prolog
Tōru siedział na parapecie i wpatrywał się w gwiazdy na niebie.
Oparł czoło o zimną szybę i westchnął. Przegrana z Karasuno go bolała, i to bardzo, mimo iż minęło parę dni, ale wyjątkowo nie płakał.
Był dziwnie spokojny, jakby w ogóle go to nie obchodziło. Jakby nie obchodziło go, że to Tobio pojedzie na krajowe, a nie on.
Myśl, że siatkówka staje się dla niego obojętna zaczęła go przerażać.
Czujesz się jak bóg?
Ani trochę.
Zielone liście szumiały na wietrze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro