Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIII ''Yunkai''

Akurat był krótki postój, by napoić konie. Visenya zeszła ze swojej klaczy i ktoś inny złapał za wodze, by podprowadzić zwierzę do wody. Vis natomiast stanęła obok Missandei naprzeciwko kilkunastu Nieskalanych, oficerów. Tuż po opuszczeniu Astapor poprosiła ich, by wybrali spośród siebie wybrali dowódcę, według nich najlepszego ze wszystkich, kogoś kto nadaje się do tej roli. Widać było, że nie byli przyzwyczajeni do samodzielnego podejmowania decyzji, ale podobało im się, że mogli teraz decydować o sobie.

Gōntan ao iderēptan? — zapytała.

"Wybraliście?"

Szereg rozstąpił się, wyłaniając jednego z żołnierzy. Ten wbił włócznię w piasek obok siebie i zdjął swój hełm, zanim stanął przed Visenyą, kłaniając jej się.

Bisy emagon se rigle. — odezwał się. Teraz, jak nie miał hełmu, widziała że Nieskalani nawet całkowicie panują nad swoją mimiką twarzy, ciężko było wyczytać jakiekolwiek emocje.

"Ten mężczyzna ma ten zaszczyt."

Skoros's aōha brōzi? — zapytała.

"Jak ci na imię?"

— Turgon Nudha.

"Szary Robak"

Słysząc to, poczuła w sercu drobne ukłucie. Mrugnęła szybko kilka razy, by powstrzymać ewentualne łzy.

Bona's daor nykeā brōzi...

"To nie jest imię..."

Od razu pomyślała o sobie i danym jej imieniu "Maegele". Tywin Lannister chciał w ten sposób zawładnąć nad jej osobowością, zmienić ją w każdy możliwy sposób, nawet poprzez imię. Tak naprawdę, to gdyby nie Selaria, to nawet nie wiedziałaby, że jej prawdziwe imię to Visenya. Gdyby nie ona, nawet nie wiedziałaby, że tak nazwała ją matka, że wcale nie nosi imienia po jakiejś sepcie, która zmarła na szarą łuszczycę po tym, jak opiekowała się dziećmi chorymi na nią.

Jako małe dziecko nie wiedziała jeszcze, jak duże znaczenie w życiu może mieć imię, jakie się nosi. Przekonała się o tym z czasem, a teraz z dumą nosi swoje imię. Każdy powinien być dumny ze swojego imienia.

— Wasza miłość, Nieskalanym, gdy są jeszcze chłopcami nadaje się nowe imiona, po tym jak odcina się im... — Missandei nie dopowiedziała tego, ale obie wiedziały co ma na myśli. — Szary Robak, Czerwona Pchła, Czarny Szczur. Imiona mają im przypominać, że nie są niczym więcej jak nędznym robactwem.

Przykro było tego słuchać, szczególnie gdy doświadczyło się czegoś podobnego.

— Iksā daor zegh. Iderēbagon real brōzāt, ones kesā sagon prodī hen. Ao se mirre se Dovaogēdy rēje mirre bona shaemī ao se remido ao hen buzdarido. — powiedziała pewnym głosem.

"Nie jesteście robactwem. Wybierzcie sobie prawdziwe imiona, takie, z których będziecie dumni. Wy i wszyscy Nieskalani odrzućcie wszystko, co okrywa was wstydem i przypomina o niewolnictwie."

Brōzi Turgon Nudha tepagon nyke hoskagon se biarves. Se brōzi bisy iksin āzma lēda iksis qrimbrōstan, lēda bisa brōzi bisa issaros iksin gūrogon buzdarido. Se Turgon Nudha iksis brōzi bisa issaros ēdas skori iksin mazilībagon dāez. Bisa issaros jaelagon naejot umbagon lēda bisa brōz. — wyjaśnił.

"Imię Szary Robak napawa mnie dumą i przynosi szczęście. To, z którym ta osoba się urodziła jest przeklęta, bo z tym imieniem ta osoba została wzięta w niewolę. A Szary Robak to imię, które ta osoba miała, gdy odzyskała wolność. Ta osoba chce zachować to imię."

Łza zakręciła jej się w oku, gdy go wysłuchała. Rozumiała, czemu woli zostać z tym imieniem, podobnie jak reszta Nieskalanych. Myślała, że będzie im ono przypominać tylko o złych czasach, ale oni kojarzyli je dobrze. Kojarzyli je z dniem, gdy w końcu zrzucili okowy i sami wybrali swoją ścieżkę.

Ziry iksos aōha iderenno. — powiedziała, uśmiechając się. 

"To wasz wybór."

Nie widziała tego, ale dwójka rycerzy, stojąc obok koni przy wodzie, przyglądała jej się. Wcześniej rozmawiali o minionych już czasach, o walkach które stoczyli, albo kiedy byli pasowani na rycerzy. Ser Barristan był od niego starszy i jeszcze na służbie w Gwardii Królewskiej w Królewskiej Przystani nie rozmawiali zbyt dużo, ot, relacja czysto służbowa.

Zmieniło się to trochę gdy spotkali się już długo po wojnie, w Essos. Wciąż kilka rzeczy ich dzieliło, ale łączyła ich przeszłość i podobne przeżycia. No, na pewno poza tym, że ser Barristan walczył nad Tridentem, a ser Arthur w obronie sekretu nieżyjącego już księcia...

— Król Robert od zawsze chciał ją zabić. — zaczął ser Barristan, spoglądając w stronę Visenyi, która w tamtym momencie rozmawiała z Szarym Robakiem. — Miała z dziesięć lat, kiedy król postanowił przyjechać do Casterly Rock. Nie wiedziała o tym i zeszła na dziedziniec. Robert jakby... Wpadł w szał. Rzucił się w jej stronę, na szczęście Jaime Lannister go zatrzymał i wyprowadził ją z dziedzińca.

Pamiętał Jaimego, syna Tywina, był najmłodszym rycerzem, który został przyjęty do Gwardii Królewskiej.

— Nie powinna iść pod opiekę rodziny? Wujostwa z Dorne? — zapytał, nie odnosząc się w żaden sposób do tego, jak Robert ją zaatakował lata temu. Chociaż w myślach zaczął się zastanawiać czy było więcej sytuacji tego typu.

— Powinna. Ale wszyscy znamy Tywina Lannistera. Chciał trzymać ją przy sobie, zawsze znalazł jakiś pretekst, żeby nie oddać jej rodzinie.

Arthur spojrzał się na Visenyę, która w tym momencie już skończyła swoją rozmowę i wsiadała z powrotem na konia. Powinni zrobić to samo, ich krótki postój już dobiegł końca.
Patrząc na nią, było mu jej żal. Nie znał jej zbyt dobrze, ale nietrudno było się domyślić, że jej życie być może nie należało do najtrudniejszych, ale z pewnością nie było przyjemne. Nigdy nie doświadczyła miłości ze strony matki ani ojca.

Całe życie sama...

— Wierzysz w nią? Może to zrobić? — zapytał go ser Barristan, również patrząc na Visenyę.

— Tak. — była to krótka odpowiedź, ale wyrażała wszystko.

***

Przestała już zwracać uwagę na piasek osiadający na jej ubraniu i lekko tłumiący ciemnoczerwoną barwę. Stała na skraju skały, z której miała dobry widok na tak zwane "Żółte Miasto". Kolejne z miast Zatoki Niewolniczej, która nie dawała jej od niedawna spokoju. Zresztą inne wolne miasta handlujące niewolnikami również.

Od czasu gdy zobaczyła życie niewolników w Astapor cały czas myślała o tym, że żyją oni gorzej, niż ona, gdy była pod butem Lannisterów. A teraz, kiedy miała za sobą armię myślała o tym czy możliwa jest zmiana tego, by nigdzie na świecie nie było już niewolników.

— Wiesz może ilu niewolników jest w Yunkai? — zapytała, obracając się nieco w prawo, by spojrzeć na ser Arthura.

— Co najmniej dwieście tysięcy. — odparł, też spoglądając w stronę miasta. — Ale nie są żołnierzami. Yunkai nie szkoli wojowników, jak robił to Astapor. — patrząc tym razem na nią i na jej wyraz twarzy był w stanie z niego wyczytać, że rozważa, czy udałoby się podbić Yunkai. — To, że czujesz się winna śmierci swojej ciotki nie znaczy, że musisz wypełniać jej cel. — dodał.

Powstrzymała westchnięcie na te słowa, bo było w nich trochę prawdy. Do końca życia będzie się obwiniać o tą niepotrzebną śmierć, nic nie zmyje z niej poczucia winy. Jednak nie tylko to determinowało jej obecne czyny. Kierowała się własnymi przeżyciami i uczuciami.

— Całe swoje życie w Westeros, byłam jak ci niewolnicy. Prawie, nie musiałam martwić się chociażby o pusty żołądek, ale pamiętam wszystkie uczucia. — zaczęła, ponownie przypominając sobie najpierw swoje życie w Casterly Rock, a potem - o wiele krótszy - epizod w Królewskiej Przystani. — Cały czas wisiało nade mną widmo śmierci z rąk Króla Roberta i kary za nieposłuszeństwo ze strony Lorda Tywina. A później chciał mnie sprzedać swojemu synowi, tak jak sprzedaje się bydło. Pozbawił się imienia, a jeszcze niedawno próbował pozbawić nazwiska. — wyznała, patrząc na rycerza. — A ci ludzie przeżywają jeszcze gorsze rzeczy. — mówiąc to, wskazała głową na miasto w oddali. — Co najmniej dwieście tysięcy ludzi cierpi przez całe swoje życie bardziej, niż ja cierpiałam przez siedemnaście lat, więc jeśli mogę im pomóc, zrobię to. Zatrzymamy się nieopodal miasta. Chętnie porozmawiam sobie z przywódcami Yunkai. — co do tego ostatniego już nie czuła się tak pewnie, ale jej głos tego nie zdradził.

To miasto nie było jedynie krokiem w stronę lepszego świata, ale i jej ogromnym krokiem na drodze stania się prawdziwą królową, taką, jakiej potrzebuje Essos i Siedem Królestw Westeros.

Natomiast w Królewskiej Przystani Joffrey Baratheon siedział na Żelaznym Tronie i zechciał porozmawiać ze swym dziadem i namiestnikiem jednocześnie, o posiedzeniach Małej Rady. Oczywiście musiał wyrazić swoje niezadowolenie co do tego, że spotkania odbywają się w Wieży Namiestnika.

Ale kiedy usłyszał, że można zaaranżować to, że będzie wnoszony po schodach, postanowił zmienić temat.

— Powiedz mi o tym co się dzieje na wschodzie. O tej dziewczynie, Visenyi, i jej smokach.

Ciężko stwierdzić czy używał jej prawdziwego imienia, bo tak było napisane w liście i tak mówił między innymi Varys czy może był to po prostu kolejny przejaw jego ignorancji. Jednak dla Tywina każde usłyszenie tego przeklętego imienia było przypomnieniem o porażce, a to go upokarzało.

— Gdzie o tym usłyszałeś? — zapytał, zamiast od razu odpowiedzieć na pytanie.

— Czy to prawda? — o dziwo nie dał się zmusić do niewielkiej zmiany tematu, tylko zażądał odpowiedzi.

— Na to wygląda. — odpowiedział więc Tywin, ale niezbyt przejętym tonem, raczej takim... obojętnym.

Joffrey nie podzielał tego spokoju i obojętności. Wyglądał na przejętego, kiedy usłyszał że to prawda - mimo iż wiedział, że ostatnie smoki nie były większe od psów, a poza tym pamiętał Visenyę i to jak naśmiewał się z niej na dworze.

— Nie sądzisz, że powinniśmy coś z tym zrobić?

— Kiedy byłem namiestnikiem poprzednika twojego ojca, czaszki wszystkich smoków Targaryenów stały w tej sali. Czaszka ostatniego z nich była właśnie tutaj. — wskazał na miejsce nieopodal Żelaznego Tronu. — Była wielkości jabłka. — nie powiedział Joffreyowi niczego więcej ponad to, co już wiedział o ostatnich smokach.

— A największa była wielkości powozu. — odparł, emocje wciąż z niego nie opadały.

— Tak, a bestia do której należała, umarła trzysta lat temu. — odparował spokojnym tonem Tywin. — Dziwy z drugiego końca świata nie są dla nas zagrożeniem. — podkreślił, jak wtedy gdy na posiedzeniu Małej Rady powiedział, że Maegelle nie jest żadnym zagrożeniem.

— Skąd mamy pewność, że jej smoki są tylko dziwami, a nie bestiami, które podbiły świat? — Joffrey nie ustępował w kłótni, że jego obawy co do Visenyi i jej smoków są słuszne.

— Wiemy, bo wielu doświadczonych ekspertów, służących królestwu i samemu królowi tak nam powiedziało. Wypowiedzieli się na tematy, na które on nie ma pojęcia.

— Nikt mnie nie poinformował! — niemal krzyknął.

— Właśnie teraz cię informuję. Zadbam o to, byś był informowany o wszystkich ważnych sprawach zawsze, gdy jest to niezbędne. Wasza Miłość. — lekko się ukłonił i zaczął zmierzać do wyjścia z sali tronowej jednocześnie rozmyślając, czy Maegelle naprawdę nie jest żadnym zagrożeniem. Szczególnie, gdy doradza jej dwóch doświadczonych rycerzy.

Jeszcze nie wiedział, że prawdziwy charakter jej samej zaczyna się w końcu kształtować w tę stronę, w którą od początku powinien.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro