Rozdział 25. Żałoba.
/Kuba/
Czekałem na wiadomości o stanie Wiktorii, Olgi, moich dziadków i babci Wiki. Chodziłem nerwowo pod salą operacyjną po wiadomości od pielęgniarki, że mój dziadek ma operację. Usiadłem na krześle. Powiadomiłem mamę o tym, że dziadkowie są w szpitalu. Mówili, że jak najszybciej przyjadą. Maryna siedziała przy Wiktorii, a Góra był przy Oldze. Starał się ją uspokoić bo Olga bardzo się bała o Wiktorię i dziecko. W pewnej chwili wyszedł lekarz.
-I co z moim dziadkiem?- Zapytałem się wstając z krzesła. Mina lekarza od razu posmutniała.
-Kuba... Bardzo mi przykro. Twój dziadek zmarł na stole operacyjnym.- Ta wiadomość uderzyła mnie tak mocno, że usiadłem na krześle. Byłem przerażony. Poczułem rękę na ramieniu. Spojrzałem na osobę która położyła rękę na moje ramie. Była to moja mama. Miała łzy w oczach. Przeraziłem się.
-S-Synu... B-Babcia o-ona...- Nie dokończyła bo domyśliłem się tego co chce mi przekazać. Zacząłem płakać. Wstałem i przytuliłem się do matki. Nie miałem zamiaru o tym mówić Wiktorii. Kiedy szedłem do wyjścia szpitala zauważyłem Marynę. Kobieta od razu do mnie podeszła.
-W-Wiadomo co z W-Wiki i maleństwem?- Zapytałem się starając się uspokoić po wieści o śmierci dziadków.
-Na szczęście Wice i dziecku nic nie jest ale muszą zostać na kilka dni w szpitalu.- Powiedziała Maryna.- Słyszałam o tym, że straciłeś dziadków. Przykro mi.- Dodała po chwili Maryna. Pociągnąłem nosem.
-M-Maryna... Nie mów nic Wiktorii. J-Jeszcze się zdenerwuje i nie daj boże p-poroni.- Powiedziałem patrząc na dziewczynę.
-Spokojnie Kuba. Nie mam zamiaru mówić o tym Wice.- Powiedziała kobieta.- Idź lepiej do bazy. Przebierz się i idź do domu odpocząć. To był męczący dzień dla nas wszystkich.- Dodała po krótkiej chwili. W odpowiedzi skinąłem głową. Poszedłem do bazy. Przebrałem się w swoje ubrania. Zauważyłem Wiktora kiedy chowałem do szafki strój roboczy.
-W-Wiktor sprawę mam.- Powiedziałem patrząc na lekarza.
-O co chodzi Kuba?- Zapytał się Wiktor.
-Zastąpisz mnie?- Zapytałem ściskając się w wnętrzu by nie zacząć płakać.
-Ehh... No dobrze Kuba. Idź do domu.- Powiedział Banach. W odpowiedzi skinąłem głową. Po opuszczeniu bazy poszedłem do auta mojej mamy. Wsiadłem do niego. Mama odwiozła mnie do domu. Byłem na maksa zmęczony. Kiedy pojazd zaparkował pod domem pożegnałem się z mamą. Poszedłem do domu. Od razu położyłem się na kanapie. Niemal od razu zasnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro