Rozdział 86
Dopięłam ostatni guzik koszuli Narviego, po czym przygładziłam materiał na jego ramionach, chcąc tym samym dodać mu otuchy.
- Uśmiechnij się synku. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim. A potem wrócimy do domu, napijemy się gorącej czekolady i zapomnimy o całej tej sprawie - powiedziałam, uśmiechając się ciepło do chłopca. Ten spojrzał jednak na mnie z wyraźnym strachem w oczach.
- Skąd możesz wiedzieć, że wrócimy do domu?- zapytał.
- Mamy wiedzą takie rzeczy - zapewniłam z uśmiechem, trącając palcem jego nos.
Narvi jednak nie uśmiechnął się ani nie prychnął. Jedynie spuścił załamany wzrok, wlepiając go w podłogę.
Tak naprawdę nie wiedziałam, jak skończy się cała ta historia. Nie miałam pewności, czy Narvi i Hel zostaną uniewinnieni, czy Loki wróci z nami, nie miałam też pojęcia, jak dokładnie potoczą się nasze dalsze losy. Tak naprawdę bałam się bardziej, niż Narvi. Nie mogłam jednak dać tego po sobie poznać.
Musiałam zostać silna i wierzyć, że Thorowi udało się przekonać Radę do jak najłagodniejszego wymiaru kary. Lub, że moja rozmowa z Odynem przyniesie zamierzone efekty.
Zachowując wszelkie niepewności dla siebie, spojrzałam w kierunku Lokiego, który właśnie zaplatał francuza na włosach Hel.
- To jak, gotowi?- zapytałam.
Psotnik spojrzał w moim kierunku, kończąc zawiązywać wstążkę na końcu warkocza.
- Prawie - mruknął.
Również nie miał najlepszego humoru. Nawet nie udawał, że wszystko będzie w porządku, co poniekąd rozumiałam.
Wszystko wskazywało na to, że to nasze ostatnie chwile spędzone w tym gronie. Zanim wszystko wróci do normy, może minąć naprawdę sporo czasu. I Loki był tego świadomy. Dlatego też nie był w stanie więcej udawać.
I dlatego też starałam się, by mimo wszystko, te chwile przebiegły nam w jak najmilszej atmosferze.
- Dziękuję tatku - powiedziała Hel, gdy tylko Psotnik skończył ją czesać.
- Jej, wyglądasz niesamowicie skarbie - dodałam, zdecydowanie za bardzo zachwycając się fryzurą dziewczynki.
- Wiem - zapewniło dziecko z uśmiechem, po czym podbiegło w moim kierunku, by mnie przytulić.
Z uśmiechem wzięłam je na ręce, mocno ściskając i wielokrotnie całując roześmianą córkę.
- Fuj, mamo, przestań - rozkazała, próbując się ode mnie uwolnić.
- Nie - odmówiłam, wzbudzając jeszcze większy śmiech Heli.
W międzyczasie usłyszałam pukanie do drzwi, więc nie przerywając przytulasów, zaprosiłam kogoś do środka.
- Wasze wysokości - słysząc głos Hekate, usadziłam rozbawioną córkę na biodrze i zwróciłam się w jej kierunku.
- Tak?
- Ktoś do was - odpowiedziała tylko z lekkim uśmiechem, po czym przechodząc w głąb pomieszczenia, otworzyła szerzej drzwi.
- Avengers!- zawołała Hel, nim zdążyłam cokolwiek zrobić.
Nie chcąc jednak ograniczać córki, odstawiłam ją na ziemię, dzięki czemu ta mogła podbiec do -kiedyś- moich przyjaciół. Z uśmiechem patrzyłam, jak dziewczynka dosłownie wskakuje na Clinta, który udając, że ugina się pod jej ciężarem, zatoczył się do tyłu.
- Królu - gdy ponownie spojrzałam na Hekate, szybko domyśliłam się, o co chodzi.
Przed drzwiami nadal stali zezłoszczony Steve i naburmuszony Tony, który przez poprzedni rozkaz Lokiego nie mógł wejść do pomieszczenia.
Tym razem jednak Psotnik zlitował się nad brunetem, gestem dłoni zezwalając mu wejść do pokoju.
Zrobił to dopiero po wyraźnym rozkazie Steve'a.
Z rozbawieniem przyglądałam się, jak Tony z dłońmi w kieszeniach, podchodzi w moim kierunku. Czekając, aż ten stanie koło mnie, przybrałam maskę powagi i założyłam ręce na piersi.
- Hej Viv - zaczął.
- Witaj Steve - zamiast do miliardera, odezwałam się do jego towarzysza, ciepło go witając. Następnie spojrzałam na bruneta.- Tony - dodałam chłodno.
Między nami zapanowała cisza, podczas której Iron Man rozglądał się po pomieszczeniu, tylko po to, by tylko przypadkiem na mnie nie spojrzeć. Ja jednak dokładnie się mu przyglądałam, podobnie jak Steve, który w końcu głośno odchrząknął.
- O matko, już, dobra - rzucił geniusz, ze zniecierpliwieniem patrząc na Capa.- Ani trochę mi nie pomagasz, więc idź sobie. No, już, sio - dodał, widząc, że przyjaciel nie reaguje.
W końcu jednak Steve odszedł, rzucając mi ostatnie, przyjazne spojrzenie.
Zostałam sam na sam z Tonym.
No, pomijając całą resztę osób w pomieszczeniu.
- Więc?- zaczęłam, widząc, że brunet się do tego nie kwapi.
- Co?
- Dlaczego tu jesteś?
- Steve uważa..- podjął patrząc w moje oczy, po chwili zamilkł jednak, znów patrząc w ziemię.- Jeny, wiesz, że jestem kiepski w przepraszaniu, jeśli nie mogę zasłonić się jakimś niebotycznie drogim prezentem, nie? Więc możemy uznać, że mamy to już za sobą i zachowywać się jak wcześniej?- jęknął, robiąc przy tym minę, którą kochałam.
Mimo to, utrzymałam maskę.
- Zależy - mruknęłam.
- Od czego? Mogę zrobić wszystko, nawet coś ugotować, choć nie obiecuję, że będzie zjadliwe.
- Ty następnym razem stawiasz wino - odpowiedziałam, po czym uśmiechnęłam się do przyjaciela, dając mu znak, że moje poprzednie zachowanie było jedynie grą.- Och, Tony..- dodałam przytulając się do niego.
Tak mi tego brakowało. Jego głosu, mimiki, zapachu.
- Tak mam na imię - zażartował, oddając uścisk. Zaśmiałam się lekko.
- Tęskniłam.
- No widzisz, to tak, jak ja. Ale gdyby kto pytał, i tak się nie przyznam - odpowiedział, po czym odsunął się na odległość ramion, nadal trzymając moje barki.- Viv, przepraszam. Byłem strasznym dupkiem. Nie, żeby to była jakaś nowość, ale teraz mam na to dobre wytłumaczenie. Psycholodzy nazywają to traumą lub depresją. Zależy od książki.
- Tony..- przerwałam mu, nie mogąc przestać się uśmiechać.- Już dawno ci wybaczyłam.
- Taaak, teraz jeszcze dogadać się z tym jeleniem.
Tym razem nieco mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się, że go tu dziś zobaczę, tym bardziej nie spodziewałam się, że ten będzie chciał pogodzić się z Lokim.
- Wow, zaskakujesz mnie. Dorastasz?- rzuciłam w żartach, podpierając ręce po bokach.
- Mmmm nie, nie wydaje mi się - zaprzeczył z uśmiechem, po czym głęboko westchnął.- Dobra, jedziemy z tym koksem. Loki!- zawołał.
Zwróciłam się w kierunku Psotnika, wyczekując jego reakcji.
Ten jednak, gdy usłyszał wołanie Tonego, zrobił zniesmaczoną minę i odwrócił głowę, patrząc w okno.
- Łajza - mruknął Tony.
- Zaczekaj chwileczkę - rzuciłam rozbawiona tym komentarzem, po czym podeszłam do Lokiego, wciąż siedzącego na łóżku.
- Nie mam zamiaru z nim rozmawiać - nie zdążyłam nic powiedzieć, a mag już wyraził swoją opinię. Którą swoją drogą niezbyt się przejęłam, chwytając go za rękę i ciągnąc w górę.
- No chodź, nie bądź taki - poprosiłam.
Z ociąganiem, lecz w końcu Psotnik stanął przed Tonym. Zmierzył brunetka od stóp do głów, na koniec dumnie unosząc brodę.
Niezły początek pogodzenia się.
- Wiem, ja też nie mam zbytnio ochoty tego robić, ale chyba oboje zachowaliśmy się niezbyt koleżeńsko. Więc jak? Zgoda?- zapytał Tony, wyciągając w kierunku maga rękę.
Loki spojrzał na nią, po czym doczekał chwilę. W końcu jednak, w zupełnym milczeniu i z zimnym wyrazem twarzy, uścisnął dłoń miliardera. Ten, wciąż trzymając rękę Psotnika, rozłożył szeroko drugie ramię.
- No to chodź do tatusia. Śmiało, wiem, że tego chcesz - ciągnął Tony, próbując przytulić Lokiego.
- Chyba śnisz - warknął jedynie czarnowłosy, po czym wyrywając swoją rękę z uścisku Iron Mana, powrócił na swoje dawne miejsce.
Razem z Tonym śledziliśmy ruchy maga, starając się przy tym nie śmiać zbyt głośno.
Moja mała maruda.
- Przejdzie mu - zapewniłam, zwracając się do bruneta.
- Księżniczkowanie? Wątpię.
Tym razem nie wytrzymałam i zaśmiałam się głośniej, niż powinnam. I wzrok Lokiego, który czułam na sobie, ani trochę mi w tym nie przeszkadzał.
Bo właśnie tego potrzebowałam. Wsparcia przyjaciół, którzy teraz, nie pytając o nic, zabawiali moje dzieci, pozwalając i im, i mi, odetchnąć przez moment i zapomnieć o zbliżającym się osądzie.
- Wszystko już wiecie?- zapytałam po chwili.
Tony, słysząc moje słowa, uniósł brew, dopiero po chwili rozumiejąc, o co chodzi.
- Ach, tak. Thor nam wszystko opowiedział.
Nie zdziwiło mnie to. Niedługo przed niezapowiedzianymi odwiedzinami Avengers, blondyn przyszedł do komnaty Lokiego i zapytał nas, czy życzymy sobie ich obecności podczas zamkniętej rozprawy. Doskonale wiedziałam, że Psotnik zgodził się jedynie ze względu na mnie i dzieci. I byłam mu za to ogromnie wdzięczna.
Bliźniaki na pewno też. A Hel już szczególnie, bo nie dała mi się zbyt długo nacieszyć Tonym. Porwała go, zagadując znacznie bardziej, niż ja, a geniusz, uwielbiając dyskutować, do reszty oddał się konwersacji z moją córką.
Dlatego jego miejsce zajęła Natasha, która niedługo potem pojawiła się obok mnie.
- Hej Viv, jak się czujesz? Trzymasz się jakoś?- zapytała spokojnie, jednak jej oczy emanowały dziwną jak na Rosjankę troską.
- Zwariowałaś? Jestem przerażona - odpowiedziałam z pogodnym uśmiechem, jednak mój głos był spięty i nie zamierzałam tego ukrywać.
- Och, Viv - mruknęła Nat, lekko poważniejąc i chcąc mnie przytulić, jednak powstrzymałam ją gestem dłoni.
- Nie przy dzieciach. Nie mogą zobaczyć, że też się boję, bo to będzie koniec - ciągnęłam, uśmiechając się.
- Pieprzysz głupoty - szepnęła ruda i nie zważając na mój protest, przytuliła mnie. Chcąc, nie chcąc, oddałam uścisk.- Będzie dobrze.
- Chuja, a nie dobrze - odparłam po wyswobodzeniu z rąk kobiety.- Albo będzie wojna, albo będę samotną matką. A to nie oznacza dobrze - zakpiłam.
Czarna Wdowa wzruszyła ramionami.
- Ja tam lubię wojny - odparła, wywołując prychnięcie z mojej strony.
- Nat, kocham cię - rzuciłam w tym samym momencie, w którym po pokoju ponownie rozległ się dźwięk pukania.
- Wzywają was - oznajmiła Kat, otwierając drzwi.
Westchnęłam głęboko, łapiąc z Lokim kontakt wzrokowy. I jak mnie chwila spędzona z przyjaciółmi naładowała energią, tak oczy Psotnika wciąż emanowały strachem i rezygnacją. Dlatego też zaczekałam, aż Avengers, Narvi w towarzystwie Steve'a i Hel wraz z Tonym opuszczą pomieszczenie, po czym podeszłam do Lokiego.
- Trzymasz się jakoś?- zapytałam delikatnie.
- Chcę mieć to już za sobą - odparł tylko, po czym wstał, poprawił swój czarny kostium i chwytając mnie za dłoń, ruszył w kierunku wyjścia.
Przy drzwiach jednak zatrzymał się, rozglądając się po swoim pokoju, jakby robił to po raz ostatni. I obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że tak właśnie może być. Psotnik wziął głęboki wdech, po czym uśmiechnął się smutno.
Nagle puścił moją dłoń i podszedł do wciąż otwartych drzwi, dotykając ich wewnętrznej powierzchni. Wypowiedział szybko kilka słów, po których drzwi zaczęły emanować lekką, zielonkawą poświatą, która zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
- Loki?- rzuciłam, stojąc przy framudze.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała tu wejść, po prostu przeciągnij dłonią po drzwiach - oznajmił, stając na przeciwko mnie.
- Wolałabym tu już nie wracać - odparłam z lekkim uśmiechem, wraz z Psotnikiem opuszczając pokój.
- Wiem - zapewnił, zamykając drzwi na klucz, który później po prostu zniknął.- To na wszelki wypadek.
- Rozumiem - mruknęłam i nie ociągając się dłużej, wraz z mężczyzną i Hekate czekającą na nas, zaczęłam iść w kierunku zakrętu, za którym przed chwilą zniknęli Avengers.
Dotarcie przed salę tronową nie zajęło nam dużo czasu. Zgodnie z przewidywaniami, przed komnatą nie było nikogo prócz gwardzistów stale pilnujących wrót oraz czekających na nas bliźniaków.
Uśmiechnęłam się lekko, widząc jak Hel, chcąc pocieszyć brata, przytulała się do niego.
- Viv - Loki zatrzymując się przy ścianie, zwrócił na siebie moją uwagę.- Nieważne, jaki zapadnie wyrok, nie interweniuj. Pamiętasz, co ci mówiłem?
- Tak - zapewniłam, doskonale wiedząc, że miał na myśli naszą rozmowę o wojnie. Nie mówiąc już nic więcej, przytuliłam lekko mężczyznę, po chwili znów patrząc w jego oczy.- Kocham cię.
- A ja ciebie - odpowiedział z tą samą powagą, która towarzyszyła mu cały dzień, po czym pozwolił mi odejść.
Przeszłam więc do bliźniaków i ukucnęłam obok nich, przez co Hel puściła brata i bawiąc się rąbkiem sukienki, patrzyła na mnie ciekawskim wzrokiem.
- Synku, nieważne, co się stanie, pamiętaj, że jestem z ciebie dumna - powiedziałam zwracając się do syna, który wlepił wzrok w podłogę. Ujęłam jego brodę, zmuszając, by znów podniósł wzrok.- No już, rozchmurz się. Jeszcze chwila i będzie po wszystkim - zapewniłam i pogłaskałam go po policzku.- Zaczekamy na ciebie z siostrą za drzwiami - dodałam tylko, po czym wstałam i podałam dłoń Hel.
Z duszą na ramieniu, sercem w gardle i uśmiechem na ustach przekroczyłam próg sali.
Zgodnie z zapewnieniem Thora, rozprawa była zamknięta, więc prócz zaproszonych Avengers, nikogo nie było w środku. Nie mając więc innego wyjścia, ustawiłam się obok przyjaciół, wpatrując się w sześć foteli i tron ustawionych na podwyższeniu w centralnej części pomieszczenia. Domyśliłam się, że zaraz mieli zająć je członkowie Rady Starszych, Thor i sam Wszechojciec.
Z zamyślenia jednak wyrwała mnie Jane, która nagle pojawiła się obok.
- Jezu, Viv - szepnęła, znienacka przytulając mnie. Gdy ponownie spojrzała w moje oczy, zobaczyłam całe współczucie, którym wręcz emanowała jej postać.
- Hej Jane - odpowiedziałam i doskonale wiedząc, że ta zaraz zacznie mnie przepraszać za swoje wcześniejsze zachowanie, wyrażać swoje współczucie względem mojej rodziny i żal względem mnie, pierwsza nachyliłam się w jej kierunku, zniżając głos do szeptu.- Nie tutaj, nie chcę, by Hel widziała, że też się martwię. Porozmawiamy później dobrze?- poprosiłam.
Brunetka rozumiejąc moje powody, przytaknęła, nie komentując mojego zachowania.
Uśmiechnęłam się w podzięce, więc Jane odpowiedziała mi tym samym.
- Mamusiu - usłyszałam głos Hel, więc przykucnęłam, zwracając się w kierunku córki.
- Tak słoneczko?- zapytałam z uśmiechem.
- Bo właśnie mi się przypomniało. Norny kazały ci przekazać, że to ciocia Jane miała umrzeć, a nie twoja przyjaciółka. Ale wtedy, na tej polanie, ciocia po prostu się potknęła i przewróciła, przez co topór przeleciał nad jej głową i trafił w Pep.
Zamurowało mnie.
Chrystusie. Dlaczego Hel o tym mówi, dopiero teraz, w tej sali i... O ja pierdolę.
Gdyby to Jane była ofiarą, gdyby to ona zginęła... Nie chciałam o tym myśleć.
Pomimo zszokowania, udało mi się zapanować nad sobą i ponownie uśmiechnąć się.
Spojrzałam jeszcze tylko na Jane, upewniając się, że ta nic nie słyszała, zajęta rozmową z Bannerem, po czym popatrzyłam z powrotem na Hel.
- Dziękuję, że mi o tym mówisz. Tylko mam do ciebie prośbę.
- Tak?
- Może lepiej nie wspominaj już o tym, dobrze? To będzie nasza tajemnica - poprosiłam łagodnie.
- Dobrze mamo - słysząc potwierdzenie z ust córki, pogłaskałam ją po główce i ponownie wstałam.
Czułam się jak w jakimś śnie. Zła wiadomość za złą wiadomością. I jak na początku miałam chociaż nadzieję, że ten dzień skończy się w jakimkolwiek stopniu dobrze, tak teraz kompletnie się załamałam.
Spojrzałam na Jane. Nagle poczułam dziwny ucisk w żołądku, zdając sobie sprawę, że to jej mogłam już więcej nie zobaczyć i rozumiejąc, jak źle traktowałam ją przez ten czas.
- Jane - nim zdążyłam się pohamować, wypowiedziałam jej imię, zwracając na siebie uwagę kobiety.
- Tak?
- Przepraszam cię za moje zachowanie względem ciebie. Bardzo mi przykro z tego powodu - powiedziałam.
- Nie, to ja powinnam przeprosić ciebie. Byłam niezłą zołzą - odparła szybko kobieta, jednak przerwałam jej dalsze wyjaśnienia, kładąc dłoń na jej ramieniu. Po jej spojrzeniu widziałam, że rozumiała, co mam na myśli.
Uśmiechnęła się więc smutno, lecz ciepło i nie mówiąc nic więcej, wróciła do rozmowy z Bannerem.
A ja wlepiłam spojrzenie w fotele przed sobą, zastanawiając się, jak wszystko potoczyłoby się, gdyby to Jane zginęła? Cóż. Może moja rodzina jednak nie była w takiej złej sytuacji?
- Czy wywróciłaś się?- zapytałam. Naukowiec nie wiedząc, o co mi chodzi, posłała w moim kierunku pytające spojrzenie.- Wtedy, na polanie. Połknęłaś się o coś?
- Żeby to raz? Tyle tam było rozwalonych rzeczy, ciał. Do tego moja niezdarność - podsumowała, wzruszając ramionami.- A co?
- Tak tylko pytam - odparłam, kończąc wypowiedź lekkim uśmiechem, znów skupiając się na fotelach.
Tak tylko pytam. Tak.
Nim się zorientowałam, na salę weszła Rada Starszych odziana w fioletowe togi, takie same, jakie teraz mieli na sobie Thor i Odyn. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, na myśl przynieśli mi sektę czekającą na złożenie ofiary. Przez tę wizję, przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
- Proszę wprowadzić Narviego Lokisona*- rozkazał starzec, który poprzedniej nocy był ze wszystkiego niezadowolony.
Nie mogłam zapanować nad oddechem, który nagle przyspieszył. Czułam nieprzyjemne wiercenie w żołądku, które pogorszyło się, gdy tylko w zasięgu mojego wzroku pojawił się Narvi.
Taki mały, taki bezbronny i niewinny...
Chłopiec zatrzymał się we wskazanej odległości i pokłonił się, tak, jak jeszcze raptem godzinę temu uczył go Loki.
- Mości Lordowie, Wasza Wysokość - przywitał się minimalnie drżącym głosem.
Krzyżując dłonie przed sobą, zaczęłam szarpać paznokciami brzeg rękawa.
Zupełnie nie zwracając na to uwagi, mężczyzna, który poprzedniego wieczora wydawał mi się niezwykle zmęczony, rozwinął przed sobą trzymany pergamin i odchrząknął.
- Zebraliśmy się tu, by zgodnie z asgardzkim prawem, osądzić i ukarać obecnego tu Narviego Lokisona. Został on oskarżony o zorganizowanie ataku na Asgard mającego miejsce podczas zaślubin królewicza. W skutek jego działań śmierć poniosło trzydzieści siedem osób, w tym dwudziestu pięciu naszych rodaków i dwunastu przedstawicieli innych ras, będących gośćmi na przyjęciu. Asgard poniósł również straty materialne oszacowane na łączną kwotę dwustu sześćdziesięciu czterech kwarcytów**. Lokison jest oskarżony również o spowodowanie szkód moralnych Thora Odinsona. Oskarżony ma prawo ubiegać się o zmianę składu Rady Starszyzny i powtórzenie procesu osądu. Z racji nieosiągnięcia przez oskarżonego wieku przewidzianego w asgardzkim prawie, wniosek mogą złożyć jego opiekunowie lub ich przedstawiciele. Oskarżony nie był wcześniej karany. Czy oskarżony przyznaje się do zarzucanych mu czynów?- mężczyzna w końcu uniósł wzrok znad trzymanego pergaminu na mojego syna.
- Tak.
- Czy oskarżony ma coś jeszcze do dodania?
Zacisnęłam dłonie, coraz bardziej nie będąc w stanie znieść napięcia rozsadzającego mnie od środka. Zorganizowanie ataku? Straty moralne? Wszystko to brzmiało zdecydowanie zbyt poważnie jak na czyny, które naprawdę zrobił Narvi. I doskonale wiedziałam, że ten uważał tak samo, bo nie krył już strachu. Był cały blady, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała szybciej, niż powinna, ramiona miał ściągnięte do wewnątrz, a ręce maksymalnie przesunięte do ciała. Mimo to, wciąż nie opuścił wzroku.
- Chciałbym przeprosić Asgard za krzywdy, które wyrządziłem swoim nieprzemyślanym zachowaniem. Jest mi z tego powodu niezmiernie przykro i proszę o przebaczenie - tę kwestię również powtórzył po Lokim. Nie zmieniało to jednak faktu, że jego słowa były szczere.
- Rozumiemy. Proszę wstać. Wszechmocny Odyn, władca Asgardu i najwyższy z sędziów wyda osąd.
Po tych słowach wszyscy członkowie Rady i Thor wstali. Ostatni podniósł się Wszechojciec.
- Narvi Lokisonie. Zarzucane ci czyny są niezwykle poważne i asgardzkie prawo przewiduje za nie bardzo surową karę - zaczął zimnym tonem, jednak po chwili coś, sama nie wiem co, w posturze Odyna uległo zmianie, dzięki czemu zdawał się mieć teraz łagodniejszy wyraz.- Jednakże twoje pochodzenie, wiek i odwaga, jaką wykazałeś się, samemu przyznając się do winy, działają na twoją korzyść. Uważam, że obecna sytuacja stanowi dla ciebie dostateczną nauczką. Ja, Odyn, na mocy danej mi przez ojca, który uzyskał ją od jego ojca, uniewinniam cię.
Biorąc głęboki wdech, przymknęłam oczy.
Tak.
KURWA TAK.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który wstąpił na moje usta. Jeden cel został osiągnięty.
- Żadne konsekwencje nie zostaną również podjęte względem twej siostry, Helgi, ani twej krainy, Helheimu - kontynuował Odyn, wywołując we mnie coraz większe poczucie euforii. By nie zacząć się śmiać ze szczęścia, musiałam przygryźć wargi.- Możesz odejść.
Pomimo werdyktu wydanego przez Odyna, Narvi ani trochę się nie rozluźnił. Wręcz przeciwnie, cały stres, który odczuwał, wydostał się na zewnątrz. Gdy szedł w moją stronę, widziałam, jak drżą mu dłonie, mięśnie napinają się, w oczach zbierają się łzy, a płuca odmawiają posłuszeństwa.
- Hel, gdy Odyn wam pozwoli, wyprowadź brata z sali i nie opuszczaj go na krok - szepnęłam szybko do córki i nie czekając na potwierdzenie, zwróciłam się do jednookiego.
- Wszechojcze, proszę o zezwolenie na opuszczenie sali przez moje dzieci - poprosiłam. Odyn po raz pierwszy dzisiejszego dnia, spojrzał na mnie.
- Zezwalam.
- Ale mamo...
- Bez dyskusji - przerwałam wypowiedź Hel, która już po chwili, z naburmuszoną miną, chwyciła Narviego za rękę i ruszyła w kierunku wyjścia.
Gdy tylko bliźniaki oddaliły się, zdjęłam barierę umysłu i z całej siły starałam się wezwać Lokiego.
- Tak?
- Zaraz dołączą do ciebie dzieci. Koniecznie nałóż na Narviego zaklęcie uspokajające czy coś takiego.
- Jaki jest wyrok?- pomimo utrzymywania jedynie więzi mentalnej, czułam panikę Lokiego.
- Niewinny - odpowiedziałam.
Poczułam, jak ktoś ściska moje ramię.
- Widzisz Viv? Mówiłam, że się uda - wręcz pisnęła uradowana Jane i choć czułam to, co ona, w odpowiedzi jedynie skinęłam głową.
Słysząc szum krwi w uszach, starałam się opanować buzujące wewnątrz mnie emocje. Jedną bitwę wygraliśmy. Teraz jeszcze została wojna.
Przyglądając się, jak jeden z żołnierzy podchodzi do starca prowadzącego rozprawę, by wymienić trzymany przez niego pergamin na kolejny, czekałam, aż do komnaty zostanie wezwany Loki.
W międzyczasie poczułam na sobie wzrok Thora. Gdy przeniosłam na niego spojrzenie, otrzymałam pokrzepiający uśmiech. W podzięce za jego niemałe zasługi, jedyne, co mogłam teraz zrobić, to pochylić przed nim głowę.
- Proszę wprowadzić Lokiego Laufeysona - gdy tylko padły pierwsze słowa, ucichły wszystkie rozmowy, nawet te prowadzone przez członków Rady.
Loki wszedł, jak gdyby nigdy nic. Był uśmiechnięty, wyprostowany, cholernie dumny, cholernie pewny. Jakby wieść o uniewinnieniu Narviego dodała mu skrzydeł.
- Zebraliśmy się tu, by zgodnie z asgardzkim prawem, osądzić i ukarać obecnego tu Lokiego Laufeysona. Został on oskarżony o zaatakowanie władcy Asgardu, kłamstwa i świadome zmylanie organów władczych. W skutek jego działań nasz król został poważnie zraniony, a Asgard osłabiony. Kłamstwa Laufeysona doprowadziły do oskarżenia o zorganizowanie ataku na naszą krainę, przez który śmierć poniosło trzydzieści siedem osób, w tym dwudziestu pięciu naszych rodaków i dwunastu przedstawicieli innych światów, będących gośćmi na zaślubinach naszego królewicza, a sam Asgard poniósł straty materialne i moralne, kogoś innego. Oskarżony ma prawo ubiegać się o zmianę składu Rady Starszyzny i powtórzenie procesu osądu. Oskarżony był wcześniej karany za kłamstwa, zdradę najwyższego sortu, prowadzenie działań przeciwko Asgardowi, zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, wielokrotne ucieczki, praktykowanie zakazanej magii, oszustwa. Czy oskarżony przyznaje się do zarzucanych mu czynów?
Loki wzruszył lekko ramionami.
- Tak - potwierdził, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Zaraz ten uśmiech zniknie z twych ust, Laufeysonie - wtrącił jeden z Lordów. Mój ulubiony maruda i najwidoczniej ojciec dziewczyny, którą przed laty zabił Psotnik.
Ten jednak nic sobie nie zrobił wyraźnej groźby mężczyzny, jedynie głęboko pokłonił się przed nim, jedną rękę trzymając za plecami, a drugą zataczając zamaszyste półkole.
- Czy oskarżony ma coś jeszcze do dodania?- starzec prowadzący rozprawę nie skomentował, ani zachowania Lokiego, ani swojego kolegi.
- Nie, tym razem nie - Psotnik swoją wypowiedź zakończył zniewalającym uśmiechem.
- Rozumiemy. Proszę wstać. Wszechmocny Odyn, władca Asgardu i najwyższy z sędziów wyda osąd.
Ponownie wszyscy obecni na sali tronowej wstali, pozwalając Odynowi ociągać się.
- Loki Laufeysonie - podjął chłodno Wszechojciec.- Twoje zbrodnie przeciwko Asgardowi są niewyobrażalne i w innych okolicznościach już dawno spotkałaby cię za nie śmierć. Jednakże, dzisiejszy osąd dotyczy jedynie naprawdę wąskiej gamy twoich czynów. I tylko za nie zostaniesz dzisiaj ukarany. A te nie przysporzyły Asgardowi zbyt wielu problemów. Dlatego też, zobowiązuję cię do zadośćuczynienia pod postacią przekazania swojego berła na rzecz mej krainy. Nie tyczy się to atrybuty władcy Helheimu. Gdy to uczynisz, będziesz wolny.
Tym razem miałam wrażenie, że szczęka opadła mi do samej podłogi. Niemożliwe było, by Odyn od tak pozwolił i Narviemu i Lokiemu odejść, bez żadnych konsekwencji.
A jednak.
Oszalał.
Loki również nie mógł w to uwierzyć. Przez moment stał z miną wyrażająca niedowierzanie, jednak gdy Odyn zajął swoje miejsce z powrotem, tym samym pokazując, że nie ma nic więcej do dodania, a do Psotnika to dotarło, z trudem powstrzymywał śmiech. Z jego ust wyrwało się tylko ciche prychnięcie. Szybko jednak uspokoił się, ponownie ściągnął wargi i uśmiechnął się.
- Niechaj się tak stanie - odpowiedział i przywołał swoje ukochane berło. Te samo, którym wiele lat wcześniej próbował pokonać Avengers i te samo, które dumnie dzierżył w Helheimie. Bez najmniejszego oporu ułożył broń na wyciągniętych przed siebie otwartych dłoniach, następnie przekazując ją gwardziście, który pojawił się koło Psotnika chwilę później.
Gdy strażnik ponownie stanął pod jedną z kolumn, Wszechojciec zabrał głos.
- Loki Laufeysonie, jesteś wolny. Możesz odejść.
Mag nie czekając, ponownie pokłonił się przed Wielką Radą, po czym puścił oczko w kierunku Pana Marudy, którego twarz teraz pokryła się czerwienią ze zdenerwowania, a pięści zbielały od ich zaciskania. Najwidoczniej nie podobał mu się wyrok.
UPS.
Chciałam jednocześnie płakać, skakać, tańczyć i krzyczeć. Tak pozytywnego zakończenia całej sprawy nie spodziewałam się nawet ja.
Nim Loki ruszył się z miejsca, Odyn, a za nim i członkowie Wielkiej Rady i Thor wstali z miejsc, następnie opuszczając salę.
Gdy tylko boczne drzwi zamknęły się za nimi, nie wytrzymałam i podbiegłam do Lokiego, dosłownie rzucając mu się na szyję. Obydwoje nie kryliśmy swojej radości, śmiejąc się do siebie.
- Kobieto, jak tyś to zrobiła?- zapytał Loki, ponownie mnie przytulając.
- Ale co?
- No to! Jak przekonałaś Odyna, by puścił mnie wolno?- dopytywał z iskrami w oczach.
- Ona ma dar przekonywania - odpowiedział za mnie Tony, który cieszył się razem z nami. Choć Avengers również nie kryli zadowolenia z obrotu spraw.
Gdy tylko Loki wypuścił mnie z objęć, od razu poczułam na sobie ramiona Clinta, który później w geście wiwatu zagwizdał, wsadzając dwa palce do ust.
- Mówię wam, to wiedźma jakaś. Uważajcie na nią - ciągnął Tony, jednak jedyne, co mogłam to zaśmiać się na jego słowa.
- Mówiłem, że wszystko będzie dobrze - dodał Steve, po czym przybił Natashy piątkę.
- Wiem, ale..- nie byłam w stanie skończyć zdania. Ani zabrać myśli. Byłam na to zbyt szczęśliwa.- Obojętne. Po prostu już stąd chodźmy.
Cali w skowronkach zaczęliśmy opuszczać salę, zostawiając wszystkie złe wydarzenia za nami.
Wszystko będzie dobrze. Teraz już na pewno.
__________________
*Lokison - nadal nie znalazłam sprawdzonych źródeł, które jednoznacznie określiłyby, jak poprawnie napisać to nazwisko, więc piszę tak.
**kwarcyt - wymyślona na potrzebę książki waluta obowiązująca w Asgardzie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro