9.
Niedziela, 15 kwietnia 2012r.
Z samego rana pojechaliśmy do szpitala. Byłam już przygotowana na to co zobaczę, więc miałam nadzieję, że nie stanie się to co wczoraj...
Znowu idziemy w to samo miejsce i znowu trochę się boję, ale jestem w stanie nad tym zapanować.
Z sali, gdzie leży mama wychodzi jakiś lekarz. Tata idzie go o coś zapytać. Nie słyszę o co pyta... Ale słyszę odpowiedź lekarza.
- Nie jest dobrze...
Prubuję o tym nie myśleć.
Wchodzę z tatą do sali... Mama leży tak jak wczoraj... Podchodzę do niej i całuję ją w policzek. Nie reaguje... Tata też podchodzi do niej... Ma łzy w oczach... Bardzo mi go żal...
Po 15 minutach wychodzimy... Znowu chce mi się płakać. Chciałabym położyć się do swojego łóżka, nakryć głowę poduszką i płakać. Płacz przynosi mi ulgę.
Jesteśmy już w domu... Siedzę na parapecie i płaczę. Cały czas mam w głowie słowa lekarza: "Nie jest dobrze...".
Siedzę i patrzę w okno. Widzę dom sąsiadów. Mały, ale przytulny. Jest piękna pogoda, więc po podwórku biegają dzieci. Myślę, że chciałabym mieszkać w tym domu. Chciałabym być szczęśliwa! Mieć kochających rodziców, rodzeństwo... Dużo znajomych i przyjaciół. Chciałabym codziennie się uśmiechać. Chciałabym mieć to czego nie mam, a zawsze o tym marzyłam.
Jestem już zmęczona... Jest południe, a ja chcę już spać. Chcę zasnąć i przespać całe życie.
Słońce razi mnie w oczy. Siadam plecami do niego. Już nie płaczę. Patrzę w jedno miejsce. Na obraz przedstawiający mnie i tatę uśmiechniętych i szczęśliwych. Na zdjęciu nie ma mamy... Nigdy nas nie kochała...
Do pokoju wchodzi Jenifer.
- Zrobiłam obiad, zupę fasolową. Chciałabyś zjeść? - pyta.
- Nie... Nie mam ochoty... - odpowiadam. Naprawdę nie chce mi się jeść... Pomijając już to, że nie lubię zupy fasolowej.
- OK. Znowu płakałaś?
- Tak... Ja nie mam już siły... - żalę się. W głębi serca mam nadzieję, że znowu mnie przytuli...
I właśnie to robi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro