Rozdział II ''Oby długo panował''
Siedząc wieczorem przed lustrem w swojej nowej komnacie, czekając na swoją służącą Selarię przyglądała się sobie. Przez całe swoje życie nie była w stanie pozbyć się uczucia, że zawsze odstaje od reszty. Ale nie było czym się tutaj dziwić, w końcu jak często spotyka się w swoim życiu w Siedmiu Królestwach kogoś, kto ma prawdziwie fioletowe oczy i tak jasne włosy, że są niemal białe?
Co prawda od kiedy pamięta myto jej włosy wyciągiem z kory dębu, żeby trochę je zabarwić, ale te wciąż wybijały się z tłumu.
Jak miała się więc nie czuć obco gdziekolwiek by nie poszła?
— Ostatnio bardzo często jesteś zamyślona, pani. — odwróciła się do służącej, kiedy ta już wróciła, by umyć jej włosy.
— Wydaje ci się. — stwierdziła, patrząc jak Selaria odstawia dwie mise z wodą na blat stołu. — Sama zajmę się dzisiaj swoimi włosami, ty lepiej idź i przynieś mi jakieś zioła na ból głowy. — to była oczywiście wymówka, bo głowa jej wcale nie bolała.
— Oczywiście, pani. — kobieta uśmiechnęła się lekko i dygnęła przed Maegelle, po czym wyszła z komnaty, zostawiając ją samą.
Dziewczyna natychmiast wylała do pierwszej lepszej większej rośliny całą zawartość misy z wyciągiem z kory dębu i zajęła się myciem włosów w zwykłej wodzie przy użyciu mydła.
Visenya. Jej prawdziwe imię to Visenya Targaryen, dostała je po żonie Aegona Zdobywcy, tej wojowniczce.
Obmywając włosy ciepłą wodą, nuciła pod nosem jakąś starą melodię, którą znała nawet nie wiedziała sama skąd.
Urodziła się, gdy w stolicy panował chaos i szalały płomienie.
Długo i wytrwale myła je i myła mydłem, aż nie zaczęła dostrzegać wyłaniającego się jasnego odcienia.
Urodziła się wśród ognia, jest jej naturalną częścią.
Gdy już skończyła i jako-tako osuszyła je ręcznikiem, rozłożyła je równo na swoich ramionach i przyjrzała sobie znowu w lustrze. Może nie miały jeszcze swojego pierwotnego odcienia, ale były już zdecydowanie bardziej do niego zbliżone i jeszcze bardziej wybijały się w tłumie.
Teraz już tylko wystarczyło przebrać się w suknię uszytą specjalnie na tę okazję i była gotowa do wyjścia.
Akurat miała opuścić komnatę, kiedy jej drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich jej służąca z kubkiem z gorącym naparem w rękach.
— Pani... — przyglądała się dziewczynie, a dokładnie jej włosom z lekko otwartą buzią.
— Coś nie tak? — zapytała jasnowłosa, marszcząc lekko brwi.
— Nie, pani, po prostu... Nie pamiętam, bym kiedykolwiek widziała cię z takimi włosami. — Selaria była niegdyś służącą matki Visenyi, ale po wojnie została służącą Vis, ratując swoje życie. I tak już została po dziś dzień.
— Będziesz miała teraz dużo czasu, by się do nich przyzwyczaić. — oświadczyła z uśmiechem i wyszła z komnaty, Selaria nie miała żadnego większego wyboru, więc poszła za swoją Lady.
Żadna z nich jeszcze nie znała na pamięć zamkowych korytarzy, ale drogę do sali tronowej Visenya znała doskonale, bo to tam najczęściej miała szczęście przebywać. Gdy tam weszła jeszcze nie było wszystkich gości, w sumie to nie było większości z nich. Dlatego też swobodnie mogła zająć swoje miejsce przy jednej z ław, nie przejmując się niczym.
Cała sala była przystrojona specjalnie na tę okazję i wniesiono dużo ław, żeby ważniejsi goście mieli miejsca siedzące. No i dużo kwiatów, jak na jej gust to aż za dużo...
— Stolica chyba jednak ci służy. — poczuła, jak ktoś przerzuca jej luźną część włosów na prawe ramię.
— Powiedzmy... — odpowiedziała, zauważając, że jej nowym rozmówcom jest nie kto inny, jak Jaime. Nie to, że nie lubiła z nim rozmawiać, ona wręcz nigdy nie chciała z nim rozmawiać, szczególnie słysząc dużo plotek o nim i jego siostrze.
— Ładnie ci tak.
— Dziękuję ser, ale takie komplementy powinieneś zachować dla damy swojego serca. — odpowiedziała grzecznie, zwracając wzrok przed siebie.
— Każdy gentleman powinien mówić takie rzeczy damie, kiedy taka jest prawda - albo i nie. — zaśmiała się krótko pod nosem, ale wciąż nie zwróciła ku niemu swojego wzroku. Chciała tylko przesiedzieć na tej uroczystości i... W sumie sama nie wiedziała, jak będzie to miała z głowy, to chciałaby chociażby wyjść do ogrodu. — Poza tym jestem w Gwardii Królewskiej.
— To znaczy, że nie masz damy swojego serca? — zapytała, udając przy tym lekkie zdziwienie i w końcu obróciła w jego stronę wzrok swoich fioletowych oczu.
Ma.
— Nie. — odpowiedział, uśmiechając się przy tym lekko. — Lady. — skinął głową w jej stronę i odszedł w stronę innych gwardzistów.
— Pani? — do Visenyi podeszła jej służąca. Dziewczyna spojrzała na nią pytającym wzrokiem i dała znak, żeby kontynuowała. — Nie sądzisz, że ser Jaime ostatnio często z tobą rozmawia?
— Zdaje się, że lubił to robić już od czasów, gdy tylko miał ku temu okazję w Casterly Rock. Tylko raczej ciągnął mnie wtedy za włosy, o ile dobrze pamiętam... — stwierdziła, odwracając wzrok od Selarii. — Chyba stare nawyki do niego wróciły.
— Wydaje mi się, że już dawno z tego wyrósł. Jak sam to ujął, jest "gentlemanem". — jasnowłosa się zaśmiała.
— Czcze gadanie, słyszałyśmy przecież o nim mnóstwo rzecz, na przykład że jest czarującym gnojkiem, który pieprzy się z własną siostrą. — to powiedziała już ciszej, pochylając się lekko w stronę służącej. — Że też wydają pieniądze na takie uroczystości, podobno mają wojnę z buntownikami do wygrania. — zaczęła inny temat, przyglądając się zbierającym się w sali ludziom.
— Wszystko fundują Lannisterowie, więc nie ma się czemu dziwić, pani. — stwierdziła Selaria, wzruszając przy tym ramionami. Chociaż tak szczerze, to dla niej też była to zwykła rozrzutność...
— Ciekawe co zrobią, gdy to piękne złoto im się skończy... Może sprzedadzą mnie temu kto da najwięcej? — zapytała trochę żartobliwie, ale jednak z tyłu głowy trochę bała się, że tak faktycznie mogłoby być... W końcu, po co ją tyle trzymają? Po co się nią zajmują?
— To co zrobią to nie nasz problem, pani. Bo to nie nasz ród. — Selaria złapała na chwilę Vis za rękę, dodając jej tym trochę otuchy.
Niezbyt pomogło, ale jasnowłosa mimo wszystko była jej w duszy wdzięczna za ten drobny gest.
Nie zwracała zbytnio uwagi na przebieg całej ceremonii. Próbowała sobie wyobrazić, że ktoś inny zasiada właśnie na żelaznym tronie, ale nie była w stanie sobie tego wmówić. Dlatego zamiast tego próbowała ignorować to, co działo się na jej oczach.
Czuła, że działa na zasadzie naśladowania innych: Kiedy oni klaskali, ona też. Kiedy się uśmiechali, ona robiła to samo. Kiedy wyszli z sali tronowej, by przejść do innej sali, gdzie wszyscy mieli zasiąść na uczcie, ona również to zrobiła. Jadła, piła, śmiała się, uśmiechała, rozmawiała, żartowała - wpasowując się tym samym w schemat.
Do czasu.
— Maegelle Targaryen! — zakrzyknął nagle Joffrey, król Joffrey. Duża część gości była już pijana, ale ona na szczęście nie, dlatego też od razu zwróciła na niego uwagę. — To musi być dla ciebie ciężki dzień, Lady... — zaczął, podchodząc do niej bliżej i stając tuż obok niej, jednak Visenya nie wstała, patrzyła przed siebie, doskonale zdając sobie sprawę, że oczy większości gości są zwrócone do niej. — W twoim "domu" są obcy ludzie, obca rodzina sprawuje władzę, musisz uśmiechać się do morderców swojej rodziny...
Odetchnęła głęboko, poluźniając uścisk na nożu, przy pomocy którego chciała spokojnie zjeść pieczeń, ale zdawało się, że nie będzie jej to dane.
Zastanawiała się co by było, gdyby jednak zacisnęła rękę na nożu jeszcze mocniej i wbiła ostrze temu dzieciakowi w gardło. Należało mu się, nie miała co do tego żadnych wątpliwości... Ale ostatecznie się powstrzymała.
A przynajmniej na razie.
— Nie narzekam na swoje życie, wasza miłość... — odpowiedziała grzecznie, ale wiedziała, że Joffrey nie ustąpi tak łatwo. Słyszała plotki służby dotyczące tego, że obecny król jest nie więcej niż rozkapryszonym, tchórzliwym dzieciakiem, który uwielbia gnębić innych.
— Ale ja na twoje już tak. — miała ochotę przewrócić oczami, lecz jakoś się przed powstrzymała i jedynie przymknęła je na chwilę. — Masz śliczne włosy, ale nie pamiętam, żeby miały taki odcień... — złapał za luźny kosmyk jej włosów i uniósł go trochę, by mu się lepiej przyjrzeć. — Uciąłbym ich sobie trochę na pamiątkę, albo lepiej. — szarpnął za ten kosmyk. — Wyrwał.
— Zrób to znowu, a... — zaczęła rozzłoszczona, łapiąc go stanowczo za rękę. Ten mały gnojek zdecydowanie pozwalał sobie na za wiele, przekraczając wszelkie granice.
— A co?! Nie masz żadnej władzy, a zdaje się, że twoje śliczne, jaśniutkie włoski za mocno ci przypominają kim rzekomo jesteś... Wciąż tego nie rozumiesz? Twoja rodzina jest martwa, nie masz żadnego poparcia, niczego! Ale myślę, że problem jednak tkwi we włosach, bez nich nie będzie problemu. — jakże wielką miała ochotę jednak wbić mu ten nóż w gardło... — Sprawdzimy, czy faktycznie ogień nie krzywdzi Targaryenów? — zadał jej to pytanie, mówiąc prosto do ucha.
— Odważysz się spróbować? — zapytała wyzywająco, dopiero w tym momencie obracając twarz w jego stronę i posyłając zdeterminowane spojrzenie.
— Przynieść mi pochodnię!
— Wystarczy tego! — zainterweniowal Tyrion, podnosząc się ze swojego krzesła, które było niedaleko Visenyi. — Jest twoim gościem, dobry król nie traktuje tak swoich gości!
— Ona jest chwastem, chwastem, który należy wyrwać! — zaprotestował Joffrey, puszczając w końcu włosy Vis i podchodząc do wuja.
— Nie, jest człowiekiem, tak jak ty. Członkiem wielkiego rodu, tak jak ty. Jest gościem w twoim zamku i nic złego nie zrobiła.
— Ona jest...!
— Osieroconym dzieckiem, a ty jak widać napiłeś się już zbyt dużo i powinieneś iść odpocząć. — stwierdził spokojnie Tyrion.
— Nie jestem zmęczony!
— Jesteś jesteś, tylko wino mąci ci w głowie. — wyminął go, poklepując go przy tym po ręce, którą Joffrey wyciągnął wcześniej w jego stronę, żeby dosadniej mu pogrozić. — Pani? — wyciągnął dłoń w stronę Vis, którą ta prawie od razu ujęła, pozwalając się wyprowadzić z uczty. Oczywiście gdzieś z tyłu niczym cień podążyła za nią Selaria. — Ciężko mi to mówić, ale temu dzieciakowi nie można zwyczajnie przemówić do rozumu. Jeśli chcesz z nim jakoś żyć pod jednym dachem, to albo nauczysz się go skutecznie unikać, albo sprowadzać go do pionu.
— Nie jestem jego rodziną, żeby pozwalać sobie na takie rzeczy. — stwierdziła, przyspieszając trochę kroku. Cała ta bezsensowna sytuacja tylko ją niepotrzebnie zestresowała. — I mylisz się, nie należę już do wielkiego rodu.
— Ależ oczywiście, że należysz. — odpowiedział, trochę zdziwiony Tyrion. — Jeśli dobrze pamiętam nauki Maestera wiele lat temu, to ród Targaryen należy do wielkich rodów, nawet jeśli ostatni król z rodu został obalony. Nawet, jeśli zostało tylko trzech jego członków na świecie i nie mają żadnych ziem ani majątku, to historia pozostaje taka sama: Aegon Zdobywca podbił Westeros i ustanowił dynastię na blisko trzysta lat. — zatrzymała się i odwróciła wzrok lekko zawstydzona. — Może i nie wiem co czujesz, ale wiem, że nie powinnaś bać się tego kim naprawdę jesteś.
Podczas gdy Visenya zatrzymała się, zastanawiając się nad słowami Tyriona, ten wyminął ją i poszedł gdzieś dalej, w tylko sobie znanym kierunku. Miał rację? Myślała, że wszystko już dawno zostało skończone, ale być może wciąż...?
— Pani? — odwróciła się w stronę zdyszanej z jakiegoś powodu Selarii, która trzymała jakiś zwinięty kawałek papieru.
— Selario? Czemu jesteś taka zmęczona, gdzie ty byłaś? — zmarszczyła brwi, dziwiąc się jeszcze bardziej, kiedy służąca wyciągnęła w jej stronę zwinięty kawałek papieru.
— Ser Barristan... Mnie zatrzymał... Poprosił... Bym ci to... Przekazała... — powiedziała z przerwami na wzięcie większego wdechu.
Z wciąż nie opuszczającym jej zdziwieniem Visenya wzięła od służącej list i od razu zaczęła czytać jego zawartość.
~od Autorki~
No witam, to znowu ja z kolejną książką xD Z trochę pomieszanym czasem i przestrzenią, ale to dla mnie żadna nowość 🤷♀️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro