Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IX ''Astapor''

Ktoś mógłby to uznać za dziwne, ale nigdy nie jeździła konno. Nigdy.
Więc kiedy stanęła twarzą w twarz z koniecznością usiądnięcia w siodle i jazdą konną... Trochę przestraszyła. I smoczek patrzący na nią radośnie z torby wcale nie dodawał jej odwagi. 

— Wsadź lewą nogę w strzemię, drugą odbij się od ziemi i przerzuć na drugą stronę. — popatrzyła na ser Arthura niezbyt zadowolonym wzrokiem i nie ruszyła się z miejsca. Trzymała rękami za siodło i oceniała swoje szanse na zrobienie tego. 

— Nie umiem jeździć konno. — powiedziała całkowicie poważnie. 

— Więc się nauczysz. — on nie może być poważny... Ma ją bronić, a nie próbować zabić! — No dalej, nie zostaniemy tu przecież do końca świata, chciałaś jechać do Astapor. 

W sumie to mogliby tu zostać już na zawsze, było tu nawet cieplej niż w stolicy i słońce przyjemnie smagało jej skórę. Ale nie tylko pogoda wydawała jej się bardziej przyjazna, jej nastawienie zaczęło się zmieniać. Powoli przestawała obawiać się, że Tywin Lannister mógłby ją tu dosięgnąć, po drugiej stronie Wąskiego Morza. Część tego napięcia zdążyła już z niej zejść, za to nakładało się na nią następne - co dalej? Co jak już spotka się z ciotką?

— Nie mogę jechać z tobą?

— Możesz. Ale zamierzasz całe życie chować się za czyimiś plecami? — to pytanie wybiło ją trochę z rytmu. Patrzyła za nim, jak minął ją i podszedł do drugiego konia.

Ale jeszcze nie wsiadł, wciąż czekał na jej ruch.
A ona naprawdę rozważała to jechanie a tyłu, dopóki nie usłyszała tego pytanie. To był chyba pierwszy raz, kiedy ktoś wjechał jej na ambicje... I nie zamierzała tak po prostu dać za wygraną. Odetchnęła głęboko, w jednej ręce trzymała zebrane lejce i jednocześnie trzymała się siodła, drugą ręką też się go trzymała. Wsadziła lewą nogę w strzemię, drugą odbiła się od ziemi i wspięła na siodło.

— Przyłóż łydkę. — poinstruował ją dalej, kiedy już on sam siedział na swoim koniu, a Vis wsadziła drugą nogę w strzemię.

— A jak go potem nie zatrzymam?

— Posłucha się, spokojnie. — uśmiechnął się delikatnie, tłumacząc jej jeszcze potem dalsze podstawy jazdy konnej. Spokojnie, bez zbędnego zdenerwowania, a wtedy mogli już ruszyć przed siebie, w dalszą podróż.

Patrząc na nią miał takie dziwne uczucie, jakby patrzył na swojego zmarłego przyjaciela. Minęło już siedemnaście lat, zdawało się, że obraz Rhaegara zdążył się już zatrzeć w jego głowie, ale kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, na statku... Wspomnieniom wróciły wszystkie barwy.
W świetle dnia mógł z całą pewnością stwierdzić, że Visenya znacznie bardziej przypominała swojego ojca, niż matkę. Przede wszystkim w oczy rzucały się te same fioletowe oczy i srebrzyste włosy, zazwyczaj związane w pojedynczego warkocza, spływającego po plecach.

Jeśli chodzi o charakter, to ciężko było mu to stwierdzić, po pierwsze nie znał jej jeszcze dość długo, a po drugie, spędziła siedemnaście lat praktycznie w niewoli, jak na takie okoliczności bardzo dobrze się trzyma.

— Dlaczego? — zapytała po dłuższej chwili ciszy. — Dlaczego nie wolałbyś osiedlić się w którymś z wolnych miast i wieść spokojnego życia? Dlaczego zdecydowałeś się podążać za mną, w ogóle mnie nie znasz, ser. — zadawała pytania, na które nie umiała znaleźć odpowiedzi.

— Każdy w coś wierzy, ja również. — chociaż wiara w przepowiednie i jakieś prorocze sny to jedna z rzeczy, których bym się po sobie nie spodziewał... — Jestem rycerzem, chcę umrzeć jak rycerz.

— Nie chcę, byś umierał. — w tych słowach przemówiła ta jej dziecięco dobra strona, która nie chciała by komukolwiek stała się krzywda.

Tak jak Selarii...

Mimowolnie uśmiechnął się na te jej słowa. Wydawała się w tym momencie taka delikatna, zupełnie jakby nikt jej nigdy nie skrzywdził, jakby nie nosiła w sobie bolesnych wspomnień.
Zdaje się, że zaczynała czuć się coraz swobodniej w jego towarzystwie, cieszyło go to. Być może kiedyś zbierze się w sobie na tyle, by mu zaufać?

***

Może i nie zawsze zachowywała się delikatnie, jak osoba przepełniona dobrocią, ale jej wygląd właśnie na coś takiego by wskazywał.

Tak samo było z jej ciotką.

Kiedy patrzyło się na te dwie kobiety stojące obok siebie, na pierwszy rzut oka, ktoś mógłby je pomylić. Daenerys była młodsza o około dziewięć miesięcy i była też nieco niższa od Visenyi, ale nieznacznie. Poza tym Vis miała trochę delikatniejsze rysy twarzy i jaśniejsze, fioletowe oczy. Włosy miały w identycznym, srebrnym odcieniu, które kaskadami spływały po ich plecach (a przynajmniej te niezwiązane w żaden warkocz).

W gruncie rzeczy, obie były bardzo zadowolone ze spotkania, że miały okazję się poznać.
Chociaż Vis przeszedł lekki dreszcz, kiedy zobaczyła rycerza towarzyszącego Daenerys... Dokładnie tego samego mężczyznę widziała w swoim śnie. To on ją zaatakował z jakiegoś powodu, co jeśli to przyszłość? Póki co zdaje się nastawiony do niej neutralnie, ale co jeśli to się zmieni?

Póki co nie powinna się tym przejmować, ale jednak ta myśl pozostała gdzieś z tyłu jej głowy, kiedy zapoznawała się z ciotką, gdy szły przez Astapor. Miały sporo tematów do rozmowy, historie życia do opowiedzenia, cele na przyszłość do przegadania.

Słuchając jej historii Visenya pomyślała, że to jej ciotka była tą osobą, którą widziała we śnie. W śnie, w którym dowiedziała się co zrobić ze smoczym jajem.

Rozdzieliły się tak naprawdę dopiero wieczorem. Vis była obecna, kiedy Dany poszła obejrzeć Nieskalanych. I słyszała każde słowo Kraznysa, nawet każde rozumiała, chociaż nie odezwała się na ten temat choćby słowem. Tłumaczka, którą była jakaś zniewolona kobieta bardzo... delikatnie tłumaczyła słowa tego bezczelnego mężczyzny.

Poza tym tego dnia zapoznała się ze sobą cała czwórka małych smoków. Zdawały się od razu się polubić, ponadto - co było nieco dziwne - wszystkie lgnęły tak samo do obu kobiet. To przez niemal bliźniaczy wygląd Vis i Dany? Czy może powód był jakiś inny, leżał gdzieś głębiej?

W każdym razie, jak już zostało wspomniane, rozdzieliły się wieczorem, kiedy Vis jeszcze przechadzała się po targu, starając się nie patrzeć w stronę ukrzyżowanych za karę niewolników.

— Wyglądasz na szczęśliwą, pani.

Pani. Kto właściwie teraz powinien być jej wysokością?  Visenya jest starsza, ale to Daenarys jest córką ostatniego panującego króla z ich dynastii.
To był chyba jedyny temat, który był istotny, a którego nie poruszyły w swoich rozmowach. Być może dlatego, że wydawał się być najbardziej skomplikowany...

Chociaż kto wie, wtedy Visenya mogłaby być skłonna zrezygnować na rzecz ciotki. Wtedy.
Bo to miało się niedługo zmienić.

— Ty też byłbyś szczęśliwy, gdybyś spotkał się z kimś ze swojej rodziny. — odparła, zanim przemyślała sobie słowa. Wtedy, kiedy zobaczyła przebłysk smutku na jego twarzy, przypomniała sobie o tym co się stało z siostrą ser Arthura. — Wybacz, ser... — spuściła nieco wzrok, nie powinna była tego mówić. Ale z drugiej strony, kto nie miał jakiejś przykrej sytuacji rodzinnej w tym okrutnym świecie?

— Nic się nie stało. — zapewnił ją, nawet zmuszając się do delikatnego uśmiechu.

Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale jej uwagę zwróciła gra na flecie, dobiegająca z jednego ze stoisk. Zwróciła tam swój wzrok i powoli podeszła do straganu, gdzie mężczyzna grał na flecie, a wąż poruszał się do melodii.

Łuski węża były w odcieniu takiej samej, głębokiej czerwieni co ubranie Visenyi.
W Westeros nie pozwalano jej się ubierać na czerwono i to tylko dlatego, że był to kolor jej rodu. Nieważne, że czerwony był również w herbie Lannisterów. Czerwień była dla Vis kolorem zakazanym, więc teraz czerpała dodatkową radość z noszenia tej barwy.

Mężczyzna dalej przygrywał swoją melodię, wpatrując się swoimi zielonymi w jej. Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat, chociaż tak właściwie, to ciemna broda i mocno opalona skóra mogły go postarzać.
Skończył swoją melodię, ale wąż nie schował się z powrotem do swojego koszyczka, zamiast tego i on przyglądał się uważnie Visenyi, stojącej być może nieco za blisko.

— Chyba cię polubił. — odezwał się mężczyzna, wskazując na węża.

Ja bym powiedziała, że jest odwrotnie.

— Ładnie grasz. — powiedziała niepewnym tonem, starając się nie zwracać uwagi na cały czas przyglądającego jej się węża. Prawdę mówiąc, to odetchnęła trochę z ulgą, kiedy ser Arthur stanął bliżej po jej lewej, nieco przed nią, oddzielając ją w ten sposób od tego zwierzęcia.

— Ładna muzyka nie wypełnia brzucha. — wzruszył ramionami i rzucił krótkie spojrzenie na skrzyneczkę, w której leżało kilka miedzianych monet. — Spokojnie, nie ukąsi jej. — rzucił do ser Arthura.

Nie jestem taka przekonana.

Tak naprawdę pierwszy raz widziała biedę. Może i w Westeros sama była nikim więcej niż niewolnikiem, ale nigdy nie burczało jej w brzuchu, nigdy nie siedziała brudna, jej jasna skóra nigdy nie była wystawiona na ostre słońce zbyt długo.

Ten człowiek był wolny, ale wiódł życie nie lepsze od życia tutejszego niewolnika.

— Masz iście valyriańską urodę. I rycerza. — powiedział, z jego wzrok przesunął się po ich obojgu. W nieco niebezpieczny sposób, jak na gust Arthura. — Nie jesteś niewolnikiem.

Ten człowiek był podejrzany. Przynajmniej jak na jego gust, i wydawał się zbyt zainteresowany Visenyą.

— Nie, nie jestem. — poczuła znaczenie tych słów dopiero, gdy je wypowiedziała. Robiła co chciała. Od momentu ucieczki ze stolicy zaczęła tak naprawdę żyć swoim życiem, sama podejmować decyzje, już nie musiała się nikomu podporządkować.

I tak powinno być już na zawsze.

— Była tu jeszcze jedna taka jak ty, ale zdaje się zbyt dumna, by rozmawiać z prostymi ludźmi, takimi jak ja.

Zdziwiły ją te słowa, bo sama nie odniosła wrażenia, by jej ciotka nosiła się z wielką dumą. A może mówił o kimś innym?
Ale z drugiej strony, nie spotkała nikogo, kto wyglądałby tak jak ona...

— Chyba wiem o kim mówisz... — rzuciła w odpowiedzi, spoglądając kątem oka na węża, powoli chowającego się do swojego małego domu. — Codziennie tu jesteś?

— Tak, pani. — potwierdził.

— Więc może się jeszcze zobaczymy. — nic jej na to nie odpowiedział, ale uśmiechnął się w sposób sugerujący, że ma nadzieję na kolejne spotkanie z piękną dziewczyną.

I zdawał się wiedzieć o niej więcej, niż powinien.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro