Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 73

Viv

- Wasza wysokość..- Hekate, która właśnie weszła do mojego pokoju, zacięła się w pół zdania, najpewniej dostrzegając, że nie jestem sama. Wszyscy Avengers spojrzeli w jej kierunku, dostatecznie ją pesząc.

- Wejdź proszę - powiedziałam znad planu pałacu. Bogini niepewnie zmierzyła wzrokiem moich przyjaciół, po czym podeszła do nas. Jak do dziewczyn zdążyła się przyzwyczaić, tak męska, znacznie liczniejsza część Avengers wciąż budziła w niej dyskomfort. Mimo to, kobieta ze zbyt widoczną niepewnością stanęła po mojej prawej i pochyliła się w moim kierunku.

- Wszystko w porządku, pani?- zapytała zaskoczona tym zebraniem.

- Tak, nie musisz się martwić - zapewniłam. Mimo to, dostrzegłam niezadowolenie w oczach podwładnej. Najwidoczniej nie rozumiała, dlaczego coś, co wyraźnie dotyczyło mnie, dzieje się bez jej wiedzy. Niestety, nie mogłam jej powiedzieć, że jest jedną z głównych podejrzanych.

- Na pewno?- dopytywała.

- Przyszłaś w jakimś konkretnym celu?- zapytałam ucinając poprzedni temat. Dziewczyna nieznacznie rozejrzała się po reszcie obecnych w pokoju.

- Tak, ale mogłybyśmy porozmawiać na osobności?- odparła ciszej. Przytaknęłam i zwróciłam się do przyjaciół.

- Mogę was na chwilę opuścić?

- Jasne - zapewnił Bruce. Nie czekając, odsunęłam krzesło od stołu, po czym przeszłam wraz z Hekate do pomieszczenia, w którym mogłyśmy mieć odrobinę samotności, a pokój przylegający do sypialni Lokiego nadawał się do tego idealnie.

- O co chodzi?- zapytałam stając przy komodzie. To z niej Loki tak niedawno brał książkę, z której później czerpałam wiedzę na temat asgardzkich tradycji.

- W trakcie naszego treningu poradziłaś mi, bym porozmawiała z Surtem - przypomniała.

- Tak. I czego się dowiedziałaś?- zapytałam pewna, że to ma być tematem naszej rozmowy.

- No właśnie...- westchnęła.- Niczego. On zniknął.

- Co?- mruknęłam zaskoczona.

- Surt zniknął. To znaczy, wczoraj wieczorem mówił, że z rana miał się stawić na zebraniu zbrojeniowym, jednak okazało się, że na nie nie dotarł, przez resztę dnia również nikt go nie widział. Nawet Heimdall nie wie, gdzie ten jest, albo nie chce mi tego powiedzieć - wyjaśniła.- Uznałam, że powinnaś wiedzieć.

- Tak - potwierdziłam od razu, zmartwiona nową informacją.- Tak, dziękuję.

- W dodatku chciałabym jeszcze raz przeprosić za mój błąd w trakcie walki. Nie sądziłam, że mogę tym czynem zniesławić naszą krainę, jak i przyczynić się do śmierci Pep.

- Nic się nie stało - zapewniłam, jednak po minie Kate zrozumiałam, że ta dalej obwiniała siebie za całą tragedię.- Na twoim miejscu zrobiłabym to samo, tym bardziej, że miałaś pod opieką dzieci, moje dzieci. To ja nie powinnam dawać ci ich pod opiekę w trakcie walk. To było nieodpowiedzialne z mojej strony - powiedziałam, choć sama nie do końca w to wierzyłam. Bo im więcej czasu minęło, tym bardziej tęskniłam za Pepper. Jednak nie mogłam być pewna, co zrobiłabym w kryzysowej sytuacji. Mimo to, moje słowa wyraźnie poprawiły samopoczucie bogini.- Mogłabyś mi opowiedzieć, co dokładnie zdarzyło się na polanie?- poprosiłam. Kat westchnęła lekko i oparła się oplecami o ścianę, stając do mnie bokiem.

- Zgodnie z twoim rozkazem, próbowałam wydostać książęta z polany, niestety, jak Narvi jeszcze się mnie słuchał, tak Helga wydawała się być wstrząśnięta tym, co widzi na tyle, że nie docierały do niej żadne polecenia, przez co nie wszystko poszło zgodnie z moim planem - wyjawiła składając ręce na piersi, jednak jej słowa nie pasowały mi do zachowania, jakie widziałam u dzieci po tym ataku. Jednak nie byłam z nimi bezpośrednio po nim. Nie mogłam wiedzieć, jak się zachowywały.- Racja, widziałam Pepper, była bardzo waleczna, jak na Ziemiankę. Jeśli dobrze pamiętam, trzymała za rękę jakąś małą, blondwłosą dziewczynkę. Jednak kiedy jakiś zbir się do nich zbliżał, zaatakował go któryś z Asgardczyków. Nie sądziłam, że przez to Pep będzie w śmiertelnym zagrożeniu - wyjaśniła. Słysząc to, doszłam do wniosku, że śmierć Pepper na pewno nie była winą Kat, a Sif powiedziała to tylko po to, by wyprowadzić mnie z równowagi. Czego powinnam się domyślić.

- Roz...- w moje słowa wcięło się pukanie do drzwi. Obie spojrzałyśmy w ich kierunku.

- Proszę!- krzyknęłam. Po chwili mogłam ujrzeć Clinta.

- Sory, że przerywam, ale to chyba ktoś do ciebie - mówiąc ostatnią kwestię, spojrzał na Hekate. Ściągnęłam zaskoczona brwi i wraz z czarodziejką wróciłam go głównego pokoju.

Jakim wielkim było dla mnie zaskoczeniem, gdy przy drzwiach zobaczyłam Surta.

- Surt? Co tutaj robisz?- zapytała równie zdziwiona Hekate, jednak w jej głosie zabrzmiało zdenerwowanie.

- Nie cieszysz się? Podobno mnie szukałaś - zauważył zdziwiony mężczyzna. Dziewczyna tylko warknęła pod nosem i ruszyła w kierunku partnera, następnie chwytają go za ramię i wyprowadzając z pokoju.

- Powiało grozą - skomentowała Nat.

- Jeszcze się nauczy, że z niektórymi kobietami się nie zadziera - dodał z lekkim rozbawieniem Cap. Uśmiechnęłam się na to stwierdzenie, po czym podeszłam do stołu, by zająć poprzednie miejsce.

- O co pytała?- dodał Bruce.- Mam nadzieje, że nie o cel naszego zebrania - dodał z niezadowoleniem i nie dziwiłam mu się. Każda tajemnica była obciążeniem dla jego psychiki, dodatkowo zajętej panowaniem nad Hulkiem. A gdyby ktoś tę tajemnicę chciałby poznać, mógłby dosłownie obudzić besię. Niestety, każda ingerencja Hulka wiązała się z dużymi stratami, a Bruce wyjątkowo nie chciał popadać w niełaskę Odyna.

- Nie, zakomunikowała jedynie, że Surt na pewien czas zniknął jej z oczu - wyjaśniłam spokojnie, podpierając łokieć o blat stołu.

- Serio przylatuje do ciebie z takimi sprawami?- mruknęła Wdowa, a jej głos pobrzmiewał zażenowaniem.

- Dałam jej za zadanie wyciągnięcie z Surta powodu jego dziwnego zachowania, to dlatego.

- Wiesz, że to może być kluczowe w tej sprawie?- zauważył Steve, przykładając przy tym dłoń do twarzy i byłam pewna, że gdyby mógł, zakryłby usta, a przynajmniej ich część. To oznaczało, że nie chciał czegoś powiedzieć, a raczej nie skończył poprzedniego monologu, jednak jego resztę wolał zostawić dla siebie. Mimo to, doskonale wiedziałam, o co chodziło.

- Wiem, że to ryzykowne posunięcie, tym bardziej, że przedstawiłam Hekate jako jedną z głównych podejrzanych. Jednak Kat nie wie, że jest w tym kręgu, a na pewno, że na tak wysokiej pozycji. A jeśli Surt ma coś komukolwiek powiedzieć, to właśnie jej. W końcu ją kocha - wyjaśniłam.

- A przynajmniej tak twierdzi - skomentował blondyn, jednak jego ręka powoli wróciła na poprzednie miejsce znajdując się na podłokietniku.

- Ale skoro nawet Kat zauważyła zmianę w jego zachowaniu, może coś rzeczywiście leżeć na rzeczy - stwierdził Clint.

- Tym bardziej, że na dodatek jeszczs zniknął na cały dzień. Kto wie, co w tym czasie robił?- poparła Wdowa, jednak nikt z nas nie zdążył odpowiedzieć na jej obawy, bo przestrzeń w pokoju znów wypełnił odgłos pukania do drzwi. Wszyscy zwróciliśmy się w ich kierunku, po chwili dostrzegając nikogo innego, jak Tonego wchodzącego do pomieszczenia nie przejmując się brakiem zezwolenia.

Mimowolnie uśmiechnęłam się, bo nie sądziłam, że przyjdzie. Mile mnie tym zaskoczył.

- Jak zwykle spóźniony - zauważyłam spoglądając w jego kierunku.

- Co cie do nas sprowadza, wędrowcze?- dodał Clint żartobliwym tonem.

- Chyba nie sądziliście, że będziecie planować zemstę bede mnie? Od razu rezerwuje sobie prawo do zajebania chuja, kimkolwiek on będzie, jako pierwszy - odpowiedział brunet dosiadając się do nas. Po jego wypowiedzi nastała chwila ciszy, a my obejrzeliśmy się po sobie. Jak się okazało, wszystkim czegoś teraz brakowało.

- Steve, zapomniałeś kwestii - szepnęła teatralnie Nat. Cap natomiast posłał jej znaczące spojrzenie próbując przekazać, że tym razem przeklinanie Tonego jest usprawiedliwione.

- Udam, że tego nie słyszałem.

- Och, Steve...- westchnęłam rozbawiona.

- Przecież już to omawialiśmy - dodał Bruce. I miał rację. Uzgodniliśmy, że najlepiej będzie, gdy wszyscy będziemy zachowywać się tak, jak zawsze. A brak komentarza Steve'a co do przeklinania w jego obecności z pewnością nie było takim zachowaniem.

- Ale co?- zapytał Steve, jakby o niczym nie wiedział. Usłyszałam po lewej rozbawione prychnięcie i nie dziwiłam się mu.

- I tyle było z naszego normalnego zachowania - stwierdziła Nat z uśmiechem patrząc pod nogi.

I cały misterny plan się rozsypał.

- Jesteście nienormalni - dodał Tony, jednak wydawał się zadowolony z naszych starań.

- Ale zajebiści i za to nas kochasz.

- Clint - mruknęłam.

- No co? Póki można, trzeba korzystać - usprawiedliwił się, unosząc przy tym ręce w obronnym geście.

- Okey, może wróćmy do tematu - zaproponował Bruce spoglądając po grupie.

- Ale w sumie już wszystko mamy obgadane.

- Prócz tego, kto otworzy drzwi prowadzące do lochów - zauważyłam.

- Może poprośmy Thora o klucz? Na pewno go ma - zaproponował Steve.

- Nie chcę go prosić jeszcze o to. Dał nam plany pałacu, podał nam rozkład wart żołnierzy, choć nie powinien. Nie chcę, by miał kłopoty - odparłam.

- A jakie on może mieć kłopoty?- zapytał Tony.

- Wedle asgardzkiego prawa więzień przed skazaniem, lub uniewinnieniem, może porozmawiać z jedną osobą z zewnątrz. Moje pozostałe spotkania z nim są nielegalne, a Thor, choć jest księciem Asgardu, musi przestrzegać tego prawa. Jeśli ktoś z Wielkiej Rady dowie się o jego poczynaniach, mogą wystąpić o odsunięcie go od obowiązków pod pretekstem zdrady...

- Zdrady? Kogo on zdradza?- wtrącił Clint.

- Loki jest oskarżony o atak, nie tylko na krainę, ale i na króla. Pomoc mu jest oznaką zdrady - wyjaśniła Jane.- A Wielka Rada jest naprawdę zawzięta na punkcie Lokiego. Podobno przez jego czyny zginęła córką jednego z głównych lordów. Od tamtej pory próbuje się zemścić, więc gdyby dowiedział się, że Thor pomaga mu oczyścić się z zarzutów, bo bądź co bądź o to nam chodzi, zrobi wszystko, by go zdegradować - ciągnęła z grobową powagą.

- Ale do kogo niby mieliby się odwołać? Odyn chyba nie...

- To nie Odyn o tym decyduje - przerwałam patrząc w ciemne oczy Steve'a.- Dziewięć światów jest połączonych ze sobą porozumieniem. Jego przestrzegania pilnuje specjalnie wykwalifikowana komisja stworzona z reprezentantów każdej z krain. To oni o tym decydują.

- Coś jak nasze ONZ?- upewnił się Steve.

-Dokładnie.

- Czyli co robimy?- zapytała Nat.- Bo wiecie, kiedy będę zajmowała się gwardzistami, mogę zabrać im klucz - zaproponowała.

- To będzie zbyt ryzykowne. Jeśli zauważą, że coś kombinujesz, cały nasz plan spali na panewce - stwierdził Steve.

- Ale coś trzeba zrobić - dodał Clint.

- Może weźmy klucz zapasowy?- powiedział Bruce skupiając na sobie naszą uwagę.- W końcu każde drzwi mają zapasowe klucze.

- Tylko skąd je wziąć?- zapytała retorycznie Jane.

- Chyba mam pewien pomysł - stwierdziłam uśmiechając się do siebie. Grupa spojrzała na mnie oczekując dalszych informacji, które jednak zachowałam dla siebie.

Czas użyć asa z rękawa.

***

- Och, witaj Viv. Może wejdziesz?- zaproponował Balder przepuszczają mnie w drzwiach.

Dom mężczyzny był imponujący. Duży, bogaty, na działce tuż przy pałacu, jednak biło z niego ciepło, jakby każdy odwiedzający był w nim mile widziany.

Weszłam do środka, ukradkiem rozglądając się po pomieszczeniu. Hol, w którym stałam, był prosty, po boku stała mała, drewniana ławeczka pomalowana na biało, z małymi, równie jasnymi poduszkami na wierzchu. Brak czegokolwiek, co mogłoby być bronią. Dalej był przestronny salon z obniżaną podłogą. Na przeciwko mnie było wyjście na podwórze, obok którego leżały jakieś kapcie. W całym domu pachniało świeżo pieczonymi jabłkami z cynamonem, a w tle słychać było delikatne dźwięki harfy. Zaskoczył mnie tym. Nigdy nie byłam w podobnym domu, a tym bardziej w życiu nie powiedziałabym, że w takim miejscu będzie mieszkał właśnie Balder. Chociaż jak można wyobrazić sobie mieszkanie takiego mężczyzny jak on?

- Może się czegoś napijesz? Kawy? Herbaty? Może zechcesz spróbować mego ciasta? Sam piekłem - proponował z przyjacielskim uśmiechem, przy tym układając dłoń na moich plecach, a drugą wskazując salon.

- Może innym razem. Przyszłam do ciebie w innej sprawie - wyjaśniłam. Uśmiech mężczyzny nieco zmalał, jakby wyczuł, że temat naszej rozmowy nie był zbyt miły. I miał rację.

***

- Wiesz, że to, co teraz robimy, jest wbrew prawu? I jak ciebie nie spotkają za to żadne konsekwencje, tak mnie czeka banicja?- pytał poddenerwowany blondyn.

- Wiem i jestem ci niezwykle wdzięczna za to, że tak się dla mnie poświęcasz - przyznałam rozglądając się po korytarzu. Nie spotkaliśmy po drodze żadnych żołnierzy, i choć wiedziałam, że nie spotkamy ich aż do końca, w końcu Avengers się tym zajęli, wciąż bacznie obserwowałam otoczenie.- Ale teraz przynajmniej jesteśmy kwita.

- Ocalenie życia jest warte znacznie więcej, niż pomoc w dostaniu się do lochów - stwierdził, nerwowo patrząc za siebie.

- Nie sądziłam, że bogowie tak cenią życie.

- Nie jestem taki, jak inni - stwierdził, jednak tym razem w jego głosie zapanował spokój, jakby wypowiedzenie tych słów o czymś mu przypomniało.

- Wybacz, nie chciałam cię urazić.

- I nie uraziłaś - zapewnił z olśniewającym uśmiechem, który odwzajemniam.- A jak poradzimy sobie z gwardzistami pilnującymi wejścia?- ciągnął poważniejąc.

-Nie poradzimy - wzruszyłam ramionami. Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony, jednak nie zadawał więcej pytań. Powstrzymał się od nich również kiedy podeszliśmy do wejścia i nie zastaliśmy w jego obrębie ani jednego wartownika. Blondyn wyciągnął z kieszeni gruby klucz, ale to było za mało. Musiał wpisać kod dostępu, który wcale nie był złożony z cyfr, a run zakreślanych w odpowiedniej kolejności. W końcu, po wykonaniu wszystkich czynności, drzwi rozsunęły się.

- Jesteś pewna, że mam cię tu zostawić?- zapytał ze szczerą troską, która wywołała uśmiech na moich ustach. To miłe z jego strony.

- Tak, nie chcę sprawiać ci większych kłopotów.

- Mi nic nie będzie, bardziej martwię się o ciebie.

- Balderze, nic mi nie będzie - powtórzyłam z uśmiechem i podeszłam do blondyna, następnie nachylając się i całując go w policzek.- Dziękuję.

Zaskoczony mężczyzna nie odpowiedział, jednak po chwili uśmiechnął się, nieco nieśmiało, nieco z zawstydzeniem.

- Przyjemność po mojej stronie - stwierdził na koniec wzdychając.

Nie odpowiedziałam, jedynie zeszłam schodami na sam dół. Z wyćwiczonym opanowaniem rozejrzałam się dookoła. Choć wiedziałam, że o tej porze nikogo nie powinno być, musiałam być ostrożna. Bo jak na zewnątrz Avengers mogli odwrócić uwagę wojowników czy zastosować dywersję, tak tutaj byłam zdana jedynie na swoje zmysły.

Mimo to, najbardziej bałam się reakcji więźniów, przez których cele musiałam przejść. Nie mogłam zapanować nad ich reakcjami, jak i nie mogłam zrobić nic, by mnie nie zobaczyli. Chociaż w sumie... może będę mogła ich zabić?

Gdy tylko przeszłam pierwszym korytarzem, usłyszałam gwizdy i zaczepki. Skupiłam więc wzrok na pierwszym więźniu, niestety nic to nie dało. Bariery dzielące nas były zbyt silne jak na mnie. Dlatego też musiałam przyjąć inną taktykę.

Uniosłam dumnie brodę i udałam, że jestem tam, gdzie powinnam być. Że wcale nikt nie powinien mnie zobaczyć, że wcale nie powinnam się ukrywać. W ten sposób dałam im niewerbalny znak, że nic wielkiego się nie dzieje. Nie wiedziałam czy podziała, czy któryś z więźniów przypadkiem nie wspomni o mnie przy wartownikach. Mogłam mieć jedynie nadzieję.

Doskonale zapamiętałam trasę, którą miałam iść. Zgodnie z uwagami Thora, przy trzecim zakręcie powinnam schować się za filarem i zaczekać, aż wojownicy mnie miną. Zrobiłam to, zamykając oczy, by wyostrzyć słuch. Po chwili usłyszałam chrzęst zbroi, odgłos kroków, jednak wszystko wskazywało na to, że gwardziści nie rozmawiali, co nieco mnie zdziwiło.

Otworzyłam oczy dopiero, gdy mężczyźni przeszli obok mnie. Ostatni raz spojrzałam w ich stronę, po czym wychyliłam się zza filaru i zerknęłam w kierunku, w którym miałam iść. Stwierdzając, że droga jest wolna, ruszyłam do przodu.

Zatrzymałam się również przed ostatnim fragmentem drogi, tuż przy korytarzu, w którym zaczynały się cele monarchów. Przez chwilę nasłuchiwałam dźwięków dobiegających z przestrzeni, ale stwierdzając, że nic mi nie zagraża, wyszłam z ukrycia.

Loki siedział na ziemi po turecku, z dłońmi położonymi na kolanach. Jego włosy były jak zwykle w nienagannym stanie, wąskie, lecz równie gorące usta zdawały się zaciśnięte w niespokojnym wyrazie, ale kto na jego miejscu byłby spokojny?

Otworzył oczy dopiero, kiedy stanęłam przed nim. Z jadowicie zielonych oczu biło zdenerwowanie.

- Który to już raz się widzimy? Trzeci? Nie jest to aby nielegalne?- zapytał.

- Jak widzisz, nie za bardzo się tym przejmuję.

- Powinnaś już iść - stwierdził, gdy tylko skończyłam mówić.

- Już to mówiłam, ale najwidoczniej to do ciebie nie dotarło, więc to powtórzę. Nie będziesz mi mówił, co mam robić - zauważyłam wyzywająco unosząc brew.

- Idź już - rozkazał.

- Skończyłeś?- zapytałam mrużąc oczy. Zachciało mu się rozkazywać.- Bo mam dla ciebie znacznie ciekawszą wiadomość. Odyn znalazł winnego - wyznałam, a dostrzegając błysk w oczach i zdziwienie, które zapanowało na twarzy mężczyzny utwierdziły mnie w przekonaniu, że to nie on. Jednak coś mi tu nie pasowało. Loki nigdy nie był wylewny w uczuciach, a teraz mogłam czytać z niego jak z otwartej księgi. Dlaczego?

- Kim jest ten nieszczęśnik?- zapytał pozornie niezainteresowany.

- A nie wiesz?

- Właśnie dlatego mnie to ciekawi - odparł z ironią. Przechyliłam lekko głowę, bacznie mu się przyglądając.

- Surt został skazany. Wedle Odyna to on był winny.

- Surt?- prychnął Psotnik.- Głupszego pomysłu jeszcze nie słyszałem. Toż to niedorzeczne.

- Skąd możesz to wiedzieć?

- Bo go znam..

- A nie dlatego, że to ty jesteś winny?- wcięłam, by wybić Lokiego z rytmu, co o dziwo mi się udało.

- Myślałem, że ten powód jest oczywisty - odparł mimo to.

- Dobrze, skoro go znasz, jak myślisz, sam się przyznał, czy Odyn postawił go przed faktem dokonanym?- dopytywałam.

- Nic z tych rzeczy, bo jest niewinny.

- W takim razie kto jest?

- Viv, przyznałem się. Tak trudno domyślić się odpowiedzi?

- Tak, bo przez cały czas kłamiesz.

- Nie kłamię.

- Loki, przestań pieprzyć - mruknęłam zażenowana.- Całym sobą mówisz, że nie jesteś. Nie jestem ślepa.

- Czasem mam inne wrażenie - warknął.- Patrzysz, ale widzisz to, co chcesz. Naprawdę jesteś aż tak ograniczona?

- Dlaczego mnie obrażasz?

- Bo mam ciebie dosyć!- syknął podnosząc się z podłogi.- Masz się za niewiadomo kogo, a tak naprawdę nic nie wiesz.

- Nic nie wiem, bo ciągle kłamiesz.

- A kim ty niby jesteś, by żądać ode mnie prawdy?- odraza w jego głosie była nazbyt wyczuwalna, jednak nie rozumiałam, co było jej przyczyną. Loki nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Czułam, że miał w tym większy cel, jednak jego słowa bolały. Cholernie bolały.

- Twoją żoną, jakbyś zapomniał.

- Nie jesteśmy małżeństwem i nie łudź się, że kiedykolwiek będziemy - stwierdził mierząc mnie spojrzeniem.

- Aha, mów dalej - powiedziałam zimnym tonem.- No, dawaj. Chyba, że to wszystko?

Psotnik słysząc to, skrzywił się z zażenowaniem.

- Naprawdę nie wiem, jakim cudem wytrzymałem z tobą tak długo.

- Żaden cud, to po prostu miłość - stwierdziłam. Postanowiłam dalej denerwować Lokiego. Ciekawe, jak długo wytrzyma?

- Miłość - prychnął.- Naprawdę uważasz, że darzyłem cię czymś więcej?

- Jeśli nie, powiedz - rozkazałam zakładając ręce na piersi.

- Nie - potwierdził lodowatym tonem.- Nigdy nic dla mnie nie znaczyłaś.

Tego naprawdę się nie spodziewałam. Aż z niedowierzania rozchyliłam usta.  On nie mógł tego powiedzieć. Po prostu nie mógł.

Miałam ochotę wyjść. Wyjść, rozpłakać się i już nigdy więcej tu nie wracać. Jednak nie mogłam tak tego zostawić. Nie po to stawałam na głowie, by z nim porozmawiać.

- A dzieci?

- Co?- mruknął.

- Narvi i Hel. Nasze dzieci. Zapomniałeś już?- ciągnęłam. Zauważyłam zmianę w jego zachowaniu. Oczy Psotnika z zimnych stały się w zmęczone i w pewnym stopniu pełne cierpienia, a dłonie zaczęły mu drżeć, jakby czymś się zdenerwował.

- Ta rozmowa niepotrzebnie się przedłuża, idź już - mruknął, jednak w jego głosie było coś... obcego.

- Nie.

- Nie denerwuj mnie.

- Wciąż nie uzyskałam odpowiedzi.

- Viv - mruknął jeszcze, po czym zrobił niepewny krok do tyłu, jakby tracił równowagę. Wręcz czułam, jak jego mięśnie nie wytrzymują obciążenia, tym samym posyłając właściciela na podłogę. Mimo to, z zaskoczeniem obserwowałam, jak Loki pozostaje zemdlony na ziemi, dopiero teraz rozumiejąc, że to wszystko było tylko iluzją.
___________________________________

Wesołych świąt kochani! Życzę Wam dużo zdrowia, szczęścia, czasu na własne przyjemności, a przede wszystkim spokoju. Spokój to klucz do wszystkiego 😊🎁🎅❤

A. J. Hallen

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro