Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV ''Drudzy Synowie''

Specjalnie na spotkanie przebrała się w czyste ubranie, nie pokryte tym całym piachem. Była to biała suknia, która odsłaniała jej ramiona i dekolt. Niby nic specjalnie, krój był prosty, materiał jednolity, ale suknia zyskiwała dzięki srebrnemu łańcuszkowi zapiętemu w talii i w końcu rozpuszczonych włosach, które falami opadały na jej ramiona i plecy.

Na długo zanim zobaczyła swojego gościa słyszała uderzenia w bęben, zwiastujące jego przybycie. Oczywiście przybył pod dachem, w lektyce, w końcu nie będzie wystawiał swojej skóry na ostre słońce, tak jak jego niewolnicy, którzy nieśli lektykę, uderzali w bęben albo nieśli jakieś skrzynie.

Odwróciła na chwilę od tego wzrok, by spojrzeć na Maelię, leżącą na jej kolanach - chociaż swoją drogą powoli robiła się ciężka, podobnie jak reszta smoków. Drogon siedział na oparciu kanapy obok Viseriona, nieopodal był też Rhaegal.
Z powrotem zwróciła spojrzenie na swojego gościa, gdy Missandei zaczęła go przedstawiać, jednak nie przestała głaskać lekko Viseriona.

— Oto szlachetny Razdal mo Eraz, potomek starożytnego rodu. Władca i parlamentariusz, który przynosi warunki pokoju. — przedstawiony Pan chciał podejść nieco zbyt blisko i wtedy ryknął na niego jeden ze smoków. — Dostojny panie, stoisz przed Visenyą z rodu Targaryenów, prawowitą dziedziczką Żelaznego Tronu, królową Andalów i Pierwszych Ludzi i Zrywającą Łańcuchy królową Astapor.

Sama nie wiedziała kiedy dokładnie dorobiła się ostatniego z tytułów, bo nigdy nie ogłosiła się królową Astapor ani Zrywającą Łańcuchy, ale skoro tak została przedstawiona, to niech tak będzie.

— Usiądź. — odezwała się, wskazując na krzesło ustawione w odpowiedniej odległości od niej.

— Wina, panie? — gdy się zgodził, Missandei nalała wina do kielicha i podała mu. Upił nieco wina i odstawił naczynie na bok, przy nodze krzesła.

— Yunkai jest wspaniałe i starożytne. — zaczął mówić. — Nasze Imperium już było stare, gdy w Valyrii pojawiły się smoki. Wiele armii rozbiło się o nasze mury, wielu władców poniosło klęskę. Nie znajdziesz tu łatwego łupu.

— Cel uświęca środki, czyż nie? — odparła, chociaż wcale tak nie sądziła.

— Jeśli pragniesz bitwy, bitwę dostaniesz. Ale po co? Wieść o tym co stało się w Astapor już się rozeszła, lecz lud Yunkai nie jest mściwy, a za to hojny. — uniosła lekko brew, obserwując jak mężczyzna klaszcze w dłonie i niewolnicy wnoszą pod namiot dwie skrzynie. — Mądrzy Panowie z Yunkai mają dla Matki Smoków dar. — a ten tytuł kiedy zyskałam?

Po otwarciu skrzyń niewolnicy wycofali się, a ona omiotła spojrzeniem złoto, które się w nich znajdowało. Zresztą skrzynie same w sobie też pewnie były dość drogie, zdobione dużą ilością masy perłowej.

— Na pokładzie twojego statku czeka o wiele więcej skrzyń.

Mojego statku? — powtórzyła, a delikatny uśmiech wkradł się na jej usta.

— Tak, Wasza Miłość. Jak już mówiłem, jesteśmy szczodrym ludem. Damy ci tyle statków, ile potrzebujesz.

Dają jej złoto, statki... Mogłaby wrócić do domu już teraz. Z tego co wie, w Westeros wciąż trwa wojna, wojska Lordów Siedmiu Królestw muszą być już zmęczone dłużącym się konfliktem. Gdyby teraz wróciła, być może miałaby nawet jakieś szanse...

Ale czy naprawdę mogłaby podjąć taką decyzję? Szczególnie, że właśnie miała przed oczami kolejnych niewolników, wymęczonych, wykorzystywanych, upodlonych.

— Czego chcecie w zamian? — zapytała, mimo iż była już zdecydowana, że nie może odpuścić sobie Yunkai.

— Tylko jednego: Byś zrobiła dobry użytek z naszych darów. Popłynęła z powrotem do Westeros, gdzie jest twoje miejsce i twój tron, i nie mieszała się już nigdy więcej w sprawy Yunkai.

Z jednej strony, mogłaby to zrobić. Mogłaby przyjąć ofertę teraz, zdobyć Królewską Przystań i potem tu wrócić z być może większymi siłami. Ale czy taki plan miałby w ogóle szansę powodzenia? Jeśli udałoby jej się zdobyć stolicę, na pewno straciłaby dużo żołnierzy i statków. Poza tym, musiałaby ją utrzymać i podporządkować sobie Lordów Westeros, nie mogła zakładać, że wszyscy bez słowa jej się podporządkują. I finalnie nigdy by nie wróciła.

Wniosek był oczywisty: Nie może się zgodzić.

— Mogłabym przyjąć tę ofertę. — powiedziała, jednak po chwili kontynuowała. — Pod warunkiem, że uwolnicie wszystkich niewolników, zapłacicie im za lata pracy i nigdy już nie zakujecie nikogo w kajdany.

— Jesteś szalona?

— Jeśli ty i Mądrzy Panowie spełnicie ten warunek, zachowacie swoje życie. Inaczej... Żółte mury Yunkai spłyną czerwienią.

— Mylisz Astapor z Yunkai. — uniosła brew, słuchając jego słów. — My mamy potężnych przyjaciół, którzy z radością cię zniszczą. Z tych, którzy przeżyją znów zrobimy niewolników. Być może ciebie też zakujemy w kajdany! — niemal krzyknął, wstając z krzesła.

Jego zapał szybko ostygł i zamienił się w strach, kiedy Maelia leżąca przez cały ten czas spokojnie na kolanach Visenyi, nagle się podniosła i wyszczerzyła kły w jego stronę. Nawet samą Vis nieco to zaskoczyło, chociaż nie dała tego po sobie poznać.

— Obiecałaś bezpieczeństwo podczas rozmów. — zauważył. Próbował grać niewzruszonego, ale w jego oczach wyraźnie widać było strach.

— Obiecałam. — przyznała, kładąc rękę na grzbiecie smoczycy, tym samym ją uspokajając. — A ty zacząłeś mi grozić. Matce Smoków w obecności jej smoków... — uśmiechnęła się lekko, prawie śmiejąc się z jego - jak to postrzegała - głupoty.

— Zabrać złoto. — rozkazał.

Niewolnicy ruszyli z miejsca, by zabrać skrzynie, ale gdy na jedną z nich spod ręki Visenyi wyrwała się Maelia, a na drugą wskoczył Drogon, w przerażeniu odsunęli się jeszcze dalej, niż wcześniej stali.

— Złoto jest moje. Podarowałeś mi je przecież, a prezentów się nie zabiera, czyż nie? Wykorzystam je dobrze, tak ja sobie tego życzyłeś. A ty przekaż moje słowa innym Panom i lepiej dobrze się nad nimi zastanówcie. Możesz odejść. — skończyła z nim rozmawiać, odwracając się i wystawiając rękę do siedzącego teraz na oparciu Rhaegala, a ten ochoczo natychmiast przeskoczył na kanapę obok niej, przytulając się do niej jak dziecko przytula się do matki. Nie zwracała uwagi na to, co Razdal mamrotał pod nosem wychodząc z namiotu. 

— Yunkai to dumny lud. Nie ugną się pod groźbami. — podniosła wzrok na ser Barristana, wypowiadającego te słowa.

— Więc ugną się pod mieczem. — odparła. Przez chwilę się zawahała, zanim zadała pytanie cisnące jej się na język. — Powiedział, że mają potężnych przyjaciół... O kogo mu chodziło?

Barristan i Arthur popatrzyli się po sobie.

— Nie wiemy, Wasza Miłość.

— Dowiedzcie się.

Kilka dni później, dowiedziała się o kogo chodziło - a przynajmniej o jednego ze sławnych "przyjaciół". Byli to najemnicy, Drudzy Synowie. Nawet zobaczyła ich obóz z daleka, w przebraniu oczywiście, ale wciąż.
Oczywiście najemnikom nie można ufać, walczą dla złota, nic sobie nie robią z honoru.

Było ich dwa tysiące, ciężkiej jazdy. Wystarczająco dużo, by jej zagrozić. Wtedy zaczęła rozważać inną opcję, by być może powrócić do metody załatwienia sprawy przy użyciu tego, co dała jej natura - piękna. Z tego co zauważyła mężczyźni w Essos niewiele się różnią, a może nawet są bardziej natarczywi w stosunku do kobiet i mają mniej szacunku.

A skoro mają takie podejście, to była pewna, że dowódca Drugich Synów zgodzi się przyjść z nią porozmawiać.

I miała rację.

— Wasza Miłość, oto kapitanowie Drugich Synów: Mero z Braavos, Prendahl na Ghezn i... — tu ser Barristan się zaciął, ostatni z trójki przedstawił się sam.

— Daario Naharis. — powiedział całkiem młody jak na kapitana mężczyzna i jako jedynie pochylił głowę, kłaniając jej się w ten sposób. Na jego ustach gościł delikatny uśmiech, być może nawet zalotny.

Ubrała się podobnie jak na spotkanie z Razdalem, tyle że tym razem włosy miała spięte w kok, odsłaniający jej szyję i tylko dwa cienkie pasemka włosów okalały boki jej twarzy. Pojedynczy, długi naszyjnik spływał po jej dekolcie i kończył się między piersiami, podkreślając je.

"Uroda potrafi łatwo namieszać w głowach mężczyzn. Na przykład ty, jesteś śliczna."
Tak powiedziała jej kiedyś Cersei Lannister. I jak bardzo by się nie lubiły, tak uważała, że Cersei nie myliła się z tym stwierdzeniem.

— To ty jesteś Matką Smoków? Srebrnowłosą Królową? — zapytał Mero, wychodząc dwa kroki do przodu. — Mógłbym przysiąc że pieprzyłem cię kiedyś w burdelu w Lys. Ale może wydaje mi się tak przez włosy...

— Zważaj na język. — mimo iż zgadzała się ze słowami ser Arthura, nie powiedziała tego, tylko uśmiechała się nieco głupkowato, ale za to wyglądając ładnie.

Potrafiła udawać przy Jaimem, więc i teraz powinno jej się udać.

— Dlaczego? — odparł Mero, podchodząc i siadając na kanapie obok niej. — Ona tego nie zrobiła i bardzo mi się to podobało. Lizała mi dupę, jakby do tego się urodziła.

Kosztowało ją to naprawdę wiele, by w momencie kiedy siadał obok niej nie uderzyć go w twarz. Równie dużo wysiłku musiała włożyć w utrzymanie uśmiechu na twarzy, nawet jeśli ostentacyjnie patrzył jej się na piersi, robiąc przy tym dwuznaczny ruch językiem.

— Podaj nam wino, niewolnico. — powiedział do Missandei, kiedy jego koledzy również rozsiedli się w namiocie.

— Nie jest niewolnicą. Nikt tutaj nie jest, wszyscy jesteśmy wolni. — odezwała się w końcu, kiwając głową przyjaciółce, by polała im wina.

— Ale po bitwie już nie będziecie, chyba że was ocalę. — oh, jakże szlachetnie z twojej strony... — Jeśli usiądziesz mi na kolanach i poruszasz tymi biodrami, to być może oddam ci Drugich Synów.

Słucham?

— Najpierw mi ich oddaj. — powiedziała, sięgając po swój kielich, stojący na stoliczku obok. — Wtedy być może nie każę obciąć ci dłoni i języka. — dodała, popijając trochę wina i mierząc go spojrzeniem, które niegdyś posyłała Jaimemu. — Ser Barristanie powiedz mi, ilu ma ludzi? — odstawiła kielich z powrotem na stoliczek, by przypadkiem nie chlusnąć Mero winem w twarz.

— Około dwóch tysięcy, Wasza Miłość.

— Ja chyba mam więcej... Ilu? — dopytała, żeby jeszcze dodać sobie obrazu takiej głupiutkiej dziewczynki w ich oczach. 

— Dziesięć tysięcy, Wasza Miłość.

— To pięć razy więcej. — stwierdziła, a jej uśmiech na chwilę się powiększył. — Nie znam się na wojnie ani bitwach, żaden ze mnie dowódca, ale umiem trochę liczyć. Czy ty, jako bardziej doświadczony w tym fachu mógłbyś mi wyjaśnić, jak zamierzasz mnie pokonać?

— Oby starzec lepiej walczył, niż kłamie. — odezwał się niespodziewanie Daario, czym przykuł jej uwagę. — Naliczyłem osiem tysięcy Nieskalanych i tylu masz, pani.

— Ty z pewnością jesteś dobrym wojownikiem, skoro w tak młodym wieku zostałeś kapitanem. — odpowiedziała mu, przekrzywiając lekko głowę.

— Nie jest kapitanem, a porucznikiem. — Prendahl odezwał się pierwszy raz w tej rozmowie.

— Osiem tysięcy to wciąż więcej niż dwa, czyż nie? Liczby są po mojej stronie.

— Drudzy Synowie toczyli wiele gorszych bitew i wygrywali. — Mero nie tracił pewności siebie.

— Toczyli gorsze bitwy i z nich uciekali. — wytknął mu ser Arthur. Visenya wciąż z uśmiechem przeniosła swoje spojrzenie na niego, ale było ono nieco rozbawione, a nie fałszywie miłe.

Naprawdę przypomina swojego ojca - pomyślał sobie.

— Nie wolelibyście walczyć dla mnie? — spytała, wyciągając rękę, by zabrać Mero jego kubek z winem i napić się z niego trochę, a potem z powrotem wyciągając go w jego stronę.

— Wzięliśmy złoto od tych z Yunkai, więc walczymy dla Yunkai, piękna dziewczynko. — zabrał od niej kubek, nieco za długo jak na jej gust trzymając palce na jej dłoni. 

Potem wystawił rękę, by Missandei dolała mu wina, ale jak ta tylko się zbliżyła i to zrobiła, ten nachylił się i chciał powąchać jej krocze przez sukienkę. Visenyę zdegustowało to już na tyle, że nieważne co wyjdzie z tej rozmowy, los tego mężczyzny jest już przesądzony.

— Też mam dużo złota, którym mogę wam zapłacić.

— Zawarliśmy kontrakt i będziemy się go trzymać. Inaczej nikt już nie zatrudni Drugich Synów. — wyjaśnił Prendahl, który wydawał się najmniej podatny na jej urok.

— Nie będziecie musieli szukać zatrudnienia nigdzie indziej, jeśli zdecydujecie się iść ze mną. Kiedy zdobędę tron Westeros, będziecie mieć złoto, zamki i tytuły, niczego wam już w życiu nie zabraknie. Nawet kobiet. — ostatnie słowa dodała, patrząc się na Mero. 

— Nie masz statków, maszyn oblężniczych ani jazdy. Jak zamierzasz podbić Siedem Królestw albo chociażby się tam dostać? — zapytał ją Daario

I było to w sumie bardzo dobre pytanie, na które nie miała gotowej odpowiedzi. Żeby kupić statki trzeba mieć złoto, a ona nie ma go dość, by kupić tyle statków ile potrzebuje. A nawet jeśli, to wtedy nie będzie miała już złota na nic innego.
A co do pozostałych dwóch rzeczy... Do tego też jeszcze była długa droga.

— Jeśli do mnie dołączycie, to już będę mieć jazdę. A kupić pozostałe dwa to nie problem. — skłamała. — Całkiem niedawno nie miałam ani armii, ani złota. Smoków też nie, a teraz mam ich cztery. — odwróciła się z powrotem do Mero. — Zastanów się i daj mi odpowiedź. Masz jeden dzień.

— Wiesz co... — wyprostował się trochę i nachylił w jej stronę, kładąc jej potem rękę na udzie i ściskając je lekko. — Pokaż mi swoją cipę, muszę zobaczyć czy jest o co walczyć.

Dāria, gaomagon jaelā nyke naejot nektogon hen zȳhon ondos? — zapytał Szary Robak, na co jej uśmiech lekko się poszerzył.

"Królowo, czy chcesz żebym odciął mu tę rękę?"

Daor, issa ñuha intrōsi tolī mirre... — urwała na moment. —  Yn lo ziry sylugon ziry arlī, iksā dāez naejot gaomagon sīr. — skończyła, patrząc się na Mero, już bez żadnej słodyczy w oczach czy uśmiechu.

"Nie, w końcu jest moim gościem... Ale jeśli jeszcze raz spróbuje to zrobić, masz wolną rękę."

— Weź sobie dzban mojego wina, może rozjaśni ci trochę umysł. — dodała.

— Mam pić sam? A co z moimi braćmi?

— Zatem weź całą beczkę. Pijcie na zdrowie.

— Idealnie. — w końcu zabrał rękę z jej uda, podnosząc się z kanapy, wtedy jego koledzy też wstali ze swoich miejsc. — Bękart Tytana nie pije sam. — Więcej w nim z bękarta niż tytana... - pomyślała sobie, wodząc za nim wzrokiem, kiedy powoli wychodzili z namiotu. — Drudzy Synowie dzielą się wszystkim, kobietami też. Po bitwie z przyjemnością podzielimy się tobą.

Prawie parsknęła śmiechem na te słowa, ale ograniczyła się jedynie do cichego prychnięcia, które i tak dobrze zamaskował uśmiech.

— Znajdę cię, kiedy już będzie po wszystkim. — oświadczył na koniec Missandei i jakby to było normalne, klepnął ją w pośladki.

— Ser Arthurze... — zaczęła, opierając się w końcu na oparciu kanapy i zakładając nogę na nogę. — Nie obchodzi mnie czy dojdzie do bitwy czy nie, chcę dostać jego głowę.

Spędziła z Mero zaledwie kilka minut, a już zdążyła go znienawidzić. Myślała, że Joffrey był ciężkim przypadkiem i to z nim miała problemy, bo obrał ją sobie za cel swoich chorych gierek i nie miała nikogo po swojej stronie, ale ten mężczyzna równie dobrze działał jej na nerwy. Uważał się za takiego, któremu nie można się oprzeć, który ma każdą kobietę której zapragnie... A w rzeczywistości chciały go tylko te, którym za to płacił. 

Jak śmiał dotknąć jej w ten sposób? Jak mógł bezwstydnie patrzeć jej na biust i próbować zajrzeć bardziej, czy może dekolt sukni nie odsłoni chociaż skrawka jej piersi. Jakim prawem tak po prostu uderzył Missandei? 
Nie chciała go już nigdy więcej widzieć. Brzydził ją i brzydziło ją to, jak się zachowywała próbując coś ugrać, a finalnie czuła, że nie zyskała nic, prezentując swoją urodę i udając głupiutką dziewczynkę.

— Z przyjemnością ci ją dam, Wasza Miłość. — odpowiedział jej ser Arthur, patrząc jak dziewczyna trzyma rękę w miejscu, gdzie Mero złapał ją za udo i miętoli materiał w rękach, jakby chciała pozbyć się wszelkiego śladu po jego dłoni.

Doprawdy z przyjemnością zetnie mu głowę, gdy nadarzy się ku temu okazja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro