Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIV ''Ciężar decyzji''

Może i ostatnimi czasy żyła w stresie, ale tym razem było inaczej. Nie tyle co bała się, że ktoś ją zaatakuje po tym, co stało się tuż po egzekucji, a była... Smutna, załamana. Miała nadzieję, że jest w stanie wprowadzić do tego miasta sprawiedliwość, nauczyć czym ona jest, a zawiodła. W pierwszym momencie chciała uciec, ale szybko wzięła się w garść na tyle, by zrozumieć, że nie może się poddać. Jeśli teraz zrezygnuje z Meereen, to może równie dobrze nie wybierać się do Westeros, bo tam czeka ją jeszcze gorsza przeprawa.

Nie mogła usiedzieć w miejscu. Jej przyjaciele byli z nią w jej komnatach, wszyscy milczeli, wyglądało na to, że sami nie spodziewali się takiej reakcji tłumu.
Chciała zbliżyć dwie grupy społeczne do siebie, a podzieliła je jeszcze bardziej.

— Nie martw się, Wasza Miłość. Wszyscy będziemy trzymać straż dzisiaj w nocy, nikt tu nie wejdzie. — zapewnił ją ser Barristan. Wciąż krążyła po swoich komnatach, splatając przed sobą dłonie i wykrzywiając palce, co było oczywistym znakiem, że jest zestresowana.

— Nawet mysz nie prześlizgnie się bez naszej wiedzy. O ile w ogóle są tu myszy. — odezwał się Daario, stając przed nią i łapiąc delikatnie za boki ramion, żeby przestała w końcu krążyć po pomieszczeniu.

Nie bała się, że ktoś ją zaatakuje. Ludzie są inteligentni na tyle, by nie próbować zaatakować piramidy, chociaż... Kto wie, może niedługo postanowią się zbuntować przeciwko niej, skoro już zaczęli rzucać w nią kamieniami i nożami.

Jeśli chodzi o ten nóż... Daario go zabrał, wyglądał tak samo, jak jeden ze znalezionych przy tamtym Synu Harpii. Oczywiste stało się, że to na nią ostatecznie polują.
Albo chcą ją wystraszyć, to była druga opcja.

— Wyjdź, wróć później. — odparła, delikatnie zabierając jego ręce ze swoich ramion i zmusiła się do krótkiego uśmiechu. Nie będzie chciała spać dzisiaj sama, to na pewno. Jeśli w ogóle da radę dzisiaj zasnąć, to na pewno dopiero w czyichś ramionach. — Wszyscy wyjdźcie, zostawcie mnie samą. — dodała, jednak rzuciła ser Arthurowi spojrzenie znaczące tyle, że chciałaby z nim porozmawiać na osobności.

Ser Barristan, Missandei, Szary Robak i Daario opuścili pomieszczenie, zostawiając ich samych.

— Czy popełniłam błąd? — zapytała wprost, odsuwając sobie krzesło od stołu i zaraz potem na nim usiadła. Podciągnęła lekko suknię, by zobaczyć jakiego siniaka nabili jej na udzie tamtym kamieniem.

— To zależy od punktu widzenia. — odparł, podchodząc i zatrzymując się dopiero przy stole, koło którego siedziała. — Jeśli chciałaś być kochaną przez wszystkich królową, to tak. Było wiadome, że ludzie Meereen źle zareagują na taką publiczną egzekucję, długo tego nie zapomną. — opuściła suknię i westchnęła cicho, spuszczając zrezygnowana wzrok. — Ale jeśli bardziej zależy ci na byciu sprawiedliwą niż ślepo kochaną, to była to dobra decyzja.

— Ktoś mi kiedyś powiedział, że bycie kochanym i długo panującym władcą nie idzie ze sobą w parze, że ludźmi da się zapanować tylko poprzez strach.

Usłyszała to kiedyś od o dziwo Tywina Lannistera, kiedy przyszedł na jej lekcję historii z nowym nauczycielem.
Było to niedługo po tym, jak podstępem sprawiła, że Jaime zamordował septę. Po karze jaką za to dostała bała się jak cholera, nawet nie myślała o tym, by kiedykolwiek znowu się sprzeciwić i grzecznie uczyła się tego, co jej kazano - z małym wyjątkiem: nie porzuciła swojego samotnego uczenia się valyriańskiego i czytania książek.

Na jedną z lekcji o władcach przyszedł do nich sam Lord Tywin. Wkrótce odesłał nauczyciela i sam tego dnia ją uczył, dodając swoje opinie do poszczególnych królów. Między innymi właśnie o tym, że szybko ginęli albo byli wykorzystywani, bo byli zbyt dobrotliwi. Nie pochwalał w pełni technik chociażby Maegora Okrutnego, jednak przyznał, że ludźmi da się rządzić jedynie za pomocą strachu. 

— To stara, utarta droga, którą łatwo podążać. — Arthur odsunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko niej, łapiąc ją delikatnie za rękę, którą trzymała na stole. — Ale ty jesteś inna i lubisz wyzwania, jak twój ojciec. Ludzie się go jednocześnie obawiali jako wojownika, ale kochali jako człowieka. Nikogo nie udawał, był prawdziwy, dobry z natury, ale zarazem sprawiedliwy. Ludzie za nim podążali, bo w niego wierzyli, tak jak podążają za tobą. Może i kontynuujesz drogę do celu, który wyznaczyła twoja ciotka, ale ludzie uwierzyli, że jesteś w stanie go osiągnąć. Dawni niewolnicy Meereen uwierzyli w twoje słowa i za twoimi namowami zwrócili się przeciwko swoim Panom, bo postanowili zaufać, że będziesz lepszym wyborem. Fakt, wyglądało, jakby chcieli cię dzisiaj ukamienować... Ale nie przywykli do sprawiedliwości, wiesz o tym. Potrzebują czasu, muszą zrozumieć. Kary kojarzą im się tylko z ich dawnymi Panami, którzy surowo ich karali za byle przewinienia. Ty ustanowiłaś nowe prawo, mogli na początku myśleć, że być może jesteś zbyt dobra, by je egzekwować, lecz nauczą się, że dobry władca musi być sprawiedliwy. I właśnie za to cię docenią, tak samo jak docenią cię wszyscy w Westeros, bo nigdy nie mieli takiego władcy, który traktuje wszystkich równo. Nie mieli władcy, który poświęcałby całe dnie, by wysłuchać skarg swoich poddanych, zarówno bogaczy jak i biedoty, i im pomógł. — uśmiechnął się do niej, nieco mocniej ściskając za rękę. — Dadzą ci szansę i gdy cię poznają, uwierzą w ciebie, tak jak my wszyscy w ciebie wierzymy, jak ja w ciebie wierzę.

— Dziękuję. — odwzajemniła uśmiech i położyła swoją drugą dłoń na tej jego. Wzruszyła się jego słowami, ponadto poprawiły jej samopoczucie i podbudowały pewność siebie.

***

Przez kilka dni pozostała w piramidzie dla swojego własnego bezpieczeństwa, poza tym przez ten czas upewniła się w przekonaniu, że postąpiła dobrze. Ludzie nie wyglądali już na tak wzburzonych, ponadto nie doniesiono jej o żadnym kolejnym ataku Synów Harpii, więc wszystko zaczynało powoli wyglądać dobrze.

— Miasto naprawdę jest takie spokojne czy tylko tak stąd wygląda? — odezwała się, słysząc za sobą, przy wyjściu na balkon ser Barristana. Odpowiedział jej śmiech. — Co? Tak zabawnie to brzmi, spokój w Meereen?

— Przypomniałem sobie o wszystkich tych chwilach, gdy twój ojciec zmusił mnie do wyjścia z Czerwonej Twierdzy i spacerowania po mieście.

— Dlaczego to robił? — zapytała, odwracając się do Barristana, plecami oparła się o barierkę balkonu.

— Lubił być między ludźmi. Lubił im śpiewać. — śpiewać?

— Czekaj... Śpiewał im? — zapytała, jakby chcąc się upewnić, że się nie przesłyszała.

Lubiła słuchać opowieści o swoim ojcu, takich z pierwszej ręki. Dzięki temu miała poczucie, że go znała, nawet jeśli zginął przed jej narodzinami.
Poza tym, teraz nie patrzyła na niego jedynie przez pryzmat tego, że porwał Lyannę Stark. Złe uczynki nie wymazują tych dobrych i odwrotnie. Naprawdę wierzyła, że ostatecznie był dobrym człowiekiem, tylko przez to coraz trudniej jej było zrozumieć, jak mógł posunąć się do czegoś takiego... Musiał się spodziewać, że to wywoła wojnę.

— Tak. — tym razem to była jej kolej, by się zaśmiać. Czekała, co jeszcze ser Barristan ma jej do powiedzenia. — Rhaegar wyszukiwał sobie miejsce gdzieś na Haku albo ulicy nasion i śpiewał, jak inni minstrele.

— A ty? Śpiewałeś z nim?

— O nie Wasza Miłość, ja się do tego nie nadaję. — zaśmiał się krótko. — Dbałem o to, by nikt go nie zabił. I zbierałem pieniądze. — to drugie zdanie ją zaskoczyło, nawet nie zauważyła, kiedy jej usta otworzyły się w zdziwieniu. — No co? Chciał zobaczyć ile jest w stanie zarobić.

— Czyli... Był dobry? Skoro ludzie mu płacili.

Ciekawe czy ja też umiałabym coś zaśpiewać...
Jak miło w końcu myśleć o czymś innym niż tym mieście.

— Był bardzo dobry. Takich rzeczy nie piszą o książętach w książkach.

— Raczej mówiono mi o nim w negatywach. — przyznała. Ale było to spowodowane tym, że była jego córką, nikt nie chciał, by go podziwiała, by w jakimkolwiek aspekcie był dla niej wzorem do naśladowania. — Ale wyczytałam kiedyś, że był dobry w... zabijaniu ludzi. I czytałam o turnieju w Harrenhal, gdzie pokonał nawet ser Arthura. 

— Rhaegar nigdy nie lubił zabijać. Ale kochał śpiewać.

Spuściła nieco wzrok, myśląc o tym wszystkim. Następca tronu, rycerz, który umiał walczyć, ale nie lubił tego robić, wolał iść między ludzi i im śpiewać.
Odnajdywała w tym trochę siebie. Nie chciała tronu, zaczęła na poważnie o nim myśleć po śmierci Daenerys. Czuła się jej to winna, a dopiero później zaczęła wierzyć, że faktycznie to może być jej przeznaczenie. Wiedziała, że jest jeszcze młoda i niedoświadczona, ale póki co radzi sobie dobrze, reszta przyjdzie z wiekiem. Uważała, że już i tak wiele się nauczyła, szczególnie w porównaniu ze sobą w Astapor. A to przecież jeszcze nie koniec jej drogi.

— Co robiliście z pieniędzmi? — zapytała, po dłuższej chwili ciszy.

— Cóż, raz oddał je innemu minstrelowi na ulicy. Innym razem oddał je sierocińcowi w Zapchlonym Tyłku. A jeszcze innym razem... Okropnie się upiliśmy. — na to ostatnie roześmiała się, wyobrażając sobie pijanego ser Barristana i swojego ojca w takim samym stanie. Ciekawe co powiedzieli na to inni członkowie Gwardii Królewskiej. 

Muszę o to kiedyś zapytać ser Arthura...

— Wasza Miłość. — w drugich drzwiach na balkon pojawił się Daario. — Hizdahr przyszedł, czeka na audiencję.

Uśmiech od razu trochę zszedł z jej twarzy na myśl o kolejnej potyczce z Hizdahrem. Ten mężczyzna jest jak bumerang, zawsze wraca.

— Ilu jeszcze czeka na audiencję?

— Pięćdziesiąt? Może sto? Nie liczyłem. — zgadywał. Cóż, to wciąż mniej niż trzysta.

— Dołączysz do nas, ser Barristanie?

— Myślę, że sam dam radę cię ochronić przed Hizdahrem zo Loraqiem. — wtrącił Daario, widocznie miał nadzieję, że dzisiaj będzie miał ją dla siebie. Uśmiechnęła się na to delikatnie, nawet podobało jej się to, jaki bywa czasem zazdrosny.

— Przed nim sama jestem w stanie się obronić. — odpowiedziała, odbijając się od barierki balkonu i kierując swoje kroki w stronę wnętrza komnaty. — Więc idź, ser Barristanie. Zobacz czego potrzebują ludzie w mieście i może zaśpiewaj dla mnie chociaż jedną piosenkę, dobrze? — poprosiła, mijając go w drzwiach.

— Wasza Miłość. — ukłonił jej się i wyszedł, zostawiając ją na chwilę samą z Daario.

— Nie traćmy więc czasu, zobaczmy co dzisiaj ma mi do powiedzenia Hizdahr, historia powinna mu nadać przydomek "natrętny". — Daario zachichotał na to stwierdzenie, ale zgadzał się z nim w pełni. Ruszył za nią, gdy wyszła z komnaty i skierowała się do sali audiencyjnej. Hizdahr już tam na nią czekał, minęła go, weszła po schodach i usiadła na swoim miejscu. — Długo już tu czeka? — rzuciła do ser Arthura, który przez cały ten czas był w tej komnacie.

— Wytrwałość godna podziwu.

Westchnęła cicho i pokazała Hizdahrowi ręką, że może podejść. Od razu to zrobił i zaczął mówić, znowu poruszał temat aren...

— Każdy musi umrzeć, ale nie każdy może to zrobić w chwale.

Chwale? — powtórzyła po nim, unosząc brew. Nie dostrzegała nic chwalebnego w walkach na arenie.

— A po co ludzie walczą? Po co twoi przodkowie przepłynęli Wąskie Morze i podbili Westeros? Żeby ich imię przetrwało, żeby historia ich zapamiętała. Ci, którzy walczyli na arenach nigdy nie zostaną królami, ale ich imię przeżyje. To ich najlepsza szansa.

— Moi przodkowie przepłynęli Wąskie Morze, żeby uniknąć zagłady w Starej Valyrii. A ja walczę o to, żeby świat stał się lepszym miejscem. — na chwilę zapadła między nimi cisza. Musiała podjąć próbę dyskusji z nim i przekonania go, w przeciwnym razie nigdy nie przestanie tu przychodzić... — Rozumiem twój punkt widzenia, lecz mam pewne wątpliwości... Czy naprawdę pamiętacie o tych, którzy niegdyś triumfowali na arenach, czy tylko wmawialiście im to, że ludzie ich zapamiętają?

— Ludzie pamiętają swoich ulubieńców. — nie chciało jej się w to wierzyć... Nie wierzyła, że mogliby pamiętać niewolników bijących nie na arenach tak, jak w Siedmiu Królestwach pamięta się najlepszych rycerzy, ale być może to tylko kolejny dowód na to, że nie rozumie ich kultury i tu nie pasuje... Powinna jak najszybciej ustabilizować sytuację w Meereen i wyruszyć do Westeros. — Wasza Miłość, dzisiaj powinien rozpocząć się sezon walk, to tradycja.

— Już wielokrotnie ci mówiłam, że nie uznaję tej tradycji.

— Tradycje to jedyne, co spaja to miasto, twoje miasto. — podkreślił. — Są jedyną rzeczą, która łączy byłych niewolników i byłych Panów. Bez nich mamy tylko wzajemne urazy i brak zaufania.

— Sami sobie na to zapracowaliście. — zauważyła, co niezbyt mu się spodobało. W końcu jemu zależało jedynie na dobru Meereen.

— Nie obiecuję ci, że to jest rozwiązanie wszystkich twoich problemów w Meereen, ale to byłby dobry początek. — powiedział, nie odnosząc się w żaden sposób do jej słów.

Dobry? Pozwolić ludziom się mordować?

— Walczyć będą tylko chętni.

— Ludzie powinni mieć inną możliwość zapewnienia sobie lepszego życia, niż walki na arenach. Znajdźcie sobie inną tradycję, w trakcie której nikt nie będzie niepotrzebnie ginął. — już miała go odesłać, kiedy zadał pytanie, które ją zainteresowało.

— Pani, czy w twoich stronach nie ma turniejów rycerskich? Czy są tak bardzo odmienne od aren?

— Rycerze nie walczą na śmierć i życie. — wytknęła. Co prawda nie była na żadnym turnieju, ale zdarzało jej się o nich czytać. Na coś takiego mogłaby im pozwolić, ale wiedziała, że i tak jakoś obróciliby to w mordowanie, a nie zwykłe szranki. Poza tym turnieje odbywały się z jakiejś specjalnej okazji, a nie cyklicznie.

— Ale wypadki się zdarzają. — nie odpowiedziała na to, tylko mierzyła go spojrzeniem. W jej oczach było wiele różnić między tymi dwoma zdarzeniami, różnice, których być może Hizdahr nie dostrzegał, bo nie wiedział dość.

Już ułożyła sobie w głowie co chce powiedzieć i miała zacząć się z nim kłócić, ale zdawało jej się, że usłyszała... Dzwony?

— Słyszycie to? — zapytała i wstała ze swojego miejsca. Zbiegła po schodach i wyszła na balkon, skąd już wyraźnie było słychać bijące dzwony. — Sprawdź co się dzieje. — rozkazała Daario, który od razu pobiegł do schodów prowadzących na dół piramidy.

Mam co do tego złe przeczucia...

***

Chciałaby, żeby jej przeczucia się kiedyś nie sprawdziły.
Jeszcze rano z nim rozmawiała, śmiała się, widziała jak on się śmiał, a teraz ser Barristan Selmy nie żył. Przy blasku świec i księżyca wdzierającego się do piramidy patrzyła na jego ciało i najchętniej zostałaby sama, a tymczasem słyszała za sobą kroki.

— Wasza Miłość... — jeszcze raz usłyszę ten denerwujący głos Hizdahra, a... — Bardzo mi przykro.

Przykro ci? Nie wierzyła, że jej współczuł. A może to on jest za to odpowiedzialny, za kolejny atak Synów Harpii? Ser Barristan nie żyje, zginął oddział Nieskalanych, a Szary Robak ledwo uszedł z życiem.

— Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj. — powiedziała, nie odwracając wzroku od ciała. — Był jednym z najlepszych rycerzy, jacy żyli na świecie. I lojalnym przyjacielem... I został zarżnięty w alejce przez tych tchórzy, chowających się za maskami.

— Możemy wycofać się do dzielnicy piramid, zabezpieczyć ją i zrobić naszą bazą. Potem zaczniemy oczyszczać miasto, ulica po ulicy, region po regionie, aż te szczury nie będą miały gdzie się schować. — powiedział Daario, obchodząc kamienny podest, na którym leżały zwłoki. Stanął obok niej i dyskretnie położył dłoń na jej dłoni, chcąc dodać jej otuchy. Zamknęła na chwilę oczy, żeby łzy z nich nie popłynęły.

— Nie. — odparła, zaraz potem otwierając oczy i odwracając się do Hizdahra. — Gūrogon zirȳla. — rozkazała Nieskalanym, ci od razu złapali Hizdahra z obu stron. — Weź tylu żołnierzy ilu potrzebujesz i zamknij w lochach głowę każdego wielkiego rodu Meereen. — rozkazała Daario. Skinęła głową na żołnierzy, by zabrali już Hizdahra do lochów. 

— Ale pani... Ja nie mam z tym nic wspólnego! Przysięgam! — krzyczał.

Zaraz potem komnatę opuścił Daario, od razu zajmując się powierzonym zadaniem. Visenya została sama z ser Arthurem, który chciałby móc powiedzieć coś, co złagodzi jej smutek. Widział, że powstrzymuje łzy. Pomimo iż on sam stracił przyjaciela, z którym dzielił wiele wspomnień, to nie od potrzebował teraz pocieszenia.

— Zginął broniąc innych. Nieważne gdzie, zrobił to, co zrobiłby każdy prawdziwy rycerz.

— Gdyby nie on, nigdy bym nawet nie pomyślała o ucieczce z Królewskiej Przystani. A teraz jest martwy...! — zamknęła oczy, ale nie powstrzymywała już łez, nie kiedy byli sami. — Co mi po tym wszystkim, skoro nie mogę ochronić tych, na których mi zależy? — w końcu łzy swobodnie spływały po jej twarzy, skapywały na jej ubranie, na podłogę, nawet nie próbowała ich wycierać. 

Wiele zawdzięczała ser Barristanowi, przede wszystkim swoją ucieczkę z Królewskiej Przystani, a potem uratował ją przed śmiercią z ręki Rorana. Gdyby nie on, nigdy nie opuściłaby swojego więzienia i do końca życia pozostała potulną Maegelle.
Dodatkowo czuła się winna, bo to ona powiedziała mu, by poszedł do miasta, zaśpiewał coś dla niej...

Nic już nie powie. Nigdy.

— Ludzie umierają za tych, których kochają. — już po raz kolejny w swoim życiu słyszała te słowa. Pierwszy raz usłyszała je od Selarii, zanim pobiegła odciągnąć uwagę strażników w Królewskiej Przystani, by ona mogła uciec. Powiedziała, że to nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy ktoś odda za nią życie, i zrobi to z własnej woli, bo ją kocha i w nią wierzy. To nie jej wina, nie jest wszechpotężna.

— To niesprawiedliwe... — odparła.

Ostatecznie, była przecież jeszcze bardzo młoda, była prawie że dzieckiem, na którego barkach spoczywał ogromny ciężar, widział to. Radziła sobie najlepiej jak potrafiła, chociaż czasem zdawała się zbyt dobra na ten świat. Zazwyczaj nie tłumiła w sobie emocji - szczególnie smutku - co było wyjątkowe w tym świecie, gdzie każdy coś udawał. Była ludzka, dlatego też ludzie tak łatwo za nią podążali. Nie była zadufana w sobie, nie gardziła radami, gdy była zagubiona i nie wiedziała co zrobić.

Widział, kiedy się bała, ale jego rolą było wtedy pomóc jej przełamać ten strach, nie odciągać ją od niego. Wielokrotnie wyrażała swoje wątpliwości co do tego, czy nadaje się na władcę Siedmiu Królestw, ale wiedział, że dorasta do tego. Niedługo całkiem odnajdzie się w swojej roli i przestanie mieć tyle wątpliwości, w końcu już dość pewnie podejmowała decyzje, zanim się obejrzy, wyrośnie na kobietę prawdziwie wartą swojego imienia.

Ale póki co, musiała pozwolić smutkowi przyjść i odejść, kiedy już wszystko z siebie wyrzuci. Nie spodziewał się tylko, że nagle bez słowa się odwróci i do niego przytulili.
Chowając twarz w dłoniach oparła swoją głowę o jego tors. To był pierwszy raz, kiedy zbliżyła się do niego w taki sposób, w takim intymnym odruchu.

Oczywiście, zdarzało się, że łapał ją w talii albo za biodra, ale zawsze, by chronić ją przed niebezpieczeństwem, odciągnąć od niego, nigdy nie był intymny, przyjacielski gest. I to zainicjowany przez nią.

A teraz jej łzy spływały po jego skórzanej koszuli i nie wiedział, co powinien zrobić. Najpierw był zdziwiony. Nie żeby nigdy żadna kobieta - choćby jego siostra - się do niego nie przytuliła, ale to nie była zwykła kobieta, tylko osoba, w której widział przyszłość tego świata, za którą sam oddałby życie, córka jego najlepszego przyjaciela i ostatni członek wielkiej dynastii.

Po chwili zawahania powoli położył jedną dłoń na jej plecach, gładząc je lekko, a drugą położył na jej głowie, uspokajająco przeczesując jej włosy. Pozwolił jej wypłakać wszystkie łzy na swojej piersi, wkrótce nawet lekko opierając brodę na czubku jej głowy. 

Czuł się jakby przytulał własną córkę, której nigdy nie miał. 

A ona? Pokochała go takim rodzajem miłości, którego nie umiała określić. Na pewno nie było to to samo co czuła wobec Daario. Być może kochała go, jak córka kocha swego ojca? Z pewnością był dla niej osobą najbardziej zbliżoną do ojca, którego nigdy nie miała, ale czy to było to? A może miłość do przyjaciela, który jest z tobą na dobre i na złe? 

Nieważne jaki to rodzaj miłości. Oddałaby wiele, by mieć pewność, że do końca swoich dni będzie go mieć przy sobie.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro