Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VIII ''Mężczyzna''

Visenya długo milczała. To ma być ta osoba, która dotrzyma jej towarzystwa w podróży?
Przecież uczyła się historii, wiedziała, że ten sławny rycerz zginął lata temu.

— On nie żyje, zginął podczas Rebelii Roberta. — powiedziała w końcu z pewnością w głosie. Czuła, jak powoli jej serce się uspokaja, jednak ciało pozostaje spięte. No i wciąż nie opuszczało jej gorąco, po części przez smoczka, który cały czas tulił się do jej piersi.

— Los ocalił mnie przed śmiercią, długo nie wiedziałem dlaczego, ale teraz już wiem - pozwól mi sobie służyć, tak jak niegdyś służyłem twojemu ojcu.

— Znałeś go? — co za głupie pytanie, oczywiście, że go znał... Jeśli to rzeczywiście ser Arthur Dayne, to przecież był najlepszym przyjacielem jej ojca. Słyszała o tym od Selarii i czasami zastanawiała się nad tym, jak wyglądał świat, wtedy, przed wojną.

Chciała zadać jakieś kolejne pytanie, ale nagle smoczek, który cały czas się do niej tulił postanowił wyswobodzić się z jej objęć i wyjść spod płaszcza, by usiąść na jej ramieniu.

W tym momencie zabrakło mu słów. Przeżył wiele, jego oczy widziały dużo przez całe jego życie, ale nigdy nie ujrzały prawdziwego smoka, jedynie czaszki w Czerwonej Twierdzy. Ale wzrok go nie zawodził, to był  smok i właśnie siedział na jej ramieniu.

Ten widok tylko bardziej utwierdził go w przekonaniu dlaczego przeżył wojnę.

— Tak. I jak kiedyś jemu, tak teraz przysięgam tobie: Mój miecz jak i moje życie należy do ciebie, i będę cię bronić nawet za cenę własnego życia.

***

Nad ranem stała na pokładzie statku, z rękami opartymi o barierkę, patrząc przed siebie na szerokie wody morza. Poprzedniego dnia wieczorem nie rozmawiała zbytnio z ser Arthurem, była zbyt przejęta swoimi własnymi myślami, tym co się stało i czego właśnie doświadczała. Zdawała sobie sprawę, że widok smoka będzie dziwił każdego, kto go zobaczy, a ona była przyzwyczajona do nie robienia wokół siebie żadnej sensacji.

A niedługo miała się znaleźć w samym centrum uwagi i nie wiedziała już co o tym myśleć.

Tak samo jak ciężko było jej pojąć fakt, że najlepszy przyjaciel jej ojca, którego nigdy nie miała okazji poznać żyje, właśnie stoi obok niej i zdaje się, że szybko nie opuści jej strony.

— Gdzie tak właściwie płyniemy? — zapytała, wciąż nie odwracając wzroku od głębokiego granatu morza. Wiatr powiewał jej włosami związanymi w warkocz i zmuszał do przymykania oczu.

— Volantis. — odpowiedział jej jednym słowem, patrząc w tym samym kierunku co ona.

 — A potem?

— Gdziekolwiek zechcesz. — zmarszczyła lekko brwi, zwracając głowę w jego stronę. Nie przywykła do decydowania o swoim życiu, dopiero zaczynała przyzwyczajać się do tego, że ma na nie realny wpływ.

— Chcę wrócić do domu. — powiedziała wprost. — Ale mojego domu już nigdzie nie ma. — musiała znowu odwrócić twarz, tak żeby wiatr w nią nie wiał, bo to w ogóle nie pomagało jej w powstrzymaniu się od płaczu.

Nie ma dla niej miejsca na tym świecie. W Essos jest całkowicie obcą, bezimienną osobą, a w Westeros jest wnuczką Szalonego Króla, córką "ostatniego smoka" i trofeum wojennym Tywina Lannistera - ewentualnie kartą przetargową na wypadek, gdyby jej ciotka...

Właśnie. Daenerys Targaryen.

— Słyszałam o Daenerys Targaryen. — odezwała się ponownie po kilku chwilach ciszy. — Słyszałam, że zmierza do Astapor. Tam i my się udamy. — nigdy nie widziała swojej ciotki na oczy, ale była jej jedyną pozostałą przy życiu rodziną. Wydawało się to rozsądne, by to właśnie do niej się udać.

Skinął głową. Szczerze jej współczuł, patrzył na nią i widział dziewczynkę pokrzywdzoną przez los, którą chciał teraz uchronić od wszelkiej krzywdy. Czuł, że jest to winny swojego dawno zmarłemu przyjacielowi, że jeśli los postanowił ocalić mu życie, to właśnie po to.
Za każdym razem gdy patrzył w jej fioletowe oczy było to zupełnie tak, jakby patrzył na Rhaegara.

— Jaki był mój ojciec...? — zapytała niepewnie i bardzo cicho, znowu nie patrząc na ser Arthura. Nie wiedziała co myśleć o tym człowieku, jeszcze mu nie ufała. Przypominała sobie wszystkie historie, jakie słyszała od sławnym Mieczu Poranka. Szczególnie kiedy mieszkała jeszcze w Casterly Rock i uczyła się historii Westeros.

— A co o nim wiesz, Wasza Miłość?

— Nic. Prawie nic o nim nie wiem, nie wiem co o nim myślę... Wiem, że zdradził moją matkę i wywołał wojnę, porywając Lyannę Stark. — prawda była taka, że nie tylko Szalony Król doprowadził do buntu i upadku dynastii. Czarę goryczy przelał czyn jej ojca, skreślił na dobre przyjazne stosunki między koroną a resztą królestw, przede wszystkim Północą. No i poza Dorne, które było związane z Targaryenami przez jej matkę.

— Był kimś więcej, niż księciem, który z miłości porwał czyjąś narzeczoną.

— Mężem, który zostawił żonę i trójkę dzieci? — odbiła, po raz pierwszy patrząc rycerzowi prosto w oczy. — Nie broń go tylko dlatego, że był twoim przyjacielem, ser.

— Najpierw z jakiegoś powodu musiał zostać moim przyjacielem. — Jeszcze przez kilka chwil wytrzymała jego spojrzenie, zanim westchnęła cicho i zwróciła swój wzrok ponownie ku horyzontowi. — Był kochany przez lud Siedmiu Królestw, zanim porwał Lyannę Stark.

— Właśnie, zanim ją porwał...

— Nikt nie jest tylko dobry albo zły.

— Sugerujesz, że jestem zła? — znowu na niego spojrzała, tym razem z poirytowanym, zawierającym nutę niezrozumienia spojrzeniem.

— A jesteś dobra?

Nie odpowiedziała, ale odpowiedź była oczywista: Nie.
Chociażby to, jak podstępem pozbyła się septy, która ją uczyła w dzieciństwie. Odpowiadała za jej śmierć, chociaż nigdy nie żałowała tego co zrobiła.
To jak potraktowała Jaimego również było okrutne, wykorzystała jego uczucia i udawała, że je odwzajemnia, by uciec z więzienia, jakim była Królewska Przystań. A to tylko najwyraźniejsze dwa przykłady tego, że nie jest krystalicznie dobra.

— Ostatecznie i tak liczy się to, co myślą ludzie, a nie jakim jest się naprawdę. — uśmiechnęła się do siebie delikatnie. Miał rację, ponownie, miał rację. Ale nie przyznała tego na głos.

Za to pomyślała sobie, że chciałaby aby ludzie widzieli ją taką, jaka naprawdę jest. Żeby ich opinia o jej osobie pokrywała się z rzeczywistością. Bez mydlenia oczu bądź psucia wizerunku celowo, wszystko powinno być autentyczne.

Utopijna wizja? Bardzo możliwe.
Ale pozostaje ta mała cząstka nadziei, że rzeczywistość mogłaby tak wyglądać.

***

Tej nocy sen nie był dla niej zbyt łaskawy. Nie mogła spać, a gdy już udało jej się zasnąć, nie był to błogi stan nieświadomości albo marzenie senne, tylko coś łudząco przypominającego rzeczywistość, jak kilku snów, które już miewała.

Od dobrych kilkunastu minut szła przed siebie, pomiędzy oddziałami żołnierzy pozbawionych twarzy. Stali do niej bokiem, zwróceni twarzą w kierunku, w którym zmierzała. Ale za każdym razem, gdy odwracała się albo podchodziła do nich, by dostrzec ich twarz, była to tylko cała czarna twarz. Bez oczu, nosa czy ust. Pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu powinna budzić w niej strach albo chociaż niepokój, ale nic takiego nie miało miejsca. Patrząc w pustkę ich twarzy czuła... Jedynie współczucie. Jakby patrzyła w odbicie samej siebie, gdy była pozbawiona osobowości.

Nie miała żadnego lepszego wyboru, więc cały czas zmierzała przed siebie, pewnym krokiem. Po kolejnych długich minutach takiego marszu minęła już wszystkich żołnierzy i stanęła przed prostym, kamiennym sarkofagiem, na którym siedziały trzy smoki, takie same, jak w jednym z jej starych snów. W ogóle nie zwróciła uwagi na sarkofag, tylko na te trzy istoty siedzące na nim.

Pochyliła się, powoli wyciągając rękę do tego z czarnymi łuskami. Delikatnie położyła dłoń na jego łebku, przejeżdżając nią później w dół szyi. Pozostałe dwa smoki, zbliżyły się do niej, jeden - z zielonymi łuskami - wsadził swoją głowę pod jej wolną dłoń, podrzucając ją, by i jego pogłaskała.

Visenya uśmiechnęła się szeroko, dotykając delikatnie wszystkich trzech smoków. Tak małe w ogóle nie sprawiały wrażenia niebezpiecznych, a wręcz przeciwnie - mogłoby się zdawać, że są bezbronne. Chociaż Vis doskonale wiedziała, że są to całkowicie mylne wrażenia.

Sōvegon. — powiedziała po valyriańsku i smoczki niemal od razu jej posłuchały, wzbijając się w powietrze. Widziała jak odlatują gdzieś przed siebie. Może to były tylko jej złudzenia, ale wydawało jej się, że w trakcie samego lotu rosną bardzo szybko, tak jakby mijały całe lata. 

Ale coś dość szybko odciągnęło ją od obserwacji tych majestatycznych istot. 
Usłyszała za sobą szybkie kroki i dźwięk dobywanego miecza. Gwałtownie się odwróciła i przez ułamek sekundy zobaczyła mężczyznę, którego twarzy nie rozpoznawała. Był w średnim wieku oraz cechowały go blond włosy, broda i wąsy tego samego kolory. Dostrzegła blask nienawiści w jego niebieskich oczach, zanim zamachnął się na nią mieczem, chcąc zatopić go głęboko w jej piersi.

Obudziła się i już nie spała tej nocy. Nie znała tego mężczyzny, nie spotkała go nigdy w swoim życiu, a on zdawał się pałać do niej nienawiścią, jakiej jeszcze nigdy u nikogo nie widziała.

Jeśli kiedykolwiek go spotka, a jej sen okaże się w jakimkolwiek stopniu odbiciem rzeczywistości... Cóż, ma nadzieję, że albo uda jej się uciec albo ser Arthur na poważnie przysięgał jej bronić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro