Rozdział XVII ''Meereen''
— Chciałbyś usiąść? — zaoferował Oberyn Lordowi Tywinowi.
Akurat korzystał wraz z Elarią z przybytku Lorda Baelisha w stolicy, ale Lord Casterly Rock musiał im przerwać. Przyszedł w towarzystwie strażników i poprosił o rozmowę, więc zgodził się, chociaż wolałby się zajmować innymi rzeczami.
— Nie, dziękuję. — odparł Tywin, gdy jego strażnicy wychodzili, zostawiając ich samych w pokoju w burdelu. Wolałby inne miejsce, ale jednocześnie nie chciał odkładać tej rozmowy.
— A może wina? — zaproponował, schodząc z łóżka i zarzucając na siebie jakąś chustę.
— Nie, dziękuję. — powtórzył.
— Przykro mi z powodu twojego wnuka. — mówiąc to, Oberyn poszedł nalać sobie trochę wina.
— Doprawdy?
— Nie uważam, że dzieci są odpowiedzialne za grzechy swoich rodziców. — odpowiedział z pewnym jadem w głosie, chociaż powierzchownie jego ton był wciąż uprzejmy, albo i nawet miły. — Albo dziadów. — dodał, patrząc na Tywina, jak już napełnił swój kielich. — Okropny sposób, by umrzeć.
— Jaki? — jednym słowem udało mu się dać do zrozumienia, że młodszy książę Dorne jest na jego liście podejrzanych. Oberyn zrozumiał oskarżenie od razu.
— Przesłuchujesz mnie, Lordzie Tywinie?
— Niektórzy wierzą, że król się udławił.
— Niektórzy wierzą, że niebo jest niebieskie, bo żyjemy w oku niebieskookiego giganta. — odparował Oberyn, siadając z powrotem na łóżku. — Król został otruty. — stwierdził fakt, o którym oboje doskonale wiedzieli.
— Słyszałem, że uczyłeś się o truciznach w Cytadeli.
Czy on mnie znowu oskarża?
— Uczyłem, dlatego wiem.
— Wszyscy wiedzą, że nienawidzisz mojej rodziny. — przez całą rozmowę Tywin utrzymywał ten sam ton. — Przyjeżdżasz do stolicy, jesteś ekspertem od trucizn, kilka dni później mój wnuk zostaje otruty.
— Podejrzane. — przyznał, patrząc na chwilę w swój kielich z winem. — Czemu nie wtrąciłeś mnie jeszcze do lochu?
— Rozmawiałeś z Tyrionem w tym burdelu w dzień, w którym przyjechałeś. O czym?
Ah... Myśli że spiskowaliśmy razem. Niemal mnie to rozbawiło.
— Myślisz, że konspirowaliśmy? — zapytał wprost Oberyn. Potem Tywin ponowił swoje pytanie, więc książę wstał i podszedł do Tywina, tym razem już odpowiadając na pytanie. — Śmierć mojej siostry.
— O którą winisz mnie.
Stali teraz naprzeciwko siebie i mierzyli się wzrokiem. Napięcie było w pokoju od momentu kiedy tylko pojawił się w nim Tywin, ale teraz zaczynało niebezpiecznie szybko rosnąć.
— Została zgwałcona i zabita przez Górę. Góra przyjmuje rozkazy od ciebie. Oczywiście, że cię winię. — przez wszystkie te lata nienawiść do Tywina i Góry nie zdążyła go opuścić i zapewne nigdy tego nie zrobi, nawet kiedy dokona zemsty.
A zrobi to, nie wierzy w sprawiedliwość Bogów. Jeśli chce się sprawiedliwości, trzeba samemu ją wymierzyć.
— Stoję tu nieuzbrojony, bez straży. Powinienem się obawiać?
— Przyszedłeś, bo mnie znasz. Jestem rozsądnym człowiekiem. Jeśli poderżnąłbym ci teraz gardło, jutro zostałbym zapewne poćwiartowany.
— Na wojnie ludzie popełniają różne zbrodnie, o których nie wiedzą ich Lordowie.
— Nie wiedziałeś też o tym, że Visenya należy do mojej rodziny i po śmierci matki powinna być pojechać do Dorne pod naszą opiekę?
Tywin w żaden sposób tego nie skomentował, bo nie miał jak. Oberyn miał rację, ale nigdy by mu tego nie przyznał, ponadto mógł sobie pozwolić na takie niestosowanie się do ogólnie przyjętych reguł, w końcu po wojnie był wielkim wygranym, a jego córka królową.
— Zaprzeczasz też, że miałeś jakikolwiek udział w morderstwie Elii? — zadał kolejne pytanie książę.
— Kategorycznie. — tym razem odpowiedział.
Przez dłuższą chwilę w milczeniu mierzyli się wzrokiem, a Oberyn jakby oceniał, czy Tywin faktycznie może mówić prawdę. Jego oczy nie odpowiedziały mu na to pytanie, gdy napięcie sięgnęło już zenitu, odwrócił się i poszedł z powrotem usiąść na łóżku.
— Chciałbym porozmawiać z Górą. — rzucił, będąc odwróconym plecami do Lorda.
— Na pewno ucieszyłby się z rozmowy z tobą.
— Mógłby się wcale nie ucieszyć tak jak mu się wydaje. — sięgnął po winogrono z kosza z owocami i zjadł je, patrząc znacząco na Tywina. Jego zamiary co do Góry były oczywiste.
— Mógłbym zaaranżować takie spotkanie. — mówiąc to, Tywin w końcu ruszył się ze swojego miejsca, przechodząc na drugi koniec pokoju.
— Ale chcesz czegoś w zamian.
— Odbędzie się proces w sprawie mojego syna. Tradycja nakazuje, by osądziło go trzech sędziów. Pierwszym będę ja, drugim Mace Tyrell. Chciałbym, byś był trzecim.
Musiał przyznać, był zaskoczony, że akurat tego chce od niego Lord Tywin. Nie wyglądało to, jakby chciał od niego dużo, więc musiał być w tym jakiś haczyk...
— Dlaczego?
— Nie tak dawno temu Tyrellowie sprzymierzyli się z Renlym Baratheonem. Zadeklarowali się jako wrogowie Korony. Teraz są naszymi najsilniejszymi sprzymierzeńcami. — Oberyn cały czas mierzył go wzrokiem, zastanawiając się do czego zmierza.
— Cóż, zrobiliście z dziewczyny Tyrellów królową. — wtrącił się. — Sąd nad twoim synem jest znacznie mniejszą pokusą. — wstał i sięgnął po swój kielich z winem.
— Zaproszę cię też do zasiadania w Małej Radzie, byś służył swą wiedzą nowemu królowi.
Teraz już na pewno jest w tym jakiś haczyk.
— Nie wiedziałem, że darzysz Dorne tak dużym szacunkiem, Lordzie Tywinie. — rzucił sarkastycznie książę.
— Bez Dorne nie ma Siedmiu Królestw.
— Bez Północy też nie, a jakoś nie umiecie zdławić ostatniej iskry rebelii. — nie mógł nie wykorzystać tego momentu, by mu nie dociąć.
— Greyjoyowie też się buntują. Armia Dzikich maszeruje na Mur, a na wschodzie dziewczyna Targaryenów ma cztery smoki, to więcej niż Aegon, gdy podbijał Westeros. — powiedział to wszystko, mijając wolnym krokiem Oberyna. — Na pewno niedługo obierze za swój cel Siedem Królestw. Tylko Dornijczycy dali radę stawić opór Aegonowi Targaryenowi i jego smokom.
— Mówisz, że nas potrzebujesz? Pewnie ciężko to przyznać... — odparł Oberyn, z uśmieszkiem na ustach. — A czemu właściwie mielibyśmy walczyć przeciwko Visenyi? Jest siostrzenicą moją i Doriana.
Tak właściwie, to doszły go już o tym słuchy na dworze i szybko uśmiech wykwitł na jego twarzy na myśl o tym, co by się stało, gdyby Visenya już wkrótce pojawiła się w Westeros.
Ponadto, był z niej dumny. Pamiętał ją jako dziewczynkę, która żyła w strachu przed Tywinem Lannisterem i wolała się podporządkować. A teraz słyszał o niej jako o silnej kobiecie, która prowadzi za sobą wierną jej armię.
Może i wygląd całkowicie odziedziczyła po ojcu, ale była w niej spora część duszy Martellów.
— Dorne nie wyciągnęło wiele dobrego ze spoufalania się z Targaryenami.
— To krew z mojej krwi. — odpowiedział szybko. — W Dorne nie mordujemy matek i dzieci, uznając to za znak lojalności.
— Oferuję ci wymierzenie sprawiedliwości mordercy Elii, jeśli pomożesz mi wymierzyć sprawiedliwość mordercy króla. — zaoferował otwarcie Tywin, nie próbując już dalej nakłaniać go przeciwko siostrzenicy. Wystawił rękę w jego stronę, czekając aż przyjmie układ.
Skoro już mowa o Visenyi, to ta właśnie przybyła pod mury Meereen. Już z oddali było widać ogromne piramidy, ale im bliżej się było, tym większe wrażenie robiły.
Widząc armię, ludzie wyglądali zza murów z zainteresowaniem, ale raczej bez strachu. Najwidoczniej byli przekonani, że Meereen nie da się zdobyć.
Zeszła z konia i chciała podejść trochę bliżej, by móc przemówić do tych ludzi, ale nagle zobaczyła, że ogromna brama miasta się otwiera.
— Samotny jeździec? — zapytała, widząc jedynie jednego mężczyznę na koniu. Spodziewałaby się już raczej ataku, a nie czegoś... Takiego.
— Mistrz Meereen. — wyjaśnił jej ser Arthur, stając obok. — Ty masz wysłać swojego, by się z nim zmierzył.
— Co on właściwie wyrabia? — zmarszczyła brwi, patrząc jak mężczyzna najpierw popisuje się na koniu, a później z niego zsiada, pokrzykuje coś i rozpina spodnie, na co od razu odwróciła wzrok i westchnęła ciężko. Bynajmniej nie bawiło jej to jak tych wszystkich wielkich panów w Meereen.
— Mówi, że jesteśmy armią bez... męskich części. A ty nie jesteś kobietą, a mężczyzną, który... Ukrywa kutasa w swojej dupie. — to tłumaczenie Missandei nie obyło się bez zająknięć.
— Wypadałoby go uciszyć za takie słowa. — odparła. — Tym bardziej, że nie pozwala mi przemówić.
— Rual nyke bisa rigle, ñuha dāria. Kesan daor dissapōs ao, ivestragī nyke ossēnagon bisa vala syt a. — odezwał się Szary Robak, oferując się do tego zadania.
"Uczyń mi ten zaszczyt, królowo. Nie zawiodę cię, pozwól mi zabić tego mężczyznę dla ciebie."
— Ao sagon se udrāzmio hen dovaogēdy, kesan daor risk ojūdan ao. — odparła, z delikatnym uśmiechem na ustach.
"Dowodzisz Nieskalanymi, nie zaryzykuję utraty ciebie."
— Ja to zrobię. Podobno jestem najlepszym rycerzem w Siedmiu Królestwach, zabiłem mnóstwo ludzi, zabiję i jego. — zwrócił na siebie jej uwagę ser Arthur.
— Nie mam zamiaru bawić się twoim życiem. — odpowiedziała krótko i zdecydowanie, zaraz potem przenosząc wzrok na ser Barristana i ponownie się odezwała kiedy zobaczyła, że chce coś powiedzieć. — Nie ma nawet mowy.
— Więc ja zawalczę. — wtrącił się Daario, podchodząc bliżej. — Nie dowodzę Nieskalanymi, nie jestem ci drogi, nie jestem nawet rycerzem, moja matka była kurwą. Pochodzę z nicości i w końcu tak czy inaczej do niej wrócę. Pozwól mi go dla ciebie zabić.
Przez chwilę - gdy powiedział, że nie jest jej drogi - przeszło jej przez myśl, że wcale tak nie jest, jego życie nie jest przecież bezwartościowe i nie chciałaby patrzeć jak umiera. Podobały jej się nawet jego zaloty, jej dziewczęce serce w końcu dawało o sobie znać. Ale czy miała lepszy wybór? Nie.
— W porządku. — odparła po krótkiej chwili. Zaraz potem rzuciła spojrzenie na mury i dodała — Masz sporą widownię, nie zawiedź ich.
Zrobiła kilka kroków bliżej w stronę miasta, patrząc się to na ludzi na murach, to na jeźdźca, któremu już ktoś podawał kopię. Wymieniła dwa zdania z Missandei na temat Daario i jego odwagi, a zaraz potem podeszła do niego.
— Nie chcesz konia? — zapytała, trochę zaniepokojona tym, jak rozwija się sytuacja.
— Czemu miałbym go chcieć? — wzruszył ramionami. Zdawał się kompletnie nieprzejęty, że właśnie naraża własne życie.
— On ma konia. — zwróciła uwagę. — Poza tym konie są szybsze od ludzi.
— I od nich głupsze.
Na chwilę zamilkła, miała już sobie odpuścić, ale dodała coś jeszcze.
— Jeśli zginiesz, nie będziesz już mógł się przede mną popisywać. — sama nie wie co sobie myślała, że przemówi mu do rozsądku? A może zwyczajnie nie wierzyła, że może mieć jakiś plan? Uważała, że bez konia ma mniejsze szanse, ale ostatecznie nie rozkazała mu przecież, by wziął do tej walki konia.
A Daario w odpowiedzi jedynie puścił jej oczko.
Spasowała i wycofała się, na powrót stając obok Missandei, nie odwracając nawet na chwilę wzroku od tego, co się działo.
Mężczyzna pędził na koniu z wyciągniętą kopią, zbliżając się do nich coraz bardziej. Obserwowała, jak Daario powoli wyciąga swój długi sztylet i chyba... całuje go lekko na szczęście.
Jej serce znowu przyspieszyło, jakby nie dość miała już stresów. Zacisnęła prawą dłoń, miętoląc nią ciemnoczerwony materiał swojego ubrania i aż drgnęła, kiedy patrzyła jak ostrze wbija się w łeb konia, ten się przewraca, jeździec spada... I zanim zdążył wstać, miał już odciętą głowę.
Westchnięcie ulgi opuściło jej usta, a ręka puściła materiał i się rozluźniła.
Vis nawet odwzajemniła delikatny uśmiech, którym Daario ją obdarzył.
— Issi īlon qōrdī? — zapytała Szarego Robaka, na co ten skinął jedynie głową.
"Jesteśmy gotowi?"
To była pora, by zwrócić się do ludzi na murach, których wciąż przybywało, przepychali się, każdy chciał zobaczyć kto przybył pod bramę, zobaczyć co się dzieje.
— Issarosī hen Meereen! — zaczęła, krzycząc na tyle głośno, by ludzie na murach mogli ją usłyszeć. — Iksan Visenya Targārien, hen Valyrio Uēpo ānogār iksan. Kostā ryptan yno iā ybaō aōha āeksia ivestretan ao nūmāzma nyke. Kostis vestās trutī iā pirtra, kostā pāsagon zirȳ iā daor. Daoriot jemas. Sir kesā ūndegon nyke hae iksan, ao se aōha āeksia. Iksan iā ābra, daor vala doīhi orvorta isse zȳhon gundja. Iksan se pryjatys hen belma. Ao ūndegon azantyr inkot nyke. Īlis buzdarīs isse Astapor. Sir pōnta iōragon inkot nyke, daerē. Pār īlon naejōt Yunkai. Lī qilōni sia buzdarīs isse Yunkai, sir iōragon inkot nyke, daerē. Sir nyke've māzigon naejot Meereen. Eman mērī mēre rūn naejot ivestragon aōha āeksia. — przerwała na chwilę, żeby jej następne słowa wybrzmiały dosadniej. — Dāez tolvie vala, ābra se riña gō ziry iksos tolī aēlt. Naejot se simrī issaros: iksan daor aōha qrinuntys, aōha qrinuntys iksis paktot ao. Aōha qrinuntys uses ao se aōha riñar,ossēnagon ao se daoriot addemmagon syt ziry. Ziry iksos jēda syt zirȳ naejot addemmagon syt mirre pōja ziriōs!
"Ludu Meereen! Jestem Visenya Targaryen, z krwi Starej Valyrii. Mogliście już o mnie słyszeć albo wasi Panowie wam o mnie powiedzieli. Mogli powiedzieć prawdę bądź kłamstwa, mogliście w nie uwierzyć lub nie. To nie ma znaczenia. Teraz zobaczycie mnie taką, jaka jestem, wy i wasi Panowie. Jestem kobietą, nie mężczyzną chowającym kutasa w dupie. Jestem Wyzwolicielką z Okowów. Widzicie za mną armię. Byli niewolnikami w Astapor. Teraz stoją za mną, wolni. Potem poszliśmy do Yunkai. Ci, którzy byli tam niewolnikami teraz stoją za mną, wolni. Teraz przyszłam do Meereen. Mam tylko jedno do powiedzenia waszym Panom: Uwolnijcie każdego mężczyznę, kobietę i dziecko, dopóki nie jest za późno! A zwykłym ludziom mówię: Nie jestem waszym wrogiem, wasz wróg jest między wami. Wasz wróg wykorzystuje was i wasze dzieci, zabija was i nie płaci za to! Czas, by zapłacili za wszystkie swoje zbrodnie!"
Po jej głosie i postawie można było stwierdzić, że w końcu czuje się pewnie w przemawianiu do ludzi. Nie było w niej już zawahania, wiedziała co i jak powiedzieć. Nie przejmowało ją to, ile osób na nią patrzy, wręcz cieszyła ją każda dodatkowa para oczu. Bardzo odbiegało to od niej z Królewskiej Przystani, kiedy wolała unikać bycia na widoku. Teraz też nie bała się już mówienia po valyriańsku, a po kilku lekcjach z Missandei jej akcent był już idealnie w punkt, niektórzy mogliby powiedzieć, że był to jej pierwszy język.
Zdecydowanie bardziej opornie szło z próbami nauki dothrackiego, ale to inna sprawa.
— Perzys! — krzyknęła i przygotowane wcześniej - i odpowiednio wycelowane, by trafić w budynki a nie w ludzi - katapulty wystrzeliły beczki, w których zamknięte były wszystkie obroże zebrane w Yunkai.
Ludzie z początku spanikowali, ale szybko zobaczyli, że to nie jest atak, który ma na celu zniszczenie miasta. Beczki rozbijały się na ścianach i wypadały z nich obroże, lądując na chodniku.
Pokazywało to ludziom, że nie kłamała. Każda obroża oznaczała jednego uwolnionego człowieka, a tych były tysiące.
Ich wróg naprawdę był między nimi.
— Istiti perpīdo syt se hembar dekurago. — rzuciła do Szarego Robaka, odchodząc spod murów w stronę chwilowego obozu obok miasta.
"Musimy przygotować się do kolejnego kroku."
Visenya Targaryen planowała przejąć miasto od środka, w podobny sposób do Yunkai, ale nie za pomocą wyłącznie swoich żołnierzy, a przy pomocy ludzi.
Robb Stark planował przedostać się na Północ, do Jona.
Obojgu się udało. Z tym że Visenya była teraz Królową Meereen i mogła świętować zwycięstwo, a Robb nie potrafił nawet cieszyć się ze swojego przeżycia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro