Rozdział 62
W ciszy obserwowałam, jak ostatnie osoby opuszczają święty teren Wodospadu Dusz. Na początku liczyłam na samotność, by móc w końcu odpocząć od tego całego zgiełku, od dochodzenia, od ataków, od Lokiego, a najlepiej to od życia. Niestety szybko przekonałam się, że nie tylko ja miałam na to ochotę, co więcej, nie tylko ja wybrałam na to tę okolicę. Jednak, jako przyjaciółka i niedyplomowany psycholog z wieloletnim doświadczeniem, postanowiłam po raz kolejny przełożyć cudze dobro nad własne i zapominając o własnych pragnieniach, podeszłam do brzegu.
Woda przyjemnie szumiała co raz odbijając się od brzegu, a lekka, morska bryza przyjemnie otumaniała zmysły.
- Nie powinieneś być znowu sam - zaczęłam po kilku minutach niezwykle wymownej ciszy.
- Wszyscy mówią, że dopóki o niej pamiętam, nigdy nie będę sam - odparł Tony nieco przyciszonym, jakby zgaszonym głosem. Spojrzałam na bruneta, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego ktokolwiek pocieszał go w tak pusty sposób. Zamiast mu pomóc, mógł mu zaszkodzić. Osobiście uważałam, że przyzwyczajenie się do myśli stracenia kogoś bliskiego jest kluczem do pogodzenia się z tą stratą. W końcu sama pożegnałam wiele osób, również tych z rodziny.
- Nigdy nie będziesz sam, bo masz jeszcze nas - odparłam stając przodem do mężczyzny.- Avengers, Happy'ego, mnie, bliźniaki, a nawet Lokiego, choć może to ci się wydawać absurdalne - wyliczałam na końcu uśmiechając się lekko.
- Jakoś go tu nie widziałem - mruknął w odpowiedzi, przez co mentalnie załamałam ręce.
- Bo nie stał z przodu - odparłam starając się przekonać go do swoich słów. Nie chciałam mu mówić o tym, że przez jego podejrzenia Loki został oskarżony o zorganizowanie ataku, w którym zginęła Pep. Miałam wrażenie, że nie będzie chciał mi uwierzyć, gdy powiem, że Loki jednak jest niewinny.- Czasem mam wrażenie, że Loki lubi, a raczej lubił Pep najbardziej ze wszystkich ludzi. Wiem, że mi nie uwierzysz, ale jej śmierć naprawdę nie była mu obojętna - zapewniałam. I wbrew pozorom wszystko było prawdą.
- To mógł mi ją po prostu zwrócić - zauważył posępnie miliarder, po czym odwrócił się z zamiarem odejścia, co szybko mu uniemożliwiłam, chwytając go za przedramię.
- Tony..- mruknęłam odwracając go z powrotem w moją stronę.- Kocham cię jak brata. Więc proszę, nie odsuwaj się ode nie - poprosiłam z rozpaczą w oczach. Bałam się o niego, jak jeszcze nigdy dotąd. Tony był w bardzo złym stanie psychicznym, nie musiałam być psychiatrą, by to stwierdzić, niestety coraz bardziej czułam, że nie potrafię mu pomóc. Bezradność mnie dobijała. Bo nie ważne, jak bardzo Tony próbował grać, udawać, maskować swój ból, i tak widziałam, że było tylko gorzej.
Ku mojemu zadowoleniu, brunet nie cofnął się ani nie próbował wyrwać. Jedynie wpatrywał się w moje oczy, tylko po to, by po chwili przytulić się do mnie. Z nieopisaną ulgą objęłam jego ramiona zaciągając się dziwnie obcym mi zapachem. Pewnie dlatego, że brakowało mi w nim alkoholu.
- Nie chcę stracić i ciebie - szepnęłam mocniej otulając jego ciało.- Nie mogę stracić i ciebie - poprawiłam.- Nie mogę.
Stark nie odpowiedział. I nie musiał. Wystarczyło mi, że lekko pogładził mnie po plecach, tym samym dając mi do zrozumienia, że zrozumiał moje rozterki.
- Wiem - odmruknął w końcu, po czym delikatnie się ode mnie odsunął i z cichym westchnięciem powrócił na swoje dawne miejsce zatapiając spojrzenie w tafli wody.
Nie widząc innej możliwości, stanęłam koło niego. Między nami znów zapanowała cisza, jednak tym razem miałam wrażenie, że jest choć trochę lepiej. W końcu udało mi się przełamać barierę, która powstała między nami po ostatniej kłótni. Do tej pory miałam przed oczyma zrozpaczonego Tonego proszącego mnie, bym zwróciła Pepper życie, jakby to zależało ode mnie. Miałam tylko nadzieję, że mężczyzna nie będzie długo wypominał mi tego zdarzenia.
- Jak myślisz?- zapytał nagle brunet tym samym zwracając na siebie moją uwagę.- Spodobałby się jej?- dodał. Dopiero teraz zauważyłam, że trzymał w dłoni małe pudełeczko, które chwilę później podał mi.
- O Boże..- szepnęłam od razu domyślając się, o co chodzi. Przez chwilę zawahałam się z odchyleniem wieczka, jednak w końcu odważyłam się otworzyć przedmiot. W środku znajdował się pierścionek ze średniej wielkości kamieniem na środku, jednak przez ciemność panującą w okół nie udało mi się dostrzec innych szczegółów.- Tony, tak... tak mi przykro - szepnęłam ze łzami w oczach, których nie potrafiłam powstrzymać. Ten jednak dalej wpatrywał się przed siebie.
- Uznałem, że nie mogę oświadczyć się tak, jak każdy człowiek, a oświadczyny na innej planecie.. to było coś!- zażartował, jednak zaraz po tym pociągnął nosem i przetarł lewy policzek.- Miałem tyle okazji... Ach, szkoda słów - mruknął kręcąc przy tym głową. Przez chwilę nie odzywałam się. Byłam w zbyt dużym szoku, by cokolwiek zrobić. Ponownie spojrzałam na pierścionek.
- Spodobałby się jej - zapewniłam słabo uśmiechając się do mężczyzny.- Jestem tego pewna - dodałam i wyciągnęłam przed siebie zamknięte pudełko, by oddać je właścicielowi. Tony natomiast jedynie na nie spojrzał i przygryzł lekko wargi.
- Mogłabyś..- zaczął drżącym głosem, więc wziął głęboki, uspokajający wdech i odchrząknął.- Mogłabyś jej przekazać, że zawsze będę ją kochać.. i przeprosić za to, że... nie znalazłem czasu i odwagi, by dać jej to osobiście?- poprosił mocniej wciskając dłonie w kieszenie, po czym ponownie pociągnął nosem i odchylił głowę, by nie pozwolić kolejnym łzom wypłynąć na jego policzki.
Z trudem powstrzymałam płacz, jednak wiedziałam, że musiałam to zrobić. Tony mógłby przez to załamać się do reszty, chociaż może właśnie tego potrzebował?
- Tak - potwierdziłam po chwili.- Tak, oczywiście, zrobię to.
- Dzięki - mruknął wycierając policzki.- I wiesz, niby to publiczne miejsce, ale byłbym wdzięczny za choć chwilę prywatności - dodał po chwili z pewną dozą niepewności w głosie.
- Jasne, rozumiem - powiedziałam praktycznie od razu i automatycznie zrobiłam krok do tyłu.- Ale gdybyś potrzebował rozmowy czy choćby czyjejś obecności, moja komnata zawsze będzie dla ciebie otwarta. O każdej porze dnia i nocy - dodałam. Tony jedynie skinął na znak zrozumienia, co nie pozwoliło mi wierzyć, że kiedykolwiek skorzysta z mojej propozycji, jednak nie zamierzałam go do tego zmuszać. Dlatego też odczekałam chwilę, a gdy dotarło do mnie, że brunet nie zamierza odpowiedzieć mi w jakikolwiek inny sposób, z posępną miną zaczęłam wracać w kierunku pałacu.
***
Niepewnie otworzyłam drzwi do pokoju wspólnego. To tam od dłuższego czasu siedzieli Avengers.
Na początku nie chciałam do nich dołączać. Pragnęłam jedynie odesłać dzieci do domu i wrócić do komnaty, by w końcu pozwolić sobie na chwilę zapomnienia. Niestety, kiedy bliźniaki zauważyły mój smętny humor, wyciągnęły ze mnie informacje o tym, że rozmawiałam z Tonym. Gdy tylko wspomniałam jego imię, dzieci od razu uparły się, że najpierw muszą się ze wszystkimi pożegnać, łącznie z Tonym, a dopiero potem wrócą do domu. Po niedługich negocjacjach stwierdziłam, że to dobrze wpłynie na obie strony, w dodatku, że Narvi i Hel nie zobaczą w najbliższym czasie żadnego z Avengers. Dlatego też poprosiłam Hekate, by odesłała dzieci do Hadesa dopiero rano, a nie dzisiejszej nocy, jak to zaplanowałyśmy.
A skoro już i tak nic nie szło po mojej myśli, postanowiłam pogodzić się z Avengers. Kiedyś trzeba było to zrobić, a skoro dziś miałam dzień łamania barier, dlaczego by z tego nie skorzystać?
Dlatego też, gdy wchodząc do salonu zwróciłam na siebie uwagę wszystkich obecnych, nie przejęłam się tym.
- Hej - zaczęłam.- Mogę się przyłączyć?
- Jasne, dlaczego nie?- potwierdziła Natasha obdarzając mnie lekkim uśmiechem.
- A bo ja wiem? Ostatnio nasze stosunki nieco się ochłodziły - zauważyłam siadając obok Thora i Jane na obitej czerwoną skórą kanapie.
- To był trudny czas dla nas wszystkich - odparł spokojnie Steve, który jak zwykle nie był do nikogo negatywnie nastawiony.
- Loki nie jest zazdrosny o to, że siedzisz z nami?- zapytał nagle Banner, z czystej ciekawości, która przysporzyła mi teraz niemałych problemów.
- Nie, o to nie musisz się martwić - zapewniłam lekko uśmiechając się do przyjaciela.
- Tak w ogóle, co z nim jest? Ostatnio wcale go nie widzę - ciągnął Clint.
- Nie mów, że się stęskniłeś - mruknęła Natasha z minimalnym rozbawieniem.
- I nie mówię. Po prostu nie zdążyłem mu wyczyścić butów, o co tak mnie prosił - odpowiedział szatyn i nawet bym się uśmiechnęła na to wyznanie, gdyby nie Thor, który delikatnie szturchając nie w nogę zwrócił na siebie moją uwagę, dzięki czemu mógł wysłać w moim kierunku wyjątkowo wymowne spojrzenie, na które odpowiedziałam tym samym.
- Spokojnie, jeszcze będziesz miał do tego wiele okazji. Skoro Loki jest panem tam, gdzie trafimy po śmierci... No, ja bym się nie spieszył na twoim miejscu - dopowiedział Bruce również zdobywając się na lekki uśmiech.
- Znając go, to zaraz wyczuje, że go obgadujemy i wejdzie do komnaty z tym swoim kijem zagłady, by nasz wszystkich doprowadzić do porządku - ostrzegł Steve.
- O to raczej też nie musicie się martwić - wtrąciła sceptyczna Jane, która siedziała po prawej stronie Thora, jednak w przeciwieństwie do innych wydawała się być zdenerwowana, jakby sam temat Psotnika działał jej na nerwy.
- To chyba dobrze - zauważył Banner.
- To zależy - odparł Cap skupiając spojrzenie na mnie i młodej parze siedzącej obok mnie.- Może powiecie nam, o co w tym wszystkim chodzi?- poprosił.
- Co masz na myśli?- zapytałam dla pewności.
- Nie trudno zgadnąć, że coś przed nami ukrywacie - odpowiedział, po czym nachylił się lekko do przodu opierając łokcie na kolanach.- Rozumiem, że macie te swoje królewsko-rządowe tajemnice, ale przed nami nie musicie udawać - zapewnił łagodnie, jakby to miało mu zagwarantować, że to sprowokuje nas do powiedzenia prawdy. Kłopot leżał w tym, że nie miałam zamiaru chwalić się uwięzieniem Lokiego, w dodatku pod tak ciężkim oskarżeniem. Poza tym, to nie była sprawa Avengers.
- Niestety przyjaciele, ale nie mam prawa wspominania o tym przy kimkolwiek, dlatego jeśli czegoś mielibyście się dowiedzieć, to nie z moich ust - wyznał Thor z przepraszającym uśmiechem, po czym wzruszył ramionami tylko potwierdzając nieme słowa, że nie wszystko zależy od niego.
- Dobrze - mruknął blondyn i przeniósł spojrzenie na Jane. Ta odczekała chwilę, następnie zerkając na nie, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że nie podoba jej się sytuacja, w jakiej ją postawiłam. Jakby wszystko było moją winą.
- Niestety, ja również nic nie powiem - tą odpowiedzią brunetka mnie zaskoczyła. Sądziłam, że z przyjemnością upokorzy Lokiego. Najwidoczniej zostawiła to zadanie dla mnie.
- Viv?- ciągnął Steve skupiając uwagę na mnie. Westchnęłam.
- Nie mogę - mruknęłam.- Przepraszam, nie mogę.
- Dlaczego? Przecież i tak nic z tym nie zrobimy - przekonywała Natasha. Przez chwilę wpatrywałam się w jej oczy doszukując się prawdziwych intencji Rosjanki, jednak miałam wrażenie, że pytała z czystej ciekawości. Nat nigdy nie była osobą, która na urlopie tęskniła za pracą.
- W sumie i tak wcześniej czy później się dowiecie - zauważyłam zrezygnowanym głosem. Miałam już wszystkiego dość, męczyło mnie to.- Ale nie wspominajcie o niczym przy moich dzieciach, dobrze?- poprosiłam.
- Jasne - potwierdził Clint, a reszta przytaknęła jego słowom. Ostatni raz zmierzyłam przyjaciół spojrzeniem.
- Pamiętacie, jak Tony oskarżył Lokiego o organizacje ataku?- upewniłam się i nie zdziwiła mnie potwierdzająca odpowiedź.- W takim razie... Loki trafił przez to do lochów jako jeden z podejrzanych - wyjaśniłam.
- Ale nie przez oskarżenia Tonego - dopowiedział od razu Thor, a jego głos pobrzmiewał niezadowoleniem.
- Tak, jasne - prychnęłam i potarłam palcami czoło.
- Nie, żeby mnie to zaskoczyło - westchnęła Wdowa z równie spokojną miną, co wcześniej.
- Narvi i Hel o tym nie wiedzą?- zapytał delikatnie Steve.
- Wiedzą - zaprzeczyłam.- Ale nie chce, by każdy im o tym przypominał.
- To zrozumiałe - potwierdził Bruce.- I wybacz moje pytanie, oczywiście nic nie sugeruję, ale..- zawahał się.- ..jak duże jest prawdopodobieństwo, że Loki jest winny?
- Zerowe - odpowiedziałam. Po mojej wypowiedzi nastąpiła krępująca chwila ciszy, w trakcie której drużyna wymieniła się spojrzeniami.
- Viv..- podjęła w końcu Natasha.- Wiem, że ciężko ci to zrozumieć, ale może Loki wcale się nie zmienił?- podsunęła. Z zażenowaną moną wywróciłam oczyma.
- Proszę was...- jęknęłam.- Naprawdę, nie mam już na to siły.
- Natasha może mieć racje - poparł ją Steve.
- Lepiej powiedzcie, kiedy wracacie na Ziemię - odparłam nie siląc się na subtelną zmianę tematu.
- Cóż..- westchnął Steve ponownie opierając się plecami o fotel.- Prawdopodobieństwo, że ktoś zaatakuje Ziemię jest na tyle małe, że możemy tu jeszcze zostać - wyznał, przez co nie zdołałam ukryć swojej negatywnej reakcji. Jeszcze ich mi tu brakowało... Los chyba naprawdę lubi uprzykrzać mi życie.
- Cieszę się, że będę mógł spędzić z wami więcej czasu - wtrącił Thor, jednak miałam wrażenie, że wiedział o wszystkim wcześniej. Już miałam o to zapytać, gdy ktoś z zamachem wszedł do komnaty nie fatygując się nawet pukaniem. Wszyscy spojrzeliśmy w stronę wejścia, od razu dostrzegając nieco zdyszanego strażnika. Thor, widząc go, od razu wstał z kanapy, podchodząc w jego kierunku. Żołnierz przekazał mu jakąś wiadomość, jednak zrobił to w języku staro nordyckim, w dodatku na tyle cicho, że prócz szmeru praktycznie nic nie zrozumiałam.
- Kochanie?- rzuciła Jane, gdy Thor z niedowierzaniem spojrzał na żandarma, który tylko przytaknął.
- Wybaczcie - odpowiedział po chwili blondyn.
- Thor, o co chodzi?- zapytałam, gdy Gromowładny już miał przestąpić próg komnaty. As spojrzał na mnie, potem na Jane, po czym westchnął i zrobił krok w naszym kierunku.
- Loki przyznał się do winy - oświadczył tylko, po czym wyszedł.
A mi aż zakręciło się w głowie. Bo przecież, jak to? Loki przyznał się do winy? Sam? Nie, to nie było możliwe. W końcu, doskonale wiedział, że przyznając się do winy zakończy dochodzenie, czyli zostanie naprawdę winny. A kiedy dzieciaki się o tym dowiedzą, załamią się.
- Że co?- zapytał cicho Cliny zwracając się do Natashy, jakby szukał potwierdzenia, że to, co usłyszał było prawdą.
- Ja pierrrrdole - warknęłam pochylając się do przodu i wplątując palce we włosy, po czym załamana cicho załkałam.- Nie tak, to wszystko nie tak.
- Powiedziałabym "a nie mówiłam", ale..- mruknęła Nat w tym samym momencie, gdy poczułam, jak ktoś siada obok mnie i kładzie dłoń na moim ramieniu.
- Przykro mi, Viv - zaczął Steve, po czym zabrał rękę.- Ale chyba powinnaś być świadoma, że prędzej czy później może do tego dojść - dodał zarazem łagodnym i współczującym tonem.
Co najdziwniejsze, byłam. Byłam świadoma tego, że Loki wcale się nie zmienił. Może czasem umiał bardziej panować nad emocjami lub miał ciekawsze zajęcia, niż sianie śmierci i zniszczenia, ale dalej pozostawał sobą. Bogiem kłamstw i psot.
Pokręciłam lekko głową ze zniechęceniem opierając się o sofę.
- Wiem - przyznałam i westchnęłam przymykając oczy.- Kurwa.
- Nie wydaje się wam to dziwne, że Loki sam przyznał się do winy?- zapytał z podejrzliwością Bruce.
- Nie - zaprzeczyłam, ku zaskoczeniu wszystkich wokół.- Loki taki jest. Czasem sama nie potrafię go zrozumieć - ciągnęłam i zasiałam się gorzko.- Pewnie się cieszysz, co?- dodałam patrząc na Jane.- Wyszło na twoje.
Kobieta przez chwilę przyglądała mi się, po czym zaprzeczyła ruchem głowy.
- Racja, nie lubię Lokiego. Ale nie lubię go również dlatego, bo nie mogę patrzeć, co robi z tobą - powiedziała, po czym przysunęła się i przytuliła mnie. Oddałam uścisk, ale z mniejszą przyjemnością. Ramiona Jane były dziwnie obce, nieodpowiednie.- Nie zasługujesz na to. Na takie traktowanie - ciągnęła patrząc w moje oczy.- Jesteś warta znacznie więcej. I przykro mi. Naprawdę mi przykro - w jej słowach nie było kłamstwa. Jednak, pomimo tych dobrych intencji, nie potrafiłam jej uwierzyć. Miałam wrażenie, że nić naszej przyjaźni zaginęła gdzieś przy ciele Pep.
- Dziękuję - mruknęłam tylko.- Proszę, nie mówcie o tym Tonemu - dodałam zwracając się do wszystkich. Jednak nie doczekałam się odpowiedzi, gdyż drzwi do komnaty otworzyły się po raz kolejny.
- Viv, potrzebuję twojej pomocy - zaczął od razu Thor zostając przy wejściu.
- Proszę, nie dzisiaj. Nie mam na to si..
- To bardzo ważne - wtrącił Gromowładny nie pozwalając mi dokończyć myśli.- Chodzi o Lokiego.
____________________________
Dedykuję rozdział Chesterowi Beningtonowi, piosenkarzowi z zespołu, który znaczył dla mnie więcej, niż 90% osób, które znam.
A. J. Hallen
Ps. Następny za godzinę ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro