Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział X ''Uważaj''

W Astapor spędziła już kilka dni, w ciągu których kilka razy natknęła się na Rorana - tego mężczyznę od "tańczącego węża". Za każdym razem był dla niej bardzo miły, zamieniał z nią kilka zdań, pytał o różne rzeczy, między innymi o rodzinę, czy zatrzymała się w Astapor na długo, gdzie mógłby ją znaleźć.

Mimo wychowania "pod skrzydłami" Tywina Lannistera, zdawała się nie odnajdywać nic podejrzanego w tych pytaniach. Zupełnie jakby jedyne co się liczyło to wolność w rozmawianiu z kimkolwiek się chce.

— Nie uważasz, że ten mężczyzna jest trochę podejrzany? — zapytał ją ser Arthur, kiedy wracali z targu. Powiedziałby, że nawet bardzo podejrzany, chociaż Visenya nie wydawała się podzielać jego zdania.

— Dlaczego? — zwróciła na niego wzrok. — To zwykły człowiek, który próbuje zarabiać na swoje utrzymanie.

— Każdy kto jest zbyt ciekawski jest podejrzany. — odparł, wzruszając przy tym ramionami.

Nie wyglądało na to, by Visenya przejęła się jakoś specjalnie tymi słowami, zepchnęła je gdzieś na tył swojej głowy i zostawiła do ewentualnego późniejszego przemyślenia.

Później tego dnia spotkała się na poważną rozmowę z Daenerys. Ciotka chciała podzielić się z nią planem, jaki ma na zdobycie Nieskalanych bez oddawania smoka.
Zresztą najwyższa pora, bo gdy Visenya usłyszała pierwszy raz o tym pomyśle gotowa była pomyśleć, że jej ciotka albo oszalała, albo jest już gotowa poświęcić naprawdę wszystko, by zdobyć armię.

— Chyba nie myślałaś, że naprawdę zamierzam oddać im smoka w zamian za Nieskalanych? — zapytała Dany, kiedy Vis głaskała delikatnie Maelię i Rhaegala, którzy położyli jej się na kolanach. W głosie Dany była nuta rozbawienia, która wzmocniła się na widok miny Visenyi. — Myślałaś tak?

— W tej rodzinie było sporo szalonych pomysłów, więc nie zaskoczyłby mnie i taki. — odparła, odwzajemniając delikatnie uśmiech. — Więc... Kraznys w końcu zorientuje się, że tak naprawdę rozumiemy wszystko co do nas mówi i jak nas nazywa?

Obie kobiety zachichotały, na samo wyobrażenie sobie miny Kraznysa. 
Vis w tej sytuacji aż ciężko było uwierzyć w słowa Rorana na temat Daenerys - ona miałaby być zbyt uniesiona dumą, by rozmawiać ze zwykłymi ludźmi? Niemożliwe, absolutnie nie wywarła na niej takiego wrażenia.

— A potem? — zapytała Vis, kiedy w końcu przestały się śmiać.

— Jeśli zdecydują się za mną podążać jako wolni ludzie, wyjedziemy z miasta. Pojedziemy gdzieś dalej, najbliżej jest Yunkai. — wyjaśniła, stając obok siedząc bratanicy i też pogłaskała Rhaegala i Maelię, mając przy tym niezwykle łagodny wyraz twarzy. — A jeszcze później odzyskam Żelazny Tron. — mówiąc to spojrzała na nią z iskrą w oczach, ale nie było z nich żadnego gniewu czy groźby, bardziej... Determinacja.

Zabrała rękę i odeszła gdzieś nalać sobie trochę wina, zostawiając Visenyę samą.

Ty odzyskasz Żelazny Tron?
Ale z drugiej strony... Czy ona chciałaby się bawić w wojnę? Patrzeć na jej okrucieństwo, dawać rozkazy ludziom i skazywać ich na śmierć? 

Ale... Jeśli tego nie zrobi, jeśli nie zbierze się w sobie i w siebie nie uwierzy, to wtedy śmierć Selarii pójdzie w pewnym sensie na marne... Wszystko czego ją uczyła, kiedy wieczorami przy świeczce uczyła jej historii jej rodu, nie tylko upadków ale i czasów świetności, tego jak powtarzała jej, że jest Księżniczką Siedmiu Królestw, ich spadkobierczynią...

Miała teraz to wszystko odrzucić, bo jej ciotka tak powiedziała?
Jeszcze nawet słowem nie dała jej do zrozumienia, że zamierza kłócić się z nią w kwestii tego, kto powinien zasiąść na tronie, może to najwyższa pora, by się odezwać? Zanim będzie za późno...
Ale co zamierza zrobić? Powie że się nie zgadza i co dalej?

Każe ją zabić? Nie...
Nie stać by ją było na to, by pozbyć się swojej ostatniej rodziny. Poza tym, patrząc na jej twarz odnajdywała w niej niemalże odbicie swojej.

Cały dzień przeminął jej na rozmyślaniach, dopóki znowu nie wyszła się przewietrzyć. W tych spacerach nigdy nie pomagał widok Ścieżki Kar. Nie chciała patrzeć na te umęczone, zakrwawione twarze i ciała, ale wzrok mimowolnie lgnął do tych okropności.

— Co oni takiego zrobili, by tu wylądować...? — zapytała cicho, przymykając lekko oczy, gdy zachodzące słońce zaczęło ją razić. — Albo nie, nie mów mi. — dodała szybko, widząc, że ser Arthur jest gotowy odpowiedzieć jej na to pytanie. — Nie chcę wiedzieć...

— Coś cię martwi, pani? — nie odpowiedziała na to pytanie.

Westchnął ciężko, ale w miarę cicho, by tego nie zauważyła. Miała miękkie serce, widział to, chociażby po tym jak spogląda na tych ukaranych niewolników. Nie bał się tego, że to miękkie serce któregoś dnia ją zgubi, bardziej obawiał się tego... Że świat je zniszczy, zniszczy ją. Świat, który jest przecież pełen okrucieństw może zniszczyć tę dobroduszną dziewczynę i już nikt nigdy nie zobaczy jej dobrotliwego wzroku, delikatnego uśmiechu.

Było to trochę zaskakujące, że potrafiła być jednocześnie być niezwykle smutna i zatroskana, a jednocześnie mieć wspaniałomyślne podejście do ludzi wokół. Wydawała się nie mieć żadnych podejrzeń, dopóki na własne oczy nie zobaczyłaby czegoś, co na dobre skreśliłoby obraz jakiejś osoby w jej oczach.

Jednocześnie podziwiał ją za umiejętność postrzegania świata w ten sposób i uznawał to też za wadę.
Cóż, może to on był skazany na myślenie nad niebezpieczeństwami w tej relacji?

Zresztą Rhaegar miał podobnie, tylko że on miał skłonności do lekkomyślności...

Na Targu Niewolników łatwo można było zginąć w tłumie, nawet o porze, gdy miasto powoli kładło się do snu. Znaleźć kogoś? Ha, prawie niemożliwe. Dlatego prawie podskoczyła, słysząc dźwięk powoli wyjmowanego ostrza.

— Nie skrzywdzę jej, ja tylko gram na flecie! Co mogę zrobić, rzucić nim w nią? — jej serce wcale się nie uspokoiło na dźwięk znajomego głosu, nie kiedy widziała, że jej rycerz uznał zbliżającego się od tyłu mężczyznę za możliwe zagrożenie, i trzymał dłoń zaciśniętą na rękojeści miecza.

— Nic się nie stało. — zapewniła, patrząc się znacząco na Arthura, który odsunął się nieco na bok, mimo iż wciąż był bardzo nieufny wobec "przyjaciela" królowej. — Lepiej nie zakradaj się tak do mnie. Co tutaj właściwie robisz, Roran?

— Szukałem cię, pani. — wydawał się rozgorączkowany, kiedy do niej podszedł. — Jeśli chcesz zatrzymać rzeź, musisz... Musimy działać szybko. — powiedział do niej szeptem, patrząc jej w oczy. Wyglądał na bardzo przejętego albo i zestresowanego jakąś sytuacją, ale w ogóle nie bał się podejść do niej tak blisko.

— O czym ty do mnie mówisz? Jaka rzeź? — gdyby nie jego postawa, najpewniej roześmiałaby się w tamtym momencie. Nie wiedziała jeszcze co takiego mogło się stać, że był w takim stanie, ale sama zaczynała się denerwować.

— Jeśli nie zatrzymasz Daenerys, po Astaporze spłynie mnóstwo krwi. — nachylił się bardziej do jej ucha. — Zrobię to dla ciebie. Korona będzie twoja. — wyszeptał.

~od Autorki~

Przepraszam, że ten rozdział wyszedł taki krótki, ale w następnym zapowiada się więcej akcji i emocji, obiecuję. No i mam nadzieję, że pojawi się już niedługo 😅

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro