronie, bo nie spotkał w swoim życiu nikogo, kto zasługiwałby na niego bardziej niż ona.

— To zaszczyt, moja Królowo. Nie zawiodę twojego zaufania.

***

Rano stała przed wejściem na pokład statku, który zabierze ją do Westeros. Miała już postawić stopę na rampie, ale zawahała się. Obróciła głowę i spojrzała w morze i mnóstwo innych statków, pod barwami również Tyrellów, Martellów i Greyjoyów. Kiedy wejdzie na pokład wszystko się zmieni, nie będzie już odwrotu. Fale poniosą ich na ziemie, które niegdyś były dla niej jedynie bólem. Teraz myślała o nich jako o powrocie do domu.

— Coś nie tak? — odwróciła się gwałtownie do ser Arthura, stojącego po jej prawej stronie.

— Nic, tylko... — urwała i znowu spojrzała na morze. — Cztery lata temu opuszczałam Królewską Przystań na podobnej łodzi. Wtedy nie miałam nic, nie sądziłam, że mogę cokolwiek osiągnąć. Uciekłam, bo chciałam być wolna... A teraz tam wracam, ze swoimi okrętami, z armią i ze smokami. Brzmi, jakby mi się to wszystko śniło. — uśmiechnęła się, ale zaraz potem podskoczyła, kiedy niespodziewanie poczuła uszczypnięcie w rękę. — Auć!

— Na pewno ci się to nie śni. — uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

— Mojego ojca też tak szczypałeś? — mruknęła udając, że ma mu to za złe.

— Wiele razy, bardzo lubił mówić o snach. Stąpał po ziemi tylko wtedy, kiedy było trzeba.

Przewróciła oczami i rzuciła spojrzenie tym razem na miasto, które zostawia za sobą. Na cały kontynent, który opuszcza. Jej życie bardzo się zmieniło, od kiedy wyjechała, ale nie żałowała tego, że wtedy odważyła się na ten krok. 
Możliwe, że jest ostatnią ze swojego rodu i na pewno nie pozwoli na to, by odeszła w zapomnienie w odmętach historii. Zostawiła po sobie ślad już na zawsze tu, w Essos, a teraz pora na to samo w Westeros.

— Zapraszam, Królowo. — ser Arthur wskazał jej ręką na rampę i uśmiechnął się zachęcająco. Kiedy rzuciła mu jeszcze jedno, ostatnie, nieme pytanie, skinął jedynie głową.

Selario, Daenerys, ser Barristanie, będziecie ze mnie dumni.

Z tą myślą pewnie postawiła stopę na rampie i weszła na statek, gdzie czekali już na nią Tyrion, Missandei oraz Varys.

***

Najpierw prosta, czarna, bawełniana koszula. Potem spodnie, sięgające do talii i podkreślające ją. Następnie wysokie buty na obcasie, zawiązywała je siedząc na koi w swojej kajucie. Gdy już skończyła wstała i sięgnęła po coś, co kazała sobie zrobić jeszcze przed wypłynięciem do Westeros, gdy zdecydowała, że potrzebuje bardziej praktycznych ubrań, no i cieplejszych. Przypominało to płaszcz, ten akurat na guziki od środka, by nie było ich widać. Wygładziła materiał, który sięgał jej mniej-więcej do kolan. Potem poprawiła długie rękawy, podobne do tych z sukni, jakie nosiła w Meereen. Zostało jej do włożenia już tylko kilka pierścieni i ozdoba do włosów, szpilka z trzema, zwróconymi tyłem do siebie łbami smoków. Wpięła ją w warkocze z tyłu swojej głowy i była gotowa do wyjścia.

— Pasuje ci. — uśmiechnęła się do niej Missandei, czekała na Visenyę przed drzwiami.

— Tobie też do twarzy. — odwzajemniła komplement. — Mamy coś na dzisiaj zaplanowane?

— Tak, dys-

— Smocza Skała na horyzoncie! — przerwał im krzyk z pokładu.

Visenya nie dała szansy na to, by Missandei się powtórzyła. Wkroczyło w nią podekscytowanie, jakiego się nawet nie spodziewała. Wbiegła po schodach na pokład statku i szybkim krokiem przeszła na dziób. Załoga coś do siebie pokrzykiwała, ale nie zwracała na to uwagi. Był poranek, z Missandei jako pierwsze wyszły na pokład, po ożywieniu jakie pojawiło się wśród ludzi można było wnioskować, że zaraz zrobi się tłoczno.

W oddali faktycznie było już widać cel ich podróży, Smoczą Skałę. Setki lat temu to tutaj jej przodkowie się zatrzymali, gdy uciekli ze Starej Valyrii. Teraz ona będzie tu mieszkać, przynajmniej przez jakiś czas.

Była tak zapatrzona, że nawet nie zwróciła uwagi na to, że inni również pojawili się na pokładzie, między innymi Tyrion, którzy stanął po jej prawej stronie.

— Witaj w domu, Wasza Wysokość.

Nie liczyła ile minęło od momentu, kiedy zobaczyła ląd do chwili, gdy stała na szalupie. Smoki przeleciały nad ich głowami, od razu kierując się do zamku i oblatując go wokół.
Z tej odległości nie widziała jeszcze całej jego krasy, ale już wiedziała, że jest piękny. Czuła to.

Łódka dobiła do brzegu. Ze zniecierpliwieniem czekała, aż podstawią schodki, by mogła w końcu postawić stopę na lądzie.
Oczywiście wyszła jako pierwsza i stawiała dość duże kroki w stronę zamku. W pewnym momencie jednak się zatrzymała, spoglądając w górę, na olbrzymią budowlę. Z westchnięciem kucnęła, opierając ręce na kolanach, by zaraz potem jedną z nich przenieść na mokry piasek.

Płynąc tutaj myślała, że płynie do domu, że w końcu znajdzie dla siebie miejsce na świecie, w końcu jakby nie patrzeć, to również jej rodzinny dom.
Ile osób przeszło po tych ziemiach? Kiedyś jej przodkowie przybyli do tego brzegu, była to wtedy pusta wyspa, nic specjalnego. A jednak to miejsce wybrali sobie na dom. Podniosła dłoń z piasku i przesuwała między palcami ziarenka, myśląc o tym nowym rozdziale, który rozpoczyna się w jej życiu. Odpowiada za tysiące istnień, nie może ich zawieść.

Słysząc skrzek smoków podniosła wzrok z powrotem na drogę przed nią. Zdecydowała się po niej kroczyć, nie ma już odwrotu. Dość wahania się, dość marzenia o przyszłości, pora zacząć ją sobie budować.

Wstała otrzepując ręce i pewnym krokiem ruszyła dalej przed siebie. Oddychała głęboko, uspokajając mocno bijące w jej piersi serce.

Pierwsze schody prowadziły do bramy, wielkiej bramy. Przy ziemi po obu stronach okalały ją rzeźby smoczych głów, a u góry całe ich postaci. Dwójka Nieskalanych poszła otworzyć dla niej przejście, podczas gdy ona skupiała się na podziwianiu murów, które same w sobie były już bardzo zdobne.

Nie zwróciła nawet uwagi na to, że jej najbliżsi towarzysze za nią szli. Czuła się, jakby sama poznawała ten zamek, jakby jego piękno było zarezerwowane tylko dla niej.
Za bramą czekało na nich jeszcze więcej schodów, ale też ukazało się w końcu piękno zamku. Bramy wyglądały jak łby smoków, a wieże były zwieńczone figurami smoków. Zdecydowanie budynek wyglądał jak siedziba rodu ze smokiem w herbie.

Szła po dwa stopnie na raz, by jak najszybciej znaleźć się w środku. Nawet tam zadbano o detale w wystroju, mimo iż wnętrze nie było bogate w drobne ozdoby, jak Czerwona Twierdza. Klamki przypominały smoki, a całe drzwi wyglądały jak pokryte smoczymi łuskami.

Jedyne co jej nie odpowiadało, to baner Stannisa Baratheona wiszący w środku. Złapała za materiał i pociągnęła mocno w dół, zrzucając go na ziemię.
To miejsce już nigdy więcej nie będzie niczyje inne, niż jej rodziny. Jeśli jest ostatnią z rodu, to trudno, niech opustoszeje, ale niech nikt nie plugawi go swoimi herbami.

Po przejściu przez kilka korytarzy, w których odgłos jej obcasów roznosił się jako pierwszy, a za nią szli inni, w końcu zatrzymali się przed drzwiami, gdzie stał tron wyryty w skale.
Kiedyś w tym zamku rezydowali głównie następcy tronu, nosili tytuł Księcia Smoczej Skały i to dla nich był ten tron. Jej rodzice też tu niegdyś mieszkali, to tu by się pewnie urodziła, gdyby nie wojna.

Myśleć o byciu tu, a faktyczne przebywanie w tych murach to były dwie różne rzeczy. Nie spodziewała się, że to miejsce wywrze na niej takie wrażenie, że skłoni do myśli o wszystkich swoich przodkach, a przede wszystkim o tych najsławniejszych: Aegonie Zdobywcy i jego siostrach, Visenyi i Rhaenys.
Jest pierwszą Visenyą od czasów Podboju, a drugą kobietą, która sięgnie po Żelazny Tron.

Rhaenyrze nie udało się przejść do historii jako Królowa Siedmiu Królestw, mimo iż jej się to należało. Nie napawało jej to optymizmem, ale czasy się zmieniły. Rhaenyra walczyła ze swoim bratem, obie strony miały smoki, królestwa były podzielone.
Ona jest jedyną osobą na świecie, która ma smoki. Nie ma męskiego członka rodziny, który podważyłby jej prawa do korony.

Tak zapiszę się na kartach historii, zaraz obok Wyzwolicielki z Okowów - pomyślała, wchodząc do wielkiej komnaty z tronem.

Komnaty wymagały oczywiście uprzątnięcia, ale to nie problem, ma dość ludzi, by załatwić to w jeden dzień, a przynajmniej najważniejsze pokoje.
Nie znała dokładnie rozkładu zamku, jedynie to, co pamiętała z zapisków z książek, ale powinna być tu jeszcze jedna komnata, tuż nad klifem...

Weszła po schodach prawie do samego tronu i rozejrzała się, wypatrując przejścia. Znajdowało się na lewo i tak od razy skierowała swoje kroki.
Ta komnaty była mniejsza, ale nie mniej ważna. Ścianę zdobiła płaskorzeźba smoka, a główną rzeczą, która zajmowała niemal całą przestrzeń, był stół.

Ale nie jakiś zwykły, drewniany stół... Kamienny, w kształcie Westeros, z wyrzeźbionymi wszystkimi najważniejszymi zamkami, rzekami, lasami i górami. Nawet stały na nim figurki, a przy nim trzy odsunięte krzesła. Wszystko zakurzone, pozostawione w pewnym momencie na pastwę losu.
Przeszła na sam koniec stołu, wędrując wzrokiem po podpisanych na mapie miejscach. To tu będą planować kolejne kroki, gdzie stoczyć bitwę, jak przetransportować wojska.

Oparła dłonie na kamiennym stole i uniosła głowę, patrząc na swoich towarzyszy, którzy przyszli tu razem z nią.

— A więc zaczynamy. — powiedziała, przerywając odgłos fal rozbijając się o klify za jej plecami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro