Boga nie ma
Do Ciebie, drogie Dziecko.
Zawsze twierdziłaś, że nie istnieję. Nawet kiedy byłaś mała, pełna dziecięcej naiwności i nadziei, sceptycznie patrzyłaś na dorosłych, którzy opowiadali o mnie. Później zaczęłaś szukać odpowiedzi, ale nigdy jej nie znalazłaś. Byłaś skomplikowana i pełna żalu, zgorzkniała. Mimo tego kochałem Cię tak mocno, jak mogłem. Każdy popełnia błędy, a twoim był jedynie brak wiary. Kiedy dni przychodziły i odchodziły, noce mijały, podczas gdy ty patrzyłaś swoimi ślicznymi, zielonymi oczyma w gwiazdy. Te oczy zawsze jednak były zaszklone od łez. Tak, wylałaś dużo łez, które często mieszały się z kroplami krwi. Nie mogłaś tego widzieć, ale zawsze płakałem razem z Tobą, starając się dodać Ci otuchy. Zawsze patrzyłem, pilnowałem Cię. Dawałem siłę. Niestety zawiodłem, bo nie miałaś jej wystarczająco dużo.
Chyba nie lubiłaś swoich rodziców, choć oni tak kochali Ciebie i twoje rodzeństwo. Nie umieli tego okazać, a Ty nie potrafiłaś tej miłości dostrzec. Za słowami "ucz się" nie widziałaś troski o twoją edukację, tylko rozczarowanie i zawód, że nie byłaś tak dobra jak wszyscy oczekiwali. Twoi rodzice też popełnili błędy. Mam nadzieję, że im wybaczyłaś, tak jak ja wybaczyłem Tobie. Pamiętam, kiedy pewnego dnia usłyszałem Twoje słowa. Modliłaś się, moje dziecko, i to tak żarliwie, jakby od tego zależało Twoje życie. Prosiłaś mnie o wiernego przyjaciela. Niestety, nie mogłem Ci go dać. Nie jestem magiczną wróżką, choć czasem bardzo bym chciał. Kolejny raz, kiedy skierowałaś do mnie swe słowa nastąpił dopiero kilka lat później. Tym razem nie chciałaś już przyjaciela. Prosiłaś o koniec. Nie chciałaś czuć: bólu, wstydu, rozczarowania, złości. Pragnęłaś odejść. Umrzeć. Na to też nie mogłem Ci pozwolić. Jak mógłbym zabić własne dziecko? Widziałem twój ból, lecz on także jest rzeczą ludzką. Nie da się bez niego żyć. Całe życie grałaś, jakby świat to były deski teatru. Udawałaś tą wiecznie uśmiechniętą, zabawną, której nic nie obchodzi. Tą niemiłą, nieprzystępną.
Ja jednak znałem Twój sekret, który schowałaś w swoim sercu tak głęboko, by nikt nigdy nie mógł go ujrzeć. Wiedziałem, że twój uśmiech nie zawsze był prawdziwy, a żarty rzucałaś głównie po to, by nie myśleć o przygnębiających sprawach. Tak naprawdę obchodziło Cię wszystko, nawet drobne przytyki i złośliwości, które potem materializowały się na twoim ciele w postaci blizn. Nigdy nie chciałaś być wredna, ale miałaś świadomość, że mili ludzie zawsze przyciągali do siebie innych. A ty nie lubiłaś innych. Liczyłaś się tylko ty i ci, na którym Tobie zależało. Nie było ich wielu, lecz przy nich pokazywałaś swoją dobrą stronę. Tą miłą, kochającą, troszczącą się o przyjaciół.
A ja patrzyłem z góry i wszystko widziałem.
Burzliwe kłótnie z rodziną, najcięższe chwile, jakie przyszło Ci przeżyć, śmierć bliskich...
Widziałem też jednak te jasne strony: jak zaznawałaś miłości, bawiłaś się z przyjaciółmi, cieszyłaś z najdrobniejszych rzeczy.
Kochałaś, nienawidziłaś, śmiałaś się, płakałaś, marzyłaś i cierpiałaś.
Niezwykła mozaika zwykłych uczuć trwała całe twoje życie. Dlaczego to życie skończyło się tak szybko?
Prawdopodobnie Cię zawiodłem. Nie Ciebie jedną. Wszyscy Cię zawiedli, a może to ty ich? Co skłoniło taką delikatną duszyczkę do stanięcia na krawędzi i oddaniu się w ramiona wiatru? Nigdy nie będę mógł tego wiedzieć. Nikt nie będzie. Wbrew temu, co mogłaś o mnie sądzić, nie patrzyłem na cudze myśli. Może dlatego nie wiedziałem jak Ci pomóc? Bóg powinien być wszechmogący, a ja czuję się tak słabo, kiedy widzę jak giną moje dzieci. Powinienem był Cię uchronić przed złem tego świata, powinienem był uchronić was wszystkich, moje dzieci. Mam tak wiele niewinnych dusz pod swoją opieką, a nad każdą z nich, nad każdym przypadkiem spędzam długie godziny, modląc się za takich jak Ty. Kruchych, delikatnych, jakby mógł was zmieść z powierzchni ziemi najlżejszy podmuch wichury. A jednak, mimo tej delikatności, każde wątłe istnienie trzyma się życia tak długo jak tylko może. Wciąż wierzycie, że coś się zmieni, macie nadzieję. Tylko dlaczego nie wierzycie we mnie? Mógłbym dać takim osobom jak Ty siłę i wiarę, jakiej nie znajdziecie nigdzie indziej, która będzie towarzyszyć Ci przez całe życie, rozbudzać płomień życia każdego dnia. Niestety.
Twój płomień właśnie zgasł.
A ja nie mogę zrobić nic innego, jak tylko przyjąć Cię w swoje progi, z nadzieją, że tu będzie Ci lepiej. Że zaznasz spokoju. Tysiąckroć bardziej wolałbym abyś mogła żyć w takiej harmonii na ziemi, wśród bliskich, ale jest już za późno.
Nie wiem sam, dlaczego to właśnie do Ciebie kieruję moje słowa. Nie jesteś pierwsza, ani jedyna. Po prostu jesteś. Niewinna, smutna, ucieleśniająca wszystkie dusze takie jak Ty. Nigdy sobie nie wybaczę, że ktoś opuścił ziemski padół w taki sposób. To już zawsze będzie ciążyć kamieniem w moim sercu.
Żegnaj, Faith.
Kochający Ojciec
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro