Naśladowca
Drobne ostrzeżenie: tooo dość długie jest i trochę pomału się rozkręca. I nie wiem czy odrobinę nie przesadziłam. Tak troszeczkę.
No i prawdopodobnie powinnam podzielić to na dwa xD (pozdrawiam to ma około 4200 słów xD)
---
Zimne ostrze noża. Ostry, przeszywający ból. Krew cieknąca z ran.
Ucisk na gardle. Ogień płonący w płucach. Ciemność.
Sherlock obudził się. Zastygł w bezruchu, wyrwany prosto z kolejnego koszmaru, wspomnienia z przeszłości. Przerażony bał się wziąć głębszy oddech, a co dopiero ruszyć.
Nie wiedział gdzie ani kiedy jest, nie orientował się. Przerażony nasłuchiwał drugiego oddechu. Ale go nie było.
Nikt z nim nie spał.
To pomogło Sherlockowi się uziemić. Wciąż był przerażony i wstrząśnięty. Ale już wiedział gdzie i kiedy jest.
Był w swoim pokoju. W mieszkaniu, które wynajmował na spółkę z Johnem. Kilka godzin temu wrócił ze sprawy.
Ciche pukanie do drzwi.
-Sherlock wszystko w porządku? Krzyczałeś.
Sherlock zdziwił się i zdał sobie sprawę że jest gorzej niż myślał. Nigdy wcześniej nie krzyczał przez koszmary.
-John, wejdź proszę - odezwał się. Czuł jak jego głos drży. Nie ukrywał tego jednak.
Wiedział, że nie musi. Że John nie uzna tego za słabość. Przy nim mógł sobie pozwalać na to być czuć. On by go nigdy nie wyśmiał.
Były wojskowy wszedł do środka. Sherlock, w końcu, odważył ruszyć się i włączył lampkę. Ciepłe światło natychmiast oświetliło pokój.
Był bezpieczny. Nie był w akademiku z Jimem. Tylko w domu. W domu z Jonem.
John usiadł na skraju łóżka. Sherlock przeskanował go wzrokiem. Analizował
John dopiero co przebrał się w piżamę. Wciąż miał mokre włosy po prysznicu. Właśnie miał iść spać. Sherlock mu przeszkodził. Nie powinien. Nie po tym jak John przez ostatnie cztery dni spał mniej niż pięć godzin dziennie łącząc pracę i pomaganie Sherlockowi. Sherlock nie spał wtedy w ogóle, ale po sprawie prawie natychmiast poszedł spać, kiedy to John poszedł jeszcze do pracy.
-Przepraszam, że krzyczałem - powiedział cicho Sherlock. - Zwykle mi się to nie zdarza...
-Sherlock, spokojnie. Nic się nie stało. Każdy czasem ma koszmary - powiedział łagodnie John i delikatnie potarł ramię detektywa.
- Często mam koszmary, ale to nie upoważnia mnie do krzyczenia i przeszkadzania ci - stwierdził Sherlock. Zaraz zaczął żałować tego stwierdzenia, bo dostrzegł w oczach Johna troskę i współczucie.
Nienawidził współczucia. Przecież to wszystko było jego winą i w pełni na to zasługiwał. Gdyby był mądrzejszy do niczego by nie doszło.
Jednak nie protestował gdy John pochylił się i przytulił go. Wręcz przeciwnie. Wtulił się w niego starając się jedną ręką odsunąć kołdrę.
Dopiero gdy lekarz go przytulił poczuł jak bardzo tego potrzebował.
John zrozumiał o co chodzi. Jedną ręką wciąż tuląc Sherlocka, odchylił kołdrę na tyle by wsunąć się pod nią i położyć obok detektywa.
Ten wtulił się w niego. Sherlock zawsze czuł się bezpiecznie w ramionach Johna. Jakby ten samym uściskiem mógł ochronić go przed całym złem tego świata.
-Może opowiesz mi o co ci się śniło?
-Akademik. To jak Jim ciął mnie - mruknął cicho Sherlock. - Jim twierdził, że jestem jego ulubionym płótnem. Nóż był pewnie jego ulubionym przyborem. Miał ich wiele. Różnych. By tworzyć lepszą "sztukę"
Poczuł jak ramiona Johna mocniej go obejmują. Schował twarz w jego klatce piersiowej.
-Możesz zostać na noc? - spytał cicho detektyw. - Nikt się nie dowie. Obiecuję.
John nawet gdyby chciał, to nie potrafiłby odmówić. Nie kiedy Sherlock wtula się w niego i wygląda jak najbardziej bezbronna istota na świecie. Jak mógłby zostawić go w takim stanie?
-Zostanę Sherly. Nie martw się - przysunął detektywa bliżej do siebie i jedną rękę wsunął w jego włosy delikatnie je głaszcząc. Wiedział że detektyw to lubi. - Będę tu przez cały czas
Sherlock zasnął szybko zanim zdążył się zorientować. John czuwał chwilę dłużej czekając aż będzie mieć pewności, że jego przyjaciela nie dręczą już żadne koszmary.
-*-
Następnego dnia Sherlock czuł się wyspany jak nigdy. Zawstydził się gdy zdał sobie sprawę że praktycznie leży na lekarzu. Ruszanie się przez sen było kolejną rzeczą, która mu się nie zdarzała.
John jednak był spokojny. Leżał i delikatnie gładził Sherlocka po włosach. Uśmiechnąłem się gdy dostrzegł, że ten się obudził.
-Hej Sherlock - odezwał się spokojnym tonem. Ledwo powstrzymał się od pocałowania detektywa. Nie był nawet pewny skąd taka myśl wzięła się w jego głowie. Po prostu była i wydawała się taka naturalna.
-Hej Jon - powiedział i odsunął się od lekarza. Ten natychmiast go puścił i sam wstał. Przeciągnął się.
-Chodź coś zjeść. Wczoraj ci odpuściłem tylko dlatego, że poszedłeś spać zanim w ogóle zdążyłem wejść za tobą do domu - powiedział John i zaraz zaśmiał się ciepło słysząc jęki protestu ze strony detektywa. - Nie marudź.
Sherlock mimowolnie uśmiechnął się lekko słysząc śmiech. Uwielbiał ten dźwięk. Od niego wolał tylko słyszeć jak John go chwali.
Wstał niechętnie, a John w tym czasie zdążył wyjść. Sherlock na szybko obliczył, że ma wystarczająco dużo czasu by wziąć szybki prysznic.
Zapewne John wolałby by Sherlock od razu przyszedł (i wmusiłby w niego przynajmniej szklankę soku), ale detektyw nie przejmował się tym jakoś specjalnie. Czuł się dobrze i chciał wziąć prysznic by zmyć z siebie pot wywołany koszmarem, nawet jeśli ten już dawno wysechł.
Głód i pragnienie nie doskwierało mu mimo, że w teorii wiedział że musi przynajmniej coś wypić. Ostatnio pił jakoś dwa dni temu. Najpewniej.
Kilka minut jednak raczej nie zrobi mu różnicy.
Wziął szybki, gorący prysznic i ubrał się. Poprawił koszulę upewniając się, że wszystkie blizny są ukryte.
Wyszedł niechętnie z łazienki i poszedł do kuchni. Od zapachu jedzenia zakręciło mu się w głowie, więc usiadł przy stole chcąc to ukryć.
Najwidoczniej nie jadł dłużej niż myślał. John pewnie był na niego zły. Mimo że tego nie okazywał. A już na pewno nie w ten sposób co Jim.
Sherlock niemal wrzasnął z bólu. Słyszał dźwięk pękającej kości. Jego własnej kości. Śmiech Jima rozniósł się echem po pokoju.
-Mogłeś być posłuszny
Potrząsnął głową by uwolnić się od wspomnień. Skupił się na jedzeniu i piciu które John podstawił mu praktycznie pod nos.
John odchodząc by wziąć swoją porcję, czule potarł plecy detektywa. Krótkie przypomnienie, że on tu cały czas jest i nigdzie się nie wybiera.
Policzki detektywa przybrały lekko różowy odcień. Zaczął jeść jajecznicę, chcąc zrobić wszystko by nie spojrzeć na Johna.
Sherlock zjadł (i wypił) grzecznie wszystko co John mu podsunął (szklanka soku, jajecznica, woda z elektrolitami, kilka herbatników).
Potem po prostu poszli do salonu. Sherlock rozłożył się na swoim fotelu, ułożył skrzypce na kolanach i po prostu brzdąkał, dla samego brzdąkania, podczas gdy John zajął się pisaniem czegoś na laptopie. Prawdopodobnie był to wpis na bloga o ich ostatniej sprawie.
Niestety, spokój nie trwał zbyt długo. Minęła ledwie godzina, gdy Greg zaczął dobijać się do telefonu Sherlocka. Ten przez dłuższą chwilę starał się go ignorować (obiecał przecież Johnowi, że będzie sobie robił przynajmniej dzień przerwy między śledztwami), zaraz jednak John wziął telefon i podał go Sherlockowi.
Detektyw zdziwił się.
-ale umówili-
-Nawet nie marudziłeś dziś przy śniadaniu. Możemy nagiąć lekko zasady - przerwał mu John i uśmiechnął się do niego ciepło.
Sherlock podejrzewał, że nagięcie zasad tak naprawdę związane jest z jego nocnym koszmarem (dokładniej z tym, że John się o nim dowiedział). W pierwszej chwili ma ochotę odmówić tylko po to by odmówić i postawić na swoim.
W drugiej odbiera telefon, bo John zgadzający się na wzięcia sprawy zaraz po zakończeniu poprzedniej to coś co nie zdarza się często. A z okazji trzeba korzystać.
-Tak Gavin? - przybrał najbardziej znudzony ton na jaki było go stać.
-Sherlock, on ma na imię Greg - syknął John.
Ciche westchnienie po drugiej stronie.
-Mam sprawę dla ciebie. Spodoba ci się. Przyjedź do Hyde Park, pod fontannę Artemis.
-Już się zbieramy - odparł Sherlock, chociaż nie był zadowolony z niewielkiej ilości szczegółów.
Stwierdził jednak, że może wziąć cokolwiek w końcu i tak i tak będzie się nudzić.
-*-
Na miejscu zjawili się po jakiś 30 minutach. Sherlock podszedł do ciała od razu rozpoczynając dedukcję.
Młody mężczyzna, miał mniej więcej dwadzieścia dwa lata. Samotny, nie mieszka z rodzicami. Dużo biega. Ślady po wiązaniu na rękach. Koszula rozpiętą i pobrudzona krwią.
Sherlock kucnął przy ciele i odsłonił tors denata.
-O a teraz jeszcze kreska tutaj - Jim wbił nóż i pewną ręką poprowadził cięcie wzdłuż żebra.
Zduszony krzyk wyrwał się z ściśniętego gardła Sherlocka. Ból przeszywał go. Ból i fizyczny i psychiczny.
Dlaczego Jim go krzywdził? Przecież się kochali. To było nielogiczne. Nie krzywdzi się osoby którą się kocha.
Zamarł na chwilę, nieświadomie przejechał dłoń po brzuchu. Dokładnie w miejscu, gdzie pomimo dwóch grubych pionowych blizn, wciąż można odczytać napis "JIM".
-Leż cicho - warknął. - Został już tylko podpis. Może to powinienem wyryć na stałe? Wtedy już na zawsze będziesz pamiętać do kogo należysz.
Nie czekając na odpowiedź wbił nóż głębiej niż wcześniej. Mimo wszystko wciąż uważając na organy wewnętrzne wciął swoje imię na pokrzywdzonym ciele.
-Sherlock? - mruknął John widząc że jego przyjaciel zamarł i podszedł do niego. Położył dłoń na jego ramieniu. Dopiero wtedy spojrzał na tors denata. - o Boże.
John nieświadomie zacisnął rękę, a to pomogło Sherlockowi wyrwać się z wspomnień.
Mężczyzna miał bowiem wycięty na sobie wzór, który ewidentnie miał odwzorować jeden ze wzorów wyciętych kiedyś na Sherlocku.
-Sprawca jest - zaczął pomału detektyw. Pozwolił myślą biec wzdłuż dedukcji. Było w tym coś uspokajającego- praworęczny, ale chcąc jak najbardziej odwzorować oryginał używa lewej ręki. Nie jest "biegły" w posługiwaniu się nożem. Linie są krzywe i poprawiał je kilka razy. Nie potrafi zachować głębokości i szerokości.
Anderson prychnął i miał coś powiedzieć ale Sherlock nie pozwolił mu dojść do słowa.
-Denat zginął od pierwszego ciosu. Szarpnął i sam się nabił na nóż. Został tu przyniesiony dopiero po śmierci. Najpewniej w walizce.
-Nawet nie drgnij - syknął Jim i bardziej przycisnął go za gardło do podłogi. Zaczął pomału ciąć jasną skórę.
-Skąd to wszystko wiesz? - prychnął Anderson wyraźne zirytowany. No tak. Żona dowiedziała się o zdradach i teraz jest w trakcie rozwodu.
-Obserwacja - rzucił tylko Sherlock i wstał. John dopiero teraz zabrał rękę z jego ramienia. Detektyw odruchowo zerknął na niego chcąc wiedzieć dlaczego ręka została zabrana. - Szukacie kobiety, znającą Moriartiego, albo mającą dostęp do akt.
-Co?
-Cholera Anderson. Nie mówię dość jasno? Kobieta wzoruje się na zdjęciach, które albo pokazał jej Moriarti albo zobaczyła w aktach sprawy. Jest to oczywiście - Sherlock wręcz warknął. Zirytowanie i strach, wywołany przez wspomniana, stworzyło mieszankę wybuchową. - Dominującą rękę wyczytasz z ran, płeć z śladów na szyji i dłoniach. Walizka jest oczywista, torba byłaby mniej wygodna i by przeciekła. Nie został tu zabity bo jest tu za czysto, poza tym był przywiązany paskiem, pewnie do stołu. Właśnie. Sprawca ma pasek z bogato zdobioną klamrą. Przynajmniej w jednym się przydałeś.
-A skąd to wszystko wiesz? Sam ciąłeś ludzi?
-Błąd Anderson. To mnie cieli. Podobny wzór do tego, był kiedyś wycięty na mnie. Tylko ja niestety się nie szarpnąłem - powiedział Sherlock, chcąc by ten irytujący mężczyzna po prostu się zamknął.
I Anderson się zamknął. Problem w tym, że zamknęli się też wszyscy inni. Na miejscu zapadła krępująca cisza.
-Przejrzyjcie okoliczne kamery, szukajcie wysportowanej kobiety, która ciągnie dużą aluminiowa walizkę - syknął Sherlock i ruszył w tylko sobie znaną stronę. John ruszył zaraz za nim.
Sherlock szedł analizując. Gdzieś tutaj musiały być jakieś ślady. Cholera, kobieta niezauważona podrzuciła ciało w biały dzień, to nie możliwe by niczego nie przegapiła. Musiała popełnić jakiś błąd!
-Sherlock? - cichy, przepełniony troską i czułością głos Johna wyrwał Sherlocka z lawiny myśli.
Sherlock spojrzał na niego pytająco.
-Jesteś pewny, że chcesz w tym uczestniczyć?
-Tak, John, jestem pewny - odpowiedział Sherlock ze spokojem w głosie. John zmierzył go wzrokiem, oceniając, czy detektyw jest w stanie rozwiązać tą sprawę.
Nie wiedział wiele o przeszłości Sherlocka. Znał tylko pewne ogólniki. Rzeczy z którymi Sherlock na przestrzeni ich przyjaźni zdecydował się z nim podzielić. Oraz rzeczy których się domyślił sam. Wiedział jednak, że sprawa bezpośrednio związana z przeszłością może go przytłoczyć.
Już raz taką mieli. Wciąż pamiętał wyraz twarzy Sherlocka, gdy wtedy na basenie Moriarti zmusił Johna do udawania wspólnika.
Pamiętał te oczy pełne przerażenia i bólu. Bólu wywołanego kolejną zdradą, bo w pierwszej chwili Sherlock nie potrafił nawet się zorientować, że to kłamstwo. Nie chciał tego nigdy więcej widzieć.
John cicho westchnął ale pokiwał głową. Powinienem bardziej wierzyć w Sherlocka i ograniczyć tą troskę.
-Jest setki takich zdjęć John. Muszę to przerwać, zanim na dobre się zacznie - powiedział cicho Sherlock. Nie wiedział czemu się tłumaczy. Przecież nie musiał. Tak jak nie musiał jeść i spać. Tak jak nie musiał robić przerw między sprawami.
A jednak to wszystko robił. Dla Johna.
Nie był pewny jak nazwać swoje uczucia do Johna. Bo wręcz panicznie bał się nazwać to miłością czy zakochaniem. W końcu kochał Jima i Jim okazał się kłamstwem, więc nie może kochać Johna, bo on też okaże się kłamstwem.
John był jego ostoją, podporą. Był bezpieczeństwem i opieką. Tłumaczem emocji i kompasem. Sherlock wiedział, że dopóki John jest, zawsze będzie dobrze. Nigdy nie czuł się tak bezpiecznie i spokojnie jak w jego ramionach z jego ręka we włosach.
Nie wiedział jak nazwać te uczucia. Nawet nie chciał ich nazwać. Zbyt bał się, że to wtedy to wszystko się skończy.
-Na pewno ci się uda Sherlock - głos Johna ponownie tego dnia wyrwał detektywa z spilary myśli.
-Tak - detektyw uśmiechnął się do przyjaciela. Zaraz jednak dostrzegł coś kątem oka.
Podszedł tam i kucnął.
-Mamy ją - stwierdził, założył rękawiczki i wziął klucze do ręki. Obejrzał je a potem wrzucił do worka na dowody. - Trzeba obdzwonić ślusarzy. Jest szansa że to ona.
-*-
Niestety sprawca nie dzwonił po ślusarza. John i Sherlock byli na komisariacie, gdzie Sherlock analizował wszystkie poszlaki, chcąc wyciągnąć jak najwięcej.
W pewnym momencie Greg (Gaham?) wszedł do środka. John od razu spojrzał w stronę inspektora licząc na dobre wieści. Wcześniej liczył że ta sprawa będzie krótsza.
-Znaleźliście coś? - spytał John
-Mamy dane denata. To były klucze jego mieszkania, współlokator przyszedł i w kuchni zastał "rzeź". Od razu przyjechałem po was.
Sherlock dopiero teraz uraczył inspektora niezadowolony spojrzeniem.
-Mogłeś zamiast jechać po nas wypytać o wszystko współlokatora, a nam wysyłać smsa. Mniej marnowania czasu. Musimy zdążyć zanim zabije kolejną osobę.
-Nie możemy być pewni że ona jeszcze kogoś zabije Sherlock.
- Możemy. Przynajmniej ja mogę, Gavin. Ty nie byłbyś pewien nawet gdyby morderczyni sama by ci o tym powiedziała - stwierdził dość szorstko Sherlock i wstał. -Dobra, zabierz nas na tą "rzeź". Chociaż zapewne jest to przesadzone określenie.
-Jesteś pewny że chcesz tam jechać? Jak ci coś takiego robili...
-Garry do cholery! -krzyknął Sherlock. - Po pierwsze sam na początku stwierdziłeś, że przyjechałeś tu po mnie i Johna, więc czemu do cholery masz jakieś wątpliwości kiedy chce jechać? Po drugie, przez to że robiono mi coś podobnego to nie chce by ktokolwiek inny musiał tak cierpieć -warknął.
Lestrade podniósł ręce w obronnym geście. Zwyczajnie martwił się. O przeszłości Sherlocka wiedział więcej od Johna. Nie z racji tego że mężczyzna mu coś więcej powiedział, tylko dlatego że w dużym stopniu był zaangażowany w sprawę która dotyczyła Sherlocka.
Był wtedy młodym policjantem i jego partner zajmował głównie rozbijaniem gangów. Twierdził że ta sprawa może zdusić jeden gang w zarodku.
Sprawa ta dotyczyła Jima Moriartiego. Lestrade dopiero po czasie zrozumiał jak niebezpieczny był to mężczyzna.
Inteligentny, bez skrupułów wykorzystujący każdą okazję i charyzmatyczny. Pozwól mu gadać a zjedna sobie wszystkich.
Na szczęście dowody były na tyle obrzydliwe, że stracił w oczach ławy przysięgłych. Zdjęcia i filmy zabezpieczone na telefonie sprawcy, mroziły krew w żyłach i wywracały żołądek na drugą stronę.
Lestrade przez całą sprawę nie widział Sherlocka na żywo. Jedynie na zdjęciach i filmach, gdzie zwyczajnie nie dało się zobaczyć jego intelektu. Spotkali się dopiero po jakiś dwóch miesiącach, na miejscu zbrodni. Sherlock w dwie minuty rozwiązał tamtą sprawę.
-Sherlock- syknął John, rzucając detektywowi karcące spojrzenie. Ten niemal natychmiast na niego spojrzał. Greg często miał wątpliwości czy ta dwójka nie jest parą.
John jednak temu zaprzeczał. Może i wiarygodność tego zaprzeczania była dość marna, bo zazwyczaj chwilę przed tym patrzył na Sherlocka tak jakby był ósmym cudem świata, ale jednak.
Sherlock nigdy nie zaprzeczał. Zazwyczaj w ogóle nie reagował na takie rzeczy. Jeśli już to zwykle po prostu odsuwał się od Johna kilka kroków, a wprawne oko mogło dostrzec ból w jego wzroku.
-No co? - Sherlock cicho prychnąl.
-Greg się po prostu martwi. I mógłbyś w końcu zapamiętać jego imię - powiedział stanowczym głosem John. Sherlock na chwilę otworzył usta, chcąc się kłócić. Zaraz je jednak zamknął pod twardym spojrzeniem.
-Przepraszam Greg - rzucił niechętnie patrząc na inspektora. Zaraz jednak wrócił spojrzeniem do Johna, jak pies który po wykonaniu sztuczki oczekuje nagrody.
Greg ledwo powstrzymał się od śmiechu na to porównywanie, które przyszło mu do głowy. Ruszył do wyjścia.
Kiedy zerknął by sprawdzić czy John i Sherlock idą za nim, dostrzegł jak John przechodząc obok Sherlocka lekko pociera jego ramię.
No cóż. Nie zamierzał się z nimi kłócić na temat tego czy są czy nie są parą. On i tak wiedział swoje.
-*-
Sherlock oglądał dokładnie kuchnie (która jego zdaniem wcale nie wyglądała jak rzeź), podczas gdy Greg i John wypytywali dokładnie współlokatora.
-Ma pan jakieś podejrzenia? Ben komuś podpadł ostatnio? Albo spotykał się z kimś? - zaczął zadawanie pytań Greg.
Jerry, współlokator denata, pokrecił głową.
-Ben nie jest konfliktowy. Praktycznie wszyscy go lubią - odpowiedział. - I nie nie spotyka się z nikim. Woli jednorazowe przygody. Zwykle chodzi do tego klubu na końcu ulicy.
John skrupulatnie zapisywał wszystkie odpowiedzi, wiedząc, że Sherlock lubi samodzielnie wyciągać wnioski z zeznań.
Już wiedział, że tą noc spędzi w klubie. Ledwo powstrzymał westchnienięcie. Czasem miał wrażenie, że doba jest za krótka by jednocześnie pracować jako lekarz i pomagać Sherlockowi.
Nie chciał jednak puszać Sherlocka samego do klubu. To na pewno nie skończyłoby się dobrze. Nie żeby John mógł po powstrzymać przed jakimś naprawdę głupim pomysłem, ale parę pomysłów na pewno mógł mu wybić.
-Gdzie pan był dziś w nocy? I czy ma pan kogoś kto może to potwierdzić? - padły kolejne pytania. Te były bardziej formalne. Greg nie zamierzał kłócić się z Sherlockiem i wolał po prostu mu zaufać. Kłótnie z nim zawsze tylko utrudniały śledztwo.
-Byłem w rodzinnym mieście. Pojechałem tam na cweekend by przedstawić rodzicom mojego chłopaka. Dopiero dziś wróciliśmy.
-Dlaczego nie mieszka pan z chłopakiem?
-Dopiero remontujemy nasze wspólne mieszkanie. Stąd Dan musiałby jeździć dziennie dwie godziny do pracy i spowrotem, a u Dana byłoby nam za ciasno. Poza tym wynajmuje on pokój u strasznej homofobki.
W tym momencie do pokoju wszedł Sherlock.
-Morderczyni ma farbowane rude włosy do ramion i mniej więcej 165 centymetrów wzrostu. Czego wy się dowiedzieliście? - detektyw wbił oczekujące spojrzenie w Johna i Grega.
-Denat najpewniej poznał ją w klubie i zaprosił do siebie - powiedział John.
-w którym?
-Lux Drunk - wtrącił się niepewnie Jerry. Zaraz tego pożałował bo Sherlock zmierzył go wzrokiem.
-Pojedziemy tam wieczorem. Jeśli będziemy mieli szczęście to uda nam się ją spotkać.
John westchnął ciężko. To będzie długa noc.
-*-
Wieczorem John miał poważne wątpliwości czy aby na pewno będzie żałować tego wyjścia.
Sherlock założył swoją ulubioną fioletową koszule i obcisłe czarne spodnie. W połączeniu z fryzurą, która wygląda na roztrzepaną, wyglądał jakieś 20 lat młodziej. Szczególnie w klubowym oświetleniu.
John czuł się przy nim brzydki, ale patrzenie na niego wynagradzało mu wszystko.
Rozdzielili się, udając parę przyjaciół. Sherlock siadł przy barze, zamówił bezalkoholowego drinka by nie wyglądać podejrzanie i obserwował.
John tańczył w tłumie, z ludźmi, próbując wypatrzeć kogoś podobnego do opisu Sherlocka.
[Uwaga cringe, bo nie umiem w życie]
-Hej piękny - usłyszał i obrócił się bo ktoś otarł się o niego. Zobaczył kobietę.
Miała farbowane rude (wyraźne było widać odrost) włosy, około 1,65 wzrostu i była wyraźne wysportowana. Widać to było szczególnie na jej ramionach.
Czyli pasowała do opisu. Postanowił działać. Nie mógł zmarnować takiej okazji.
-Hej piękna - uśmiechnął się do niej i puścił oczko. Położył ręce na jej talii i przyciągnął do siebie. Tańczyli chwilę razem, co chwilę ocierając się o siebie.
W pewnym momencie John zerknął na Sherlocka, a ten wydawał się zagubiony i zdezorientowany (co zmartwiło Johna), ale gdy tylko dostrzegł, że John na niego patrzy, jakby zrozumiał o co chodzi i skinął głową.
-Może pójdziemy do ciebie? - spytała morderczyni przybliżając się do Johna i opierając dłonie na jego torsie.
-Dobrze - powiedział John i pocałował ją, mimo lekkiej niechęci. Coś w jego głowie powiedziało, że Sherlock lepiej by wyglądał na jej miejscu. Ale odrzucił tą myśl.
Po pierwsze nie był gejem.
Po drugie teraz najważniejsza była sprawa, którą mogliby w prosty sposób rozwiązać.
-Muszę tylko napisać do współlokatora by uważał jak będzie wracać - dodał po oderwaniu się. -Chodź już na dwór
Wyszli razem, a John cały czas trzymał dłoń na jej talii. Złapał taksówkę, podał adres i napisał do Sherlocka.
"Jestem z nią w taksówce, jedziemy na Baker Street"
"Jedziesz sam taksówką, z morderczynią. Sądziłem że jesteś bardziej rozsądny. SH"
"Wierzę, że zdążysz nim mnie zabije"
"Muszę. SH"
"Tylko pozostań ubranym, to by było niezręczne. SH"
-Twój współlokator nie jest zadowolony? - spytała rudowłosa.
-Nie po prostu on też sobie kogoś znalazł na noc - skłamał gładko John.
Reszta drogi odbyła się w ciszy.
John został powalony praktycznie zaraz po wejściu do salonu. Dziewczyna była silniejsza niż myślał, że będzie. Wciąż był jednak silniejszy. Wyszkolenie również działało na jego korzyść.
Kiedy tylko sprawdził ile mniej więcej siły potrzebował by się wyrwać, udał że jej na tyle nie ma.
-Co ty wyprawiasz?! - krzyknął udając szok, gdy kobieta przywiązała go do nogi stołu w salonie pasem.
Potem poszła do kuchni i krzyknęła przerażona.
-Cholera - syknął cicho John zdając sobie sprawę, że najpewniej zobaczyła ludzkie ręce w zlewie. Usłyszał kobieta jak grzebie po szafkach w poszukiwaniu noża.
Wróciła do niego z szaleństwem w oczach. Odpaliła telefon i rozcięła jego koszulkę. John cieszył się że nie nałożył jakieś swojej ulubionej. Chociaż w tej sytuacji to chyba niewielkie pocieszenie.
-Chciałeś mnie zabić co? Co zrobiłeś tamtej której dłonie masz w zlewie ? - warkneła wściekła i wykonała pierwsze cięcie, wzdłuż mostka.
John niemal krzyknął. Ból był dużo gorszy niż się spodziewał. Nie miał pojęcia jak Sherlock kiedyś to wytrzymywał. Część niego, ta która chciała chronić detektywa, zapragnęła wręcz zabić Jima za ból, który sprawił Sherlockowi.
Odrzucił jednak tą myśl, bo kobieta wbiła w niego nóż (niebezpieczne blisko serca) i krzyknęła, ciągnąc tworząc przy tym głęboką ranę, tylko cudem omijając serce i płuca. John wrzasnął mimowolnie.
-Odpowiadaj!
Drzwi otworzyły się z hukiem, Sherlock wpadł do środka jako pierwszy, z pistoletem w dłoni.
-Rzuć broń i zostaw go - warknął celując prosto w dziewczynę. W zwykle zimnych oczach teraz płonęła wściekłość.
Dał skrzywdzić Johna! Jak on mógł na to pozwolić? Powinienem być szybszy i nie czekać na policję. Przecież byłby w stanie sam odbić Johna.
Kobieta, spojrzała na niego wielkimi, przerażonymi oczami. Posłusznie wstała i dała się skuć policji, która zabrała ją
-Zajmę się Johnem. Zeznania złożymy jutro Gordon - rzucił Sherlock i podszedł do Johna.
Ręce mu drżały gdy odwiązywał pasek.
Jim puścił jego szyję i rzucił nóż gdzieś na bok. Wziął szamtę, zamoczył ją w lodowatej wodzie z solą a potem przejechał nią po torsie Sherlocka by zmyć z niego krew i zobaczyć swoje dzieło w pełnej okazałości.
Sherlock syknął mimowolnie z bólu zaciskając oczy. Usłyszał charakterystyczny dźwięk który wydawał telefon Jima gdy robił zdjęcie.
-Nie wezwałeś pogotowia? - spytał John i chciał się podnieść. Zdziwił się gdy ręka Sherlocka na to nie pozwoliła.
-Leż. Opatrze cię - powiedział Sherlock z troską w głosie. John zdziwił się ale pokiwał głową.
Sherlock wstał i poszedł do łazienki. Obmył twarz zimną wodą chcąc się uspokoić. Ta wariatka skrzywdziła Johna. Jego Johna. Dlaczego on na to pozwolił?
Wyciągnął spod zlewu apteczkę i wrócił do Johna. Niewiele myśląc pogłaskał go po głowie i zaczął opatrywać. Robił to najstaranniej jak był w stanie.
-Może położysz się u mnie? Nie powinieneś był dużo chodzić w tym stanie...
John zdziwił się na tą propozycję ale pokiwał głową. Ostrożnie wstał z pomocą Sherlocka, ale nie pozwolił się zaprowadzić do łóżka.
-Najpierw musisz coś zjeść. Zamówię nam tajskie, okej?
Sherlockowi niezbyt się to podobało. Chciał iść spać i to najlepiej w ramionach lekarza. Ale pokiwał głową nie chcąc się kłócić.
Poza tym to tworzyło pewną okazję.
-Pójdę się umyć - rzucił i poszedł do łazienki. Zadzwonił do szefa Johna i wyjaśnił całą sytuację prosząc by ten dostał wolne.
Wiedział że John sam by tego nie załatwił. Pewnie poszedł by do pracy ranny. A na to Sherlock nie mógłby pozwolić.
Następnie umył się i przebrał już w piżamę. Podszedł do salonu gdzie John kończył już sprzątać krew.
-John zajął bym się tym.
Jim odpisał komuś na wiadomość i rozwiązał Sherlocka. Rzucił mu brudną z krwi szmatę na twarz.
-posprzątaj tutaj, wiesz że nie lubię syfu - powiedział i sprawnie przebrał się w czyste rzeczy. - Wrócę późno albo rano.
Wyszedł, zostawiając Sherlocka samego. Sherlock, ze łzami w oczach, obrócił się na bok i skulił się. Jego brzuch płonął z bólu. To nie powinno tak wyglądać. Przecież Jim go kochał. Dlaczego sprawiał mu ból?
-Hej Sherlock, co się dzieje? - John podszedł i otarł łzy Sherlocka wyrywając go z wspomnień. - Już spokojnie. To był ciężki dzień, prawda? Ale już po wszystkim...
Ostrożnie zaprowadził Sherlocka na kanapę i usiadł tam z nim. Przytulił go i zaczął głaskać po włosach.
-Już wszystko dobrze - szeptał.
Łzy ciekły Sherlockowi po policzkach. Nie potrafił już dłużej sobie wmawiać że nie kocha Johna. Jednak bał się go kochać.
Bał się bo kochanie nigdy nie kojarzył mu się z niczym dobrym. Zawsze tylko z bólem, krwią i narkotykami.
-Nie chce znowu przechodzić przez to wszystko. Nie chcę...
Poczuł jak John przytula go mocniej.
-Nie będziesz znowu przez to przechodzić. Kocham cię i nie dam cię już nikomu skrzywdzić. Nigdy - powiedział John bez zastanowienia.
Słowa odbijały się echem w głowie Sherlock. Zmarł w szoku, przetwarzając wszystko co usłyszał. W pierwszej chwili prawie spanikował, w drugiej doszło do niego znaczenie reszty słów.
Tymczasem John zdał sobie sprawę z tego co powiedział.
-Cholera, Sherlock, przep - urwał w pół słowa. Sherlock przerwał mu pocałunkiem. Zaraz odwzajemnił czując się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
-Kocham cię - wyszeptał detektyw gdy oderwali się od siebie.
John nie był Jimem. John nigdy by go nie skrzywdził. John był kwintesencją opieki i troski, i Sherlock mógł go kochać. Może kochać i być kochanym.
W tym momencie nie chciał niczego więcej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro