Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VII ''Zaprzysiężony obrońca''

Minęło kilka tygodni, podczas których nie działo się zbyt wiele - poza tym, że Visenyi i jej służącej coraz trudniej było ukryć smoczka przed wszystkimi. Przestały wpuszczać do komnaty inne służące, wszystkim zajmowała się Selaria.

A, no i jeszcze przyszedł do niej list zwrotny. W interesujący sposób, bo kruk z przywiązanym do nóżki listem wylądował na balkonie Vis, kiedy ta powtarzała sobie tam valyriański przy pomocy książki z poezją właśnie w tym języku.
Z treści listu wynikało, że za dwa miesiące przypłynie statek, który zabierze ją z Westeros. Jedyne co musi zrobić, to przemknąć się wieczorem przez ogrody aż nad skraj morza i zejść po skarpie.

Nic prostszego, prawda?

Ale nad tym będzie się zastanawiać później, nie może się do tego wcześniej przygotować. A to co musiała zrobić, to znaleźć sposób, by w ogóle wyjść późnym wieczorem ze swojej komnaty do ogrodu, niezauważona przez strażników.

W tym celu - mimo niezbyt wielkiego poparcia Selarii dla tych działań - przez te dwa miesiące Visenya często chodziła rozmawiać z Jaimem, dotrzymywać mu towarzystwa również gdy był na służbie. Jej zachowanie, będące takim nieśmiałym zagadywaniem, połączone z podsycaniem jego ego przynosiło efekty. Srebrnowłosa była przekonana, że owinęła go sobie wokół palca - odkąd tylko zaczął stacjonować głównie przy jej drzwiach - i bez problemu wyjdą wieczorem z zamku, wystarczy że wymyśli jakąś dobrą wymówkę na to.

Ale o wszystkim miały się dopiero przekonać... To był ten decydujący wieczór, którego póki co największym problemem okazało się ukrycie smoczka.

— Uważaj na nią...! — syknęła Vis, przykrywając płaszczem smoczycę przytuloną do piersi Selarii.

— Ja na nią? Prędzej to ona zacznie mnie gryźć i próbować się wyrwać gdy tylko wyjdziemy. Jedynie ciebie się słucha...!

— Ćśś! — uciszyła ją, zapinając ostatni guzik jej płaszcza. — Wychodzimy. Wszystko tak jak planowałyśmy, pamiętaj.

Selaria już nic nie mówiła, tylko skinęła głową. Srebrnowłosa wyszła z komnaty, przytrzymując dodatkowo jedną ręką swój płaszcz, kiedy spuściła lekko głowę. Teraz albo nigdy.

— Moglibyśmy iść przejść się po ogrodach? — zapytała, zwracając na siebie uwagę Jaimego. — Miałam okropny sen i... Muszę się trochę przewietrzyć, wyrzucić to z głowy.

Nie był to pierwszy raz, kiedy prosiła o wyjście na spacer o podobnej porze, wszystko po to, żeby wybadać wcześniej, jak łatwo będzie jej go do tego nakłonić. Na początku pozostawał sceptyczny co do tego pomysłu, ale z czasem przestało mu to przeszkadzać, zdawał się wręcz cieszyć z takich spacerów, gdzie jedyną osobą w pobliżu była Selaria, idąca kilkanaście kroków za nimi albo mijany strażnik.

— Oczywiście. — uśmiechnął się do niej delikatnie, co odwzajemniła.

Nie zwlekając ani chwili dłużej ruszyli korytarzami Czerwonej Twierdzy prosto do wyjścia do ogrodów, daleko za nimi jak zwykle, szła po cichu służąca Visenyi.

— Co ci się śniło? — zapytał, gdy wyszli już na zewnątrz i zmierzali powoli w stronę morze.

— Ojciec. Nigdy go nie widziałam, ale jakoś tak wiem, że to był on.

— I to taki okropny sen? — zaśmiał się, kręcąc przy tym głową.

— No dobra, kiepski ze mnie kłamca... — przyznała, trzymając się tego, co wcześniej sobie zaplanowała na tę rozmowę. — Nie mogłam spać i po części... Chciałam znowu wyjść z tobą na spacer w świetle księżyca.

Gdy byli już nad brzegiem morza, skierowała swoje kroki w stronę zejścia na coś w stylu tarasu widokowego, który był pozbawiony barierek. Tutaj był jedynie niski murek, który w żaden sposób nie ochraniał cię przed wpadnięciem do wody. Chyba jedyne co można było z nim zrobić, to na nim usiąść i podziwiać widok.

— Romantyczka z ciebie. — odparł, stając tyłem do wspomnianego murku.

— A z ciebie nie? — zapytała, podchodząc bliżej. — Późnym wieczorem spacerujesz ze mną przez piękne ogrody nad skraj morza i oświetla nas tylko światło księżyca. I wiem, że bardzo ci się to podoba.

— Bardziej niż tobie? — trochę zaskoczyła się tym pytaniem, tak samo jak tym, że oparł delikatnie swoją dłoń na jej biodrze. 

— Czy... Czy to jakiś podstęp? — nie, nie planowała tego zająknięcia. — Niezależnie co powiem będzie to zła odpowiedź.

— Nie musisz nic odpowiadać. — prawie spanikowała, nie ruszając się z miejsca, gdy nachylił się nad nią i musnął jej usta swoimi.

Niewiele, jedynie lekkie muśnięcie warg, a ona na chwilę przestała myśleć o tym, co chce zrobić. Szczęście, że wiał chłodny wiatr, szeleszcząc jej płaszczem i obijając się o jej kostki, co trzymało ją przy jej planach.
Odwzajemniła delikatnie i niepewnie pocałunek, opierając dłonie na jego torsie. Z bezpiecznej odległości przyglądała się temu zestresowana Selaria, czując jak smoczek na jej piersi coraz bardziej zaczyna się wiercić. Co ona wyrabia? Niech ona się pospieszy, błagam...

Chwila niemożliwie dłużyła się Visenyi, kiedy w końcu znalazła w sobie siłę, by zrobić ten odważny krok i spalić za sobą mosty, postawić wszystko na jedną kartę.
Odsunęła się, popychając nie spodziewającego się nic Jaimego za murek, prosto do wody.

Nie zwracając już na nic uwagi złapała po bokach za swoją suknię, unosząc ją by móc szybko wbiec po schodach i dołączyć do Selarii. Już słychać było za nimi krzyki Jaimego, któremu zapewne już za chwilę uda się wydostać z wody.
A głośny plusk już na pewno kogoś zaalarmował, podobnie jak krzyki.

Biegły przez krzaki cały czas w dół, do miejsca gdzie przy wodzie słabym światłem błyszczała latarenka, wskazująca miejsce małej łódki, która zabierze je na statek, którym pożeglują daleko od Królewskiej Przystani.

Jednak niespodziewanie Selaria się zatrzymała.

— Weź ją i biegnij. — powiedziała zdyszana, rozpinając płaszcz i podając Visenyi smoczka.

— Ale Selario...

— Poradzisz sobie beze mnie, wiem to. — obejrzała się szybko za siebie, zanim kontynuowała. — Odciągnę straże w inną część ogrodów, żeby cię przypadkiem nie dogonili. I nawet jeśli powiem im coś, jak już mnie złapią... To ty będziesz już daleko, bezpieczna.

— Służysz mi od urodzenia, nie możesz mnie teraz zostawić, w najważniejszej chwili...

— Świat jest okrutny, Visenyo. — uścisnęła mocno dłoń dziewczyny. — Stracisz wiele osób, które będą ci służyć, ale to będzie ich wybór. Podążanie za tobą i chronienie cię choćby za cenę własnego życia. — srebrnowłosa pokręciła głową, mając już łzy w oczach. Nie chciała puszczać dłoni przyjaciółki. — Jeśli kiedykolwiek tu wrócisz i będziesz potrzebować pomocy proś o nią Christera Renel - tak nazywa się mój brat. Ocalił ci życie i jeśli będzie trzeba, ufam że poprowadzi cię do celu. — wyrwała jej swoją dłoń i odbiegła w tylko sobie znanym kierunku.

Wiedziała, że nie może dodać, że kocha ją równie mocno, jak kochała niegdyś jej matkę, że to tylko pogorszyłoby sytuację dla Visenyi. Jednak od początku wiedziała, że tylko jej podopieczna będzie mogła stąd uciec, a ona będzie musiała zostać, by zabezpieczyć tę ucieczkę.

A Visenya... Wciąż mając łzy w oczach okryła się lepiej płaszczem, żeby zakryć smoka, który teraz tulił się do niej i poszła dalej.
Ostrożnie zeszła po ostatnich skałach, które dzieliły ją od łódki. Mężczyzna siedzący w niej wstał, podając jej dłoń i pomagając usiąść, zanim chwycił za wiosła i zgasił latarenkę, kierując się tylko przy pomocy światła księżyca w stronę większego statku, chowającego się za klifem.

Selaria powiedziała, że jej brat ją ocalił... Co miała na myśli? Przecież nie mógł mieć wpływu na to, co działo się w Czerwonej Twierdzy podczas plądrowania stolicy tuż po wtargnięciu do niej wojsk Tywina Lannistera...

A może jednak?

Mniejsza o to... Dopiero teraz zrozumiała ile znaczyła dla niej ta kobieta, która służyła najpierw jej matce, a potem przez całe życie chroniła i pomagała jej. Teraz zrozumiała jaką miłością się darzyły i jak wierna była jej Selaria.

Gdyby nie ona, w życiu nie nauczyłaby się chociażby valyriańskiego, nikt nie przyniósłby jej potajemnie ksiąg do nauki, a sama nie dałaby rady ich zdobyć.

A teraz już nigdy jej nie zobaczy... Nie miała wątpliwości, że zabiją ją za pomoc w ucieczce księżniczce z obalonej dynastii.
Wszystko przez nią...

***

Czuła się obco na pokładzie statku. Obco i samotnie, kompletnie nie wiedząc co ze sobą zrobić, z kim ma do czynienia i co może powiedzieć. Dodatkowo przerażało ją to, że nie ma już odwrotu, a ona nie ma żadnego planu co dalej. No i wciąż miała w ramionach smoka, o którym nie wiedział nikt oprócz niej i Selarii oraz - najprawdopodobniej - ser Barristana.

Mimo wszystko załoga była... Miła wobec niej. Nawet uśmiechali się do niej lekko, wskazując jej zejście pod podkład, gdzie będzie mogła położyć się spać w przeznaczonej dla niej kajucie.

Zeszła tam o mało się nie przewracając, przez to że jedyne światło dawała słabo paląca się lampka, zawieszona na jednej z belek. Miała zejść tutaj by odpocząć i nie stać na zimnie, ale jaka to była dla niej różnica, skoro była tak spięta, że cały czas trzymało jej się gorąco?

Ser Barristan napisał jej w liście, że niestety nie może dotrzymać jej towarzystwa w podróży, ale nie będzie w niej osamotniona, że będzie jej towarzyszył jego stary przyjaciel. Nie miała pojęcia o kogo może chodzić, żadne nazwisko nawet nie przychodziło jej do głowy.

— Pani? — usłyszała niespodziewanie za sobą, gdy rozglądała się po kajucie. Odwróciła się powoli w stronę, z której dobiegał ten głos. Zacisnęła ze stresu rękę na zapięciu peleryny, czując jak smoczyca lekko się pod nią porusza.

— Kim jesteś? — zapytała lekko drżącym głosem, próbując uspokoić bicie swojego serca i wytężyć wzrok, by przyjrzeć się dokładniej twarzy jegomościa, będącego dość daleko od latarenki.

W pierwszym odruchu chciała cofnąć się pod ścianę, kiedy mężczyzna zrobił krok w jej stronę, lecz powstrzymała się. Przecież miała być bezpieczna, na pewno nic jej nie grozi, to jest pewnie ten przyjaciel ser Barristana...
Mężczyzna zatrzymując się przed nią uklęknął na jedno kolano, dopiero wtedy ponownie się odzywając.

— Ser Arthur Dayne, moja królowo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro