Sen
-Artem, kochanie, nic ci się nie stało? -Powiedziała Marcela.
-Nie, wszystko okej, tylko... czemu tu jestem? -Odparłem bardzo zmieszany.
-Co ty wygadujesz?! Z resztą nie ważne, pokaż mi no głowę. -Powiedziała chwytając mnie za potylicę. -Tak jak myślałam, krew. Poczekaj, skoczę po bandaż. -Pobiegła do łazienki.
Tak szczerze, to nie wiem co się dzieje. Ale jakoś tak mi przyjemnie. Przyjemnie, ale dziwnie.
-Mam! -Krzyczała już z daleka. -Chodź tu i siadaj na kolana.
Jak powiedziała, tak zrobiłem. Opatrzyła mi głowę.
-Gotowe. Cieszę, że nic ci się nie stało, Artek. -Powiedziała przytulając się do mnie.
Artek. Artek. Babcia tak do mnie mówiła. Ciekawe co u niej słuchać.
-Dziękuję ci bardzo. -Odpowiedziałem z uśmiechem.
-Jutro przykręcimy tę lampę. -Powiedziała Marcela.
-Jaką lampę?
-No tą nad tobą głupku. Spadłeś z drabiny, kiedy to robiłeś. Myślisz że czemu obudziłeś się na ziemi?
-Sam nie wiem...
-Możesz złożyć i schować drabinę?
-Jasne.
Nastrój był dość dziwny. Taki jak zawsze. Ale coś tu się nie zgadzało. Schowałem drabinę i narzędzia.
-Która godzina? -Zapytałem.
-Siedemnasta trzydzieści dwa. Nie założyłeś zegarka?
-Faktycznie go mam.
Jedenasta dziesięć. Ale jak to? Co się dzieje?
-Artem, Artem, Artem!
-Cooo?!
-Obudź się!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro