Rozdział 64
Nie wiedziałem, ile czasu spędziłem na medytacji, ale przerwała mi ją dopiero Viv, więc na pewno musiało zlecieć kilka godzin. Mimo to, czułem się naprawdę o wiele, wiele lepiej, niż poprzedniej nocy. Do tego stopnia, że prawie poczułem wyrzuty sumienia spowodowane myślą, że to samo powinna poczuć przede wszystkim Viv, nie ja.
Jednak widząc lekki uśmiech bogini, jakim mnie obdarzyła, nie mogłem odpowiedzieć inaczej, niż również uśmiechając się do niej.
- Już wstałaś?- zapytałem, podnosząc się z podłogi.
- Tak z kilka godzin temu. Jest środek dnia, Loki - oznajmiła, zatrzymując się tuż przede mną.
- Naprawdę?- niedowierzałem, odruchowo opierając dłonie na jej talii.
- Mhm. Dlatego wybacz, że ci przeszkadzam, ale chciałabym...- zamilkła, nagle tracąc dobry humor. Jej oczy opanowała niepewność.- Muszę się leczyć. Muszę podjąć terapię. Ale moja decyzja jest bardzo niestabilna, jak ja z resztą, więc muszę jak najszybciej zacząć. Hekate powiedziała, że w zasadzie już wszystko załatwiła i możemy ruszać choćby dziś. I chcę z tej opcji skorzystać.
Przyglądałem się jej z mieszanką różnych uczuć. Niestety, większość z nich była negatywna. Bo Chris wciąż żył i wciąż stanowił zagrożenie. Przez to nie chciałem jeszcze wyruszać na Midgard. Ale nie mogłem jej o tym powiedzieć. Niestety, każda moja próba odwiedzenia bogini od planu wyjazdu mogła skończyć się kolejną katastrofą.
- To dość... zaskakująca decyzja - mruknąłem w końcu.- Może chociaż poczekamy do jutra?
- Dlaczego?- Viv od razu wyczuła podstęp.
- Na kiedy masz wyznaczoną konsultację?
- Hekate powiedziała, że na jutro czasu ziemskiego.
- Więc wolisz siedzieć cały dzień na Midgardzie? Nie czujesz się tu bezpieczniej?- próbowałem.
- Niezbyt. Poza tym, spotkanie z Avengers dobrze mi zrobi. Chyba potrzebuję z nimi o tym porozmawiać.
No na stworzycieli.... Jeden dzień. Tylko tyle wystarczyło, bym chociaż zorientował się w sytuacji postępów zniwelowania problemu Chrisa. Tylko tyle wystarczyło, bym był pewniejszy. Ale znów nie wiedziałem, jak powiedzieć o tym Viv? Poza tym, to jej samopoczucie było tu ważniejsze. Jej komfort i jej potrzeby.
Zagryzłem lekko zęby.
- Dobrze - ukryłem niechęć za uśmiechem.- Spakuję się, zamienię parę słów z Genezjuszem, powiem Surtowi, co ma robić i możemy wyruszać.
Viv uśmiechnęła się i lekko pocałowała mnie, jakby ze spokojem. Spokojem, którego znów zabrakło mi.
I którego nie mogłem odzyskać przez resztę dnia. Bo choć Genezjusz zapewnił, że to dobre rozwiązanie, to wciąż obawiałem się, że jeśli bogini dostanie napadu na Ziemi, sam sobie z tym nie poradzę. Że sobie nie poradzę z nią. Kazałem również Surtowi znacząco przyspieszyć zabicie Chrisa, a przynajmniej zajęcie go na tyle, by nie miał nawet czasu pomyśleć o Viv. To musiało jak na razie wystarczyć, bo nie miałem innej opcji.
I gdy już stojąc przed samym portalem i wybierając koordynaty mieszkania Viv myślałem, że powrót na Midgard był moim największym problemem, Hekate nagle wpadająca do komnaty odwiodła mnie od tej myśli.
- Wasza wysokość, dobrze, że jeszcze króla złapałam - powiedziała zasapana, od razu wbijając we mnie spojrzenie.
- Coś się stało?- mruknąłem, próbując brzmieć spokojnie.
- Nie, nic wielkiego. Po prostu zapomniał król podpisać - zapewniła, wyciszając oddech i wysuwając w moim kierunku jakąś kartkę.
Wiedziałem, że musiał być to jakiś postęp, prawdopodobnie spowodowany obecnością obok Viv, więc udając, że nic mnie to nie obchodzi, podszedłem do czarodziejki, przejmując od niej pergamin. Panując nad emocjami szybko pojąłem, że Hekate przyniosła mi wyniki badań Hadesa, porównujące jego marker genetyczny z DNA Chrisa.
- Przypomnij mi, to potwierdzenie czy zaprzeczenie?- mruknąłem, łapiąc z Kat porozumiewawcze spojrzenie.
- Ani to, ani to w zasadzie. Nie zaprzecza. Ale na pewno nie potwierdza - wyjaśniła.
Z trudem zachowałem wszelkie niepewności dla siebie, wciąż z nieprzeniknionym wyrazem patrząc na zastępczynię. Bo jak to, badania jednocześnie nie potwierdziły, ale i nie zaprzeczyły, by Hades był ojcem Chrisa? Dało się w ogóle osiągnąć coś takiego? Co to miało oznaczać?
Jednocześnie rozumiałem, że by poznać odpowiedzi na swoje pytania musiałem jeszcze poczekać, bo nie miałem zamiaru dopytywać o to przy Viv.
W końcu, jej wersja zakładała, że Chris faktycznie był synem Hadesa, którego ten się wyparł. Uwierzyła w to. I między innymi dlatego go zabiła. Więc gdyby teraz dowiedziała się, że jej ojciec mógł jednak mówić prawdę, raczej nie byłaby zadowolona.
- Ach, no tak - pokiwałem lekko głową, udając, że coś sobie przypomniałem.- To przeredaguj to tak, by odpowiedź była jednoznaczna. Podpiszę, gdy wrócę - oddałem Hekate kartkę, a ta porozumiewawczo przytaknęła.
Klnąc w duchu, wróciłem do Viv i chwytając ją za rękę, posłałem w jej kierunku ciepły uśmiech.
- Gotowa?- zapytałem.
A gdy ta również przytaknęła, przekroczyliśmy portal.
Opuszczając krainę Viv miała nawet dobry humor. Jednak gdy tylko pojawiliśmy się w jej starym mieszkaniu, wręcz czułem, jak ogarnia ją niepokój.
- Chryste...- mruknęła przygnębiona, otaczając salon niepewnym spojrzeniem. Dopiero po chwili zorientowałem się, że zjawiając się w dawnym domu, musiała od razu pomyśleć o wszystkich chwilach, które w nim spędziła. Z Chrisem.
- Mogę nas od razu teleportować do wieży Starka - zaproponowałem, ściskając jej dłoń. Viv jednak nie odpowiedziała, zamiast tego pokierowała się do stolika kawowego stojącego obok zestawu kanap.
Gdy wzięła do ręki kartkę, którą jej zostawiłem kilka tygodni wcześniej, mimowolnie uśmiechnąłem się.
- Czekam w domu. Wróć, gdy będziesz gotowa. Loki - przeczytała na głos jej treść, samej w końcu uśmiechając się pod nosem.- Urocze - dodała, patrząc w moim kierunku.
- Dziękuję, starałem się.
- Przeprosiłam cię za to?- wskazała dłonią na kanapę, wciąż poszarpaną od kul karabinu.
- Tak z piętnaście razy - wzruszyłem ramionami, opierając dłonie na biodrach dziewczyny, by skupić jej uwagę tylko na sobie.- Ale szesnasty nie zaszkodzi.
- Jasne. Może jeszcze frytki do tego?- rzuciła z przekąsem.
- Podziękuję. Ale możesz okazać skruchę w inny sposób - uśmiechnąłem się kącikiem ust.
- Ciekawe, w jaki?- udawała, że nie załapała, więc sugestywnie opuściłem wzrok na jej wargi, po chwili wracając do jej oczu.
- Właśnie, ciekawe?- powtórzyłem i uśmiechnąłem się nieco szerzej, gdy Viv powoli oparła ręce na moich ramionach i przysunęła swoje biodra do moich.
- Co taka biedna, zwykła Ziemianka jak ja może zaoferować bogu?- droczyła się niskim głosem, przygryzając wargę w tak znany mi sposób.
- Mam parę sugestii.
- Tak? Na przykład?- rzuciła, a jej usta były tak blisko...
- Na przykład...- powtórzyłem i nie mogąc się dłużej powstrzymywać, musnąłem jej wargi swoimi, po chwili pogłębiając pocałunek.
I bez względu na wszystko, jedno się nie zmieniło. Viv dalej niesamowicie całowała. I dalej je usta działały na mnie jak narkotyk, sprawiając, że chciałem wszystkiego, co oferowała, jednocześnie czując, że niczego więcej nie potrzebowałem. Już spokojniejszy odsunąłem się od bogini, oddychając głęboko. Nim wypuściłem ją z objęć, złożyłem lekki pocałunek na jej czole.
- Pojedziemy samochodem?- zapytała, wciąż zaplatając dłonie na mojej szyi.
- Co tylko zechcesz - uśmiechnąłem się.
I choć już ta chwila intymności sprawiła, że Viv uspokoiła się, to dopiero, gdy opuściliśmy mieszkanie, zauważyłem, że ta faktycznie odetchnęła. Gdy zjeżdżaliśmy windą do garażu, objąłem ją ramieniem i ucałowałem w skroń.
- Wiesz...- rzuciłem, zwracając na siebie uwagę zaciekawionej dziewczyny.- Zawsze mogę puścić to mieszkanie z dymem.
- Kusząca propozycja - jej oczy zaiskrzyły.- Ale co ty na to, by zaczekać z tym do końca mojej terapii? Moglibyśmy to wtedy uczcić.
Zaśmiałem się lekko na tę propozycję. Kiedyś wystarczyły jej fajerwerki.
- Chętnie - potwierdziłem.- Wtedy zrobimy to razem, może być?- dodałem, wychodząc z windy.
- Brzmi jak plan - uśmiechnęła się, po czym wystawiła w moim kierunku kluczyki od samochodu. Popatrzyłem na nią zdziwiony, ale przyjąłem przedmiot.- Nie chcę prowadzić - wyjaśniła, siadając na miejscu pasażera.
Więc nie pozostało mi nic innego, jak zająć miejsce za kierownicą.
Jechaliśmy do Starka w ciszy, głównie przez to, że kątem oka widziałem, jak Viv pisała z kimś przez telefon, więc nie chciałem jej przeszkadzać. Dopiero na miejscu zorientowałem się, że musiała uprzedzić Anthonego o naszym przybyciu. I chyba o wszystkim, co się stało, bo gdy tylko miliarder zobaczył Viv, jego oczy zajarzyły się nieprzeniknionym bólem.
Bez słowa przytulił do siebie dziewczynę, nawet nie pozwalając jej odejść od samochodu.
- A ja mu drinka postawiłem, psia mać - usłyszałem pomruk bruneta, który ten wydał z siebie wciąż obejmując boginię.
- Nie ty jeden - zdziwiłem się, słysząc rozbawienie w jej głosie.
- Poza tym...- ciągnął, odsuwając się od niej na długość ramion. A na mnie dalej nie spojrzał nawet raz.-...rozumiem, że jesteś moją fanką, ale nie musiałaś tego pokazywać fryzurą.
- Jesteś brunetem, daltonisto - prychnęła Viv.
- Wiem, ale też mam krótkie włosy. Bądź szczera, Viv. Ile my się znamy, co? Po co miałabyś ścinać włosy, skoro nie z myślą upodobnienia się do swojego idola?
W milczeniu stałem obok, opierając się o maskę samochodu zaparkowanego w garażu miliardera. I nie mogłem tego ukryć przed sobą, że cieszyłem się, widząc uśmiech i spokój dziewczyny. Chyba faktycznie miała rację, chcąc spędzić czas z przyjaciółmi, bo miało to na nią zdecydowanie pozytywny wpływ. Do tego stopnia, że aż zacząłem czuć wyrzuty sumienia na myśl, że nie pozwoliłem Thorowi spotkać się z nią, gdy miał ku temu okazję.
Ale równie szybko przypomniałem sobie, w jakiej scenerii by ją zastał, gdybym jednak zgodził się na jego propozycję. Poczułem nieprzyjemny dreszcz, gdy przed oczyma stanęło mi wycięte na nodze Viv imię. Moje imię.
Oby tu się to nie powtórzyło.
Na szczęście otoczona ciepłem i spokojem Stark Tower, Viv faktycznie miała się dobrze. A gdy do wieczora salon w wieży wypełnił się sławnymi bohaterami Ameryki, który wrócili głównie po to, by spotkać dziewczynę, nawet mogłem nazwać ją szczęśliwą.
Przyjaciele wysłuchali opowieści bogini znosząc ją lepiej, niż mi się zdawało. A wręcz, zazdrościłem im tego, bo faktycznie byli w stanie spełnić prośbę Viv. Przeszli nad jej historią jak gdyby nigdy nic, potem po prostu zaczynając komentować swoje poprzednie misje, aktualne wydarzenia polityczne, a nawet koncert jakiegoś zespołu.
Ja gównie milczałem. Po części przez czujność, jaką ciągle zachowywałem. Co chwila skanowałem otoczenie wieżowca, by jak najszybciej zorientować się o jakiejkolwiek anomalii. Ale moje milczenie również było kierowane dziwnie nieprzychylnym wzrokiem, jaki co pewien czas wysyłał mi Stark. Przeglądając jego myśli od razu dowiedziałem się, że Viv powiedziała mu całą prawdę z dnia, kiedy została porwana. Nie omijając szczegółów o moich tajemnicach, czego na szczęście oszczędziła mi względem innych członków Avengers. Nie zmieniało to jednak faktu, że czułem się najzwyczajniej w świecie źle. Nie miałem jej tego za złe. Za to miałem to za złe sobie, że doprowadziłem do takiego stanu rzeczy.
Dopiero widok podnoszącej się z kanapy Viv zdołał mnie wybudzić z zamyślenia.
A gdy tylko zorientowałem się, że razem z Anthonym zeszła do kuchni, by zaparzyć nową porcję herbaty, wyczułem swoją szansę.
Stanąłem przed bohaterami Ameryki, którzy nagle potracili pozytywne miny, wymieniając między sobą zaniepokojone spojrzenia. Z ich myśli wyczytałem, że byli równie przerażeni sytuacją Viv, co ja. Ale najwidoczniej lepiej grali.
Odchrząknąłem, by zwrócić na siebie uwagę dziwnie milczących Avengers.
- Jeśli masz dla nas kolejną ciekawą opowieść, daruj sobie. Ograniczcie się do jednej na wieczór, proszę - mruknęła Wanda, wlepiając wzrok w podłogę i kręcąc głową, jakby próbowała bronić się przed prawdą.
- Nie będzie to opowieść, a raczej prośba - wyjaśniłem, mówiąc cicho, by znajdująca się piętro niżej bogini i tak nie mogła mnie usłyszeć.
Steve podniósł na mnie wzrok, jakby od razu domyślił się, o czym mówiłem. I nie dziwiło mnie, gdy okazało się, że faktycznie mnie zrozumiał. W końcu, był powiernikiem tej prośby odkąd wrócił z Asgardu.
- Czekaj, bo chyba się przesłyszałem - Clinton zaśmiał się bez cienia radości.- Nie wierzę, że słowo 'prośba' przeszło ci przez gardło.
- Znacie sytuacje. Rozumiecie już, jakie zdolności ma Chris i...
- Jak to, ma?- przerwała mi Natasha, od razu wychwytując słowo klucz.- Viv mówiła, że prawie na pewno nie żyje. Miałeś go zabić w tej jaskini.
Milczeniem odpowiedziałem na jej pytanie.
- Ja jebie - westchnął Barton, a Czarna Wdowa uzupełniła jego słowa jakimś rosyjskim słowem, które też brzmiało jak przekleństwo.
- Wierzę, że będziecie w stanie zachować tę wiadomość dla siebie. Viv i tak jest przemęczona, nie musi jeszcze martwić się o to - ciągnąłem.
- Skoro wiesz, że żyje, to dlaczego jeszcze żyje?- dodał Steve.
- Bo Asgard nie był w stanie go zabić - już samo wspomnienie domu Thora wzbudziło kolejną salwę zaskoczenia wśród herosów.- A gdy ja przejąłem dowodzenie, Viv oznajmiła, że chce tu wrócić. Nie miałem jak się tym zająć osobiście, zleciłem to Surtowi, ale chyba już sami rozumiecie, że Viv dalej nie jest tu bezpieczna.
- Jak możemy pomóc?
Spojrzałem na Nat, kryjąc wdzięczność, jaką poczułem, gdy to powiedziała.
Bo nienawidziłem ich. Nienawidziłem tej ziemskiej śmietanki, która miała się za lepszego ode mnie. Ale tym razem to ja zawaliłem. To ja popełniłem błąd i widząc, jak pozytywnie zareagowała na nich Viv, poczułem się w obowiązku poprosić ich o pomoc. A ci mogli odmówić. Dlatego gdzieś głęboko ucieszyłem się, że bogini miała naprawdę lojalnych przyjaciół.
- Po pierwsze, Viv nie powinna zostawać sama. Po drugie, Friday?- rzuciłem w przestrzeń.
- Tak?- odpowiedział system.
- Jesteś w stanie powiadomić mnie, gdy Chris pojawi się na tej planecie?
- Tak. Pod warunkiem, że obrażenia, jakie zadałeś mu ty lub Asgard nie naruszyły jego twarzy.
- Miejmy nadzieję, że tak będzie - westchnąłem, znów patrząc po herosach.- A jeśli chodzi o was, wiem, że proszę o za dużo. Ale jeśli dowiecie się, że to ścierwo wróciło, nie wchodźcie mi w drogę. Nie wychylajcie się, najlepiej zaszyjcie się gdzieś głęboko i udawajcie, że nie istniejecie. Sam to zakończę.
Moje ostatnie zdania wywołały osłupienie na twarzach Avengers. Osłupienie, które szybko zmieniło się w niedowierzanie, a potem złość.
- Kurwa, gościu, nie wydaje ci się, że Viv już za dużo wycierpiała?- warknęła Natasha.- Typa nie pokonała nawet armia Asgardu, a ty chcesz sam z nim walczyć? Myślisz, że Viv będzie bezpieczniejsza, gdy przegrasz, a my "schowamy się pod ziemią"?- zaznaczyła cudzysłowem.- Loki, nawet ty nie jesteś tak głupi, tym bardziej, by prosić o to nas. Nie zdamy się na ciebie, wiedząc, że możemy ocalić...
- Nie możecie - wtrąciłem spokojnie, znosząc jej płonące spojrzenie.- I to Chris nie jest głupi. Jesteście tylko ludźmi...
- Zaczyna się...- warknął Barton.
- Posłuchajcie mnie - powtórzyłem opanowany i zamilkłem na chwilę, sprawdzając, czy herosi dostosują się do mojego zalecenia.- Jesteście tylko ludźmi. Dlatego jestem prawie pewien, że Chris, znając wasze powiązania z Viv, użyje was. Dosłownie. Wejdzie wam do głowy i albo każe wam zabić Viv, albo ją zdradzić. Nie chcecie tego. To wy nie będziecie w stanie z nim walczyć. Dlatego grzecznie radzę, byście się nie wtrącali. Bo gdy się wtrącicie i będziecie stanowić zagrożenie, nie zawaham się, by was zabić. Bez względu na wszystko - oznajmiłem, dając im dobitnie do zrozumienia, że mówiłem poważnie.
To nie była ich walka. Wiedziałem, że mimo to będą chcieli walczyć, dlatego musiałem im to wcześniej wybić z głowy.
Popatrzyłem na zmieszanych bohaterach siedzących przede mną. Żaden z nich nie odpowiedział, ale wiedziałem, że zdołałem przemówić im do rozsądku. Jednak wciąż walczyła w nich chęć zbawienia świata.
Wyjątkiem był Clint. W jego umyśle widziałem tylko obrazy jego dzieci. Co było... poniekąd zrozumiałe.
- Zapytałaś, jak możesz pomóc - wtrąciłem, wybijając Natashę z walki między tym, co słuszne, a tym, co dobre.- Pomożesz nie wtrącając się. Tylko o to proszę.
- Dobrze - nie zdziwił mnie cichy pomruk Clinta.
Za to jego przyjaciół zdziwił bardzo. Pozostali Avengers spojrzeli na towarzysza, jakby nie rozumiejąc, że ten może podjąć dobrą decyzję.
- Co?- mruknął łucznik patrząc na Czarną Wdowę, ale kierując pytanie do wszystkich.- Obiecałem Laurze, że już nie wezmę udziału w misji. Nawet nie wiesz, jak mi nie wierzyła, gdy powiedziałem jej, że lecę po prostu spotkać się z Viv. Ona się o mnie boi od lat. Mam dzieci. Nie mogę dłużej ryzykować, a Loki ma rację. Ten typ to duże ryzyko. Wiem, że zajęłabyś się moimi dziećmi, gdyby coś mi się stało. Ale nie chcę, byś kiedykolwiek musiała, Tasha. Obiecałem to im.
Tak, zdecydowanie go rozumiałem.
- Słuszna decyzja - zapewniłem, nawiązując z Bartonem dziwnie porozumiewawcze spojrzenie.
A gdy postawa herosów w końcu zaczęła skłaniać się ku zgodzeniu się ze słowami łucznika, odetchnąłem lekko z ulgą. Chciałem wierzyć, że przy odrobinie szczęścia naprawdę mnie posłuchają i nie będę musiał zabijać żadnego z nich.
___________________________________________
Wow, ale ze mnie leniwa klucha. Jedyne, co robię, to na zmianę pracuję i oglądam Gwiezdne Wojny. Ogółem polecam.
I cieszę się, że nie muszę przejmować się początkiem roku szkolnego. Teraz już tylko praca i do grobu. Normalnie ulga, że weź XDD
Pozdrawiam serdecznie ze swojej ulubionej, ekskluzywnej piwnicy.
Niezmiennie Wasza A. J.
Ps.
Next: przepraszam za szczerość, ale kolejny rozdział dodam, gdy będę miała chęć. Naprawdę przepraszam, ale taka wolność wyboru jest uzależniająca
Video w mediach: god of the dead: anubis | Anubis Playlist | ennead
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro