Rozdział 66
Walcząc z ćmiącym bólem głowy, próbowałem skupić się na drodze przed nami. Na szczęście trasa prowadząca do gabinetu poleconego psychiatry z Filadelfii była prosta, mimo to co pewien czas zerkałem w nawigację. Wciąż dziwnie czułem się jadąc do miejsca, w którym nigdy nie byłem.
Viv siedziała obok mnie i opierając się o drzwi, przyglądała się krajobrazom za szybą. Dalej nie była przekonana, czy da radę w ogóle wejść do gabinetu, ale chociaż zgodziła się pojechać.
Nie wiedziałem, co koniec końców przekonało ją do podjęcia terapii. Anthony raczej ją nastraszył, aniżeli wsparł, tym bardziej, że celowo przy pierwszej próbie jego wynalazku zablokował działanie plastikowych opasek, które teraz dziewczyna miała na nogach. Skutki jego kaprysu odczuwałem do tej chwili, jednak nie podzieliłem się swoimi podejrzeniami z Viv. Poniekąd, by jeszcze bardziej nie stresować jej tym, że przypadkiem zrobiła mi jakąś tam krzywdę. Ale również dlatego, że faktycznie mi się należało. Dodatkowo ból po prostu otrzeźwił mój umysł i ułatwił kontrolę nad sobą.
Nie powiedziałem jej również, że gdy w końcu opaski od Starka zaczęły działać i faktycznie, pomimo próby, Viv nie była w stanie sprawić mi bólu, to zauważyłem, że podczas używania tej zdolności jej oczy się zmieniały. Jakby minimalnie poszerzały się jej źrenice, przez co samo spojrzenie dziewczyny przybierało znacznie cięższego klimatu. Podejrzewałem, że nikt, kto kiedykolwiek mógł to zauważyć, raczej nie dożył możliwości podzielenia się tym faktem ze światem, ale wolałem nie zajmować tym teraz głowy bogini.
Szczególnie, że gdy tylko wjechaliśmy do miasta, zrozumiałem, dlaczego Viv przez całą drogę milczała, wpatrując się w okno.
Zatrzymując się na światłach, westchnąłem ciężko, obawiając się, że Anthony mógł mieć rację. Że dziewczyna tak naprawdę mi nie ufała.
- Viv - mruknąłem, pochwytując jej zmęczone spojrzenie.- Jeśli czujesz się przez to lepiej, nie będę ci tego zabraniać, ale...- ponownie westchnąłem, chwytając dłoń bogini w swoją -...nie musisz zapamiętywać drogi. Jesteś ze mną bezpieczna. Będę cały czas obok.
- Wiem - uśmiechnęła się lekko, choć sztucznie, wracając spojrzeniem do widoku za oknem.- Ale to silniejsze ode mnie - dodała prawie szeptem.
Niepocieszony faktem, że znowu miałem rację, po prostu ucałowałem dłoń Viv. Niestety, słysząc pospieszający mnie klakson gdzieś z tyłu i widząc, że sygnalizacja już się zmieniła, nie mogłem zrobić nic więcej, poza ruszeniem do przodu.
Przebicie się przez Filadelfię poszło nam łatwiej, niż przypuszczałem. Przez to, zatrzymałem się pod wskazanym adresem o kilkanaście minut wcześniej, niż obliczyła nawigacja. Zatrzymując się na parkingu przed nowoczesnym centrum usługowym, zgasiłem silnik i w milczeniu czekałem na pierwszy ruch Viv.
Nie dziwiło mnie, gdy ten przez długi czas nie następował, a sama dziewczyna po prostu siedziała, wpatrując się w deskę rozdzielczą i nerwowo wyłamywała palce. Dopiero po kilkunastu minutach Viv westchnęła głęboko i praktycznie szepcząc 'dobra' do siebie, wysiadła z samochodu. Bez ociągania poszedłem w jej ślady, zamykając za nami auto i oferując bogini ramię, poprowadziłem ją ku przeszklonym drzwiom. Hol budynku nie był jakoś wyjątkowy, ale zawierał mapę, dzięki której dowiedzieliśmy się, na który poziom należało wjechać, by trafić do gabinetu specjalisty, u którego byliśmy umówieni. Więc wciskając guzik z ostatnim piętrem, zaczekałem, aż drzwi windy zamknął się, by objąć dziewczynę i przytulić ją do siebie.
- Jestem obok - zapewniłem, czując, jak dłonie Viv drżą.- Nieważne, co postanowisz, będę obok.
- Dzięki - mruknęła tylko w moje ramię, a słysząc z głośników nazwę odpowiedniego piętra, odsunęła się ode mnie, poprawiając kurtkę mocnym gestem i zaciskając palce na jej rękawach.
Okazało się, że całe najwyższe piętro było zajmowane przez gabinety specjalistyczne, dlatego przechodząc przez szklane drzwi, podeszliśmy do ciepło oświetlonej recepcji.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?- zaczęła uprzejmie rudowłosa kobieta siedząca za biurkiem.
- Byliśmy umówieni na piętnastą do doktora Gatlina - odparłem spokojnie, pewny, że nie spotkamy się z żadną dyskryminacją. W końcu, pomijając zmienione personalia, Viv już nie miała swojej charakterystycznej fryzury, oczy również zabezpieczyła niebieskimi soczewkami. A ja po prostu zamieniłem kolor swoich włosów na jasno brązowy, do tego pożyczając pierwsze lepsze przezroczyste okulary znalezionych w wieży Avengers.
Dlatego też recepcjonistka po prostu uśmiechnęła się i spuściła wzrok na ekran komputera.
- Pani Vivian Woods?- zapytała.
Piękna zmiana, Hekate - pomyślałem.
- Zgadza się.
- Gabinet numer siedem w tamtą stronę. Profesor zaraz przyjdzie - ruda wskazała nam odpowiedni kierunek, żegnając jeszcze jednym uśmiechem.
Więc spokojnie podeszliśmy do gabinetu, siadając przed nim na ciemnej kanapie.
- Nie chcę tu być - mruknęła Viv tak, bym tylko ja to usłyszał.
- Wiem, kochanie - tylko tyle mogłem odpowiedzieć. Kłamanie, że będzie dobrze, będzie lepiej lub narzucanie, że na pewno da radę było ostatnim, czego potrzebowała.
Na szczęście już po chwili mahoniowe drzwi gabinetu otworzyły się, a przed Viv stanął mężczyzna w średnim wieku, lekko siwiejący, z gładko przystrzyżoną brodą. W dłoni trzymał notes, a z jego oczu schowanych za okularami korekcyjnymi biło dziwnie prawdziwe zainteresowanie.
- Ach, pani Vivian, jak mniemam?- zaczął z ciepłym uśmiechem, witając się z nami uściskiem dłoni.
- Wolałabym Viv - odparła lekko zachrypniętym głosem bogini, z niechęcią odwzajemniając uścisk.
- W takim razie mów mi Eric - dodał, po czym zwrócił się z powrotem ku drzwiom.- Zapraszam.
- Chciałabym jeszcze...- podjęła dziewczyna, po chwili zacinając się niepewnie.- Czy mógłby... Będę czuła się pewniej, gdy mój mąż będzie obok - powiedziała w końcu, z zakłopotania zaciskając dłonie.
- Jeśli ma ci to ułatwić naszą rozmowę, nie widzę przeszkód - zapewnił, po czym ponownie wskazał otwartą dłonią na drzwi za sobą.
Ale widząc, że bogini nie robi żadnego ruchu, opuścił rękę, lekko pochylając się, by pochwycić spojrzenie dziewczyny.
- Czymś się martwisz?- zapytał.
- Nie chcę o tym mówić - mruknęła.
- Nie musisz. Możemy po prostu usiąść w moim gabinecie, napić się herbaty i porozmawiać o pogodzie. Nic cię tu nie zobowiązuje - wzruszył ramionami.
A ja, by faktycznie na coś się przydać, lekko pogładziłem plecy dziewczyny.
- Wiem, że próbujesz wzbudzić moje zaufanie. Nie musisz się starać - widziałem wyzwanie w jej oczach.
- W takim razie, powiedz mi, czego ode mnie oczekujesz? Po coś tutaj przyszłaś, racja?- wbrew pozorom, jego ton był naprawdę ciepły, czy nawet wspierający.- Skoro już tu jesteś, może chociaż pozwolisz mi spróbować ci pomóc?
Viv dalej patrzyła na niego spode łba, choć znałem ją na tyle, by widzieć, że tak naprawdę walczyła sama ze sobą. Wywróciła w końcu oczyma i z niezadowoleniem ruszyła do gabinetu, zostawiając nas w tyle.
A doktor Gatlin spojrzał uśmiechnięty w moim kierunku i ponownie wystawił dłoń ku drzwiom, zapraszając i mnie do środka.
Wnętrze niedużego pokoju było naprawdę ciepło urządzone, pełne drewna, zieleni i wyważonego światła. Zaskoczyłem się jednak nie widząc żadnego biurka czy nawet stołu. Gabinet głównie wypełniały dwa stojące przed sobą fotele i kanapa ustawiona pod ścianą, obok której stała mała, oszklona komoda z książkami.
Viv bez ociągania usiadła na kanapie, podpierając się o podłokietnik. Gdy zająłem miejsce obok niej i ścisnąłem jej dłoń swoją, bogini po prostu westchnęła, przez co zacząłem zastanawiać się, czy w ogóle chce być dotykana? Nie mogąc się jednak oprzeć, nie puściłem jej. Wierzyłem, że psychiatra, który właśnie siadał przed nami, wystarczająco odwróci jej uwagę i skumuluje na sobie ewentualną złość dziewczyny.
- Napijecie się czegoś?- zaproponował.
- Podziękuję - głos Viv był spięty.
- W porządku. Więc może chciałabyś opowiedzieć mi coś o sobie?- kontynuował, nakładając nogę na nogę, a słysząc prychnięcie dziewczyny, uśmiechnął się tylko.- Jestem psychiatrą, Viv. Leczę rozmową. A podejrzewam, że nie chcesz tu być, więc im szybciej zrozumiem, w czym jest problem, tym szybciej stąd wyjdziesz. Może nawet poczujesz się lepiej.
- Skąd pewność, że w ogóle mnie zrozumiesz?
- Skąd pewność, że nie?
Rozmówcy przez chwilę mierzyli się spojrzeniami i nie dziwiło mnie, gdy cisza przedłużała się, bo dziewczyna nie chciała nic powiedzieć.
- Wiem, że czujesz się odosobniona. Nie rozumiesz, co się z tobą dzieje, przez co boisz się, już nie tylko otoczenia, ale i samej siebie. Ale nie jesteś jedyna. Mam takich pacjentów średnio co trzy dni.
Viv zaśmiała się bez krzty radości.
- Nie wydaje mi się.
- Udowodnij.
Ponownie między nimi zapanowało napięcie i ponownie Viv nie chciała przerwać swojego milczenia.
- Jak sypiasz?- więc psychiatra zadał pytanie.
- Dobrze.
Spojrzałem ze smutkiem na boginie. Kłamanie nie było dobrą opcją.
- Mhm. Jesz?
- Tak.
- Viv - mruknąłem. Tak do niczego nie dojdzie.
- Może wolisz odpowiadać za mnie?- warknęła dziewczyna, mierząc mnie ostrym spojrzeniem.- Śmiało, w końcu wszystko wiesz najlepiej.
- Miewasz nudności, bezsenność, bóle i zawroty głowy, drżenie mięśni?- wymieniał spokojnie mężczyzna, w ogóle nie przejmując się naszą wymianą zdań.
- Nie - zaprzeczyła mocnym tonem.
- A szkoda - jego komentarz załagodził nerwy nawet bogini.- Choć sertralina powinna poprawiać samopoczucie pacjentów, częstymi skutkami ubocznymi, szczególnie podczas pierwszych dni terapii, są właśnie takie objawy.
Tym razem to ja spojrzałem z zaciekawieniem na psychiatrę.
- Skąd wiesz, że to biorę?- mruknęła Viv zadziwiająco delikatnym tonem.
- Twoja asystentka powiedziała mi to i owo. I jak widzisz, objawy, które cię niepokoją są powodowane właśnie przez leki, które bierzesz, nie przez chorobę. Kto wie, ile jeszcze rzeczy, o które się martwisz, jestem w stanie zniwelować choćby dzisiaj?
- Czyli przepiszesz mi inne leki... i będzie lepiej?- w jej głosie pobrzmiała nadzieja.
- Najpierw musisz mi powiedzieć, co się dzieje, Viv. Co cię spotkało? I co ty o tym myślisz?
Spojrzałem na dziewczynę znów lekko gładząc jej dłoń. Widząc jej w końcu pozytywnie zaskoczoną minę nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w końcu podjęła decyzję. I naprawdę podejmie leczenie.
Ale znów milczała.
- Myślę, że to dobry moment, byśmy zostali sami.
Spojrzałem z niezadowoleniem na doktora siedzącego na fotelu nieopodal. Przyglądał mi się z przepraszającą miną, jakby doskonale wiedział, że nie chciałem opuszczać bogini. Ale nie cofnął swojej decyzji.
- Mówiłam, że wolę, żeby tu był - Viv nie dała mi nawet przemyśleć jego słów, otwarcie nie zgadzając się opinią mężczyzny.
- Wiem. Ale całe życie walczyłaś sama. Przetrwałaś to wszystko. I dobrze wiesz, że przetrwasz i to. A ja chcę po prostu z tobą porozmawiać, tak, jak robisz to każdego innego dnia. Twój mąż nie zawsze będzie obok, Viv. I musisz mu na to pozwolić - gdy tylko psychiatra skończył wyjaśniać powód swojej decyzji, popatrzył na mnie, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że to moja kolej na działanie.
Dalej nie chciałem wyjść. Dalej nie chciałem zostawić bogini samej z tym wszystkim. Sam już nie wiedziałem, jak jej pomóc. Ale on zdawał się wiedzieć doskonale. Więc musiałem zaufać wiedzy i doświadczeniu lekarza.
Znów westchnąłem, wracając spojrzeniem do Viv.
- Będę tuż za drzwiami, obiecuję - mruknąłem, zwracając na siebie uwagę bogini. I naprawdę myślałem, że ta spojrzy na mnie z wyrzutem, urazą czy nawet nienawiścią, ale zamiast tego w jej oczach ujrzałem zrozumienie. Jakby wewnętrznie pogodziła się, albo przynajmniej zgodziła ze słowami mężczyzny. Więc już z mniejszym oporem wstałem z kanapy, by następnie opuścić gabinet.
Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, zrozumiałem, że nie chciałem opuszczać dziewczyny z jeszcze jednego powodu. Po prostu dziwnie się czułem, siedząc samemu na korytarzu. Ostatnio moje myśli krążyły jedynie wokół niej, jej bezpieczeństwa i zdrowia i nie mogłem skupić się, gdy nagle moim jedynym zadaniem było czekanie. Usiadłem na ciemnej kanapie pod gabinetem, nie wiedząc, co mógłbym więcej robić? Jakbym nawet nie wiedział, kim w ogóle byłem bez Viv obok?
Wytarłem dziwnie wilgotne dłonie o spodnie, niezadowolony, że moje ciało w ogóle tak reagowało. W końcu, chciałem, by Viv po prostu czuła się dobrze. A ta wizyta była ku temu pierwszym krokiem. Nie powinienem się więc nią denerwować, tym bardziej, że to dziewczyna tu tak naprawdę walczyła, nie ja. Mimo to, poczucie winy wciąż wżerające się w moje sumienie sprawiało, że nie odbierałem tej chwili jakoś pozytywnie. Jakbym nie mógł uwierzyć, że faktycznie jeszcze mogło być lepiej.
Zamyślony dopiero po chwili zauważyłem, że jakaś kobieta, która właśnie zamykała jeden z gabinetów, z którego dopiero co wyszła, przyglądała mi się. Podniosłem na nią zirytowane spojrzenie, nie reagując na dziwny błysk w jej oczach.
- Przepraszam - mruknęła z zakłopotanym uśmiechem, najwidoczniej orientując się, że nie podobało mi się jej zainteresowanie. Mimo to, po chwili zawahania, ponownie odezwała się.- Nie jest pan tym aktorem grającym w...
- Musi mnie pani z kimś mylić - odparłem chłodno, przerywając jej myśl.
- Najwidoczniej, przepraszam - znów uśmiechnęła się, na moment odwracając się do drzwi i wysuwając z nich klucz.
A gdy ponownie na mnie spojrzała, ściąłem ją wzrokiem.
- Jakiś problem?- warknąłem.
W odpowiedzi pokręciła jedynie głową, zdając się nie przejmować moim nieprzychylnym tonem.
- Czeka pan na wizytę u profesora Gatlina? Powiadomić Ericka, że...- kontynuowała i już ruszyła w kierunku drzwi, za którymi Viv rozmawiała z lekarzem, ale szybko ją zatrzymałem.
- Nie - uciąłem.
Na szczęście tyle wystarczyło, by kobieta po raz ostatni uśmiechnęła się w moim kierunku, następnie idąc do recepcji. Jeszcze przez chwilę mierzyłem ją zirytowanym spojrzeniem, by w końcu ponownie westchnąć, wracając wzrokiem do paprotki ustawionej na stoliku przede mną. Odruchowo chciałem przetrzeć twarz ręką, ale nieprzyzwyczajony do okularów, które teraz miałem na sobie, przypadkowo strąciłem je z nosa. Z zadziwiającym jak na mnie ociąganiem podniosłem je z ziemi, następnie chwytając skrawek swetra, który miałem na sobie i wycierając szkła.
Gdy ponownie je założyłem, spojrzałem na zegarek. Czas jednocześnie niesamowicie mi się dłużył i niemiłosiernie śpieszył. I choć Viv rozmawiała z lekarzem sama raptem dziesięć minut, mi ta chwila zdawała się trwać wieczność.
Miałem tylko nadzieję, że bogini powie prawdę. Bo nie będąc obok niej, nie mogłem zweryfikować, czy nie udawała również przed specjalistą, który, by jej pomóc, musiał rozeznać się w sytuacji. Bo z kolejną rzeczą dusza w Helheimie miała rację. Nie wiedziałem nawet, jak prawidłowo opisać zachowania dziewczyny, gdy ta traciła nad sobą panowanie. Mogłem jedynie przekazać to, co widziałem, ale nie byłem znawcą. Nie wiedziałem nawet, na co powinienem zwracać uwagę i jakie sygnały powinny mnie niepokoić w trakcie takich sytuacji. Wszystko mnie w nich niepokoiło. Dlatego wierzyłem, że gdy psychiatra spojrzy na to doświadczonym okiem, będzie wstanie trafniej dobrać leczenie.
Nie mogąc już wytrzymać na miejscu, wstałem z kanapy, przechadzając się w tą i z powrotem po niedługim korytarzu. Ciszę w około mąciły tylko moje kroki, tykanie zegara i stukanie w klawiaturę pani z recepcji. Miałem już naprawdę dość czekania. Ale wiedziałem, że przerywanie terapii było bardzo niewskazane, więc próbując skupić się na własnym oddechu, zacisnąłem dłonie w pięści, by jakoś dać upust swojej frustracji.
Gdy nagle przez panującą w koło ciszę przebił się czyjś stłumiony krzyk. I byłem pewien, że był to krzyk Viv.
Nie przejmując się prośbą psychiatry, wróciłem do gabinetu, szybko skanując przestrzeń w poszukiwaniu zagrożenia. Jednak zauważyłem jedynie dziewczynę skuloną w kącie obok kanapy, która z przyciśniętymi do ust dłońmi próbowała opanować przerażenie, które zawładnęło nią całą.
- Viv - mruknąłem, kucając obok niej. A gdy dziewczyna tylko mnie zobaczyła, od razu rzuciła się w moim kierunku, zatapiając drżące ciało w moich ramionach, jakbym był ostatnią deską ratunku.- Jestem obok, już dobrze. Jestem obok - szepnąłem, gładząc jej włosy i mocniej przytulając ją do siebie.
Gdy poczułem, że jej oddech nieco spowalnia, a więc i sama bogini nieco uspokaja się, rzuciłem w kierunku wciąż siedzącego w fotelu psychiatry oskarżycielskie spojrzenie. Miał jej pomóc, a on po prostu przyglądał się całej scenie, nie ruszając się nawet o cal, jakby niewzruszony cierpieniem dziewczyny.
Gdy mężczyzna pochwycił mój wzrok, pokiwał lekko głową, jakby z jakimś zrozumieniem, po czym otworzył swój notes i coś w nim zapisał.
- Przepraszam - usłyszałem całkiem przytomny szept dziewczyny.- Naprawdę próbowałam...
- Nic się nie dzieje, kochanie - odparłem, przerywając jej słowa i całując w skroń.- Już po wszystkim.
- Vivian...- mimowolnie spiąłem się, gdy psychiatra postanowił ponownie odezwać się.-...co się stało?
Głupszego pytania nie mógł zadać.
Ignorując lekarza, znów pogładziłem Viv po włosach, nie dziwiąc się, że nie odpowiedziała. Tym razem nie miałem jej tego nawet za złe. Dlatego tym bardziej dziwiłem się, gdy po dłuższej chwili dziewczyna odnalazła w sobie tyle siły, by ponownie westchnąć i odsunąć się ode mnie, przecierając wilgotne od łez policzki.
- Liczyłam, że pan mi powie - westchnęła wciąż spiętym głosem, pozostając w moich objęciach.
- Powiem, pod warunkiem, że ty przed tym powiesz mi, co teraz czujesz? I o czym myślisz?
- Nic nie czuję.
Spodziewałem się, że psychiatra zarzuci jej kłamstwo lub będzie dopytywał, a on, choć Viv nie mogła tego widzieć, pokiwał lekko głową, jakby zgadzając się z jej słowami.
- Choć w zasadzie...- przedłużającą się ciszę ponownie przerwała bogini -...jestem wściekła.
- Na co?
- Na siebie.
Doktor Gatlin ponownie pokiwał głową, co tym razem dziewczyna zauważyła, odsuwając się ode mnie i siadając na podłodze.
- Nie lubisz utraty nad sobą panowania?
- Tak - westchnęła, opierając łokieć na zgiętym kolanie. Zatopiła dłoń we włosach, znów próbując się za nimi schować.
- Bo boisz się, że wtedy inni zobaczą, że jesteś słaba.
- Tak.
- Uważasz emocje za słabość.
- Tak - potwierdzała jakby bez głębszego przekonania, choć doskonale wiedziałem, że mówiła zgodnie z samą sobą.
- A opanowanie uważasz za siłę.
- Tak.
- Ale wiesz, że to nie opanowanie czyni się silną, a właśnie zgoda z tym, co czujesz? Opanowanie bierze się ze zrozumienia swoich słabości i zaakceptowania ich. Jeśli nie zaakceptujesz swoich emocji, nie będziesz opanowana. I jak na złość, to nieco zamyka twoje koło. Boisz się utraty nad sobą panowania, a to właśnie ten lęk powoduje, że je tracisz - mówił spokojnie, niezmienionym tonem, jak wtedy, gdy proponował nam herbatę.- Uważasz, że teraz straciłaś nad sobą panowanie?
- Tak.
- I stało się coś złego?
- Wyszłam przed panem na wariatkę - ponownie westchnęła.
- Emocje nie czynią nas wariatami, Viv. Właściwie, to wręcz przeciwnie - usłyszałem rozbawienie w jego głosie.- Mogę usiąść z wami na podłodze?
Dopiero to pytanie sprawiło, że dziewczyna podniosła wzrok z ziemi. Przez chwilę z podejrzliwością przyglądała się psychiatrze, w końcu jednak wzruszając ramionami. Więc uznając to za zgodę, doktor wstał z fotela, spokojnie podchodząc te trzy kroki, by następnie zająć miejsce w pewnej odległości od dziewczyny, opierając się przy tym o drugi z foteli.
- Dziękuję, że powiedziałaś mi o tym, czego się obawiasz. To było naprawdę odważne. Uważam, że jesteś odważna, skoro już tak bardzo przejmujesz się moją opinią - kontynuował.
- Mówisz to, co chcę usłyszeć - Viv jak zwykle poddała jego słowa wątpliwościom.
- Nie, mówię to, co myślę. Jakbym mówił to, co chcesz usłyszeć, powiedziałbym, że nic ci nie jest, możesz już wrócić do domu, a jutro wstaniesz, jak gdyby nigdy nic, zapominając, że w ogóle rozmawialiśmy. A gdybyś dalej nie wierzyła, kłamałbym, że mogę ci to zapewnić w bardzo łatwy i szybki sposób za sprawą jednej, szczęśliwej pigułki. A mam tu takich kilka. Ale, że właśnie to chcesz usłyszeć, to ci tego nie powiem - znów uśmiechnął się.
Viv to jednak nie rozbawiło, wręcz przeciwnie. Znów westchnęła, zatapiając wzrok w podłogę.
- Więc co dalej?
Pytanie bogini sprawiło, że uśmiech psychiatry powiększył się odrobinę bardziej.
- Och, to akurat prosta sprawa. Masz dwie opcje. Albo podejmujesz leczenie, albo nie.
- To jest twoim zdaniem proste?
- Tak, przecież to jedynie dwie opcje. To ty to sobie utrudniasz. Nie myśl o tym, co będzie dalej, bo tego nie wiesz. A podejrzewam, że zakładasz same najgorsze scenariusze.
- Idąc tym tropem myślenia, nawet pan tego nie wie. Więcej, żadna z tych opcji nie gwarantuje sukcesu. Za to jedna z nich będzie wyjątkowo trudna. Więc tak szczerze? Po prostu chcę wrócić do domu.
- Masz trochę racji. Nie wiem, czy ta opcja zagwarantuje ci taki sukces, jakiego oczekujesz. Ale wiem, że ta druga na pewno tego nie zrobi.
- Podziękuję.
Spojrzałem ze smutkiem na Viv.
- Mam rozumieć, że odmawiasz leczenia?- chyba po raz pierwszy głos psychiatry miał w sobie nutę powagi.
- Nie dam się zamknąć w psychiatryku.
- Pewnie mi nie uwierzysz, ale to leczenie w specjalistycznej placówce znacznie przyspieszy cały proces. I nie będziesz tam wcale zamknięta, będziesz mogła wyjść w każdej chwil...
- Powiedziałam, że nie. Jeśli nie ma pan innej opcji, na tym zakończymy naszą współpracę - bogini mocnym tonem przerwała wypowiedź psychiatry i gdy tylko zakończyła swoją myśl, podniosła się z podłogi i pokierowała do wyjścia.
Idąc jej śladami, wymieniłem z mężczyzną zaniepokojone spojrzenia. Jednak udało mi się zatrzymać Viv dopiero za drzwiami gabinetu.
- Ani mi się waż - warknęła, wyrywając swoje ramię z mojej dłoni.
- Zaczekaj tu na mnie - poprosiłem, szybko analizując sytuację.
Musiałem porozmawiać z tym psychiatrą. Musiałem chociaż dowiedzieć się, jakie miał spostrzeżenia, co podejrzewał i jak faktycznie chciał ją leczyć. Więc musiałem tu zatrzymać Viv jeszcze przez chwilę, na wszelki możliwy sposób.
- Nie - zaprzeczyła, co ani trochę mnie nie zaskoczyło.
- Kochanie, nie chcesz od niego żadnych leków, choćby na przyszłość? Nie chcesz mieć w zapasie recepty? To mi zajmie tylko chwilę, obiecuję. Po prostu usiądź tu jeszcze na moment i poczekaj na mnie. Proszę - przekonywałem.
Dziewczyna przez chwilę mierzyła mnie rozgniewanym spojrzeniem, w końcu jednak z irytacją usiadła na kanapie, zatapiając twarz w dłoniach.
- Dziękuję - mruknąłem, całując jej czoło i wracając do gabinetu.
Doktor stojąc na środku pokoju, przyglądał się zapiskom w swoim notesie, dopiero po chwili podnosząc na mnie wzrok.
- Czeka na korytarzu?- zapytał od razu.
- Tak.
Bez komentarza wyciągnął z marynarki telefon i szybko wybierając jakiś numer, przystawił aparat do ucha.
- Rebecca, mogłabyś mieć oko na panią Woods?- mruknął do telefonu, z powrotem siadając w swoim fotelu.- Jakby się coś działo, zadzwoń domofonem.
Odwróciłem się za siebie, dostrzegając obok drzwi jakieś małe pudełko, dopiero orientując się o jego obecności.
- Dobrze, zapraszam, niech pan usiądzie - głos doktora ponownie zwrócił moja uwagę.
- Co tu się stało?- zapytałem bez zbędnego ociągania, wiedząc, że mam mało czasu.- I jak chciał jej pan pomóc?
- Nie będę ukrywał, panie Woods, że sytuacja jest poważna. Pańska żona zdecydowanie potrzebuje hospitalizacji - mówił skupionym głosem, nim w ogóle usiadłem przed nim na fotelu.- W zasadzie powinienem wezwać karetkę pogotowia od razu, która zawiozłaby Vivian prosto na oddział, ale nie zrobię tego, bo ratownicy musieliby zawieźć ją na najbliższą izbę przyjęć, a w Centrum Medycznym Einsteina na pewno nie poczuje się lepiej...
- Przecież powiedziała panu, że nie zgadza się na tę formę leczenia - przerwałem.
- Nie myśli racjonalnie i zagraża swojemu zdrowiu. W tej sytuacji mamy prawo użyć przymusu bezpośredniego. Mogę zamknąć ją w szpitalu i zmusić do leczenia bez jej zgody - wyjaśnił, a jego słowa tylko wprawiły mnie w osłupienie.- Ale jak mówiłem, nie zrobię tego - dodał, najwidoczniej widząc zmianę w moim nastawieniu.- Tak jej nie pomogę, a naprawdę mi na tym zależy.
- Więc co mam zrobić?
- Namówić ją do leczenia. Tylko pana posłucha. Tylko proszę trzymać się moich wytycznych - nachylił się w moim kierunku, opierając łokcie na kolanach.- Proszę zrobić to możliwie blisko domu, by czuła się bezpieczna, co prawdopodobnie pozwoli panu uniknąć jej ataków i sprawi, że w ogóle będzie pana słuchać. Proszę jednak nie robić tego w domu, bo wtedy straci jedyny azyl, który teraz ma. Viv musi świadomie zaakceptować leczenie, inaczej pańskie starania spełzną na niczym. Nie może pan naciskać, ale nie może pan odpuścić, bo bez leczenia będzie jeszcze gorzej. Jeśli pańska żona nie będzie chciała słuchać, proszę to uszanować. A po jakimś czasie spróbować ponownie, aż do skutku. Zna ją pan najlepiej, proszę użyć każdego sposobu, jaki mógłby na nią zadziałać, grunt, by się zgodziła. A gdy się zgodzi...- znów otworzył swój notes i wyjął z niego jakąś wizytówkę, którą później mi podał -...proszę tam zadzwonić. To prywatny ośrodek leczenia psychiatrycznego, najlepszy w stanach. Będzie tam miała naprawdę dobrą opiekę. Uprzedzę ich o takiej ewentualności, więc będą gotowi na państwa przyjazd. I jednak wolałbym, by do szpitala zawiozła ją karetka pogotowia. Ratownicy będą w stanie zareagować, gdyby Vivian coś się stało w trakcie drogi. W tym, użyć przymusu bezpośredniego. Jeśli jednak się nie zgodzi, proszę zadzwonić do mnie. Będę próbował coś tu zdziałać.
Wpatrywałem się w trzymaną wizytówkę, znów przytłoczony wiadomościami, które usłyszałem. Nie potrafiłem pomóc Viv, już próbowałem. Więc jak miałbym przekonać ją do leczenia? Czułem, że przerośnie mnie to zadanie.
- Naprawdę nie ma innej opcji?- mruknąłem.
- Leczenie może odbyć się ambulatoryjnie, czyli że na wszelkie badania i terapię Vivian będzie stawiała się z domu do odpowiednich gabinetów. Ale to potrwa znacznie dłużej, w dodatku, przykro mi to mówić, ale pańska żona jest w stanie, w którym w każdej chwili może zrobić sobie krzywdę. W szpitalu będzie pod stałym nadzorem, więc i będzie bezpieczna.
- A... a jak w ogóle wygląda takie leczenie?
- Rozumiem, czego się pan obawia. Ale to nie jest tak, jak na filmach. Nie słychać krzyków na korytarzach, a pacjenci nie leżą całe dnie zapięci w pasy bezpieczeństwa czy kaftan, otępiani lekami. Znaczy, w niektórych państwowych placówkach dalej tak bywa. Ale nie tam..- wskazał na trzymaną przeze mnie wizytówkę, a do mnie dopiero teraz dotarło, że skoro sam psychiatra wiedział, że tak postrzegane są szpitale, to niechęć Viv zaczęła być jak najbardziej zrozumiała.- To trochę jak dom, ale z lekarzem obok. Vivian będzie miała prywatny pokój z wszelkimi udogodnieniami, których potrzebuje, telewizorem, łazienką, szafą na ubrania. Pacjenci ubierają się w co chcą, mają dostęp do naprawdę wielu atrakcji, bilardu, kina domowego. Pańska żona będzie mogła również wyjść, kiedy tylko będzie chciała, nie będzie tam przetrzymywana na siłę. Jedynymi momentami, w których będzie mogła odczuć, że to dalej szpital, będą poranki, gdy będzie miała dawane tabletki i robione badania. Pewnie przez pierwszy miesiąc...
- Miesiąc?- przerwałem.
- Tak. Nie wiem, ile potrwa jej leczenie. Może pół roku, może rok, a może całe życie. To zależy od niej, czy będzie postępowała zgodnie z zaleceniami terapeutycznymi i czy w ogóle będzie otwarta na leczenie. Ale zazwyczaj pobyt w takich placówkach zaczyna się od trzech miesięcy.
Trzy miesiące... Nie potrafiłem sobie wyobrazić, by Viv zniknęła z mojego życia na trzy miesiące. By była w szpitalu przez trzy miesiące. Już ten miesiąc był zdecydowanie zbyt długim okresem, ale trzy? Rok? Całe życie? Nagle sam przestałem być przekonany do tej opcji.
Bo też dopiero teraz dotarło do mnie, że odkąd się poznaliśmy, praktycznie nie rozstawałem się z Viv na dłużej niż dzień. Jedynym momentem, gdy tak nie było, był mój pobyt w celi Asgardu. A i wtedy chciałem umrzeć każdego jednego dnia bez niej obok.
- Nie wiem...- mruknąłem.- Ona... Viv przez wiele lat była dosłownie zamknięta w laboratorium. I naprawdę nie lubi przebywać w białych pomieszczeniach, w których wykonywane są jakiekolwiek badania - wyjaśniłem, by bardziej zobrazować psychiatrze sytuację.
- Musiała przejść przez prawdziwy koszmar...- głos mężczyzny był cichy.
- A co tu się w ogóle stało, gdy mnie nie było? I co pan podejrzewa, doktorze?
- Niestety, rozmowa z pańską żoną była naprawdę trudna. Była zamknięta w sobie, niewspółpracująca. A gdy zacząłem drążyć, dostała ataku paniki, podejrzewam. Kłopot w tym, że mamy w takich sytuacjach pewne środki terapeutyczne, które niwelują objawy. A na nią nie działały. Więcej, Viv zaczęła w amoku uderzać głową w ścianę. Nie jakoś mocno, bo nie pozwoliłem, by doszło aż do tego, ale to bardzo zły znak. Czy zauważył pan, by żona miała jakieś skłonności autodestrukcyjne? Zdarzało jej się samookaleczać?
Przed oczyma stanął mi napis wycięty na jej udzie.
W ciszy po prostu przytaknąłem.
- Tak myślałem.
- To co pan podejrzewa?- zapytałem.
- Nie wiem, to mogą być zaburzenia schizoafektywne, zespół parafreniczny, zaburzenia urojeniowe, PTSD, może też stosować jakąś formę gaslightingu, może wszystko na raz. Ale na ten moment, z tą ilością informacji, którą mam, nie potrafię postawić jednoznacznej diagnozy i dostosować leczenia, ani tym bardziej dawki do jej potrzeb. Dlatego tak ważne jest, by przekonał ją pan, by jednak zgodziła się na hospitalizację. To jej jedyna szansa.
Jedyna szansa.
Te słowa huczały w mojej głowie zdecydowanie zbyt mocno. A najgorsze było to, że były nieprawdopodobnie prawdziwe.
_____________________________________________
Jakby ktoś chciał czerpać jakąkolwiek wiedzę odnośnie wizyty u psychiatry czy pobytu w szpitalu psychiatrycznym, od razu podkreślam! Każdy specjalista i szpital działa inaczej. Dzielcie wszystko na dwa, a nawet na trzy, tak dla bezpieczeństwa.
Next 16.09
Bądźcie zdrowi,
Wasza A.J.
Ps.
Video w mediach: Hoobastank - the reason
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro