Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 69

Dotarłem do Central Parku bez większych przeszkód. I gdy już myślałem, że to koniec moich problemów, to już po chwili zrozumiałem, że nawet sam ten park był cholernie ogromny. A przez zaklęcie maskujące nie mogłem choćby namierzyć Viv po samej jej energii, więc straciłem kolejne minuty na bezsensownych poszukiwaniach dziewczyny. Kierując się więc prozaicznymi poszlakami, poszedłem w przeciwległym kierunku do uciekającego tłumu. Ignorując coraz bardziej napierającą na mój umysł destrukcyjną właściwość zaklęcia, skanowałem otoczenie czujnym wzrokiem, mając nadzieję, że szybko dotrę do celu. 

I w końcu udało mi się. 

Kilkanaście metrów przed blondynem zauważyłem kilku rozsianych śmiertelników, którzy wyposażeni w różne rodzaje broni zdawali się patrolować teren.

Nie wierzyłem, by Chris zdradził swoje położenie celowo, nie w takim miejscu. Stał na środku pola piknikowego, otoczony zielenią traw, kwietnikami, nieopodal był jakiś mostek umożliwiający przejście na drugą stronę jakiegoś małego jeziora, a pozostawione gdzieniegdzie koce, piłki czy inne kosze tylko uwydatniały absurd tej scenerii. 

Naprawdę niemożliwe, by to tu Chris chciał zwabić Viv. Bo i po co? Takie położenie nie miało absolutnie żadnych walorów defensywnych czy ofensywnych. 

W dodatku sam mężczyzna wyglądał na... złamanego. Chyba inaczej nie mogłem sobie tego wytłumaczyć. Kolor jego skóry nie różnił się od bladoszaro-żółtego mułu, na twarzy miał zaschnięte ślady krwi, a ubranie poszarpane, zupełnie, jakby faktycznie pojawił się na Ziemi przypadkowo, podczas kolejnej ucieczki. Co mogło oznaczać, że Asgard wciąż go ścigał. Albo, że Surt popełnił te same błędy, co jego poprzecznicy, przez co nie zdołał zabić blondyna, a co najwyżej go uszkodzić.

Mimo wszystko, jednak udało mu się w jakikolwiek sposób skrępować Viv. A może raczej nie mu, a Anthonemu schowanemu za maską skafandra, który utrzymywał wyraźnie poturbowaną dziewczynę na kolanach przed blondynem. 

Przez chwilę moje serce zabiło szybciej, co udało mi się zniwelować, nie tylko magią, ale i samą myślą, że sama była sobie winna. Że gdyby nie była tak głupio uparta i jednak posłuchała mnie, nic by się jej nie stało. 

- Nie miałaś prawa go zabijać!- grzmiał stojący nad Viv blondyn. 

Więc widząc, że ten był zajęty słowotokiem superzłoczyńcy, powoli podszedłem w jego kierunku, wciąż upewniając się, że ten mnie nie wyczuje. Byłem coraz bardziej osłabiony zaklęciem maskującym, a uczucie kłucia w kark przerodziło się w świdrujący ból przejmujący coraz większy stopień mojej uwagi, co oznaczało mniej więcej tyle, że faktycznie kończył się czas, w którym byłem w stanie utrzymać energię na odpowiednim poziomie.

- Mogę powiedzieć przepraszam, jeśli poprawi ci to humor - ironiczny komentarz dziewczyny sprowokował blondyna do kopnięcia jej prosto w brzuch, przez który Viv skuliła się, zaczynając kaszleć. 

Miałem tylko nadzieję, że następnym razem bogini jednak schowa ego i ugryzie się w język, bo takie gwałtowne ruchy przeciwnika tylko utrudniały mi zadanie. 

- Całe swoje życie marzyłem o chwili, w której pozbawię Hadesa życia. Chciałem, by cierpiał. A ty mi to odebrałaś. Co ty sobie myślałaś? Czy jak zwykle twoje kapryśne szczeniactwo dało górę? - syczał wciąż nabuzowany Chris.

Gdy Viv próbowała podnieść wzrok z ziemi, stojący za nią Tony tylko docisnął dłoń, którą trzymał ją za kark, bardziej pochylając dziewczynę do przodu. Gdy zakaszlała, na jej brodzie zobaczyłem kropelki krwi.

- Nie możesz choć raz zrobić tego, co do ciebie należy dobrze? Musisz być we wszystkim tak paskudnie beznadziejna? 

Gdy oni prowadzili między sobą miłą konwersację, mi udało się namierzyć monolit. Blondyn oczywiście miał go przy sobie, tym razem jednak, zamiast schowany w kieszeni, był zawieszony na jego szyi. To sprawiało, że zabranie mu artefaktu było odrobinę trudniejsze, bo większość opcji zabrania mu go wiązało się z powodowaniem odruchów czuciowych, których nie mogłem maskować. A ludzka skóra była szczególnie podatna na takie bodźce. Dlatego musiałem być naprawdę delikatny, jeśli chciałem niepostrzeżenie okraść Chrisa.

Mimowolnie jednak skontrolowałem miejsce, w które trafiłem sztyletem jeszcze w lodowej grocie na Jotunheimie. Nie widząc jednak żadnej blizny na jego szyi, poddałem wątpliwości to, czy aby na pewno go wtedy trafiłem?

- Sądziłem, że będziesz bardziej przydatna. Ale, na bogów, jesteś bezużyteczna. Z resztą, co ja sobie myślałem...- westchnął, odchodząc na dwa kroki w tył, mało co na mnie nieświadomie wpadając. 

Gdy znów zwrócił się ku bogini, podparł ręce na bokach, patrząc na nią zimnym wzrokiem. Więc licząc, że zatrzymał się na dłuższą chwilę, powoli wyciągnąłem sztylet, by odciąć z szyi blondyna amulet. 

Przez chwilę przeszła mi przez głowę myśl, by go po prostu zabić. Wbić mu ostrze w skroń i tyle. Zakończyć tę bezsensowną szopkę. Ale gdy mimowolnie przed oczyma stanął mi grób wykopany pod pewnym drzewem, gdy wręcz usłyszałem krzyki Viv, którymi ta karmiła mnie praktycznie każdej nocy, zrozumiałem, że nie potrafiłem go po prostu zabić. 

Chciałem, by był świadomy tego, kto go zabija. 

By czuł, że umiera. 

Chciałem widzieć błaganie w jego gasnących oczach.

Zasługiwał na to.

- Więc skoro ty odebrałaś mi przyjemność zabicia Hadesa...- kontynuował głosem wypranym z emocji -...będę musiał zadowolić się małym, słabym Narvim i nieświadomą, głupiutką Hel.

Viv znów poruszyła się niespokojnie, warcząc pod nosem, ale Tony zdołał utrzymać ją na miejscu. 

Kątem oka zauważyłem, jak wcześniej patrolujący okolicę policjant odwraca się i bierze boginię na muszkę karabinu. 

- Ani mi się waż!- krzyknęła, a jej głos zdradzał desperację.- Ty zdradziecki skurwielu, nie waż się dotykać moich dzieci!- znów próbowała wstać, ale jej syczący głos szybko zastąpił cichy jęk, gdy Tony złamał jej rękę.

- Och, zrobię to z prawdziwą przyjemnością - Chris uśmiechnął się półgębkiem.

- Mnie możesz zabić, ale z Lokim nie pójdzie ci tak łatwo. Nie pokonasz go - w te słowa Viv włożyła zaskakująco dużo wiary.

A Chris tylko się zaśmiał.

- Już go pokonałem. 

Widziałem, jak policjant składa się do strzału. Więc musiałem postawić wszystko na jedną kartę. 

Ignorując fakt, że się zdradzę, mocno szarpnąłem ostrzem, zrywając monolit z szyi Chrisa, następnie porzucając zaklęcie maskujące tylko po to, by móc teleportować się do stojącego nieopodal śmiertelnika. W ostatniej chwili uniosłem lufę jego karabinu, przez co strzał chybił o dobre kilka metrów. Z łatwością wyrwałem mu też broń, której kolbą z furią uderzyłem w głowę policjanta. Mężczyzna upadł nieprzytomny na ziemię, dzięki czemu mogłem oglądać coraz bardziej powiększającą się plamę krwi okalającą jego jasne włosy niczym aureola. 

Z nieskrywaną satysfakcją spojrzałem na Chrisa. A widok jego szczerze zaskoczonego wzroku wymusił lekki uśmiech, który zagościł na mojej twarzy.

Odrzucając broń gdzieś dalej, ruszyłem w jego kierunku, nie spuszczając czujnego spojrzenia z blondyna. Wiedziałem, że skoro jednak był świadomy braku Monolitu, szybko dostosuje swój plan działania do nowej sytuacji, w której był pozbawiony swojej tajnej broni. Co z kolei wpływało również na mój plan ataku, ale wiedziałem, że bez artefaktu, bez względu na dalsze poczynania blondyna, ten nie będzie już stanowił większego zagrożenia.

Mimo to, gdy Chris zacisnął dłoń na miejscu, w którym wcześniej wisiał monolit, w końcu ujrzałem w jego oczach to, na co tak bardzo liczyłem. 

Determinację. 

Poczułem też, gdy spróbował owinąć mój umysł tą swoją manipulacyjną mgłą, co było o tyle zabawne, że takie ataki powstrzymywałem jako dziecko. 

Odbiłem więź z taką siłą, że blondyn skrzywił się, cofając o pół kroku. 

Mojej uwadze nie umknął też fakt, że na tę chwilę, w której Chris próbował zaatakować mnie, wszystkie otaczające nas marionetki jakby ocknęły się, uwolnione spod jego magii. Trwało to jednak zbyt krótko, by którakolwiek z zainfekowanych osób faktycznie oprzytomniała. Ale to mogło oznaczać, że Chris mógł manipulować grupą śmiertelników lub tylko jedną istotą wyższą na raz. 

- Nie pogrążaj się - mruknąłem z kpiną. 

-  Warto było spróbować - odparł zadziwiająco spokojnie. 

Wiedziałem, że reszta otaczających nas śmiertelników spróbuje mnie zaatakować, bo to była jedyna opcja, jaką miał blondyn. Więc gdy po prostu usłyszałem pierwszy szczęk zamka którejkolwiek broni za mną, zebrałem energię z dłoniach, by wyzwalając ją pod postacią fali, omieść nią zagrażających nam ludzi. Nie musiałem nawet na ich patrzeć, by wiedzieć, że marionetki Chrisa zostały obezwładnione, jeśli nie samym zaklęciem, to choćby siłą fali uderzeniowej. Dźwięk padających nieopodal ciał śmiertelników był niczym melodia dla moich uszu.

Niestety dla niego, Anthony również został wykorzystany jako żywa tarcza przeciwko mnie. I gdy już zaczął wznosić się w powietrze by mnie zaatakować, nie mając innej opcji, oplotłem jego skafander wiązkami energii, powstrzymując go w locie. Coraz bardziej zaciskając pięść, zgniatałem kolejne fragmenty jego kombinezonu. Znałem go też na tyle, by wiedzieć, że skoro Iron Man nie miał możliwości korzystania ze swoich rakiet, repulsorów czy silników odrzutowych, system podpowie mu użycie miotacza piersiowego jako broni ostatecznej. 

Więc gdy faktycznie go użył, po prostu zrobiłem pół kroku w bok, unikając pocisku.

- Loki, przestań, zabijesz go!- usłyszałem gdzieś z boku przerażony krzyk Viv.

I wiedziałem, że tym może skończyć się zmiażdżenie skafandra z wyjątkowo kruchym, ludzkim ciałem w środku. Ale to była jedyna droga do unieszkodliwienia Anthonego. Więc Viv będzie musiała mi to kiedyś wybaczyć. 

W chwili, w której kątem oka zauważyłem po prostu uciekającego w siną dal Chrisa, światła wizjerów maski Iron Mana i jego reaktor straciły swój blask, a ja poczułem dziwną łatwość w dalszym zgniataniu metalowej osłony. Wiedząc, że tym samym uniemożliwiłem Anthonemu jakiekolwiek dalsze użycie swojej broni, zatrzymałem zaklęcie, przez co skafander z hukiem opadł na ziemię, pozostając w bezruchu.

Viv praktycznie od razu znalazła się obok przyjaciela, próbując ręcznie zdjąć jego maskę. Bezskutecznie. 

- Kurwa - warknęła, po czym podniosła wzrok i od razu pędem rzuciła się w kierunku, w którym uciekł Chris. 

Wiedziałem, że dziewczyna nie miała z nim żadnych szans, ale nie będzie mnie słuchać. Zablokowałem więc ją zaklęciem, zatrzymując praktycznie od razu.

- Zostajesz - rozkazałem, mierząc ją zimnym spojrzeniem, które odwzajemniła. 

Nie pozwalając jej jednak na głębsze reakcje, sam teleportowałem się do blondyna, którego wciąż widziałem. Sądziłem, że wykorzystując element zaskoczenia pod postacią nagłego pojawienia się przed nim, uda mi się go od razu złapać. 

A ten uchylił się, unikając mojej ręki. 

Praktycznie od razu też próbował zadać mi cios w twarz, ale szybko odzyskując skupienie, udało mi się go zablokować. 

Wybitnie wyszkolony. Tak określali go taktycy Helheimu. Cóż. Wszystko wskazywało na to, że faktycznie mogli mieć racje. 

- Wiedziałem, że kłamiesz, ale nie sądziłem, że w dodatku kradniesz - usłyszałem jego urywany oddechem komentarz. 

- Niespodzianka - mruknąłem tylko, próbując złapać go za szyję, jednak blondyn znów wymknął mi się, odbijając moje ramię i próbując mi je wykręcić. Na jego nieszczęście zrobił to tak niefortunnie, że udało mi się złapać jego ręce, więc blokując je, pochyliłem Chrisa do przodu, kopiąc go kolanem w brzuch i przerzucając dalej, na ziemię. I gdy już miałem zmiażdżyć butem jego twarz, ten przeturlał się nieco dalej, od razu wstając i ruszając na mnie, jakby próbował złapać mnie w pasie i powalić. 

Więc na taki atak też się przygotowałem. I naprawdę zaskoczyłem się, gdy zgięty w pół Chris po prostu prześlizgnął się pod moim ramieniem, nagle zjawiając się za moimi plecami. Próbując założyć mi dźwignię, owinął moją szyję ramieniem. Zdołałem się wydostać z jego uścisku, przerzucając go przez bark do przodu. 

Gdy praktycznie od razu wstał na równe nogi, na jego twarzy widniał lekki uśmiech.

- Nieźle - zaśmiał się.

- Ktoś ci już mówił, że za dużo gadasz?- odparłem, jednocześnie dostrzegając za plecami blondyna pojawiającą się na polanie nieopodal Wandę. 

Na szczęście, najwidoczniej zdołałem na tyle rozproszyć Chrisa, by z naprawdę wymagającej przeciwniczki zrobić zwykłą kukłę z mocami, dzięki czemu Viv nawet dawała sobie z nią rady. Nie zmieniało to jednak faktu, że skoro bohaterowie zdążyli do nas wrócić, to był najwyższy czas kończyć tę zabawę. 

- Nie, niezbyt. Nie rozmawiałem z wieloma osobami - odpowiedział blondyn, wykonując przy tym wykop z pół obrotu w moim kierunku, który zmotywował mnie do cofnięcia się o dwa kroki.

- Jak przykro - westchnąłem tylko, ignorując jakikolwiek sens słów przeciwnika. 

A gdy znów próbował mnie kopnąć, chwyciłem jego kostkę, usztywniając ją w jednym miejscu. O dziwo, Chris się tym nie przejął, wyskakując z drugiej nogi i odbijając się nią od mojego torsu, odskoczył z powrotem w tył, robiąc przy tym jakiś obrót w powietrzu i wyrywając się z mojego uścisku. 

Efektowne, nie powiem. 

Rozumiejąc, że faktycznie blondyn może być trudny do pokonania w klasycznej walce wręcz, spróbowałem powalić go wiązką energii. 

A ten zablokował ją, nagle wyciągając zza pleców falcatę*, która przechwytując moją magię, zajarzyła się na złoto, uwydatniając wyryte na niej runy. 

...Aha

Może jednak nasz pojedynek nie będzie taki nudny, jak zakładałem.


Viv

- Friday? Friday!- klęcząc przy Tonym, próbowałam wywołać jakąkolwiek reakcję ze strony jego lub jego SI. 

Nie dałam rady w żaden sposób uwolnić przyjaciela z jego kostiumu, który teraz dosłownie bardziej przypominał zgniecioną puszkę Coca Coli, niż potężny uniform Iron Mana. Mając dwie sprawne ręce byłoby to trudne, a z jedną raczej złamaną okazało się niemożliwe. I choć wiedziałam, że nawet, jeśli brunet przeżył bestialski atak Lokiego to już i tak był bardziej w Erebos, niż na Midgardzie, to nie mogłam uronić nawet jednej łzy.

Byłam przekurewsko wściekła. Na siebie, na Lokiego, na Avengers i na Chrisa. Na los, na świat, na Hadesa i na wszystko inne, co mnie otaczało. 

Naprawdę chciałam pobiec w kierunku walczących nieopodal mężczyzn i sama zatłuc Chrisa choćby gołymi rękoma. I już miałam to zrobić, gdy gdzieś na niebie nad nami zauważyłam zbliżającą się czerwoną kulę. Szybko zrozumiałam, że Wanda wracała do naszego grona wzajemnej adoracji. 

- Szlag by to...- warknęłam pod nosem, rozglądając się dookoła i zostawiając Tonego na polanie, zaczęłam uciekać w kierunku pierwszego lepszego drzewa, by się za nim schować. 

Wiedziałam, że to ja będę celem czarodziejki, więc intuicyjnie obejrzałam się za siebie, dzięki czemu w ostatniej chwili udało mi się odskoczyć gdzieś w bok, unikając ataku jarzącej się kuli plazmy. Przetoczyłam się po trawie, w końcu kucając za korą potężnego dębu. 

Potrzebowałam broni. Wciąż nie dałam rady używać żywiołu ognia; zawsze, gdy choćby o tym pomyślałam, moje dłonie rozpierał paraliżujący ból, a przecież nie mogłam ich wszystkich pozabijać samym spojrzeniem. 

Byli moimi przyjaciółmi. Ostatnimi osobami, które naprawdę o mnie dbały. Którym szczerze zależało na moim szczęściu, które troszczyły się o mnie i pozwalały mi być taką, jaką jestem. Bez względu na moje ułomności. Nie potrafiłabym użyć tej zdolności przeciwko nim. Więc broń palna była tu jedyną opcją obrony. 

Na szczęście, większość Amerykanów w Nowym Yorku miała ją przy sobie, więc wyszukując wzrokiem najbliższego karabinu, doskoczyłam w jego kierunku, zgrabnie unikając ataków Wandy. 

Wiedziałam, że bez sensu były wszelkie próby przemówienia jej do rozsądku. Już wcześniej próbowałam to zrobić, gdy tylko pojęłam, że moi przyjaciele tak naprawdę nie szli pomóc mi zabić Chrisa, a odwrotnie. Dlatego nie mając innych opcji, wychyliłam się zza jakiejś większej, ozdobnej skały i oddałam trzy strzały w kierunku czarodziejki. 

A ta po prostu zasłoniła się przed kulami swoją magią. 

- Kurwa - warknęłam pod nosem, choć tak szczerze potrzebowałam mocniejszego słowa. Kurwa zdecydowanie przestało oddawać to, co czułam.

A gdy po chwili w ziemię obok mnie trafił pocisk Wandy, sapnęłam przeciągle, na moment ogłuszona falą uderzeniową. 

Pieprzeni czarodzieje.

Spojrzałam jeszcze w kierunku Chrisa, chcąc zabić go samym spojrzeniem. Niestety, wciąż walcząc z Lokim, obydwoje zmieniali swoje pozycje zdecydowanie zbyt szybko i gwałtownie. Przez to, przy moim opanowaniu, prawdopodobieństwo zranienia Psotnika było zbyt duże, bym faktycznie próbowała to zrobić. Nie mogłam podjąć tego ryzyka. 

Gdy zauważyłam, że Wanda znów zaczęła wznosić się, przestawiłam tryb karabinu w ostrzał ciągły. Celując w czarodziejkę, zasłoniłam się salwą z broni, dzięki czemu udało mi się przebiec za następne drzewo, po drodze zgarniając leżący pod jakimś Latynosem pistolet. Wiedziałam, że strzelając na oślep w kierunku Wandy zużyłam resztkę naboi z magazynku, więc odrzuciłam karabin na ziemię gdy tylko skryłam się za pniem. Nim jednak wykonałam kolejny ruch, musiałam wziąć kilka głębszych, bolesnych wdechów. Chyba gdzieś w trakcie walki z Tonym lub Stevem złamałam jakieś żebro, bo każdy oddech powodował promieniujące kłucie z lewej strony. Ale miałam wrażenie, że tylko ten ból pozwalał mi jeszcze skupić się na otoczeniu.

Bo musiałam się skupić. W końcu, Wanda była naprawdę kłopotliwym przeciwnikiem. Znaczy, zazwyczaj była. A teraz jakoś znacznie okroiła swoje czary, co mogło oznaczać, że faktycznie zajęty potyczką z Lokim, Chris nie był w stanie odpowiednio pokierować poddanymi sobie osobami. Dlatego też postanowiłam przechytrzyć Wandę. 

Skoro mogła zablokować pociski to musiałam strzelać tak, by nie wiedziała, skąd te pociski nadlecą. Wtedy, zamiast atakować mnie, będzie musiała skupić się na tym, by samej nie oberwać. Co prawda, w ten sposób nie mogłam kontrolować, czy i gdzie potencjalnie uda mi się trafić dziewczynę, przez co już wiedziałam, że prędzej czy później zrobię jej krzywdę. Dlatego postanowiłam celować w miarę nisko, by niepotrzebnie nie ryzykować postrzeleniem jej w głowę. 

Wychyliłam się zza drzewa, tak, by Wanda mnie zauważyła. I gdy już miała rzucić we mnie kolejną kulą plazmy, wycelowałam w kamienny kosz ustawiony nieopodal niej, a jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie. Z doświadczenia wiedziałam, że mniej więcej taka odległość wystarczyła, by wywołać rykoszety. I zgodnie z przewidywaniami, po wystrzeleniu w jego kierunku, już po trzecim pociągnięciu za spust z ust Wandy wyrwał się cichy krzyk, a sama dziewczyna złapała się za łydkę. Tyle wystarczyło, by otaczająca ją magia na moment zniknęła, pozwalając mi przestrzelić jej ramię. 

Niestety, tylko tyle zdążyłam zrobić, gdy czarodziejka ponownie zakryła się czerwoną taflą energii, tym razem większą od poprzedniej. Jednocześnie wysłała w moim kierunku kolejną wiązkę czerwonej energii. 

Odskoczyłam w bok, przetaczając się po ziemi, by zminimalizować siłę odrzutu. Gdy jednak stanęłam na równe nogi, musiałam mocno zagryźć zęby, bo przypadkowo przeturlałam się prosto po złamanej ręce. 

A potem chyba tylko pamięć mięśniowa pozwoliła mi uchylić się przed atakującym mnie rosłym mężczyzną. Uzbrojony w maczetę zaczął wymachiwać ostrzem w tę i we w tę, próbując we mnie trafić. Nie mając na niego jednak, ani czasu, ani siły, zgrabnie uchyliłam się przed jego ciosami, w końcu strzelając w jego głowę. 

Patrzyłam, jak wysoki mężczyzna opada na ziemię przede mną, by w końcu zrozumieć, że był tylko pierwszym z kilku zmierzających ku mnie ludzi. Wszyscy wyglądali jak zombie wyrwane z jakiejś gry komputerowej. Kompletnie przypadkowi, do granic cywilni, z wściekłymi wyrazami twarzy tak niepasującymi do ich dziennych makijaży, kolorowych czapek czy dredów okalających ich głowy. Jedyną rzeczą, która faktycznie pozwoliła mi myśleć, że ci będą walczyć były naprawdę spore karabiny w ich rękach. Przez to w mojej głowie pojawiła się absurdalna myśl, że Chris musiał zmotywować tych ludzi do zakupów w jakimś sklepie militarnym 'po drodze', co czyniło jego poczynania jeszcze bardziej nieprawdopodobne. 

Westchnęłam z zażenowania, ale i zmęczenia. Bo wbrew pozorom taktyka Chrisa była... dobra. Nie szedł na jakość, a na ilość, bo bez względu na to, w jaki sposób, koniec końców i tak zajmował mnie na tyle, że nie mogłam pomóc Lokiemu. A gdybym była gorszym wojownikiem, taki napór przeciwników prędzej czy później by mnie pokonał. 

Skontrolowałam jeszcze wzrokiem Wandę, która tym razem skupiła się na pomaganiu blondynowi i próbowała zaatakować Lokiego. Szło jej to jednak zdecydowanie opornie, co tylko na moment wywołało lekki uśmiech na mojej twarzy. Bo i szybko zrozumiałam, że od dłuższego czasu nie widziałam Natashy ani Steve'a. A widząc wciąż leżącego na ziemi Iron Mana i patrząc, jak krwiotwórczych zaklęć Loki używał przeciwko Wandzie, wolałam nawet nie myśleć, co spotkało resztę moich przyjaciół. 

Choć moje przemyślenia trwały ułamki sekund, to i tak zostały przerwane strzałami przelatującymi gdzieś obok mnie. Machinalnie podniosłam pistolet, mierząc do najbliżej znajdującej się drobnej, rudowłosej kobiety, ale gdy pociągnęłam za spust, usłyszałam głuchy szczęk oznaczający brak naboi w magazynku. Ponownie opuściłam broń, po prostu skupiając się na tej samej kobiecie, która bez żadnego wcześniejszego doświadczenia próbowała użyć przeciwko mnie swojego karabinu. Strzelała, ale siła odrzutu broni sprawiała, że jej nieprzystosowane ciało uginało się po każdym wystrzale. Ciągle pudłowała. 

I nawet przez chwilę zrobiło mi się jej zwyczajnie żal. Ich wszystkich. Byli zwykłymi ludźmi, którzy nagle znaleźli się w walce, która nigdy by ich nie dotyczyła. Znaleźli się w złym miejscu o złym czasie. Ale nie powstrzymało mnie to przed skupieniu na nich wzroku, z niesprawiedliwą łatwością pozbawiając ich życia.

Dostrzegając, że w moim otoczeniu nie było kolejnego zagrożenia, podeszłam do jakiegoś otyłego mężczyzny, który chwilę wcześniej próbował podbiec w moim kierunku, następnie wysuwając z jego bezwładnych rąk naprawdę sporych rozmiarów karabin. 

Odwróciłam się z powrotem w kierunku Chrisa, który właśnie jakimś mieczem próbował przebić tors Lokiego i pomimo wsparcia Wandy, która atakowała Psotnika z drugiej strony, żadnemu z nich nie udało się zachwiać postawy boga kłamstw. 

Rozstawiłam trójnóg karabinu i położyłam się na trawie, składając się do strzału. Moje dłonie drżały z przemęczenia, a płuca paliły coraz bardziej, zmuszając mnie do pojedynczego kaszlu zwieńczonego krwią kapiącą z moich ust. Wycierając ją wierzchem ręki, tylko na moment pomyślałam o rozgniewaniu, jakie spotka mnie ze strony Genezjusza, gdy pojawię się w drzwiach skrzydła medycznego. Będzie miał dużo zabawy z ponownym postawieniem mnie na nogi.

Ignorując szum i dziwne zawroty głowy, spróbowałam uspokoić oddech, patrząc przez lunetę karabinu. Na początku miałam na muszce Chrisa, którego zaraz potem zasłonił Loki, próbując pozbawić blondyna ręki. Ten odwdzięczył mu się, przerzucając Psotnika gdzieś dalej, znów zostawiając mi czysty strzał. Który szybko został uniemożliwiony, oczywiście przez Lokiego podcinającego nogi blondyna i posyłającego go na ziemię.

Nie nadążałam za nimi. Nie nadążałam za przestawianiem aparatów celowniczych, nie nadążałam nawet za pomyśleniem, co przeciwnicy zrobią dalej, by jakoś przewidzieć ich ruchy. Przez to warknęłam zirytowana pod nosem. Na moment pomyślałam nawet, by strzelić w okolicę walczących, by ich rozproszyć, ale szybko pojęłam, że w ten sposób zdradzę swoje zamiary i Chris odpowiednio pokieruje Wandą, by ta zasłoniła blondyna swoją magią, przez co karabin będzie po prostu bezużyteczny. 

Więc po raz kolejny próbując się uspokoić i skupić, oparłam policzek o kolbę karabinu. 

Przez ostatnie dni czułam się... chora. Czułam się przerażona, słaba i zagubiona. Ale widząc postać Chrisa na celowniku, a nie w snach czy ciemnych kątach, widząc go dosłownie przed sobą i wiedząc, że zaraz będę mogła go zabić, poczułam się spokojnie. Naprawdę spokojnie i nawet szczęśliwie. Więc ignorując uśmiech pojawiający się na moich ustach, czekałam, aż Loki odepchnie blondyna, odsunie się czy zrobi cokolwiek innego, byle by Chris pojawił się w moim wizjerze na dłużej, niż na pół sekundy. 

I gdy już tak się stało, gdy już blondyn ustawił się tyłem do mnie i gdy już miałam nacisnąć spust, Loki zmaterializował się za plecami Chrisa, znów zasłaniając mi cel. I chyba tylko cud sprawił, że nie wystrzeliłam.

Zaklęłam pod nosem. Ale urwałam w pół zdania, gdy przez lunetę celowniczą zobaczyłam, jak Psotnik wbija w plecy Chrisa sztylet. Gdy blondyn upadł, Loki spokojnie go obszedł, szarpnął jasne włosy mężczyzny i z rażącym uśmiechem satysfakcji powoli poderżnął mu gardło, jakby napawając się każdą chwilą cierpienia przeciwnika.

________________________________________

*falcata - rodzaj broni białej, taki krótki miecz, ale dłuższy niż sztylet. I nieco inaczej wyprofilowany

Przed nami ostatni rozdział i epilog. Gratuluję wytrwałym <3

Next 23.09

A. J. Hallen


Ps.

Video - (3) you marry the villain to save your kingdom || dark royalty core playlist

Obraz w mediach pochodzi z platformy Pinterest 

(i tak btw Loki na tym pinie wygląda jak potęga)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro