Posiedzenie
Na pierwszy piętrze w bloku obok jest sklep. W końcu nie wypada do kogoś przychodzić z pustymi rękoma. Wchodzę do sklepu. Dział z napojami alkoholowymi będzie odpowiedni. Dwa czteropaki piwa. Dwadzieścia dwa złote i pięćdziesiąt groszy. Opuszczam sklep. Chodząc do bloku Roberta na klatce schodowej spotkałem jego sąsiadkę. Spokojna młoda kobieta przed trzydziestką. Jako tako się znamy, bo to nie pierwszy raz, kiedy ją spotykam.
-Dzień dobry, wie może pani czy Robert jest w domu?
-Dzień dobry, nie widziałam, ani nie słyszałam, żeby wychodził, więc powinien być.
-W takim razie sprawdze, dziękuję bardzo. Do widzenia.
-Do widzenia.
Drugie piętro. Mieszkania na lewo od schodów. Numer dwadzieścia jeden. Dzwonię do drzwi.
-Już idę. -Krzyknął Robert zza ściany.
Drzwi otworzyły się.
-Ooo, Artem! Co tak bez zapowiedzi? Co jak co, ale ciebie się tu teraz nie spodziewałem.
-Siemka, a co, czekasz na kogoś?
-Nie, śmiało możesz wchodzić.
-Dzięki, kupiłem browary.
-Widzę, że robimy sobie męski wieczorek. -Zacierał ręce, z bardzo optymistycznym uśmiechem.
Przekraczam próg. Czarno-białe ściany. Na lewo łazienka, na prawo kuchnia. W mały holu stoi szafa wraz z pralką. Na przeciwko znajduje się pokój dzienny, z którego można przedostać się do sypialni. Skromne mieszkanie, ale przynajmniej własne. Jak zawsze był tutaj niezły syf.
-Wiesz co? Posprzątał byś tu czasem. -Powiedziałem sarkastycznie.
-Wiem wiem, mamo. - odparł.
Weszliśmy do pokoju dziennego i usiedliśmy na sofie. W telewizji leciał akurat program muzyczny. Nie znam piosenki. Coś z gatunku pop. Nie mój gust. Położyłem czteropak na stół i wyciągnąłem z niego dwa piwa.
-Trzymaj. -Podałem jedno Robertowi.
-Dzięki stary. Rzadko się zdarza, żebyś coś kupował na odwiedziny.
-No cóż, wyjątkowo jestem przy kasie w tym miesiącu.
-A ja znowu klepię biedę. Którego dzisiaj?
-Siódmy czerwca.
-A to jakoś jeszcze przeżyje parę dni.
Siedzieliśmy pijąc piwo i rozmawialiśmy przez dobre dwie godziny. Dwudziesta. Nie chcę jeszcze wracać do domu, a Robert za chwilę wychodzi do pracy. Wiem, napiszę do niej.
-Hej, z tej strony ten barman z rana. Napisałaś, że mogę napisać jeśli zechcę. Masz może czas, żeby się gdzieś spotkać? -Takiego sms-a jej wysłałem, o godzinie dwudziestej trzy, opuszczając również w tym czasie mieszkania Roberta.
-Dzięki stary, że mogłem wpaść.
-Ja dziękuję, że wpadłeś. -Puścił mi oczko zamykając drzwi mieszkania.
Przed blokiem nic się nie działo. Pusty przystanek, pusta ulica, puste chodniki. Jakby wszyscy zniknęli. Poszedłem do pobliskiego parku i usiadłem na ławce najbardziej oddalonej od wyjścia. Chyba znów to samo.
-Mogłabyś chociaż dać mi spokój w ciągu dnia.
-Jesteś na mnie zły?
Nie odpowiedziałem.
-Nie to nie, nie musisz mi odpowiadać. -Odpowiedziała obrażonym głosem.
Zapomniałem o czymś wspomnieć. Czasami miewam pewne zaburzenia świadomości oraz czasowe zmiany osobowości. Mam tak od kiedy pamiętam. Czasem po prostu muszę pogadać sam ze sobą. A czasem to robię, a nawet o tym nie wiem. Dziwna sprawa, no ale cóż. Jakoś trzeba żyć. Dziewiętnasta czterdzieści pięć.
-Nie odpisuje ci? Pewnie cię nie lubi.
-Gdyby nie chciała, żebym do niej napisał to raczej nie zostawiła by swojego numeru. Pomyśl logicznie.
-Niby tak.
-Na pewno.
Siedziałem w parku rozmawiając ze sobą do godziny dwudziestej drugiej dwadzieścia cztery.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro