Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVI ''Serce radosne, serce złamane''

Niedługo po zdobyciu Yunkai ruszyli w drogę do Meereen. W tym czasie smoki zdążyły już podrosnąć i mogły opierać już tylko swój łeb na kolanach Visenyi. Polowały już same, nie musieli ich karmić.
Z jednej strony trochą ją to przerażało, gdy na to patrzyła, ale z drugiej strony wiedziała, że nie ma się czego obawiać, bo jej nie zaatakują.

Nasuwało jej się jednak inne pytanie - skoro nie może ich kontrolować, to jak może mieć pewność, że nikogo nie zaatakują? Upolowanie sobie kozy to jedno, ale co jeśli zaczną atakować niewinnych ludzi? Nie chciałaby być zmuszona by odciąć je od świata, ale jeżeli będzie to jedyny sposób, by ocalić ludzi...

Póki co nie musi się tym martwić, miały już dużo okazji ale jeszcze nikogo nie zaatakowały.

Szła między Nieskalanymi rozglądając się za kimś, ale nigdzie nie mogła tej osoby znaleźć. A właściwie to osób.

— Missandei, gdzie są Daario Naharis i Szary Robak? — zapytała.

— Grają.

Grają? — gwałtownie się zatrzymała i odwróciła do niej. — W co? — przyjaciółka nic jej nie odpowiedziała, tylko spojrzała się wymownie w miejsce, gdzie zapewne są zguby królowej. — Już wiem kto będzie ubezpieczał tyły. — mruknęła to bardziej do siebie, ruszając przed siebie w stronę wskazaną przez Missandei.

Trochę to zajęło, zanim przeszły obok wszystkich rzędów Nieskalanych i ludzi, którzy szli z nią od Astapor lub Yunkai. U końcu ich drogi faktycznie na trawie, naprzeciwko siebie siedzieli Daario i Szary Robak. Mieli wyciągnięte przed siebie, wyprostowane ręce, na których trzymali swoje bronie.

Ciekawe sobie znaleźli zawody...

— Długo tak siedzicie? — zapytała, zatrzymując się przed nimi. Wzięła się pod boki i spojrzała na nich w karcący sposób. Powinni byli już od co najmniej pół godziny być w drodze.

— Od północy. — odparł jej swobodnym tonem Daario. — Jest silniejszy niż wygląda, ale zdaje mi się że zaczynają drżeć mu ramiona.

— I jaką sobie wymyśliliście nagrodę dla zwycięzcy? Masowanie ramion, które na pewno będą was boleć po tym głupim konkursie?

— Zaszczyt, by jechać obok ciebie na drodze do Meereen.

— Ah tak? Ja nic o tym nie wiem. — uniosła brwi i popatrzyła po nich. — Możecie już sobie odpuścić, ten zaszczyt mają ser Arthur i ser Barristan. Szczególnie, że żaden z nich nie kazał mi na siebie czekać od rana. — Daario nie wydawał się zbytnio przejęty tymi słowami, no, może odrobinę zawiedziony, ale wciąż uśmiechał się lekko. — Wy będziecie jechać na końcu i pilnować tyłów. Możecie sobie zrobić konkurs na to, kto byłby w stanie iść dłużej bez konia.

— Wygrałbym.

Przewróciła oczami i już miała odejść, ale zobaczyła, że wcale nie zakończyli swojej głupiej zabawy. Odwróciła się więc do nich jeszcze na chwilę i dodała:

— Ten który dłużej będzie trzymał swój miecz naprawdę będzie szedł bez konia, ale nie na końcu, tylko szukać sobie nowej królowej. — po tych słowach już się odwróciła, ale usłyszała jak niemal natychmiast oba miecze upadają na trawę. — Czy mężczyźni kiedyś dorastają? — zapytała Missandei z uśmieszkiem na ustach, gdy szły już z powrotem na początek.

— Niektórzy nie. — odpowiedziała jej z takim samym uśmieszkiem.

***

Nagle w trakcie drogi do Meereen została poinformowana, że Daario chciałby z nią porozmawiać o czymś związanym ze strategią na zdobycie tego kolejnego miasta. Wszyscy szli dalej, a ona i Missandei zatrzymały się i stanęły przy krawędzi klifu, by chociaż mieć ładny widok, oczekując na tamtego cwaniaczka.
Czemu mam wrażenie, że wcale nie chodzi o żadną strategię?

— Byłaś kiedyś w Meereen? — zapytała Visenya, przerywając w końcu ciszę między nimi. Jedyne co wiedziała o Meereen poza tym, że to kolejne miasto żyjące z niewolników to to, że są w nim duże piramidy. Widziała nawet kiedyś jakiś ich obrazem w książce, z której sama uczyła się historii. Wtedy marzyła o tym, że kiedyś Lord Tywin pozwoli jej pojechać je zobaczyć. Albo że zabierze Selarię i razem uciekną z Casterly Rock, i popłyną zobaczyć wielkie piramidy.

— Kilka razy, z panem Kraznysem. — odparła.

— I?

— Podobno tysiąc niewolników zginęło przy budowie Wielkiej Piramidy w Meereen. — szczerze, to spodziewała się, że liczba będzie znacznie wyższa, w końcu w ogóle nie dbano o bezpieczeństwo niewolników pracujących na budowie. Ale mimo to... Tysiąc ludzi straciło życie, by jacyś Panowie mogli mieszkać w wysokiej piramidzie.

— A teraz byli niewolnicy zdobędą to miasto. Myślisz, że Wielcy Panowie się boją? Czy może też myślą, że mogą nas zatrzymać?

— Jeśli są mądrzy, to to pierwsze. — uśmiechnęły się do siebie.

W tym momencie akurat zjawił się Daario. Missandei wycofała się, by zostawić ich samych.

— Podobno chciałeś ze mną porozmawiać na temat strategii na zdobycie Meereen? — odezwała się, zakładając ręce na piersi. — Więc słucham. 

— To Róża Zmierzchu. — przewróciła oczami jak tylko wyjął zza pleców różę.

— Czemu wiedziałam, że nie masz mi nic do powiedzenia na temat strategii?

Nie mogła powiedzieć, że chociaż trochę jej się nie podoba, że widocznie próbuje się do niej zbliżyć i nawet flirtuje. Miło było czuć, że ktoś zabiega o twoje uczucia, chociaż przypominało jej to o tym jak potraktowała Jaimego. Nie zasługiwał na to, zawsze był dla niej miły...

Nie, dość tego obwiniania się. Jest dużym chłopcem, na pewno już o tym zapomniał i zwrócił swoje uczucia ponownie na swoją siostrę. Swoją drogą ciekawe jak teraz wygląda sytuacja w stolicy, co o niej wiedzą? Doszły ich słuchy o tym, co zrobiła? Planują coś zrobić, by ją powstrzymać?

A może Tywin stwierdził, że nie jest żadnym zagrożeniem, bo jego duma mu na to nie pozwala? Ah, chciałaby zobaczyć jego minę, kiedy dowiedział się, że uciekła...

— A to Aminek, albo Kobieca Koronka, różnie to nazywają... — schował niebieską różę z powrotem za plecami, a pokazał jej teraz jakiś kwiatek z białymi płatkami.

— Nie wiedziałam, że jesteś ogrodnikiem. — westchnęła, spoglądając przed siebie na rozciągające się morskie wody. — Po co mi to wszystko mówisz?

— Musisz znać ziemie, którymi zamierzasz władać. Rośliny, rzeki, drogi... I ludzi. — wyjaśnił.

Nie mogła nie przyznać mu racji, więc milczała.
Mapy Westeros znała na pamięć, ale o Essos faktycznie wiedziała niewiele, jedynie co nieco o najważniejszych miastach. A ludzi znała na tyle, na ile zdążyła poznać ich mentalność.

— Herbata z Róży zmierzchu obniża gorączkę, każdy w Meereen to wie. A szczególnie niewolnicy, dla których taka herbata to często jedyny ratunek. — odwróciła się do niego i pozwoliła mówić dalej. — Nie możesz tak po prostu wejść do życia tych ludzi, uwolnić ich i oczekiwać, że będą za tobą podążać. Jesteś dla nich obca. Musisz stać się częścią ich społeczności, a nie pozostać jakąś niby-boską figurą. I to właśnie jest strategia.

Prawie się zaśmiała, rozbawiona tym, że ostatecznie faktycznie, w pewnym sensie chciał z nią porozmawiać o strategii. To, że wyraźnie próbował ją też przy tym uwieść to już inna sprawa.

— Co jeszcze trzymasz za plecami? — wskazała głową na rękę, którą wciąż trzymał z tyłu.

— Złoto Harpii. — wyciągnął dość osobliwie wyglądający, czerwony kwiat. — Z tego nie robimy herbaty, jest piękne, ale trujące. — wzruszył ramionami, złapał wszystkie trzy kwiatki jedną ręką i delikatnie wystawił w jej kierunku. 

— Wciąż jedziesz z tyłu. — powiedziała, przyjmując od niego ten bukiecik. 

— Oczywiście, Wasza Miłość. — lekko się jej pokłonił i poszedł z powrotem do swojego konia. 

Została na chwilę sama, z bukiecikiem kwiatów w ręku. 
Poczuła specyficznie ciepło w sercu, kiedy popatrzyła się jeszcze raz na te kwiaty. Jakoś tak była... Szczęśliwa, że może tak swobodnie z kimś flirtować. Żadnych oceniających spojrzeń jak w stolicy, żadnych planów wydania jej za mąż, nic, co by ją ograniczało, jedynie jej własne uczucia.

Powoli przekonywała się, że faktycznie ten chłopak na początku po prostu zakochał się w jej urodzie, a teraz próbuje zdobyć też jej serce.

Może powinna sobie na to pozwolić? Kusiło ją to, by pozwolić się uwieść i zobaczyć co z tego wyniknie, szczególnie że on też nie był jej tak całkiem obojętny...

Jej miłosne rozważania przerwało to, że nagle wszyscy w pochodzie stanęli. Podniosła wzrok znad bukietu i rozejrzała się. Nikt ich nie zaatakował, czemu stanęli?
Nieskalani rozstąpili się robiąc jej przejście. Stawiając duże kroki całkiem szybko dotarła na sam początek i na chwilę stanęła, jak zobaczyła o co chodzi. Musiała przełknąć ślinę i wciąć głęboki oddech, zanim podeszła bliżej do ukrzyżowanego dziecka, wskazującego drogę.

— Na każdej mili stąd do Meereen przybili do słupa niewolnika. — wyjaśnił jej ser Arthur.

Co za chory sposób na oznaczanie drogi... Wygląda raczej na to, jakby chcieli odstraszyć ludzi od miasta, a nie wskazać drogę zbłąkanym podróżnikom.

W pierwszej chwili chciała odwrócić wzrok od ciała, ale powstrzymała się. Była już powodem śmierci wielu ludzi, a jeszcze więcej skaże na śmierć. I jakoś wytrzymała ten widok. To też wytrzyma, każdy taki zabity niewolnik tylko doda jej siły, by iść naprzód.

— A jak daleko jesteśmy od Meereen?

— Sto sześćdziesiąt trzy mile, Wasza Miłość. Powiem kilkorgu ludziom by jechali przodem i pochowali ich wszystkich po kolei. Nie musisz na to patrzeć.

— Nie. — powiedziała szybko, nawet na niego nie patrząc. — Zobaczę gorsze rzeczy w swoim życiu, nie będę ich unikać. — zapewniła. — Nie zapomnijcie zdjąć jej obroży zanim ją pochowacie. 

***

Powinienem był tam zginąć. To wszystko moja wina, to ja zawiodłem, ja powinien był zginąć, nie oni. Okrzyknęli mnie Królem Północy i zapłacili życiem za moje błędy. Nie powinienem był stamtąd uciekać, nawet jeśli tego chcieli, jeśli dali mi okazję.

Ale wtedy zginęliby na marne...

Kogo próbuję oszukać, czy już i tak wszystko nie zostało zaprzepaszczone? Wojna skończona, przegrana. A Północ? Północ stracona na rzecz Boltonów. Kto będzie z nimi walczył, skazując się na pewną śmierć w imię honoru, którego mnie zabrakło? Matka miała rację, ludzie nie dotrzymają danego słowa, jeśli ja też tego nie zrobię.

Matka... Ona też przeze mnie zginęła. Gdybym bardziej jej słuchał, może by do tego nie doszło... I Talisa... Ona była niewinna, zginęła bo się z nią ożeniłem. Zginęła ona i nasze nienarodzone dziecko.
To ma być moja kara? Żyć z poczuciem winy, trawiącym mnie od środka? Żyć gdzieś w cieniu, patrzeć jak mój dom nie jest już mój, codziennie rozpamiętywać ten jeden wieczór w Bliźniakach, aż nie oszaleję?

Byłoby cudownie, po prostu położyć się gdzieś na ziemi i czekać na śmierć, albo samemu ją sobie zadać. Ale wtedy z kolei zawiodę ludzi, którzy oddali życie bym ja mógł uciec. Zawiódłbym ich po raz drugi.
Co mogę zrobić? Jak zorientują się, że nie ma mojego ciała przeczeszą całą krainę, byle tylko mnie znaleźć i zabić. Czy jest w ogóle miejsce, w którym mogę się przed nimi ukryć?

Czy kiedykolwiek będę w stanie żyć normalnie, spojrzeć na siebie w lustrze?

Czy kiedykolwiek poczuję coś więcej, niż zawód co do siebie?

Jedyne co jeszcze mogę zrobić, to znaleźć siostry. Ale jak?
Jest jeszcze Jon...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro