Rozdział 10: Wyzwolenie
A oto obrazek, który zainspirował mnie do stworzenia tej historii. Zwyczajnie przeglądasz sobie internet, oglądasz jakieś obrazki, a tu nagle buch! Znajdujesz coś, co cię urzeka swoją epickością. Jak tylko go zobaczyłam, od razu w mojej głowie narodziła się masa pomysłów na historię, którą mógłby ilustrować. I tak powstał twór, który czytacie. Tak dla ciekawych.
Wally (już przebrany w jeansy i skórzaną kurtkę oraz swoje ukochane, czerwone gogle) i Jade stali na dachu różowego budynku w pobliżu długiego, ciemnego gmachu. Był wieczór. Sąsiedni budynek był otoczony drucianym płotem z kolcami na szczycie.
- Mają dwóch strażników, porządne zabezpieczenia i masę dobrze wyszkolonych żołnierzy - podsumował chłopak obserwując obiekt przez lornetkę. - Wdarcie się do środka niepostrzeżenie będzie na prawdę trudne. Przydałoby się wsparcie.
- Nikt nie zamierza się tam włamywać. Pójdę tam i spróbuję się z nimi dogadać. Jeśli mi się nie uda, odbijemy dziewczynkę siłą, a wtedy wezwę posiłki.
- Nie wiem, czy jest sens w próbach rozmów. Oni porwali ją w biały dzień, na ulicy!
- Łowcy, mimo wszystko, są honorowi. Jeżeli są tam ci rodowici, na stówę się dogadamy - widząc brak przekonania na twarzy rudzielca, położyła mu dłoń na ramieniu i dodała: - Nie martw się. Odbijemy twoją, małą przyjaciółkę.
Posłał jej półuśmiech. Czuł się niezręcznie, współpracując z Cheshire. Kobietą, która nie raz próbowała go zabić i to nie tylko zawodowo.
Tymczasem Jade zeszła na dół po drabinie przeciwpożarowej i skierowała się w kierunku sąsiedniego budynku. Kiedy pokazała policyjną odznakę, strażnicy natychmiast wpuścili ją do środka. Dalej szła długim, ciemnym korytarzem. Mężczyźni, których mijała, patrzyli na nią z wyraźnym zaskoczeniem. W końcu Łowcy nie akceptują kobiet w swoim gronie. Chyba, że ma ona posprzątać, albo coś ugotować. Brunetka natomiast, przeszła obok kuchni obojętnie, pewnym siebie krokiem zmierzała w kierunku dziupli. Każdy, kto ją zatrzymał spotykał się z spojrzeniem tak pełnym wyrzutu, że natychmiast zapominał o swoich pretensjach i spanikowany, uciekał do swoich codziennych zajęć.
Bezceremonialnie wparowała do dziupli, gdzie przywódca tutejszych żołnierzy zajmował się świeżo złapaną elficą i jej ukochanym zwierzątkiem. Wzdrygnęła się z niesmakiem na widok maski z wizerunkiem nieboszczyka. Biedne dziecko było związane i zakneblowane. Dziewczynka miała łzy w oczach, a foka leżała na ziemi z nienaturalnie wygiętą płetwą. W Jade aż się zagotowało ze złości. Wojna wojną, ale nie można znęcać się nad zwierzętami i dziećmi! Są jakieś granice!
- Kto ją tu wpuścił?! - zapytał rozwścieczony mężczyzna. Miał na sobie ciemnoszary kostium z piorunem na piersi. Takim samym jak u Wally'ego, tylko na odwrót.
- Nie dało się jej zatrzymać, panie - odparł jeden z jego sługusów.
- Panie? Więc to ty jesteś tu przywódcą, tak?
- Zgadza się. Jakiś problem?
- Owszem. Zgodnie z umową, gothamska policja nie będzie ingerować w waszą działalność, pod warunkiem, że wy zostawicie Gotham City i jego mieszkańców w spokoju.
- Jeżeli się nie mylę, dziewczynka nie jest mieszkańcem Gotham.
- Ale była pod moją opieką! A to oznacza, że naruszyliście umowę.
- Pani komisarz, proszę się uspokoić. Może zechce pani na spokojnie usiąść i napić się herbaty? Chłopcy, mamy gościa. Bądźcie uprzejmi.
"Chłopcy" uśmiechnęli się drwiąco i wypchnęli przed szereg Terry'ego. Chłopak nie był tym zachwycony. Koledzy ciągle się z niego nabijali (na przykład wysłali go do Celerii i zamknęli przejście) i dawali mu najgorszą robotę. Na przykład teraz, to on musiał ją wyprosić, choć wcale nie miał na to ochoty. Dlaczego mu to robią?
Szesnastolatek uśmiechnął się serdecznie i podchodząc do kobiety, powiedział:
- Proszę za mną.
Jade przypuszczała, że to jakiś podstęp, jednak udała zaufanie i ruszyła za nastolatkiem. Miała oczy i uszy szeroko otwarte. Dała znak Wally'emu, żeby zainterweniował.
Speedster pokręcił głową. Od początku wiedział, że to nic nie da. Złapał leżącą obok torbę z potrzebnym sprzętem i pobiegł w stronę ich siedziby. Bez większych problemów przewibrował przez siatkę i wykorzystując smartfon zablokował kamery i czujniki ruchu. Wprawdzie pozostali jeszcze strażnicy, którzy go zaatakowali jak go tylko zobaczyli, jednak mężczyzna z superszybkością uniknął ich wystrzałów i znokautował, uderzając nimi o mur. Wbiegł do środka, co jakiś czas przyciskając się do ściany, albo chowając się do przypadkowych pomieszczeń.
Kiedy trafił do kuchni i poczuł zapach świeżej potrawki z kurczaka... nie mógł sobie odmówić skosztowania. Po pożarciu kolacji wroga (naturalnie był to strategiczny ruch, mający na celu osłabienie wroga i dobudowaniu swojej siły, na dalszy bieg), ruszył dalej i wbiegł tam, gdzie usłyszał stłumiony krzyk.
Zobaczył poturbowanego Antosia i zapłakaną Jenę. Oboje krwawili. W mężczyznę wstąpiła gwałtowna wściekłość, która go zamurowała. To był jego błąd.
- Czekałem na ciebie - usłyszał zimny głos za plecami. Odwrócił się i zobaczył swojego największego wroga. Przynajmniej w jego wymiarze, choć sądząc po jego nastawieniu, w tym miejscu i czasie, również nie są przyjaciółmi.
- Zoom - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Zsunął gogle z czoła na oczy i zajął pozycję do walki. Jego przeciwnik kiwnął głową zadowolony i ruszył na niego z nadludzką prędkością, pozostawiając za sobą jedynie błękitne błyskawice. Wally odczekał chwilę, a kiedy był o włos zrobił szybki unik i uderzył go w brzuch, później kopnął w szczękę. Zoom nie dawał za wygraną i również zadał mu serię szybkich ciosów w klatkę piersiową. Oboje zaczęli biegać po całej bazie, co jakiś czas się zderzając i okładając pięściami.
Jade za ten czas zdążyła obezwładnić kilku żołnierzy i uwolnić Jenę. Dziewczynka w pierwszym odruchu rzuciła się w stronę Antosia. Dopiero później podziękowała grzecznym dygnięciem. Wzięła biedne zwierzątko na ręce i ufnie poszła za swoim dobroczyńcom. Jej zaskoczenie było nie do opisania, kiedy zorientowała się, że Terry jest po ich stronie.
Brunet siłował się z jednym z jej katów. Zmęczony Terry puścił broń, którą próbował mu wyrwać, przez co przeciwnik stracił uwagę i upadł. Spryciarz wykorzystał sytuację do znokautowania wroga.
Jena postanowiła odwdzięczyć się Łowcom za to okropne powitanie w ludzkim wymiarze. Stanęła i podniosła ręce wypowiadając pod nosem tylko sobie zrozumiałe słowa. Tym sposobem wywołała ogromną burzę w całej bazie Łowców. Nie jednego trafił piorun. Trójka wybiegła na zewnątrz. Jade podniosła krótkofalówkę do ust i zakomunikowała:
- West, mamy ją. Jest cała i zdrowa. No, prawie. Zbieramy się.
Chwilę później przed nimi pojawiła się sterta czerwono-żółtych błyskawic, z której po chwili wyłonił się...
- Wally! - krzyknęła szczęśliwa Jena. Rzuciła się na niego z uśmiechem. - Wiedziałam, że mnie nie zostawisz.
- No pewnie, że nie - odparł i schylił się obejmując dziewczynkę.
- Nie chciałbym przerywać tej uroczej chwili, ale Antoś wymaga opieki medycznej - wtrącił Terry. Wally nie zamierzał ukrywać zaskoczenia:
- Terry? Co ty tu...
- Do lekarza. Albo weterynarza. Teraz! - wydała serię krótkich poleceń Jade. Nie sposób było jej nie posłuchać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro