Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXVI ''Zaufanie''

— Kiedy Król Meereen przyjdzie zająć moje miejsce?

Przewróciła oczami, zjeżdżając palcami z brody, na szyję Daario, a potem na klatkę piersiową.

W końcu mogła być szczęśliwa, kiedy ataki Synów Harpii się skończyły. Co prawda pozwoliła otworzyć areny i wyszła za Hizdahra, ale miasto od tego momentu wydawało się spokojniejsze. Albo ataki skończą się teraz już na zawsze, albo zbiorą siły i uderzą po raz ostatni. Nie powinni składać broni, muszą być gotowi na taką ewentualność.

Ale obecnie zepchnęła te myśli na dalszy plan. Cieszyła się z tego co ma i nie niszczyła tej bańki szczęścia, w której siedziała.
Nie dręczyły jej żadne sny, miasto było spokojne, nic tylko z tego korzystać.

— Myślę, że jest na tyle inteligentny, żeby wiedzieć, że nie ma na co liczyć. — odparła, przewracając się na bok i przysuwając bliżej. Czuła jego dłonie na biodrach, jak trzymał ją blisko siebie.

— Synowie Harpii przestali zabijać, bo ich przywódca został królem.

Uniosła brew. Była to jakaś teoria, ale nie wierzyła w nią nawet przez chwilę. Już zdążyła dojść do wniosku, że prawdopodobnie opłacał ich ktoś z innego miasta. A nawet jeśli nie, to przestali zabijać, więc mogą chwilowo odetchnąć i opuścić nieco tarcze, chociaż całkiem ich nie odkładać.

— Czy ty... Jesteś zazdrosny? — uśmiech wkradł się na jej twarz. Szeroki uśmiech, który ostatnio gościł u niej częściej, co było miłą odmianą. To był dla niej jedyny powód, przez który mógłby mówić w ten sposób. — O kogoś takiego jak Hizdahr?

— Uważasz, że oskarżałbym niewinnego tylko dlatego, że jest jakąś konkurencją? — w jej oczach nie był żadną konkurencją dla mężczyzny, z którym właśnie leżała naga w łóżku i blisko się przytulała. Milczała, uśmiech był dostateczną odpowiedzią. — No dobra, masz rację, mam całkowicie nieczyste intencje.

Pocałował ją i przewrócił na plecy, zawisając nad nią. Po kilku pocałunkach jego usta zjechały na jej szyję i zaczęły tam pieścić delikatną skórę.

— Co nie znaczy, że mylę się co do niego.

Nie przeszkodziła mu w całowaniu jej szyi a potem i dekoltu, ale zamiast interesować się nim, zaczęła myśleć o tych słowach.

— Naprawdę tak myślisz? — zapytała, pociągając go lekko za włosy. — Powiedziałeś mi, że narobiłam sobie dużo wrogów, nie jestem w stanie walczyć ze wszystkimi, że powinnam pokazać swoją siłę... Ale udało mi się ich zatrzymać bez rozlewu krwi. Nie miałam innego wyboru jak wyjść za niego za mąż.

— Każdy ma wybór. — odsunął się nieznacznie, by spojrzeć jej w oczy. — Nawet niewolnik, żyć w niewoli albo umrzeć. 

— Co więc mogłam zrobić? — zapytała, kładąc dłonie na jego karku i całując go.

— Wyjść za mnie.

Zamilkła. Nie była przygotowana na taką odpowiedź.

— Chciałabym. — odpowiedziała zgodnie z prawdą. — Ale nie mogłabym, nigdy. — dodała, czując, jak jej własne serce protestuje. Chciałaby móc iść zawsze za głosem serca, ale świat nie jest taki kolorowy. Musiała się czasem poświęcić w imię swojego celu. Marzyła o osobistym szczęściu, ale coraz częściej wątpiła, że jest jej ono pisane. Chociaż wracała myślami do chłopaka, o którym śniła i zastanawiała się, czy jest jeszcze dla niej w takim razie jakaś nadzieja.

— Dlaczego nie? Jesteś królową, możesz robić co chcesz.

— Każdy wybór ma konsekwencje. — westchnęła i odwróciła wzrok, zszedł z niej i położył się obok. — Małżeństwo z Hizdahrem jest polityczne, przynosi polityczne korzyści. To powszechne, by aranżować takie związki.

— Czyli wcale wszyscy nie jesteśmy wolni. — nie mogła z tym dyskutować.

Podniosła się do siadu i przeczesała swoje rozpuszczone włosy. Znowu jej humor podupadał, nie czuła się tak szczęśliwa jak jeszcze kilka minut temu.
Czy to kiedyś się skończy? Przestanie się martwić, bać i będzie mogła cieszyć się życiem? Czy może już do końca życia będzie miała wrogów, z którymi zmuszona będzie walczyć?

— Wiem, że jestem tu by służyć swojej Królowej, a nie doradzać, ale czy mogę coś zasugerować? — odwróciła się do niego, czując jego delikatną, ciepłą dłoń na swoich plecach. Skinęła głową i znowu się położyła, opierając głowę na jego piersi. — W dniu wielkich igrzysk, zgromadź tylu Wielkich i Mądrych Panów ilu tylko dasz radę i zabij ich wszystkich.

Otworzyła szerzej oczy, słysząc tę sugestię. Sugerował jej by... podstępem ich wymordowała i stała się nie lepsza niż oni? Po raz kolejny zaprzeczyła wartościom, które pragnie szerzyć wśród ludzi?
Zamiast wyzwolicielką, powinna się wtedy nazywać tchórzem, który eliminuje swoich wrogów podstępem. Pogwałciłaby wszystkie zasady i ludzie nigdy by jej już nie zaufali. Bo jak można zaufać osobie, która nie szanuje nikogo i niczego?

— Nie jestem jak oni. — powiedziała z całą pewnością. — Jestem Królową, nie rzeźnikiem swoich ludzi.

— Wszyscy władcy są rzeźnikami albo mięsem. — położył jej dłoń na policzku. — Nie wszyscy są tak dobrzy i litościwi jak ty, i nie cofną się przed niczym, by cię zniszczyć. Musisz być szybsza od nich. — widząc jej ponurą minę pocałował ją w czoło, próbując choć trochę pocieszyć. Ale musiał jej to powiedzieć, ktoś musiał.

Najgorsze było to, że - ponownie - nie mogła się z nim nie zgodzić.

***

Nie chciała oglądać walk na arenach, ale była do tego zmuszona. Był to jeden raz, ale ciężko to wytrzymała. Chciała wyjść już na początku, gdy zobaczyła jak brutalnie mężczyźni ze sobą walczą, ale Hizdahr ją zatrzymał, bo to w końcu tradycja.

Pieprzyć ich tradycje, znajdę im inną, by jak najszybciej skończyć te barbarzyńskie rozrywki.

Po powrocie do Wielkiej Piramidy nie marzyła o niczym więcej jak o kąpieli. Gorącej wodzie, która zmyje z niej całą odrazę, wszystko. Pomoże jej się zrelaksować, nie myśleć o niczym.
Marzenie ściętej głowy, bo jak tylko wróciła okazało się, że ktoś pilnie musi z nią porozmawiać.

— Kto? Posłuchanie jest dopiero za dwa dni. — odpowiedziała Missandei, gdy ta oświadczyła jej, że ktoś czeka przed salą audiencyjną.

— Nie przedstawili się, ale podobno to bardzo ważne, Wasza Miłość. To tylko dwóch ludzi.

Westchnęła, ale wdrapała się po schodach na swoje miejsce i skinęła głową, by żołnierze wpuścili czekających przed drzwiami.
Dobrze że już siedziała, bo musiałaby usiąść widząc, kto zapukał do jej drzwi. Jedne z ostatnich osób na świecie, które by o to podejrzewała.

— Stoicie przed Visenyą z rodu Targaryenów, Pierwszą Tego Imienia, prawowitą Królową Siedmiu Królestw-

— Wiedzą, kim jestem. — przerwała Missandei i powoli wstała ze swojego miejsca. Zeszła o kilka schodów, patrząc to na Varysa, to na Tyriona. — Co wy tu robicie?

Po tonie jej głosu łatwo można było się domyślić, że nie była zadowolona z tego, kogo widzi w swoim mieście. Syna mężczyzny, który w dużej mierze zniszczył jej życie oraz eunucha, który zdradza władcę, kiedy tylko mu to pasuje i w dodatku próbował ją zabić w Astapor. I to przez niego Daenerys nie żyje.

— Wasza Miłość- — zaczął Tyrion.

— Dlaczego miałabym was nie zabić tu i teraz, kiedy mam w końcu taką możliwość? — przerwała mu. Tym razem już nie było słychać żadnego zaskoczenia, czyste zdenerwowanie, które starała się trzymać na wodzy.

— Wielu by tak zrobiło. — tym razem odezwał się Varys, ale jego też szybko uciszyła.

— Jeśli chodzi o ciebie, mam akurat dobry powód, by cię zabić. — schowała dłonie za plecami, by nie widzieli jak zaciska je w pięści, próbując ulżyć trochę gniewowi. — Jesteś winny śmierci mojej ciotki, Daenerys Targaryen, a także próby zabicia mnie. Masz coś na swoją obronę? — zaczął coś mówić, ale nie pozwoliła mu skończyć, zupełnie jakby nie obchodził jej motyw, jedynie to, czego się dopuścił. — Ser Arthurze!

— Zrobił to, by przeżyć! Najlepiej powinnaś wiedzieć, do czego jesteśmy zdolni, by utrzymać się przy życiu. — zainterweniował Tyrion, chociaż słychać już było dźwięk dobywanego miecza. Tym razem się nie odezwała, rozpamiętując swoje dzieciństwo. Robiła sporo rzeczy jako dzieciak, ale na w niczym nie zbliżyła się do poziomu Varysa. Jednak pozwoliła mu mówić dalej. — Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj. Niesłusznie skazano mnie na śmierć za zabójstwo Joffreya, on mnie uwolnił. Nawet mimo tego, że zabiłem własnego ojca, pomógł mi uciec i namówił na spotkanie z tobą, bo wierzy, że jesteś szansą dla tego świata.

Nie chciało jej się w to wierzyć. Wiedziała o konflikcie Tyriona z Tywinem, ale ciężko było przyjąć do wiadomości, że Tyrion zabił swojego ojca, spodziewałaby się, że będzie raczej na odwrót. Ale jemu jeszcze mogłaby uwierzyć, zawsze był dla niej miły, nawet jeśli było to jedynie współczucie.

— Mam więc przed sobą kogoś, kto zabił swojego ojca i kogoś, kto zabił moją ciotkę. Parę niezbyt godną zaufania. — rzuciła kąśliwie, jakby nie zwracając uwagi na sedno tego, co powiedział.

— A kogo masz za sobą? — uniosła brew na te słowa Tyriona. — Byłego najemnika i najlepszego rycerza Siedmiu Królestw. Ich też nie znałaś, zaufałaś, że będą wierni swoim przysięgom wobec ciebie.

— Kiepskie porównanie jak na ciebie, Tyrionie. — mimo swojej odpowiedzi, w myślach przyznała mu trochę racji.

— Wykorzystałaś i wrzuciłaś do morza mojego brata, tak jak wykorzystałaś go lata wcześniej by pozbyć się denerwującej septy. Z takiej perspektywy powiedziałbym, że ty też nie jesteś godna zaufania.

Drobny uśmiech chciał jej się wkraść na usta, słysząc tak trafną odpowiedź, ale powstrzymała go. Musiała się odpowiednio zachować, nie pozwolić, by w jakikolwiek sposób ją zmanipulowali. Nie jest dłużej tą przestraszoną dziewczynką, którą znali, teraz jest Królową, ma ziemie, bogactwo, tytuły, armię i smoki. Już nie musi przed nikim chylić czoła ani się go bać.

— Czego ode mnie oczekujecie? — zapytała, o dziwo już o wiele spokojniejszym tonem. Jej dłonie też się już rozluźniły, trzymała je luźno splecione przed sobą.

— Sprawiedliwości. — tym razem mówił Varys. — Chcemy pomóc ci osiągnąć to, czego pragniesz: Zmienić świat na lepsze. Pytasz, czy możesz mi ufać... Moja lojalność jest z prostymi ludźmi, którzy nie mogą walczyć z silnymi. Zrozumiem, jeśli wymagasz całkowitej lojalności, ale jeśli pozwolisz mi sobie służyć, zrobię wszystko co w mojej mocy, by zobaczyć cię na Żelaznym Tronie, bo mamy ten sam cel, w który wierzymy. Ale jeśli mnie tu nie chcesz, opuszczę Meereen zaraz po wyjściu z tej piramidy.

— Ja wolałbym miecz w szyję, jeśli mnie nie chcesz, nie chcę znowu spędzić tygodni w powozie.

W sumie może pozwolić im zostać. Jeśli faktycznie ma po swojej stronie Starszego nad Szeptaczami, który ma swoich szpiegów wszędzie, to może okazać się bardzo przydatny. Ale nigdy nie zapomni mu tego, co zrobił i jeśli kiedykolwiek zrobi coś przeciw niej, to użyje tego oskarżenia, by zabić go bez dowodów za zdradę.

A co do Tyriona, to nigdy nie miała mu niczego za złe, czasami miała wręcz wrażenie, że Lord Tywin woli ją ponad swojego syna karła. Pamiętała, że był namiestnikiem do czasu Bitwy nad Czarnym Nurtem, gdy to Tywin Lannister przyjechał do stolicy i przejął tę pozycję. Miał jakieś doświadczenie i mógłby jej doradzić w pewnych kwestiach. Ale to nie znaczy, że nie będzie go miała na oku. Ich obu będzie uważnie obserwować.

— Możecie zostać w moim mieście. — odpowiedziała, po tej krótkiej chwili namysłu i skupiła swój wzrok na Lannisterze. — Tyriona jestem w stanie łatwiej zaakceptować, nigdy nie zrobił nic złego wobec mnie. Ale ciebie, Varysie... — przeniosła wzrok na eunucha. — Będziesz musiał sobie zapracować na chociaż odrobinę mojej sympatii. A jeśli któryś z was mnie zdradzi - w jakikolwiek sposób - spalę go żywcem. — miała zamiast już zejść szybko po schodach i skierować się do wyjścia, ale zatrzymała się wpół kroku.

— Nie spodziewałbym się niczego innego po Królowej Smoków. — nie udało jej się powstrzymać uśmieszku pod nosem, który miał w sobie nieco sympatii, a nieco złośliwości i zdenerwowania.

Zaufałam Daario i mnie nie zawiódł, mam nadzieję, że z nimi będzie tak samo.

— Missandei, daj im proszę jakiś pokój na niższym piętrze. — rzuciła jeszcze, zanim szybkim krokiem poszła w stronę wyjścia, a zaraz potem po schodach do swojej komnaty. — Jaki trzeba mieć tupet, żeby przyjść do mnie po czymś takim...! — rzuciła do ser Arthura, wchodząc po schodach.

— Albo być bardzo odważnym. — odparł, idąc tuż obok niej.

— Wiedziałam, że Varys jest w dużej mierze nieprzewidywalnym człowiekiem, ale nigdy nie spodziewałabym się zobaczyć go tutaj, w Meereen, przed swoimi drzwiami.

— Zaufasz im?

— Nigdy tak bardzo, jak ufam tobie. — uśmiechnęła się do niego dopiero po chwili orientując się, że powiedziała to nieco za czułym tonem i odwróciła głowę, by ukryć rumieniące się lekko policzki. — Zawołaj do mnie Tyriona, chciałabym z nim porozmawiać w cztery oczy. — powiedziała szybko, żeby zmienić temat. — I potem odpocznij sobie, myślę że sama jestem w stanie się obronić przed karłem, gdyby próbował coś zrobić, w co i tak szczerze wątpię.

— Wasza Miłość. — skinął głową i wrócił się drogą, którą przed chwilą razem szli.

Co jest ze mną nie tak? Naprawdę nie umiem zapanować nad tym, jakim tonem się do niego zwracam?

Usiadła przy stoliku, który kazała sobie ustawić na balkonie i nalała sobie wina, pełen kielich. Będzie potrzebowała znacznie więcej niż to, jeśli chce wymazać brutalne walki na arenie i swój niezwykłe czuły ton głosu, który mógłby sugerować coś więcej z jej strony.
Czekając na Tyriona zdążyła niespiesznie opróżnić kielich do połowy.

— Ładnie się tu urządziłaś. — usiadł na krześle po drugiej stronie niewielkiego, okrągłego stolika i od razu sięgnął po wino. — Przez chwilę myślałem, że naprawdę każesz nas zabić.

Nie skomentowała tego, tylko wychyliła się i zabrała mu kielich tuż przed tym, jak miał się napić, i odstawiła go na blat.

— Musisz myśleć trzeźwo, jeśli masz mi doradzić. — podkreśliła słowo "trzeźwo" i przekrzywiła lekko głowę. Zastanawiała się czy nie poruszyć z nim tematu Varysa, ale szybko z tego zrezygnowała. Jedynie czas zweryfikuje to, czy rzeczywiście są wobec niej lojalni.

— Doradzić? Teraz? — zamilkł na moment, splatając dłonie na swoim brzuchu. —  W czym?

— Jak zdobyć Żelazny Tron.

— Naprawdę chcesz to niewygodne krzesło? — zmarszczył brwi i ponownie sięgnął po swój kielich, ale upił tylko trochę, widząc jak Visenya przewraca oczami. — Bardzo dobrze radzisz sobie tutaj, jeszcze wiele dobrego mogłabyś zdziałać.

— Zdobędę jeszcze Lys i Volantis. Potem wyjeżdżam do Westeros.

— Ilu ludziom zmieniłaś już życie na lepsze tutaj? Świat jest większy niż Wolne Miasta i Zatoka Niewolnicza. Nie pomyślałaś, że być może to tutaj pasujesz lepiej? Że to tu możesz zdziałać najwięcej?

— Kiedy zdobędę Lys i Volantis, świat zacznie zapominać co to było niewolnictwo. Nikt więcej nie dowie się jak to jest być sprzedawanym, kupowanym i wykorzystywanym. Nie porzucę tych miast, nie przestanę ich ulepszać, jeśli tylko wpadnie mi jakiś pomysł do głowy, ale nie będę dłużej tu tkwić. To nie jest mój dom. W moim domu są ludzie, którzy nie zasługują by tam być i dręczą innych. Z nimi muszę się rozprawić.

Nie chciała tu zostawać na zawsze. Już nie czuła się tak kochana jak wcześniej, ale nawet nie o to chodziło. Kiedy zrobi wszystko, co może, nie zostanie jej już nic do zrobienia tutaj.
Poza tym... Tęskni za Westeros, nieważne co tam przeżyła. Czuła, że tam jest jej miejsce, chociaż obecnie żadnego miejsca nie mogła nazwać domem.

Marzyła, że Królewska Przystań, Czerwona Twierdza, to jest jej dom. Tam przyszła na świat, tam powinna mieszkać, stamtąd rządzić. Tam powinny wychowywać się jej dzieci, jeśli kiedykolwiek będzie jakieś mieć. Nie może pozwolić, by mieszkał tam ktoś inny.

Dom. — powtórzył, jakby delektując się tym słowem. — Mówią, że dom tworzą ludzie, nie miejsca.

— Tworzą go oba. — skomentowała, wstając ze swojego miejsca i wyglądając przez balkon oparła dłonie na kamiennej poręczy.

— Kiedy przypłyniesz do Westeros... Kto cię poprze?

— Prości ludzie. I Martellowie, nawet jeśli Dorian nie będzie przekonany, Oberyn na pewno da radę przemówić mu do rozumu. — zdjęła jedną rękę z barierki i opuściła ją luźno wzdłuż ciała, odwracając się, by spojrzeć na Tyriona.

Postanowił, że lepiej będzie w obecnej sytuacji nie mówić jej, że jej wuj Oberyn zginął walcząc za niego z Górą podczas próby walki, tak na wszelki wypadek... Kiedyś jej to powie, ale nie dzisiaj. I nie jutro. Na pewno nie w tym tygodniu.

— W porządku, załóżmy optymistycznie, że ludzie faktycznie stwierdzą, że trzymają twoją stronę. Martellowie? Dobrze, jak najbardziej, twoją matką była Elia Martell, powinni poprzeć swoją bliską krewną. Ale to nie wystarczy. — zmarszczyła brwi. Co miał na myśli mówiąc, że to nie wystarczy i że ludzie mogą wcale nie chcieć jej rządów? Na szczęście pospieszył z wyjaśnieniem. — Tutaj miałaś poparcie ludzi, ale bogaci tobą gardzili. Jak rządziło się przed tym, jak wyszłaś za jednego z nich?

— Gdybym potraktowała ich chłodniej na pewno zachowaliby się inaczej.

— Raczej stawialiby jeszcze większy opór, bogaci nie lubią, jak ktoś odcina ich od łatwego zarobku, nieważne jak dużo złota mają. — z grzeczności stwierdziła, że nie wykorzysta tego zdania by mu dociąć, mówiąc "wiesz to na swoim przykładzie?". — Ród Targaryenów nie istnieje. Nie ma ani jednej osoby, która dzieli z tobą krew i mogłaby cię poprzeć. Pozostali przy życiu Lannisterowie z oczywistych względów cię nie poprą. Stannis Baratheon? Sam walczy o tron i jego roszczenie opiera się na nieprawości twojego. Starkowie? Najmłodsi nie żyją, córki przypuszczalnie też, tak samo prawdopodobnie najstarszy syn. A nawet jeśli, to pewnie by cię nie poparli, ich Północ miała być niezależna. — nie przerwała mu, jedynie westchnęła cicho i sięgnęła po wino, by jakkolwiek umilić sobie tę rozmowę. — Boltonowie oficjalnie władają teraz Północą, a oni trzymają z Lannisterami. Co prawda inne rody Północy zapewne nimi gardzą, ale to nie znaczy, że poparłyby ciebie. Podobnie zniszczeni zostali Tully, teraz Lordami Dorzecza są Freyowie, podobna sytuacja co na Północy. Tyrellowie... — zastanowił się przez chwilę, stukając w podłokietniki krzesła. — Nie jest to niemożliwe, ale będą się trzymać w sojuszu z Żelaznym Tronem tak długo, jak Margaery jest królową. Arrynowie nie angażowali się w żadną wojnę w ostatnich latach, nie zaangażują się i w tę. Jeszcze jeden... — na moment położył sobie rękę na brodzie i delikatnie za nią ciągnął, bo jedna rodzina jeszcze mu uciekła. — A, no tak. Greyjoyowie, ale o nich możemy równie dobrze nie mówić nic, bo i tak zawsze walczą tylko dla siebie.

— Jeśli zrobiłabym z Lorasa swojego króla małżonka, poparliby mnie? — wyraziła na głos swoje przemyślenia.

Wiedziała, że Loras preferuje mężczyzn, ale w jej obecnej sytuacji w tych sprawach nie miałaby z tym żadnego problemu. Nawet mogłoby być mu obojętne z kim ona sypia, jeśli ona pozwoliłaby mu na tę samą dowolność.
Nie taka zła wizja przyszłości.

— Zdajesz sobie sprawę, że Loras...

— Tak. — odpowiedziała szybko, doskonale wiedząc, o co chciał zapytać. — Nawet jeśli... do niczego by nigdy nie doszło, historia pamięta imiona, nie krew. Ważne, żeby dzieci były podobne do nas.

Znowu, kiedy przychodziła kwestia dzieci czuła się bardzo nieswojo, chciała jak najszybciej porzucić ten temat na rzecz innego, ale akurat nie mogła nic takiego znaleźć w głowie.

— Załóżmy, że Tyrellowie się zgodzą. Będziesz mieć ich poparcie i zapasy pożywienia największe w Westeros, ale dwa rody popierające cię... Szczególnie biorąc pod uwagę, że Dorne nigdy nie było uznawane za ważną część Siedmiu Królestw... To nie wystarczy, by utrzymać władzę.

— Varys powiedział, że chcecie mi pomóc zmienić świat na lepsze... Więc zmienimy go. — uniosła swój kielich do toastu. — Wszystkie Wielkie Rody są częścią koła, które napędzają i niszczą wszystkich, którzy są pod nimi.

— To utopijny sen, który dzieliło z tobą wielu: zatrzymać koło i zostać na szczycie. — na te słowa uśmiechnęła się w sposób sugerujący, że właśnie takiej odpowiedzi się spodziewała i przygotowała się na nią.

— Nie zamierzam go zatrzymać. — jej ręka z kielichem ani drgnęła, kiedy patrzyła mu w oczy, wciąż z tym samym uśmiechem. — Zamierzam je zniszczyć.

W tym momencie Tyrion zbił z nią toast.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro