Rozdział 1 - Minerva i Matthew
No więc tak, zaczynam od tej parki, bo why not?
(Mam nadzieję, że nie ma żadnych błędów.)
Wiele minut, godzin, dni, miesięcy i lat przeminęło, zanim zauważyłam, jak świat się zmienia. Że miejsce mojego sielankowego życia zniknęło w dosłownie kilka chwil, a przynajmniej tak mi się wydawało. W rzeczywistości dekady przemykały mi między palcami, jakby to były zwyczajne ziarenka piasku rozdmuchanego przez wiatr. Wszystko dookoła mnie przybierało inną formę, niż to co znałam z dotychczasowego życia. Każda jedna rzecz była mi obca. Wiatr, trawa, roślinność, chmury, a przede wszystkim ludzie, których widywałam w miastach. Metropolie się rozrastały, spory nadchodziły i odchodziły, jakby ich nigdy nie było.
Jedyne co się nie zmieniało, to ja sama. Nie starzałam się i nie wiedziałam czemu się tak działo. Mogłam czarować, ale nie byłam w stanie zdjąć z siebie tego zaklęcia, które ciążyło na moim długim istnieniu. Niejednokrotnie starałam się obejść ten urok, jednak na próżno. Gdy użyłam mojej mocy tamtego dnia, a tym samym zabiłam Marie, zaklęłam samą siebie w taki sposób, że nie byłam w stanie nawet tego obejść. Ilekroć czegoś próbowałam, kończyło się to fiaskiem.
Głośny świat dookoła mnie nie pomagał mi w poszukiwaniu odpowiedzi. Niegdyś znane mi bryczki i konie, zostały wymienione na pojazdy, które do napędzania nie potrzebowały żadnych żywych stworzeń. Nie rozumiałam tych urządzeń, dlatego starałam się od nich trzymać jak najdalej. Wolałam ukryć się w cieniu i nie wychylać, co było dość trudnym zadaniem w tych czasach. Od najmłodszych lat moje życie prowadziłam w prostocie i braku przepychu. Przez to czułam się źle za każdym razem, gdy tylko musiałam wyjść z ukrycia, aby zdobyć jedzenie czy fundusze na życie.
Westchnęłam i złapałam się za ramiona, kiedy to czekałam na odpowiedni kolor sygnalizacji, chowając się także pod kapturem płaszczu przeciwdeszczowego.
Świat się zmienił, ale ja również to zrobiłam. Nie byłam tą samą Minervą Levedevą, co niegdyś. Która biegała po swojej małej wiosce na południowy zachód stąd.
W końcu doszedł mnie dźwięk, który wydawała z siebie elektronika w sygnalizacji. Ruszyłam pasami w kierunku miejsca, skąd odjeżdżał jeden z wielu pojazdów, które mogły mnie zabrać z tego miejsca do mojego domu. Wsiadłam do odpowiedniego autobusu, by wyjechać poza miasto.
Nie byłam w stanie się zadomowić w tym miejscu. Za głośno, zbyt duża ilość ludzi i zdecydowana większość miejsc, których nawet nie chciałam znać. Może i świat przeszedł metamorfozę, jednak ludzkie tendencje do ulegania już nie. Niejednokrotnie ujrzałam już osobę, która się w czymś zatraciła. Niektórym chciałam pomóc – nawet pomogłam – ale kompletnie nic to nie dało. Kolejnego dnia widziałam tych ludzi w takim samym stanie, w jakim widziałam ich poprzednio. Nie uczyli się na błędach i nie chwytali szansy, która się nadarzała i mogłaby im nawet naprawić w jakimś stopniu życie.
Nie rozumiałam ich pod tym względem. Mogła to być kwestia tego, że patrzyłam na to w inny sposób, miałam inne poglądy i nie wiedziałam, co bym robiła na ich miejscu. A może jednak było to jeszcze coś innego? Co jeśli podświadomie odrzucałam od siebie takową opcję? Nie umiałam wyobrazić sobie siebie w takiej sytuacji? Nie potrafiłam na to odpowiedzieć. Po prostu nie byłam w stanie.
— Ostatni przystanek!
Spojrzałam w kierunku kierowcy. To dzięki temu dostrzegłam, że zostałam sama w pojeździe. Wstałam z miejsca, przeprosiłam za problem i wysiadłam z pojazdu, zakładając przed wyjściem kaptur na głowę. Obejrzałam się jeszcze za siebie, aby spojrzeć na odjeżdżający pojazd. Ponownie westchnęłam i ruszyłam leśną drogą w stronę mojego domu.
Wychowałam się w takich warunkach, więc nie było to dla mnie żadne utrapienie, by zamieszkać w takiej okolicy. Oczywiście nie obyło się bez odrobiny czarów, ale dzięki temu miałam dach nad głową i nie musiałam się martwić żadnymi urzędnikami. Przymknęłam powieki i odetchnęłam przyjemnym powietrzem – mieszającym się zapachem lasu i deszczu. Szłam tak naprawdę na oślep, ale drogę do swojej chatki w głębi puszczy znałam na pamięć. Nie potrzebowałam widzieć, aby się przy niej znaleźć w ciągu kilku minut.
Mój spokój jednak został przerwany i to nagle, kiedy usłyszałam dźwięk nadjeżdżającego w moim kierunku samochodu oraz jego klakson. Zeszłam na bok, a owy pojazd mnie minął. Było to typowe auto terenowe, które miało małą przyczepkę, przez co robiła z niego pick-upa. Na tej dodatkowej części jechała dwójka mężczyzn, z czego jeden spojrzał w moim kierunku. Na oko miał może ponad dwadzieścia lat, ale ocenienie tego dokładniej uniemożliwiały mi barwione na pomarańczowo okulary i czapka z daszkiem. Na jego ramieniu dostrzegłam zawieszoną broń, przez której widok przełknęłam ślinę.
Niestety tego typu rzeczy kojarzyły mi się tylko z jednym typem ludzi, którzy niechętnie zostawiali takich jak ja przy życiu – łowcy.
Od razu odwróciłam wzrok od chłopaka i ruszyłam przed siebie. Nagle usłyszałam dźwięk, jakby ktoś uderzał w blachę, a w kolejnej chwili, jak samochód się zatrzymał. Podniosłam wzrok, a przy tym miałam nieco szerzej uchylone powieki.
Co jeżeli...
Przyśpieszyłam kroku, aby jak najszybciej dostać się do swojego domu, jednak zostałam zatrzymana przez kierowcę pojazdu.
— Niebezpiecznie jest chodzić samemu po lesie. A już tym bardziej, kiedy w okolicy widziano dzikie zwierzę. Może panienkę gdzieś podwieźć? — zapytał miło mężczyzna za kierownicą, na którego spojrzałam zaskoczona i mrugnęłam kilkukrotnie.
Czyżby jacyś ludzie posiadali jeszcze kręgosłup moralny i są w stanie pomóc drugiej osobie? To ci nowość...
— Nie trzeba. Za mały odcinek drogi będę u siebie — odpowiedziałam, starając się, aby nie zachwiał mi się głos.
— Nawet na tak małym odcinku może się coś stać. A zwłaszcza, że to w tej okolicy dostaliśmy informację odnośnie dzikiej zwierzyny, która wybija jelenie — zauważył, a ja się nerwowo uśmiechnęłam, uświadamiając sobie, o kim on mówi.
Uora... – pomyślałam, przełykając ślinę.
— Tutaj nie mam za dużo miejsca, dlatego niech panienka się pakuje na pakę. — Poklepał drzwi auta.
Nie mając wyboru podeszłam do małej stopki, jednak nim się na nią wspięłam, dłoń mi podał chłopak, który wcześniej mi się przyglądał. Przyjęłam pomoc i weszłam na pick-upa. Nieco gwałtowniej ruszył, przez co byłam zmuszona się złapać jednego z chłopaków, jednak szybko go puściłam zakłopotana.
— W taką pogodę, jeszcze po takim terenie nie da się spokojnie ruszyć, bo samochód się zakopię, więc proszę się nie martwić czymś takim — odezwał się nagle ten, który mi pomógł, na co kiwnęłam głową zaskoczona. — Mieszkamy niedaleko stąd, ale chyba nigdy cię nie widziałem...
— Jakoś nie lubię towarzystwa innych. Wolę być sama z kotem. — Wzruszyłam niepewnie ramieniem, bo wciąż nie byłam pewna tego, co zamierzają zrobić z taką ilością broni.
— Raczej każdy, kto ucieka na takie odludzie nie lubi towarzystwa innych ludzi. Drugim powodem mogłaby być chęć ukrycia się przed całym światem...
Przełknęłam ślinę, czując, jak po kręgosłupie zaczyna mi płynąć zimny pot.
— Cóż, nie wnikam. — Wzruszył ramionami. — Tak w ogóle, jestem Matthew. — Podał mi rękę, którą chwyciłam.
Była ciepła.
— Minerva... — odpowiedziałam nieco zachwianym głosem.
— A tamten małomówny, to Chris, mój młodszy brat.
— Odwal się. Nienawidzę deszczu. Dlaczego akurat teraz musimy jechać polować na to zwierzę? — zapytał z pretensją, na co Matthew westchnął załamany.
— Ojciec tłumaczył. Musimy znaleźć trop, a nic z tego nie będzie, jak deszcz go zmyje. Przy okazji łatwiej się będzie zbliżyć do tego zwierzęcia, bo mamy naturalne tłumienie dźwięku — wytłumaczył, a ja kątem oka spostrzegłam swoją chatkę.
— Tutaj — zaczęłam, a jeden z braci od razu uderzył kilkukrotnie w dach pojazdu.
Zatrzymał się. Matthew zeskoczył z przyczepki, a przy tym podał mi rękę, abym zeszła. Zamrugałam kilkukrotnie, po czym chwyciłam jego dłoń, aby zeskoczyć. Pomógł mi, łapiąc mnie przy tym w talii, czym mnie nieco zaskoczył, jednak ostatecznie mu pozwoliłam. Wskoczył z powrotem na pojazd, a ja podeszłam do kierowcy.
— Dziękuję za podwózkę — podziękowałam z lekkim uśmiechem.
— Nie ma za co dziękować. Przynajmniej mam pewność, że panience się nic nie stanie.
— Mieszkam tu już od jakiegoś czasu...
Jakieś sto jeden lat...
— Ale nigdy nie widziałam...
— Zajmujemy się tymi lasami od pokoleń — przerwał mi. — Jesteśmy leśniczymi, robimy wycinkę, jeśli jest to potrzebne i zajmujemy się zwierzyną, kiedy coś się dzieje. Mogłaś nas wcześniej nie zauważyć, bo nasz dom również znajduje się głęboko w lesie...
Kiwnęłam głową.
Przynajmniej nie są łowcami istot nadnaturalnych...
— Jeszcze raz dziękuję.
Lekko skinęłam głową, po czym ruszyłam w kierunku chatki. Po drodze wyjęłam z torebki klucze. Gdy tylko znalazłam się na zadaszonym ganku, zdjęłam kaptur i otworzyłam drzwi wejściowe. Jeszcze nim weszłam, odwróciłam się do samochodu, który odjechał w momencie, gdy tylko uchyliłam powłokę. Widziałam, jak starszy z braci odwrócił się w moim kierunku na jeszcze jedną chwilę. Uśmiechnął się do mnie, na co mu odpowiedziałam mu tym samym, po czym zniknęłam w domu.
— Uora! Nadstawiaj się! Czas się zamienić w pudla za te twoje zabawy ze zwierzętami z lasu! — krzyknęłam na cały domek, a przez to niemal natychmiast usłyszałam, jak coś spadło na ziemię.
— Musisz się tak drzeć? Wybiłaś mnie z mojego pięknego snu, w którym zajadałam się surową rybką — warknęła na mnie, kiedy z powrotem wskoczyła na oparcie kanapy, z którego spadła.
— Za jakie grzechy to akurat na ciebie padło, aby być moim chowańcem? — Założyłam ręce na biodrach.
— Mnie nie pytaj! Gdybym miała w tym jakieś zdanie, na pewno nie wybrałabym takiej zrzędy na swoją panią. Nie jestem masochistką...
Poczułam, jak jedna z moich brwi zaczynała nieco drgać, co znaczyło, że powoli traciłam cierpliwość i się irytowałam. Złapałam się za głowę, by w po chwili nią pokręcić.
— Co znowu zrobiłam? — zapytała, po czym ziewnęła.
— Ja wiem, że ty lubisz robić sobie czasami wycieczki po lesie. Mogłabyś się nie bawić innymi zwierzętami, jakby to były zabawki? Leśniczych nam ściągasz na głowę, a ja nie zamierzam bawić się w nekromancję, aby ożywiać zarżnięte przez ciebie jelenie — zaczęłam narzekać, a w czasie tego się przebierałam i chodziłam po całej chacie. — Słuchasz mnie w ogóle? — spytałam, kiedy spuściła nogi po oparciu kanapy.
— Żebym ja jeszcze wiedziała, o czym ty u licha mówisz. Po pierwsze, wolę się bawić z pumami. Jelenie są za słabe, a po drugie, słyszę, jak serce ci wali. Wątpię, że to kwestia łażenia po lesie w czasie deszczu. Do tego, to ty jesteś przyzwyczajona od najmłodszych lat.
Zauważyłam, jak jej malutki pyszczek się bardziej wykrzywił. Przesunęłam językiem po zębach i odwróciłam wzrok, by następnie podejść do malutkiej kuchni. Wlałam wodę do czajnika, jednak nie chcąc zbyt długo czekać, podgrzałam płyn za pomocą magii. Zrobiłam sobie herbaty, do której dorzuciłam plaster cytryny i kilka przypraw, z którymi mi najbardziej smakowała. Z gorącym kubkiem podeszłam do kanapy, jednak nie usiadłam na niej, a na podłodze. Przede mną znajdował się stolik w całości zawalony moimi kilku wiecznymi notatkami o magii, a jeszcze dalej kominek.
Pstryknęłam palcami, aby zapłonął w nim ogień. Czułam, jak moje oczy od razu zaczęły się mienić od mojej mocy. Poprawiłam się, a tym samym usiadłam, zakładając przy tym nogi. Opuściłam wzrok i ujrzałam tym samym swoje odbicie w gorącym napoju, dzięki czemu widziałam swoje błyszczące się na nieco jaskrawy odcień zieleni tęczówki.
Od ładnych kilkuset lat wyglądałam w ten sam sposób. Na karku miałam ponad pięćset – dokładniej pięćset dwadzieścia dwa. Nie mogłam się zestarzeć. Jedyne co się u mnie zmieniało, to styl ubioru i długość włosów.
— A propos włosów, powinnaś sobie je skrócić, bo za trochę będziesz na nich siadać — zauważyła, schodząc na poduszkę.
— Morda w kubeł, pchlarzu. — Zabrałam spod niej miękki materiał, a w kolejnej chwili napiłam się swojej herbaty.
— Nie mam pcheł! Zafundowałaś mi ostatnio na nie kąpiel! Nienawidzę cię za to! To była moja bariera ochronna! — zaczęła narzekać, jednak już jej nie słuchałam.
Odłożyłam naczynie na blacie, by następnie złapać za pierwszy stos kartek. Zaczęłam go przeglądać, szukając ponownie jakichś informacji odnośnie mojego braku umiejętności starzenia się, jednak bardziej ciekawiła mnie kwestia, o czym mówiła Uora. Jeżeli to nie była ona, to w takim razie kto, a może jednak „co"? Może to jedna z pum, o których mówiła? A jeśli to jakieś magiczne...
Nie, jestem jedyną istotą magiczną, która żyje na tym świecie. A przynajmniej tak mi się wydaję, bo żadnej innej nie spotkałam w swoim długim istnieniu. Jedynie wilkołaki i wampiry...
Odetchnęłam cicho, kręcąc lekko głową. Powinnam się skupić na szukaniu czegokolwiek. Sama tworzyłam zaklęcie, którym unicestwiłam Marie, więc może uda mi się znaleźć jakiś haczyk w jego opisie. Rozpisywałam go bardzo dokładnie. Coś tu na pewno się znajdowało, ale przez te wszystkie lata chyba to przegapiałam.
Po jakimś czasie opadłam głową na stoliczek. Byłam zmęczona. Z samego rana do miejsca pracy, powrót do domu i przeszukiwanie notatek. Tak każdego, jednego dnia. Ta monotonia stawała się już przytłaczająca.
— Idź pobiegaj...
— Wypchaj się kocimiętką...
— Mam na nią uczulenie...
— To zachłyśnij się rybą...
Westchnęła załamana, by zeskoczyć z kanapy i wskoczyć na stolik, na którym następnie usiadła. Podniosłam na nią wzrok.
— Niby rozumiem cię jak nikt inny, ale tego kompletnie nie potrafię. Po co ty w sumie szukasz tego sposobu, by zdjąć to zaklęcie? — zapytała.
— Jak się żyje tak długo jak ja, to to się staje męczące. — Wyprostowałam się i oparłam o kanapę. — To już nawet nie jest życie, a tułaczka. Nie mam nikogo. Przeżyłam wszystkich, na których mi zależało. Nie umiem już czerpać szczęścia z życia, dlatego wolę to sobie ukrócić...
— Znajdź może sobie kogoś? — zaproponowała, przechylając swoją główkę.
— Po co? I tak przeżyję tę osobą. Dla niej minie kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Dla mnie to będzie mrugnięcie okiem. Ja nie mam możliwości, aby być szczęśliwa z drugą osobą, Uora. — Pokręciłam głową i złapałam za kubek, z którego dopiłam resztkę zimnej już herbaty.
Podniosłam się, by w kolejnej chwili podejść do zlewu.
— Przez jakiś czas może byś nie cierpiała przez samotność...
Zatrzymałam się nagle, kiedy to akurat chciałam odkręcić wodę.
— A po śmierci tej osoby cierpieć podwójnie?
Przestała mówić. Umyłam kubek, a w tym samym momencie doszło mnie uderzenie pioruna. Spojrzałam przez okno, jednak już po chwili podeszłam do drzwi. Chciałam je zamknąć, jednak w tym samym momencie usłyszałam walenie w nie. Zerknęłam na Uorę, która przyglądała się „zapłakanej" szybie. Przełknęłam ślinę, po czym złapałam za zamek i klamkę.
Gdy uchyliłam powłokę, za nimi pokazała mi się jakaś kobieta, której włosy ociekały wodą. Miała ranę na ramieniu, nodze, cała była poharatana, jakby przed czymś uciekała przez las.
— Pomóż... proszę...
Po swoich słowach upadła na podłogę nieprzytomna. Kucnęłam przy niej, aby sprawdzić jej wciąż występujący puls. Wyjrzałam na zewnątrz, jednakże kompletnie nic nie dostrzegałam, pomimo mojego doskonałego wzroku. Wciągnęłam ją do środka, by w kolejnej sekundzie zamknąć drzwi na wszystkie trzy zamki.
W ciągu kilku sekund się nad nią pochyliłam. Żyła. Wciąż oddychała, a puls miała wyczuwalny. Odwróciłam ją, odsunęłam włosy z jej twarzy, dzięki czemu dostrzegłam kilka małych ran znajdujących się na policzkach kobiety. Krew wydawała się specyficzna. Starłam nieco z jej skóry i dokładnie przyjrzałam. Miałam wrażenie, że już takową widziałam, aż w pewnym momencie sobie coś uświadomiłam.
— Ona jest taka sama jak ja...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro