Rozdział V ''Pójdę po to, co jest moje''
— Co zamierzasz teraz z tym zrobić, Maegelle? — zapytała srebrnowłosą Selaria.
Dziewczyna została przeniesiona do innej komnaty, dopóki skutki pożaru nie zostaną usunięte z jej poprzedniej. Właśnie siedziała na łóżku, po którym jeszcze niezbyt zgrabnie chodził smoczek. Patrzyła się na niego - albo ją? Nie miała pojęcia - uśmiechnięta. Czuła się, jakby tchnięto w nią nową nadzieję.
— To "coś" ma imię. — odparła, wyciągając rękę do smoczka, a ten od razu się na nią wdrapał, przytulając do niej. — Maelia. — dodała po chwili zastanowienia.
— Podobne do imienia twojej matki. — Vis pokiwała głową, wciąż całą swoją uwagę mając na smoczku. Fakt, postanowiła nazwać go, czy tam ją - chyba po prostu uzna, że to ona - po swojej matce, lecz nie miała zamiaru już do końca życia rozpaczać nad swoim losem i nad tym, że nigdy nie było jej dane poznać swoich rodziców.
Ostatnie lata była bardzo... Przybita. Wolała się podporządkować, niż próbować jakkolwiek walczyć z tym co ją spotkało.
Każdego da się złamać.
Fakt. Tylko że ona sama się przyczyniła do tego, że ją złamano.
Cały czas pamiętała tamten dzień. Miała akurat lekcję z septą, była wtedy jedenastoletnią dziewczynką, ale nie była głupia. Wciąż sprawiała małe problemy, a septa nieraz na nią za to krzyczała.
Kazała jej wymienić najważniejsze rody w Westeros, do tego wciąż zwracając się do niej tym nieznośnym imieniem "Maegelle"...
Jak zwykle postanowiła zrobić jej na złość. Kiedy tylko septa wskazała na Królewską Przystań pięknie wyrecytowała: "Ród Targaryen. Herb: Czerwony, trójgłowy smok na czarnym tle. Dewiza: Ogień i krew".
Nie musiała nawet patrzeć na septę by widzieć, że ta już ostro się zdenerwowała. Jakiego to słowa kochała używać? A no tak, niereformowalna.
Szybko wywiązał się między nimi krótki, ale nieprzyjemny dialog.
— Źle. Ród Baratheon z Królewskiej Przystani. Powiedz resztę. — dziewczynka milczała, ze wzrokiem wbitym w stół z mapą. — Mówię do ciebie, Maegelle!
— Ale nie powinnaś! Nie nazywam się Maegelle, tylko Visenya! Visenya z rodu Targaryenów, księżniczka Siedmiu Królestw i...! — nie skończyła, bo kobieta uderzyła ją w twarz cienkim kijkiem, którym wskazywała jej wcześniej miejsca na mapie. — Jak śmiesz...! — dostała po raz drugi.
— Wszystko źle. Jesteś Maegelle. Dzięki uprzejmości Lorda Tywina żyjesz i mieszkasz w Casterly Rock. I dzięki tej samej uprzejmości wyjdziesz kiedyś za mąż.
— Jaka to uprzejmość? Zamordowaliście mi matkę, ojca i rodzeństwo! Każecie mi barwić włosy i zwracacie się do mnie jakimś dziwnym imieniem, którego nawet nie lubię! To więzienie, a nie uprzejmość! — uderzyła ją po raz kolejny, tylko tym razem już nie kijkiem, tylko otwartą ręką w twarz.
Już wiedziała, że pomysł na pozbycie się septy, który urodził się jej jakiś czas temu w głowie, ma szansę się udać.
Wyjęła z wszytej przez siebie do sukni kieszenie nożyk, który zabrała z kuchni. Powoli i ostrożnie, tak żeby kobieta tego nie zauważyła, przejechała ostrzem po swojej dłoni i części przedramieniem, pod rękawem sukni.
— Powtórz, Maegelle... — tym razem to Vis miała dość. Nie pozwoliła nawet skończyć sepcie tego zdania, tylko splunęła w nią.
I wtedy miarka się przebrała. Septa uderzyła ją tak mocno, że dziewczynka spadła z ławy na ziemię. W tamtym momencie zdecydowała, że to już czas spróbować wdrożyć swój plan pozbycia się irytującej nauczycielki.
— Pomocy, ona chce mnie zabić! Król Robert ją wysłał, by się mnie pozbyć! — zaczęła krzyczeć i płakać, odsuwając się od septy, dalej będąc na ziemi.
— Ty mała... — kobieta dopiero wtedy zrozumiała, jak źle robiła, uderzając ją. — Co ty tam masz? — zobaczyła w dłoni dziewczynki nóż, który szybko jej wyrwała. Chciała wtedy już prędko wyjść i donieść na zachowanie Visenyi może i nawet do samego Lorda Tywina, który przecież nakazał jej naukę, ale nie zdążyła.
Vis dobrze wiedziała, że ktoś usłyszy jej krzyki. Nawet podejrzewała kto.
Zauważyła, że ser Jaime był obecnie w twierdzy. Miał wyjechać w ciągu kilku dni z powrotem do Królewskiej Przystani, jednak wciąż tu był.
Już raz obronił ją przed samym Robertem, kiedy nieświadoma wizyty króla w Casterly Rock chciała zejść na dziedziniec. Co prawda wtedy po prostu ją zasłonił i wyprowadził stamtąd, ale jednak stanął w jej obronie.
Teraz liczyła na to samo i się nie przeliczyła.
Dodatkowo po jej stronie stało to, że miała cały czerwony policzek od uderzeń septy, a po jej dłoni wciąż spływała krew ze świeżej rany. Rany zadanej sobie nożem, który trzymała obecnie septa.
Więc kiedy Jaime wpadł do komnaty, zaalarmowany przez krzyki Visenyi, sytuacja była dla niego jasna. Septa trzymała nóż, stojąc nad bezbronną dziewczynką, zapłakaną, z całą zakrwawioną ręką.
Oczywistym było, jak zareaguje. Nie pozwolił nawet zbytnio wytłumaczyć się sepcie, tylko dobył miecza i pozbawił ją życia.
To musiał przyznać, zawsze miał jakąś słabość do tej biednej dziewczynki. Przypominała mu trochę jego brata, pod względem tego, jaka była samotna. Nie miała tak naprawdę nikogo, kto by ją wspierał, więc... Chyba chciał stać się dla niej taką osobą, oparciem. Być taką samą osobą, jaką był dla swojego brata, tylko że... Cóż, to działało nieco inaczej. Oni nie byli rodziną.
Visenya była wtedy przekonana, że wszystko ujdzie jej na sucho. Że raz już jej się udało zmanipulować sytuacją na swoją korzyść, więc będzie mogła to robić również w przyszłości, także z powodzeniem.
Jednak...
Cóż, Tywin Lannister nie miał takiego samego podejścia do sytuacji co jego najstarszy syn. Domyślił się, że to srebrnowłosa sprowokowała to wszystko.
W głębi duszy podziwiał to, że tak młoda dziewczyna była w stanie tak dobrze poprowadzić wszystko na swoją korzyść, nawet specjalnie się zraniła, by to osiągnąć!
Oczywiście nigdy nie powiedział tego na głos.
Zamiast tego bardzo ostro potraktował Vis, srogo ją karząc.
Z czasem wyparła w większości te wspomnienia z myśli, ale wciąż nie wszystko. Kiedy tylko myślała o tamtym okresie swojego życia przechodził ją dreszcz. Od tamtego momentu bała się sprzeciwiać, bała się tego, co może zrobić Tywin Lannister.
Poza tym, samemu Jaimemu też się oberwało, że był na tyle głupi, że zmanipulowało nim dziecko.
Ale wracając... nie będzie już przywoływać tych okropnych wspomnień, kiedy wciąż mrożą jej krew w żyłach.
— Nie możemy tu zostać, nie teraz. — zwróciła się ponownie do Selarii, tym razem już spoglądając w jej stronę.
— A jaki mamy wybór? Nikt nie da nam wyjechać. — tu musiała przyznać Selarii rację, jednak nie miała zamiaru się poddawać.
Skoro życie już dawało jej nadzieję, w postaci tej małej istotki w jej ramionach, to musiała ją wykorzystać. Nie mogła się poddać, potrzebowała znowu sięgnąć w głąb siebie i odnaleźć tę Visenyę, która nie boi się działać, która nie daje się łatwo złamać.
— Może damy radę uciec, z drobną pomocą... — w jej głowie zaczął się formować pewien pomysł.
— Ser Barristana?
— Obawiam się, że wykorzystał całe zamieszanie związane z atakiem na stolicę i wtedy wyjechał... Ale może udałoby nam się do niego napisać, by zorganizował nam statek? — zapytała. Tego chyba im nie zabronią, wysłać listu?
— Nawet jeśli, to jak się na niego dostaniemy? Przecież same nie wyjdziemy z zamku, zawsze towarzyszy nam jakiś strażnik. — fakt, to mógł być mały problem... Chociaż... Może jednak nie.
— Nie martw się, mam już pomysł. — a do niego przyda jej się ser Jaime... Jeśli faktycznie żywi do niej jakiekolwiek uczucia, to to będzie moment, by je wykorzystać. Nieważne, jakie to będzie okrutne, by bawić się czyimiś uczuciami.
Oni byli o wiele okrutniejsi względem niej i jej rodziny. Czy chęć ucieczki i życia na własnych zasadach to taka zbrodnia? Czy to, że pragnie by ten smoczek na jej rękach był bezpieczny to tak wiele?
Natomiast Selaria patrząc się na srebrnowłosą bardzo żałowała, że jej stara przyjaciółka i kobieta, której wcześniej służyła nie może widzieć, jak jej córka wyrosła. Może wygląd w całości odziedziczyła po Targaryenach, lecz dostrzegała w niej tego niemożliwego do złamania ducha Martellów. Może i przez lata zdawała się utracić wszelkiego ducha walki, może i przez większość życia była posłuszna... Ale nie złamali jej, bynajmniej nie do końca.
Pamiętała czasy, gdy Visenyi nie było jeszcze na świecie, pamiętała czas spędzany z Elią... Może i była jej służącą, ale także bliską przyjaciółką.
Była z nią zawsze, trzymała za rękę w trakcie ciężkich porodów. Doskonale pamiętała słowa Maestera po narodzinach Aegona - starszego, już dawno nieżyjącego brata Vis - że Elia najprawdopodobniej już nigdy nie będzie miała dzieci przez swój stan zdrowia.
Ale niecały rok po tym oświadczeniu Elia była ponownie w ciąży.
To był trzeci i ostatni poród, przy którym pomagała jej swoją obecnością. Narodziny Visenyi.
Pamiętała nawet, czemu akurat takie imię dostała dziewczynka. Jako iż narodziła się w trakcie oblężenia stolicy, to imię po wojowniczej królowej, siotrze-żonie Aegona Zdobywcy miało nie tylko dobry wydźwięk, ale i dawało pewną... Nadzieję.
Chociaż dziewczynka zdawała się słaba od narodzin i potem w dzieciństwie dużo chorowała, Selaria widziała, jak stawia ona pierwsze kroki, jak uczy się mówić.
Każdego dnia patrząc na tę dziewczynkę - a teraz już kobietę - dziękowała bogom, że wysłuchali jej modlitw oraz swojemu bratu, że używając magii, od której wcześniej przysięgał się odwrócić, uchronił ją przed śmiercią.
Nie wiedziała jedynie tego, że owa magia miała wpływ też na samą dziewczynkę aż po dziś dzień, coś się w niej zmieniło, coś odróżniało od innych.
Żyła w niewoli, pozbawiona władzy i bez rodziny, ale żyła. Wszystko można jeszcze było odbudować.
Uczyła ją tego wszystkiego, czego nie chcieli jej powiedzieć. Opowiadała o rodzinie, o tym kim naprawdę jest i przynosiła po kryjomu książki, o które mała prosiła, by mogła się uczyć valyriańskiego - chciała tego, od kiedy tylko usłyszała, że w jej rodzinie uczono się tego języka.
— Jesteś bardzo podobna do rodziców, Visenyo. — powiedziała do niej szeptem, siadając obok i łapiąc ją za rękę. — Nie tylko z wyglądu. Nawet teraz, kiedy żyjesz tak jak tylko możesz... Na pewno byliby z ciebie dumni. — w tej krótkiej chwili ciszy, kiedy Vis poczuła wzruszenie tymi słowami jej służącej, jej przyjaciółki, przyszła jej do głowy jeszcze inna myśl.
— A może... Dorne mogłoby nam jakoś pomóc? W końcu jestem siostrzenicą Oberyna i Dorana.
— Myślisz, że nigdy nie próbowali? Słyszałam o tym, plotki mimo wszystko szybko rozchodziły się po Casterly Rock. — westchnęła cicho, przenosząc wzrok na smoczka na rękach Visenyi. — Lord Tywin zawsze znajdował jakiś powód, by cię zatrzymać.
— Ale jeśli udałoby mi się stąd uciec, a kiedyś może i nawet sięgnąć po tron... Poparliby mnie, prawda? — tutaj Selaria spojrzała się prosto w fioletowe oczy srebrnowłosej, ściskając nieco mocniej za jej rękę.
— Z całą pewnością.
~od Autorki~
Tak, to ja, wróciłam tutaj! :D A w tym czasie o jeny, ile przyszło mi do głowy pomysłów a propos historii Visenyi... Ale póki co dopiero obudziła się w niej wola walki i być może niedługo uda się jej uciec 🤔
Cóż, kto wie XD Postaram się częściej pisać rozdziały z jej historii, szczególnie że wygląda na to, że okres nawału nauki na razie mi się zakończył 😪
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro