Rozdział XI ''Dlaczego?''
Była w szoku, to była jej reakcja na te słowa. Czy on właśnie... Zaproponował jej, że zabije dla niej Daenerys...? Skąd pomysł, że tego chce? I skąd myśl, że jeśli jej ciotka będzie żyć, to w Astaporze będzie rzeź?
Jak może podchodzić do niej jakby nigdy nic i mówić takie rzeczy?
— Co? Nie...! — odpowiedziała, gdy już minął jej pierwszy szok, chociaż wciąż nie wierzyła w to co usłyszała.
Chciała powiedzieć coś jeszcze, przez jej głowę przetaczały się dziesiątki myśli, które starała się spleść w jedno zdanie, ale przeszkodził jej w tym krzyk za plecami.
— Ty! — odwróciła się gwałtownie od Rorana dostrzegając, że Targ Niewolników nagle przestał być taki tłoczny. — Jak możesz? Jak śmiesz nazywać się jej rodziną?
Czuła się jak w swoim śnie, kiedy ten mężczyzna - którego obawiała się od kiedy tylko poznała ciotkę - Jorah Mormont, trzymał miecz skierowany na nią. Rozpoznała ten sam co w jej śnie blask nienawiści w niebieskich oczach, ale też smutek, zawód.
— Opuść miecz. — ser Arthur stanął przed nią z już wyciągniętym mieczem. Jego głos był wyjątkowo spokojny, jak na sytuację, w której właśnie byli.
— Jak możesz nazywać się rycerzem? Jak możesz jej bronić, wiedząc co planuje?
— Odłóż broń. — powtórzył, nie odnosząc się do żadnego z zarzutów rzucanych w jego stronę.
— Nie. — to słowo było niemal tak ostre jak sam miecz.
Visenya instynktownie cofnęła się o kilka kroków. Chciałaby jakoś zatrzymać to, do czego miało zaraz dojść. Nie chciała oglądać śmierci któregokolwiek z nich, chociaż wierząc opowieściom, które słyszała bądź czytała, znała już wynik tego starcia...
Jednak mimo tego, w tej chwili bała się o swoje życie w porównywalny sposób do tego, jak bała się, gdy uciekała z Królewskiej Przystani.
Zanim zdała sobie sprawę, że rozlew krwi jest niestety nieunikniony, zauważyła jeszcze coś...
— Gdzie jest Roran? — powiedziała to cicho, do siebie. Rozejrzała się szybko dookoła, na targu wciąż było trochę ludzi, chociaż każdy trzymał się z dala od rycerzy, którzy mierzyli do siebie mieczami. Nawet przy tej ilości ludzi mogła śmiało stwierdzić, że nigdzie nie było Rorana. Uciekł? Przestraszył się? A może...
Jaka ja jestem głupia... Głupie, naiwne dziecko...
Zanim zdążyła to przemyśleć, rzuciła się biegiem w drogę powrotną do miejsca, gdzie obecnie mieszkała razem z ciotką. Myśli o pojedynku dwóch rycerzy zostały zepchnięte gdzieś na tył jej głowy przez narastający strach o życie Daenerys.
Ser Arthur miał rację, jak mogłam nie zauważyć, że Roran mną manipuluje? Czy w ogóle ma tak na imię? Czemu to robi? Dlaczego Jorah chce mnie zabić? On też został zmanipulowany?
Jeśli ona zginie... Nigdy sobie nie wybaczę. To moja wina, moja wina, moja wina...
Z takimi myślami biegła, przeciskając się między ludźmi. Niektórzy patrzyli na nią jak na wariatkę, gdy mijała ich biegiem, nie zwalniając nawet na chwilę. Czasem na kogoś wpadła i pospiesznie mamrotała przeprosiny nawet się nie obracając.
Przez to nie zauważyła kogoś, kto niczym cień cały czas podążał za nią.
Robiło się już ciemno, gdy wpadła do domu nawet za dużo nie widziała, bo świece nie dawały dostatecznie dużo światła, by rozświetlić całe pomieszczenie. W tym świetle nie było widać śladów jakiejś szarpaniny, spanikowała niepotrzebnie?
Ale jeśli byłaby w domu, to pewnie już by do niej wyszła, albo chociaż się odezwała...
Może też gdzieś wyszła? Nie, niemożliwe, Jorah byłby wtedy obok niej, nie zostawiłby jej samej poza domem...
A jeśli to ona wysłała jego, by zabić mnie?
Sama nie wiedziała już co myśleć... Czy Daenerys też została zmanipulowana przez Rorana? Czy z nią też rozmawiał, chciał obrócić przeciwko bratanicy?
A może powiedział jej, że to ja chcę się jej pozbyć? To by wyjaśniało słowa Joraha...
Wszystko w jej głowie momentalnie zastygło, gdy weszła do pokoju, gdzie trzymały smoki. Kiedy tylko przekroczyła jego próg uderzyły w nią piski tych zwierząt, a także widok wykrwawiającej kobiety, leżącej na podłodze. Natychmiast się do niej rzuciła, kładąc rękę na ranie, próbując zatamować krwawienie, mimo że było już za późno.
Czuła łzy napływające do jej oczu i natychmiast spływające po policzkach. Bolało bardziej niż świadomość tego, co stało się z jej rodzicami i rodzeństwem... Na tamte śmierci nie miała żadnego wpływu, mogła ich opłakiwać, mogło boleć jak cholera, ale nigdy ich nie znała, siłą rzeczy szybko przestała płakać na wspomnienie ich historii. Natomiast teraz... To ona była za to bezpośrednio odpowiedzialna. To jej głupota i naiwność kosztowała jej ciotkę życie. Zdążyła ją już poznać i polubić, była dobra, była taka dobra... Mogła zrobić tyle dobrego, nie powinna lądować pod zimną ziemią, to Visenya powinna się tam znaleźć jako kara za swoje błędy, nie ona.
— Dlaczego? — podniosła swoje załzawione spojrzenie na Daenerys, która wypowiedziała te słowa z wyraźnym trudem. W jej oczach widziała żal. Jeśli nawet zostało jej powiedziane, że to Visenya postanowiła ją zabić, to nie była przez to zła, a rozczarowana... Załamana, że jej bratanica okazała się takim a innym człowiekiem...
Ale to kłamstwo! Przecież nie chciałam! Przez ten krótki czas zdążyłam cię pokochać, nigdy nie chciałabym twojej śmierci!
— Ja nie... Przepraszam... Ja nie... Nie... Nie chciałam... — łzy nie pozwalały jej mówić, a tym bardziej dostrzec, czy Daenerys zdążyła to usłyszeć, zanim jej wzrok ogarnęła pustka. Prawie krztusiła się płacząc, kiedy oparła głowę na jej piersi i zamknęła oczy.
Nie próbowała się opanować, nie chciała. Powinna rozpaczać nad swoją głupotą, to jej wina, gdyby była mądrzejsza, gdyby posłuchała się ser Arthura i jego podejrzeń, nie doszłoby do tego.
Czuła się tak strasznie, że nawet nie myślała o tym, że zabójca przecież wciąż może być w domu, a nawet w tym samym pomieszczeniu. Albo i pomyślała, ale nie zamierzała się tym martwić? Jeśli zginie to będzie to odpowiednia kara. Może w śmierci znajdzie ukojenie? Może ogarnie ją ciemność i pustka, w której nie będzie czuć nic? Co z tego, że już nie poczuje radości, skoro i tak nigdy jej tak naprawdę nie zaznała? Co z tego, że nie poczuje radości, skoro teraz to smutek ją trawi i gdyby odszedł wraz z jej duszą, to ciału byłoby lżej. Nawet gdyby miało leżeć kilka metrów pod ziemią.
W odległości kilku kroków od niej w ostrzu zakrwawionego sztyletu odbił się blask płomienia świecy. Roran powoli uniósł broń, cicho zbliżając się do swojego kolejnego celu. Stał już tuż za nią. Ostrożnie kucnął, żeby mieć dobrą okazję do ciosu wprost w jej plecy.
Już miał się zamachnąć i zatopić ostrze w plecach Visenyi, kiedy nagle to w jego plecy wbił się miecz, wychodząc na drugą stronę.
Słysząc za sobą te odgłosy Visenya odruchowo podniosła głowę i odwróciła się w stronę kucającego za nią napastnika z piersią przebitą ostrzem miecza.
— Dla kogo pracujesz? — roztrzęsiona ledwo zrozumiała te słowa, a dodatkowo w ciemności nie mogła rozpoznać twarzy osoby, która ją uratowała. Odsunęła się pod ścianę i objęła kolana rękami, próbując jakoś zapanować na drżeniem ciała.
Mężczyzna milczał, mimo że i tak nie zostało mu już wiele czasu. Zdawało się, że nie zdradzi osoby, która zleciła mu to wszystko, ale gdy obrońca przekręcił miecz tkwiący w jego piersi, wykrztusił coś z gardła.
Było to bardzo niewyraźnie i cicho powiedziane - albo raczej wystękane - ale dało się to zrozumieć.
Pająk.
Wiedziała, kto nosił taki pseudonim.
Ciało mordercy upadło na ziemię i po chwili z niego też zaczęła sączyć się krew, brudząc posadzkę.
Zaraz potem do pomieszczenia wpadła jeszcze jedna osoba, z początku widocznie zdenerwowana, ale widok mężczyzny, który uratował Vis i jej samej, zdawał się go trochę uspokoić. Visenya wciąż trzymała się dość daleko i nie widziała komu zawdzięcza życie, ale nie zamierzała tego szybko zmieniać. Wzrok miała wbity w podłogę, łzy zdążyły zaschnąć na jej policzkach. Wciąż miała dłoń brudną od krwi Daenerys, trochę z niej wsiąkło w jej ubranie, kiedy objęła kolana rękoma.
Mam jej krew na rękach. Ser Joraha też, jeśli nie żyje...
Ser Arthur i ser Barristan popatrzyli się na nią i krótko coś między sobą szepnęli, zanim ten pierwszy nie powiedział, by zostawił go na chwilę samego z Visenyą.
Podszedł do niej powoli i kucnął obok. W pierwszej chwili nie zwróciła na to uwagi, jakby dalej tkwiła w swojej własnej rzeczywistości.
— Zabiłeś go...? — zapytała, cicho łkając. W odpowiedzi kiwnął głową, na co przez chwilę zapłakała trochę głośniej. — To wszystko moja wina... — podniosła trochę wzrok, skierowując go w stronę smoków zamkniętych w ich klatkach, które cały czas skrzeczały i domagały się uwagi. — Na nic nie zasługuję, co ja teraz zrobię... — schowała twarz w dłoniach.
— Każdy popełnia błędy... Ważne by się im nie poddać i wyciągnąć z nich lekcje. Tak długo jak żyjesz, wciąż możesz coś zmienić. — pokręciła głową, jak gdyby nie przyjmując do siebie słów ser Arthura. Ten błąd był katastroficzny, jak ma po prostu uznać go za lekcję i iść dalej? — Jeśli będziesz tylko siedzieć i płakać, to wygrali, wszystko pójdzie na marne. — dalej nie chciała go słuchać, mimo iż jakaś cząstka wewnątrz mówiła jej, że ma rację. Jeśli nie przestanie rozpaczać, to będzie to zupełnie tak, jakby morderca osiągnął swój cel i zniszczył ją. Tylko ciężko jest zaakceptować błąd, kiedy przyniósł tak straszne skutki... — Chcesz by to pociągnęło cię na dno, jak stało się z twoim ojcem?
Na to wspomnienie w postaci osoby jej ojca, powoli zabrała dłonie z twarzy i popatrzyła się na ser Arthura.
Wyglądała... Może nie strasznie, ale zdecydowanie jak obraz rozpaczy. Jej oczy były czerwone od płaczu, całe policzki mokre od łez i pociągała nosem. Wyglądała, jakby mogła w każdej chwili rozpaść się na kawałki. W tym okropnym stanie musiała znaleźć w sobie siłę, by obetrzeć łzy i postanowić iść dalej. Nie może zrobić tego za nią, nieważne jak bardzo by chciał.
— Nie brnij w to, co zrobiłaś źle. Wyciągnij z tego lekcje i zostaw to za sobą, nie wracaj do tego, nie pozwól by podcinało ci skrzydła. Taki jest już świat, okrutny i bezlitosny, nieważne czy jesteś dobrym człowiekiem czy zbrodniarzem. — zrobił przerwę, by przemyśleć jak chce ująć w słowa to co jeszcze chciałby jej powiedzieć, zanim kontynuował, już trochę cichszym głosem. — Masz miękkie serce. Teraz można by to uznać za wadę, powiedzieć, że tylko ci przeszkadza... Ale jeśli postanowisz iść dalej, zdobyć siłę i poparcie, to możesz zmienić świat na lepsze. Wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Tak samo wierzę w ciebie.
Kiedy to mówił, jej wzrok pozostawał skupiony na nim.
Wiedziała, że ma rację co do tego, że nie może rozpaczać na zawsze i rozpamiętywać tej chwili, bo inaczej ona w końcu zacznie definiować jej życie. Ale...
Czy może zmienić świat? Jeśli ten jest okrutny, to jak jedna osoba z miękkim sercem miałaby go odmienić? Jak ma znaleźć w sobie siłę, by podejmować odważne i czasem ciężkie decyzje, żeby móc ten świat zmienić na lepsze? Skąd będzie wiedziała co jest dobre? Dlaczego ktokolwiek miałby się jej słuchać, podążać za jej wizją świata?
Jak znaleźć w sobie siłę by wstać, otrzeć łzy, spojrzeć sobie w twarz i powiedzieć: Spieprzyłam, ale to jeszcze nie koniec.
Jestem jej to winna.
Ta myśl nagle przeleciała jej przez głowę.
Jeśli nie dla samej siebie ma iść dalej, powinna to zrobić dla Daenerys, dla jej celu. To przez nią nie żyje, ale jej cel nie umarł, może go realizować. Jest jej winna chociaż tyle. Racja, jeśli się podda, to morderca i jego zleceniodawca wygrają. Nie może na to pozwolić. Daenerys by na to nie pozwoliła. Na tyle na ile zdołała ją poznać wiedziała, że dużo przeszła w życiu i w końcu nauczyła się przekuwać cierpienie w motywację. Powinna nauczyć się tego samego. Powinna być jak ona albo i lepsza, o ile to możliwe.
Nie tylko dla niej, ale i dla tych wszystkich ludzi, którzy cierpią zakuci w kajdany. Przecież sama żyła przez siedemnaście lat jak niewolnik, a i tak była traktowana lepiej niż ci wszyscy ludzie. Nigdy nie była ukarana tak surowo jak oni. Nikt na to nie zasługiwał, nikt nie zasługiwał na to by umierać jak ci ludzie ze Ścieżki Kary.
Dla Selarii. Dla niej, która trwała najpierw przy jej matce, a potem przy niej samej. Dla tej, która oddała życie, by ona mogła wyjechać i zacząć nowe życie. Być może nawet pomścić rodzinę i zdobyć tron Siedmiu Królestw.
Dla ser Arthura, który okazał się jej prawdziwym przyjacielem w tym wszystkim, który nie zostawił jej, widząc ją w jej najwrażliwszej postaci nie porzucił jej twierdząc, że jest słaba, tylko postanowił pomóc jej podnieść się z kolan.
Przed chwilą zrozumiała jaka była naiwna, ale jednocześnie znalazła w sobie pokłady ufności, by całkowicie zawierzyć temu rycerzowi, przysięgom które jej składał. Skoro ktoś taki jak ser Arthur Dayne w nią wierzy, to ona też powinna.
— Dziękuję. — to było jedno słowo, ale wyrażało więcej, niż jakikolwiek monolog, jaki mogłaby wygłosić. W tym słowie i bardzo delikatnym uśmiechu była obietnica tego wszystkiego, co już obiecała sobie w głowie.
Kiedy wyciągnęła dłoń, by złapać go za rękę znaczyło to więcej, niż każda możliwa deklaracja zaufania. Ściśnięcie dłoni dodało tyle otuchy i motywacji, ile wszystkie wcześniejsze słowa razem wzięte.
Będę lepsza, będę przewidująca. Zmienię świat na lepsze, obiecuję.
Dla Daenerys. Dla Selarii. Dla siebie samej. Dla wszystkich.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro