6.
Siedzę na parapecie i płaczę. Na tym parapecie zawsze siedzę gdy jest mi smutno. Jest szeroki i długi, więc spokojnie się mieszczę.
Od płaczu pieką mnie oczy, a światło bijące z okna też nie działa na moją korzyść. Jestem załamana! Wiem, że to jeszcze nie koniec świata, bo mama może z tego wyjść i żyć normalnie, ale ja już taka jestem... Wszystko wyolbżymiam... Mimo wszystko nie mogę przestać płakać...
Słyszę, że drzwi się otwierają. To Jenifer.
- Proszę! - mówi podając mi kubek gorącej czekolady.
- Dziękuję. - odpowiadam cicho.
Biorę łyk czekolady, jest pyszna.
- Nie bądź taka smutna kochanie!
- Ale jak mogę nie być smutna, kiedy moja mama umiera??! Wiem, że ona mnie nie kocha, ale ja kocham ją bardzo! Zawsze byłam jej posłuszna i chciałam żeby choć trochę mnie pokochała, ale nie zrobiła tego... - mówię i znowu lecą mi łzy.
- Bardzo mi przykro, że musiałaś to znosić! Ja gdybym miała dziecko kochałabym je nad życie!
Nic nie mówię... Nie mogę wykrztusić ani jednego słowa. Mam wielką gulę w gardle.
- Wiesz, że dobrze znam twojego tatę to cudowny człowiek nie zasłużył na taką żonę! - mówi.
- Czy pani go kocha? - pytam.
- Tak! Od dzieciństwa...
- Chciałabym żeby była pani moją mamą... - nie wiem dlaczego to powiedziałam, ale taką miałam potrzebę. Rozmawiając z nią czułam się lepiej. Jej głos mnie uspokajał.
Z oczu popłynęły jej łzy i przytuliła mnie. Przytuliła tak jak zawsze chciałam żeby zrobiła to mama...
- Jesteś bardzo mądra jak na jedenastolatkę. - mówi odklejając się ode mnie.
- Wszyscy mi to mówią. Życie mnie tego nauczyło... Nie miałam lekko...
- Wiem... Wszystko bym dała żeby to zmienić!
Uśmiechnęłam się do niej.
- Idź spać. Jesteś zmęczona... - poradziła mi.
I tak zrobiłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro