Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Rok 1239 Wyzima


Za panowania miłościwego króla Foltesta, księcia Sodden, zwierzchnika Pontaarii, pana Mahakamu oraz seniora i protektora Brugie, Angrenu, Zarzecza i Ellander, miasto rozkwitło i ożyło. Wyzami tętniła życiem jak nigdy. Na ulicach rozwijał się handel, kupcy przekrzykiwali się zachwalając swój towar. Smród, który nierozerwalnie łączył się z tą ilością ludzi. Lecz tytuł jednego z najbardziej smrodliwego miejsca w Temerii na pewno zdobyłaby Wyzima Klasztorna. Błoto mieszające się z końskimi odchodami, bezdomne psy i żebracy na ulicach. Tanie dziwki i nieludzie, których jednak najwięcej było w slumsach. Do biednej dzielnicy nie zapuszczali się już strażnicy. Było to siedlisko, różnych ciemnych typków. W slumsach znajdowała się także jedna z najpaskudniejszych karczm w okolicy. „Pod Misiem Kudłaczem". Do grona stałych bywalców zaliczało się kilku porządnych szulerów karcianych, paru dealerów fisstechem. Reszta to po prostu zwykłe pijaczyny, narkomani i podróżni, których niepomyślne wiatry zawiały akurat tam. Właściwie można było spodziewać się tam wszystkiego, ale raczej nie dowódcy temerskiego oddziału wywiadowczego Niebieskich Pasów. Roche bez swojego munduru, siedział ukryty w cieniu by nie wzbudzać swoją osobą zainteresowania reszty gości. Był tam w celach służbowych. A mianowicie zadaniem jego i jego podkomędnych na obecną chwilę było znalezienie źródła nielegalnego handlu fisstechem. Handlu na wielką skalę. Vernon Roche był w stu procentach pewien, że tutaj może znaleźć odpowiednie poszlaki, które stanowiło gadanie stałych gości. Wrzaski, fetor potu mieszający się z zapachem przyrządzanego jedzenia i woń trawionego alkoholu nie ułatwiały tej „posiadówki". Skrzywił się okropnie, gdy do jego nozdrzy dotarła ponownie fala fetoru. Roche obiecał sobie, że wyśle tutaj jednego ze swoich ludzi, a sam zajmie się wyższą sferą. Zimne powietrze rozdarło powietrze niczym miecz. Ktoś syknął niczym wąż, ktoś inny zaklął parszywie, jeszcze inny ktoś krzyknął:

- Mutant! Parszywy odmieniec!

- Zamknij gębę.- Uciszył go jego kompan.

Roche zerknął dyskretnie w stronę wejścia. W drzwiach stał osobnik o znajomej sylwetce. Białe włosy opadały na ramiona. Nikły promień wiosennego słońca odbijał się na dwóch przewieszonych przez plecy mieczach. Ludzie mówili, że to zaklęte miecze, jeden srebrny- na potwory, drugi żelazny. Złośliwi powiadali, że ten jest na ludzi.

Żółte oczy o pionowych źrenicach, zwróciły się w jego stronę. Wiedźmin jak gdyby nigdy nic ruszył jego stronę. Jego twarz nie wyrażała nic.

- Kogo my tu mamy?- Zapytał dosiadając się do stolika.

- Geralt z Rivii.- Parsknął Roche.

- Vernon Roche, a gdzie twój turban?

- Szzt... Ciszej. Chcę być tu incognito. A ty? Co ty tu robisz?

- Szczerze? Mam w Wyzimie robotę. Dowiedziałem się tak, że o twoich zajęciach tutaj.

- Od kogo?!- Ryknął Roche. Kilka głów zwróciło się w ich stronę. Geralt posłał im jedynie gniewne spojrzenie w odpowiedzi.

- Od pana Meisa.- Roche miał już coś powiedzieć, ale został uciszony ruchem ręki.

-Spiłem go. Potrzebowałem tej informacji. Mogę ci pomóc Vernon.

- Jeszcze raz powiedz do mnie „Vernon" a ci przywalę.- Warknął Roche.

Wiedźmin w geście zdziwienia uniósł brew.

- Serio?

- Żartuję.- Roche uśmiechnął się, ale po chwili jego twarz wykrzywił brzydki grymas.

- Jak jeszcze raz powiesz do mnie po imieniu to zamorduję.

Geralt uniósł ręce w obronnym geście.

- Jasne rozumiem.- Roche poczuł jak zalewa go fala gorąca.

- Geralt, lepiej porozmawiajmy o tych sprawach gdzie indziej.

- Gdzie?- Wiedźmin popatrzył na niego pytająco.

- Nie wiem. Ty coś wymyśl.

*~*~*~*

- Gdzie idziemy?- Zapytał po raz setny Vernon.

- Do domu mojego klienta. W ramach zapłaty za moją usługę wynajmuje mi pokój.

Wiedźmin spojrzał na jasne niebo.

- Ekhemm... Mnie też będzie mógł użyczyć pokoju?

- Raczej tak. Chcesz być bliżej centrum sprawy?

- Tak chcę.

*~*~*

Roche ciekawie rozejrzał się po wnętrzu pomieszczenia, do którego zaprowadziła ich zgrabna dziewczyna o dźwięcznym imieniu „Natasza". Według Roche'a było to ładne imię, ale dla psa a nie dla kobiety.

- Dużo tu dzikiej sztuki.- Stwierdził.

- A dowiedziałeś się tego...- Zaczął Geralt, lecz przypomniał sobie wtedy chwilę z przed kilku lat. Jedną z takich chwil, które często wspominał.

Kilka lat wcześniej w czasie poszukiwania Ciri, kiedy to wiedźmin wraz ze swoją drużyną zawitał na dworze księżnej Anny Henrietty. Siedział wtedy w komacie myśliwskiej rozmyślając nad dalszą drogą, a parę kroków dalej wampir przyglądał się trofeom.

„Dużo tu dzikiej sztuki." Stwierdził Regis. „A dowiedziałeś się tego od cichej małej suki siedzącej w lesie ze zwierzątkami?" Odburknął wiedźmin. Emiel odpowiedział na tą zaczepkę uśmiechem. Wampir oparł się delikatnie o fotel i zbliżył się do Geralt. Wiedźmin pamiętał falę gorąca, która go wtedy zalała. W takich momętach cieszył się, że w jego przypadku rumienienie się jest nie możliwe. „Wiesz, że lepiej wyglądasz w rozpuszczonych włosach, Regis?" Zapytał by przerwać milczenie. „Naprawdę?'

W tym momęcie jego dyskretną retrospekcję przerwało donośne chrząknięcie.

- Wiedźminie wszystko dobrze?- Roche zamachał mu dłonią przed oczami.

- Eee.. to znaczy, tak dobrze.- Warknął w odpowiedzi.

Wtedy do pokoju wszedł właściciel pięknego domu; Dan Ottis.

*~*~*~*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro