Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XL ''Dyskusje''

Wieczorem Visenya siedziała w komnatach króla, ale pomimo późnej godziny jeszcze nie rozplątała włosów i nie przebrała się w koszulę nocną. Siedziała przy stole, z nogami zarzuconymi na blat (nawet nie wiedziała, że taką manierę miał jej wuj Oberyn) i bawiła się zaponą, przekładając ją między palcami.
Oczekiwała na Tyriona, którego poprosiła do siebie, by omówić "coś ważnego". Dokładnie tak to ujęła.

Nieopodal jej nóg na stole leżał rozłożony niewielki list, który dostała od Christera Renel. W końcu go przeczytała i to on był tą ważną sprawą, o którą chciała zapytać Tyriona. A w międzyczasie, odciągając myśli od podejmowania wszelkich ważnych decyzji, bawiła się zaponą i myślała o jej właścicielu, nawet nie zdając sobie sprawy, że na jej twarz zagościł delikatny uśmiech.

Pamiętała, jak ledwie kilka godzin temu trzymali się za dłonie i marzyła o tym, by uniósł je do ust złożył pocałunek na jej skórze. Byłaby w stanie dać sobie rękę uciąć, że miał taki zamiar, ale z jakiegoś nieznanego jej powodu zrezygnował. A potem jeszcze zwrócił się do niej tak oficjalnie...

Może źle odczytywała jego sygnały? Albo w ogóle ich nie było? Czy mogła sobie to wszystko wymyślić? Nie, na pewno... Nie byłaby w stanie pomylić tego ze zwykłą uprzejmością.
Ciekawe co on o tym wszystkim myślał, ale przecież nie pójdzie go zapytać, to byłoby głupie...

Miała rozważać to dalej, ale w tym momencie drzwi do jej komnaty się otworzyły. Popatrzyła się na Tyriona, nie zmieniając swojej postawy. Jedynie dyskretnie schowała sobie do kieszeni zaponę.

— Chciałaś mnie widzieć, pani? — odezwał się, zamykając za sobą drzwi.

Bez zaskoczenia patrzyła na to, jak sięga po wino zanim przyszedł usiąść obok niej. On z kolei nie spodziewał się, że zastanie ją siedzącą w ten sposób. Widać jeszcze nie znał jej tak dobrze, jak myślał. Tak jak wtedy, po dobitnym zwycięstwie nad siłami Lannisterów, kiedy myślał, że będzie chciała ściąć zarówno Randyla jak i jego syna, i chciał ją od tego odwieść. A ona pozytywnie go zaskoczyła, bo okazało się, że nawet nie zamierzała tego robić.

— Tak. — odparła krótko, wychylając się, by sięgnąć po liścik leżący na stole. Podała mu go i zaczekała, aż go przeczyta.

— Skąd to masz? — zapytał Tyrion. On od razu rozszyfrował inicjały, Petyr Baelish. Był w stolicy? Skąd wzięła ten list, kiedy?

— To nieistotne. — odpowiedziała beznamiętnie, zabierając mu liścik i to nim się teraz bawiąc zamiast zapony. — Wiesz od kogo to?

— Petyr Baelish. — nie miał co do tego wątpliwości. Nie był zadowolony, że zadaje same pytania, a nie chce odpowiadać na żadne jego. Mimo to postanowił spróbować ponownie, z innym pytaniem. — Kiedy go dostałaś?

Nie chciała o tym mówić. Zwyczajnie nie uznawała tego za istotne. Nie wiedziała o tym, że Tyriona zmartwiło to, że Baelish postanowił nie wycofywać się jeszcze z gry o tron. Dla Visenyi nie był to powód do zmartwień, w końcu dostała ten list od osoby, której dużo zawdzięczała. Pomimo dziwnego wrażenia, jakie pozostało z nią po rozmowie z Christerem, nie uznawała go za zagrożenie.
Jej pogląd tylko nieznacznie się zmienił po tym, jak dowiedziała się o tożsamości nadawcy wiadomości. Kiedy jeszcze była na dworze lata temu, nie miała dużej styczności z gierkami politycznymi.

Z kolei Tyrion uznał, że będzie musiał o tym powiedzieć Varysowi.

— To nieistotne. — powtórzyła swoją poprzednią odpowiedź, co tylko go zdenerwowało.

— Skoro wszystko jest nieistotne, to po co kazałaś mi przyjść? — tak, nie podobała mu się jej postawa.

Tak samo jak ona zdawał sobie sprawę, że wojna jeszcze się nie skończyła, ale nie widział powodu, dla którego miałaby się tak zachowywać. Wydawało mu się, że wielokrotnie była pod znacznie większą presją i świetnie sobie radziła. Wyglądała na... Zmęczoną i znudzoną. Siedziała i bawiła się kawałkiem papieru, nie poświęcając więcej niż pojedynczego spojrzenia swojemu rozmówcy.
Poprosiła go o rozmowę, czyli zdawała sobie sprawę, że to poważna sytuacja i szukała w czymś jego rady, lecz jednocześnie jej myśli okupowało coś jeszcze, co wygrywało jej uwagę.

— Czy powinnam iść na to spotkanie? — zapytała, tym razem się na niego patrząc.

I tak, Tyrion miał rację, coś (ktoś) innego zajmowało jej myśli i powodowało to, co on zinterpretował jako znudzenie, podczas gdy w rzeczywistości Visenya była zmartwiona.
Na pewno wyobrażam sobie za dużo.

— Absolutnie nie. — odpowiedział natychmiast. — Baelish jest jednym z najniebezpieczniejszych ludzi w Westeros. Nie zależy mu na nikim poza nim samym. Nawet jeśli zaproponuje ci pomoc, to tylko w czymś, co jemu przyniesie więcej korzyści niż tobie.

— Ja też jestem niebezpieczna.

— Nie o to chodzi. Jesteś u władzy, nie musisz z nim rozmawiać, co takiego może ci dać? Nie ma po co ryzykować. — nie podobało mu się, jak Visenya zdawała się lekceważyć zagrożenie. Poczuła się zbyt pewnie? Po co niepotrzebnie się narażać? — Cersei uciekła, czyli na pewno planuje - albo już zaplanowała - jak cię zabić. To na pewno pułapka.

Tyrion cały czas myślał o tym, jak zapewnić jej większe bezpieczeństwo, podczas gdy Królowa zachowywała się tak, jakby była nieśmiertelna. Pojechała do Smoczej Jamy jakby nic złego nie mogło jej się stać w mieście tylko dlatego, że nie ma w nim Cersei. A jeśli jednak są gdzieś niedaleko, ona i jej wojsko? Nie zakładał, że jego brat ich okłamał, lecz zwyczajnie może nie wiedzieć o wszystkich planach ich siostry - szczególnie, że wyraźnie się od niej odsunął.

Wystarczy jedna dobrze wycelowana strzała, nóż, włócznia, cokolwiek. Tak łatwo jest stracić życie, a Visenya cały czas się naraża. Wiele osób nastawało już na jej życie, ale zamiast bardziej uważać, ona zdawała się do tego przyzwyczaić. Argument, że jako Królowa nie może bać się ryzykować dla swoich ludzi jak oni dla niej, zupełnie do niego nie przemawiał.

Jeśli ona zginie, to kto ich poprowadzi? Jest ostatnia ze swojego rodu, walczy nie tylko o przyszłość ludzi i lepszy świat, ale też o dobre imię swojej rodziny, o to, by była kojarzona z czymś więcej niż Szalonym Królem. Jeśli zginie, to wszystko przepadnie. A ona nie chce tego zrozumieć.

Albo ciąży na niej już taka presja, że sama jej zaprzecza, by poczuć się lepiej.

— Powiedziałeś, że Baelisha obchodzi tylko on sam. Co mógłby zyskać z układu z Cersei? Skoro wciąż żyje, musi być dość inteligentny, by właściwie wybierać stronę, którą poprze. — zauważyła.

Osobiście nie uważała, że się naraża. Tak, bała się o swoje życie, ale w każdej chwili ktoś może wpaść do komnaty, napaść ją na ulicy albo próbować dodać jej coś do jedzenia. Gdyby jeszcze o to się zamartwiała i rozpatrywała każdą możliwość, to zwariowałaby.

List przekazała jej osoba, która jej pomogła, nie ma powodów, dla których teraz chciałaby ją zranić. Sądziła, że powinna chociażby wysłuchać Baelisha, zanim podejmie decyzję. Może być wobec niej obojętny, albo stać się jej sojusznikiem bądź wrogiem. Wolałaby uniknąć ostatniego.

— On popiera jedynie siebie.

— Przypominam, że Varys zlecił zabójstwo moje i mojej ciotki. A jednak nie kazałam go zabić, kiedy pojawiliście się w Meereen, chociaż byłoby to w pełni usprawiedliwione. — jej ton się wyostrzył, kiedy przypomniała sobie o śmierci Daenerys.

Wciąż miewała momenty, w których kwestionowała swój wybór co do pozostawienia Varysa przy życiu. Pomógł jej, lecz też wyrządził wiele krzywdy. Gdyby nie śmierć ciotki, nie byłaby teraz tym kim jest. A jeśli tak byłoby lepiej? Gdyby pozostała księżniczką Visenyą, a nie stała się Królową Siedmiu Królestw i cała ta reszta tytułów?
Na pewno nie byłaby tak samotna, miałaby jeszcze jakiegoś członka rodziny przy sobie...

Nie ma już nikogo, nieważne jak wiele razy będzie to rozpamiętywać, nikomu nie przywróci to życia. Jednak ciężko jest czasem zaakceptować rzeczywistość.

— Varys stoi po stronie ludzi, Baelish spaliłby cały świat, jeśli uczyniłoby go to królem popiołów. Z szaleńcami nie wchodzi się w układy. — zaznaczył Tyrion, również przybierając ostrzejszy ton. Rozumiał jej podejście do Pająka, ale tutaj musiała patrzeć na większy obraz, niż tylko jej osobiste zatargi. Bardzo się cieszył, że już wcześniej tak zrobiła, darując mu życie, ale miło by było, gdyby ten pogląd utrzymał się w niej trochę dłużej.

— Skoro każdego człowieka z dużymi ambicjami nazywasz szaleńcem, to dziwię się, że w ogóle ze mną rozmawiasz.

Po tych jej słowach poczuł się zaatakowany, lecz nie pokazał tego. Nie sądził, że zasłużył sobie na takie traktowanie z jej strony, ale starał to sobie wytłumaczyć jej zdenerwowaniem. Przypomniała sobie nieprzyjemną przeszłość, a on jeszcze podważał jej poglądy. To było co prawda jego zadanie jako Namiestnika, ale musiał się przy tym liczyć z tym, że jego słowa mogą wywołać taką reakcję.

— Chorobliwa ambicja to jest szaleństwo. — odpowiedział spokojnie, wybraniając się z jej zarzutu.

Nigdy nie nazwałby jej szaloną, była jedną z najlepszych osób, jakie znał, podziwiał ją. Bardzo młoda, a jednak jednocześnie inteligentna. Czasem tylko - jak każdego - trzeba było ją przysłowiowo oblać kubłem zimnej wody i skonfrontować z rzeczywistością. To było zadanie doradców - często bardzo nieprzyjemne, ale zadanie.
Jej i tak dobrze było służyć, nie uważała się za nieomylną. Tak, potrafiła być oparta, ale możliwe było przemówienie jej do rozumu, co w przypadku Joffreya było niemożliwe.

— To kolejna z twoich mądrości? — mruknęła. Miała ochotę wstać o stołu i odwrócić się do niego tyłem, ale wygrała z tą pokusą.

— To fakt.

Po tych słowach nastąpiła między nimi cisza. Żadne nie odezwało się choćby słowem, tylko przez chwilę na siebie patrzyli, aż oboje odwrócili wzrok. Visenya zaczęła z powrotem bawić się liścikiem, a Tyrion swoim kielichem wina.

I tak zrobi to, co będzie uważała za słuszne - pomyślał sobie. Mógł mieć nadzieję, że jego słowa do niej dotarły, ale ostatecznie to jej decyzja jest ostateczna, do niczego jej nie zmusi.

Tyrion poza tym był raczej znany z tego, że nie lubi ciszy, więc szukał w głowie czegoś, co może powiedzieć, by rozluźnić atmosferę. W końcu przypomniał sobie coś, co i tak planował jej powiedzieć, więc równie dobrze mógł to zrobić teraz.

— Chciałem ci podziękować. — natychmiast przeniosła na niego wzrok, wyraźnie zaskoczona. — Za darowanie Jaimemu życia. — doprecyzował, unosząc kielich, jak do toastu.

Przez twarz Visenyi przeleciał cień uśmiechu, ale szybko został zastąpiony przez delikatny smutek.

— Nie mam powodów, by go nienawidzić... — westchnęła, sięgając po kielich Tyriona, by napić się z niego trochę wina, potem go oddała. — ...Ale jednocześnie nie mogę odwzajemnić jego sympatii, nie tak jak by tego chciał.

Jak bumerang wrócił do niej temat nieszczęśliwej miłości, już wolałaby się denerwować na Tyriona i z nim kłócić.
Ich rozmowa zboczyła na lżejsze tematy, nawet trochę pożartowali, ale nie pomogło jej to na długo. Gdy zrobiło się już bardzo późno i w końcu została sama, przyszedł czas na odpoczynek.

Zaczęła od wyjęcia ozdoby z włosów i zdjęcia pierścionków. Ułożyła je na komodzie i podeszła do lustra. Jej dłonie powoli przesunęły się pod materiał wierzchniej części stroju, do którego była również przyszyta peleryna. Kiedy to już z siebie zdjęła, sięgnęła rękami za plecy, rozwiązując wszyty gorset, utrzymujący główną część jej ubrania. Ściągnęła je przez głowę i potem poszła usiąść na łóżku, by zdjąć buty. Oparła nogę na udzie drugiej i rozwiązała sznurki utrzymujące but na jej stopie, potem tak samo zrobiła z drugim. Znowu stanęła przed lustrem, przyglądając się sobie w koszuli i spodniach. Dłonie powędrowały do włosów i tu jej ruchy zwolniły. Rozplotła warkocze i wsunęła dłonie we włosy tuż przy głowie, przeczesując je potem po całej długości palcami.

Dotknęła swoich policzków, przejeżdżając po nich opuszkami palców w dół, na szyję, a potem dekolt i dalej w dół, do zawiązania spodni. Powoli poluzowała je na tyle, że mogła zsunąć je przez biodra i już swobodnie opadły na podłogę, pozostawiając ją jedynie w koszuli. Ją też rozpięła, ale niespiesznie, pozwalając spaść jej z ramion.

Stojąc nago przed lustrem przyglądała się sobie w kontekście tego, co nie opuszczało jej głowy.
Czy jest atrakcyjna? Czy rysy jej twarzy są symetryczne? Oczy nie są dziwne, mając kolor inny niż u większości ludzi? Usta mają ładny kształt? Może są za małe? Albo za duże? Czy jej włosy są ładne, czy dobrze je upina? A może jej figura jest brzydka? Wcięcie w talii za małe? Albo biust? Nie jest dość szeroka w biodrach? Może chodzi o uda? Lub brzuch?

Daario nazywał ją najpiękniejszą kobietą, jaka stąpała po tym świecie, ale on ją kochał, oczywiście, że tak będzie ją nazywał. A jeśli wcale nie jest taka piękna? Może jemu się nie podoba?

Przejechała rękami jeszcze raz po dekolcie, ale tym razem już nagim, i kiedy dłonie dotarły do jej piersi, dreszcze przeszły przez jej ciało. A gdyby to nie jej dłonie ją dotykały? Gdyby czuła obok czyjeś ciepło, a nie tylko je sobie wyobrażała? Mogłaby poczuć na swoich ustach jedwabistość innych, zarost delikatnie drażniący jej twarz, dłonie trzymające ją mocno w talii, kiedy sama pociągałaby delikatnie za kręcone włosy.

Założyła na siebie koszulę nocną tylko po to, by po tym jak położyła się na łóżku ścisnąć za jej brzegi i podciągnąć, wyobrażając sobie, że to nie jej ręce to robią. Zamknęła oczy i zjechała dłonią na uda, rozchylając je powoli. Nie potrafiła się powstrzymać. Była sama, nikt jej nie usłyszy - szczególnie, że postara się być najciszej jak tylko może.

Nigdy sama się nie dotykała, ale pamiętała, jak robił to Daario. Jak jego dłonie i usta eksplorowały jej ciało, każdy jego zakamarek, pielęgnując je, jakby było największym skarbem świata. Ona niestety ma do dyspozycji jedynie swoje dłonie i wyobraźnię, ale na pewno jest w stanie sobie ulżyć, chociaż trochę. Zjechała palcami do miejsca, które błagało o dotyk, i które zawsze otrzymywało mnóstwo uwagi od Daario. Często ją tam całował, szepcząc czułe słowa, których i tak nie rozumiała, ponieważ była zbyt skupiona na odczuwaniu przyjemności.

Tej nocy również zajmowała tym myśli, dopóki zmęczenie jej nie dogoniło i nie zmusiło do schowania się pod ciepłą kołdrę i odpłynięcia w sny, gdzie wyjątkowo mogła prawdziwie odpocząć.
A nie ona jedyna tej nocy sprawiała sobie przyjemność, myśląc o kimś konkretnym i miała potem w końcu prawdziwy, mocny i relaksujący sen.

***

Tak jak mówiła, nazajutrz żegnali się z Królewską Przystanią. Jednak nie było to od rana, a dopiero koło południa. Od rana Visenya zrobiła jeszcze coś, co Tyrion stanowczo jej odradzał: poszła na spotkanie z Petyrem Baelishem. Jak widać wyszła z niego żywa, i siedziała właśnie na koniu, gotowa opuścić miasto.

Nikt nie zwrócił na to uwagi, ale dla niej było to bardzo ważne, mianowicie biały materiał, który zwisał z tyłu jej prawego ramienia, przyczepiony na srebrnym, ozdobnym łańcuchu przecinającym na skos jej tors. Kontrastował on z czerwono-czarną resztą ubrania, ale łączył się ze srebrną biżuterią. Zazwyczaj to głęboko czerwony materiał spływał po jej plecach, kiedy nie nosiła peleryny, ale dzisiaj było inaczej.
Od czasu, kiedy musiała uciekać z areny w Meereen nie miała na sobie białego. Uważała, że nie zasługuje na ten kolor, jako iż był najczystszym ze wszystkich, symbolem dobra i niewinności, jednak to był jej sposób, na pokazanie szczęścia. Włączyła go znowu do swojego stroju przez tego chłopaka... Robba Starka. To był jej osobliwy sposób na pokazanie, że akceptuje swoje uczucia, mimo iż nikt inny nie mógł zrozumieć, co ma na myśli przez dodanie tego akcentu do ubioru. Ważne, że ona wiedziała i dla niej dużo znaczył.

Ponadto w jakiś sposób pomogło jej się to pozbyć części ciężaru noszenia na swoich barkach całej dynastii. Już nie okalały ją wyłącznie kolory Targaryenów, a coś, co wyraża ją jako osobę. To nie nazwisko ma determinować, kim będzie, ale ona zdeterminuje co ma za znaczyć jej nazwisko.
Czerń i czerwień były dla niej ważne od czasu ucieczki ze stolicy, to w te kolory się ubierała do czasu, aż została Królową Meereen. Miało to związek z tym, że będąc pod butem Tywina nigdy nie mogła ich nosić, lecz przez to wszystko zaczęły ją determinować bardziej, niż by tego chciała.

Teraz znów mogła poczuć się chociaż po części jako "po prostu Vis".

— Królowa nie wydaje się już tak straszna, jak ją malowali. — ser Davos odezwał się do Robba, kiedy już wyjeżdżali z miasta. Mówiąc to, wskazał głową przed siebie, gdzie kilka metrów dalej była właśnie Visenya, a w sumie to widać było jedynie przebłyski jej srebrnych włosów i profilu, kiedy rozmawiała o czymś z ser Arthurem. — Ale na pewno nie odpuści podporządkowania sobie wszystkich królestw, nieważne jak miła jest prywatnie.

— Sugerujesz coś czy tylko głośno myślisz? — odpowiedział Stark, spoglądając w stronę Visenyi tak, jakby jego wzrok wcale nie uciekał tam co kilka chwil z nadzieją, że zobaczy jej uśmiech, chociaż jeszcze bardziej chciałby zobaczyć, jak się śmieje. Słyszał tylko raz, jak cicho zaśmiała się do siebie, ale stała wtedy tyłem do niego, w Smoczej Jamie. Czasem się uśmiechała, ale zazwyczaj pozostała poważna. Zresztą nie ma czemu się dziwić, nie było zbyt wielu powodów do śmiechu.

— Zastanawiam się, czy jest z tego jakieś dobre wyjście, by wszyscy byli zadowoleni. — Robb popatrzył na niego, marszcząc brwi. — Co? Na tym polega dyplomacja.

— Nie, nie o to mi chodzi. Mam wrażenie, że masz już w głowie jakieś konkretne rozwiązanie, ale nie chcesz powiedzieć mi go wprost i wolisz, bym sam na nie wpadł. — wyjaśnił, rzucając na moment spojrzenie przed siebie, przygryzając lekko dolną wargę i kręcąc głową, zanim znów popatrzył się na Davosa. — Zasmucę cię, ja o tym nie myślę. Wolę nie, jeszcze nie.

— Zanim się obejrzysz, znowu pojawi się między wami ten konflikt.

Westchnął. Wyraźnie zarówno on jak i Visenya nie poruszali tego tematu, kiedy ze sobą rozmawiali. Woleli poruszać lżejsze tematy albo wręcz przeciwnie - te cięższe, dotyczące ich przeszłości. Wiedział, że kiedyś ta sprawa do nich wróci, ale wolał udawać, że wcale nie.

— Jeśli masz jakąś propozycję, to zamieniam się w słuch.

— Nic tak nie kończy konfliktów jak małżeństwa. — słysząc słowa Davosa, dobrze że nic nie pił, bo na pewno by się zakrztusił. Mało brakowało, a zachłysnąłby się powietrzem, zresztą było to po nim widać. — To tak bardzo odpychająca propozycja?

— To nie takie proste. — odparł, jakby wcale poprzedniej nocy nie zasnął z imieniem srebrnowłosej na ustach. Robb sam się nad tym nie zastanawiał, ale w tym momencie Talisa była bardziej jego wymówką na uniknięcie dyskusji, niż prawdziwym powodem.

— Ale dawałoby wiele możliwości. — zauważył Davos.

— Nie wygląda na kobietę, która szuka męża.

Ich spojrzenie powędrowały na Visenyę. Za każdym razem, kiedy mieli okazję ją widzieć, wyglądała bardzo poważnie. Bardziej jak Król, niż Królowa, bo te, które były im znane z historii nosiły suknie, nie przewodziły armiom, a przede wszystkim zostało Królowymi poprzez małżeństwo z władcą. Cóż, poza Rhaenyrą Targaryen, ale Maesterowie nie nazwali jej pierwszą samodzielnie rządzącą Królową Siedmiu Królestw.

Kobieta, która jechała niedaleko przed nimi miała w sobie to coś, co wzbudzało respekt przez samą jej obecność. To jak stawiała kroki, jak trzymała głowę wysoko i plecy prosto. Brakowało jej tylko korony, chociaż bez niej również prezentowała się bardzo królewsko.

— W końcu będzie potrzebować chociażby kochanka, w końcu nie zostawi kontynentu smokom.

— Nie zamierzam nim zostawać. — w tej chwili przeszła mu przez głowę ich wczorajsza rozmowa, gdzie na jego słowa: "Na pewno nie będziesz ostatnia ze swojego rodu" odpowiedziała mu: "Sama nie wiem".

Już wtedy o tym myślał, ale dalej nie potrafił zrozumieć, o co jej z tym chodziło. Nie chciała mieć dzieci? W takim wypadku musiała mieć jakiś inny plan na to, kto obejmie po niej tron. A może... A jeśli chciała przez to powiedzieć, że nie może mieć dzieci? Ale skąd miałaby to wiedzieć? Ktoś jej to powiedział? Skąd takie wnioski? Była młoda, miała przed sobą jeszcze mnóstwo długich lat.

W tym momencie Visenya spojrzała się za siebie - na co Robb szybko odwrócił wzrok - i nie spotkała się z żadnym spojrzeniem wymierzonym w jej stronę, co trochę ją zabolało. Przyzwyczajona do bycia adorowaną przez Daario, zaczęła tęsknić za tym, ile uwagi jej poświęcał i jak się przy niej zachowywał: pozwalając sobie czasem na za wiele, ale ostatecznie wszystko co robił, było dla niej, bo ją kochał. Mogła nie odwzajemniać tego głębokiego uczucia, ale i tak mogła czerpać szczęście z tej relacji.

Teraz trochę żałowała, że zostawiła go w Essos, nieważne jak byłoby widziane to, że przywiozła ze sobą kochanka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro