Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pierwsza konfrontacja


- Nie boisz się, że ktoś cię nakryje? Centrum miasta, a do mieszkania co noc wskakuje sobie zamaskowany mściciel? - Dinah przytuliła się do piersi Szmaragdowego Łucznika, który jedną nogą znajdował się już w apartamencie, a drugą zwisał z parapetu okna na balkonie. Mężczyzna przygarnął ją do siebie ramieniem i złączył ich wargi, łącząc w pocałunku. Blondyn powoli wszedł do mieszkania, a następnie pomógł zrobić to kochance.

Był to okres sporych remontów w Queen Manor, więc tymczasowo przeniósł się z Royem do apartamentu w środku miasta. Uważał to teraz za spory plus. Z Canary znali się od jakiegoś czasu, kręcili od jakiegoś czasu, jednak nadal była między nimi bariera niedopowiedzeń. Na dobrą sprawę, nawet nie wiedzieli kim są naprawdę, kto kryje się pod maską.

- Ja się niczego nie boję. - wymruczał, jedną ręką zamykając okno, a drugą pomagając jej zdjąć kurtkę, która chwilę później wylądowała na podłodze.

Canary rozpięła górę kostiumu mężczyzny i przejechała palcami po umięśnionej klatce piersiowej, po czym zjechała do klamry paska i rozpięła ją. Nim zdążyła pozbawić go spodni, światło zapaliło się bez ostrzeżenia. Arrow oderwał się od niej jak oparzony, czym prędzej się ogarniając. Kobieta powoli spojrzała na rozczochranego rudzielca w wymiętolonej piżamie, który jedną rączkę przyciskał do siebie misia, a drugą przecierał zaspane oko.

- Arrow, co to za dziecko? - zapytała skołowana i przeniosła spojrzenie na zapiętego pod szyję łucznika, który wyglądał jakby miał się zaraz zapaść pod ziemię. Mimo wszystko spróbował się swobodnie uśmiechnąć.

- T-tak jakby moje. - zaśmiał się nerwowo."

[Fragment dwunastego rozdziału The Queens]


 Black Canary wymasowała nasadę nosa, opierając się o ścianę korytarza i przysłuchując się, zduszonemu przez drzwi głosowi Green Arrowa, który na szybko próbował uśpić dziewięciolatka. Wpadł. Bardzo wpadł. Żeby tak kręcić z kobietą i nic jej nie powiedzieć, że ma pod swoją opieką dziecko?! Pewnie żonaty i zdradza. A może jest wdowcem albo rozwiedziony?

Oderwała się od ściany i ruszyła w głąb korytarza, oddalając się od części z sypialniami. Trafiła do niewielkiej jadalni utrzymanej w nieco ciemniejszych barwach, które nijak nie pasowały jej do tego uroczego wesołka, za którego od zawsze miała łucznika. Podeszła do kredensu, gdzie stało kilka zdjęć. Wszystkie przedstawiały blondyna i rudzielca. Fotografie widać, że pochodziły z różnych specjalnie ustawionych sesji fotograficznych. Złapała jedną z ramek i uniosła, aby lepiej się przyjrzeć.

Na zdjęciu blondyn siedział na motorze, jedną rękę trzymając na kierownicy, a drugą obejmując siedzącego przed nim chłopca. Mężczyzna patrzył można by pomyśleć, że prosto w obiektyw, ale w rzeczywistości jego wzrok skupiał się na czymś w oddali. Uśmiechał się przy tym lekko. Chłopak uśmiechał się szeroko, trzymając kierownicę i zapewne wyobrażając sobie, że jest kierowcą w trakcie spektakularnej i szybkiej jazdy. Obaj byli ubrani w skórzane kurtki i podarte, jasne jeansy. Za nim rozciągał się tor wyścigowy.

Zbliżyła do siebie zdjęcie, mrużąc oczy i przyglądając się twarzy blondyna. Bez maski.

- Oliver Queen! - sapnęła, po przypisaniu imienia do twarzy.

- Zdaje się, że tak nazwali mnie rodzice trzydzieści lat temu. - obróciła się w kierunku drzwi, gdzie stał Green Arrow. W bojowych butach i spodniach, bez góry kostiumu w mocno przylegającym do ciała czarnym podkoszulku, który idealnie podkreślał jego mięśnie.

Mężczyzna uśmiechnął się słabo, pocierając dłonią kark i podszedł bliżej niej.

- Przepraszam, że tak wyszło. - rzekł, wyjmując jej z dłonią zdjęcie i odstawił je na poprzednie miejsce.

- Śpi?

- Roy? Na to wygląda. - skinął głową – Pewnie teraz sobie pójdziesz, co? Nie tego się spodziewałaś... - „nie głupiego playboya" - ugrzęzło mu w gardle.

- Dlaczego to robisz? - wypaliła, a Queen zdawał się być tym pytaniem całkowicie zbity z tropu – Nudzisz się w życiu, że postanowiłeś zabawić się w Robin Hooda? Milionerzy i te ich głupie zabawy. - burknęła, krzyżując ramiona pod piersiami.

Mężczyźnie zajęło chwilę przeanalizowanie tego, co właśnie usłyszał.

- Po pierwsze – mogę ci z miejsca wymienić dwóch innych milionerów, którzy są bohaterami, a jeden nawet zajmuje wysokie miejsce w Lidze. - oznajmił – Po drugie – nie jestem typowym milionerem. Byłem na bezludnej wyspie, wiele tam przeżyłem, nauczyłem się i zrozumiałem kilka spraw. Po powrocie postanowiłem coś zmienić. Zmienić moje miasto, które zaczęło podupadać.

Kobieta przewróciła oczami, co tylko poirytowało łucznika.

- Święta się znalazła. - syknął – A ty dziewczynko? Mamusia wie, że się włóczysz po nocach?

- O, znalazł się dinozaur! - rzekła nieco za głośno i zaraz poczuła jego silną dłoń na ustach. Pochylił się ku niej i wycedził przez zęby;

- Cicho. Mały śpi.

Z jednej strony uznała to za potwornie urocze, z drugiej się wkurzyła. Niestety, ta druga strona wzięła górę. Ugryzła go w rękę, a ten odskoczył do tyłu i został kopnięty w krocze. Dinah Lance nie przewidziała jednego, ochraniacza. Odsunęła się, łapiąc za obolałą nogę i syknęła z bólu.

- Co ty tam masz? - mruknęła nieco spokojniej.

- Diamenty. - odparł. Spojrzeli na siebie i parsknęli jednocześnie śmiechem.

- A czym chronisz te swoje diamenty? - spytała rozbawiona.

- Metalowa, dwucentymetrowa płytka. - odparł.

- Grubość czy długość? - zapytała, chcąc się upewnić czy dobrze zrozumiała.

- Długości to mam trochę więcej. - poruszył dwuznacznie brwiami, na co ta wywróciła oczami.

- Typowy facet...

- Jeszcze pół godziny temu chciałaś zobaczyć mojego małego kolegę. - puścił jej oczko.

- Już nie jestem taka pewna...

- Whisky czy rum?

- Co?

- Jak nie chcesz seksu, to zaproponuję ci chociaż coś do picia. - wzruszył ramionami, a kobieta znów parsknęła śmiechem.

- Rum. - odparła, podchodząc do niego i pozwalając zaprowadzić się do barku.

~* ~

Dinahl Laurel Lance zamruczała niczym kotka, przeciągając się w łóżku. Mimo lekkiego bólu głowy czuła się niesamowicie. Ten mięciutki materac i delikatna pościel!

Stop.

Otworzyła gwałtownie oczy i rozejrzała się po swoim otoczeniu. To nie było jej łóżko, ani jej pokój. Za to obok niej leżał Oliver Queen, mrucząc przez sen. A to cholerny...

Wyjęła sobie spod głowy poduszkę i z całej siły nią go trzasnęła, ale ten jedynie mruknął niezadowolony, zmarszczył uroczo brwi i obrócił głowę w przeciwną stronę. No świetnie...

Wstała z łóżka, rzucając w niego raz jeszcze poduszką, ale ten dalej się nie obudził. Widząc, że jej kostium leży wymiętolony na podłodze, podeszła do szafy, przed którą spędziła dobrą minutę zatrwożona ilością zielonych ubrań. Czy ten człowiek nie akceptuje innych barw? Kolorofob czy jak?

Wyciągnęła jedną z czarnych koszulek, na której ujrzała nadruk z kotem Garfieldem. Sięgała jej poniżej połowy uda i czuła się w niej niemal jak w sukience.

Wyszła z sypialni, stwierdzając, że skoro już ją upił i zaliczył, to ona obrabuje jego lodówkę. Bo może, bo jest kobietą prawie-zgwałconą. Bo znając ją po alkoholu, to pewnie to on został zgwałcony.

Podreptała wesoło do kuchni, z zadowoleniem szurając bosymi stopami po miękkim, czerwonym dywanie. Niczym królowa na włościach wkroczyła do pomieszczenia z lodówką, do której od razu się dorwała. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu, ujrzała niewiele. Ser, sałata, pomidor, masło, mleko i paczka parówek. A, i ketchup schowany za mlekiem. Spodziewała się... więcej. Rozpoczęła przeszukiwanie reszty szafek i odnalazła pudełko płatków śniadaniowych dla dzieci(poznała po kolorowym misiu pożerającym z radością równie kolorowe płatki) oraz dla dorosłych(poznała po nudnym opakowaniu), resztkę chleba, kilka bułek i paczkę serowych Cheetosów. Natknęła się jeszcze na kolekcję herbat o różnoraki ziołowych i owocowych smakach oraz puszkę kawy.

Dinah, jako cała dwudziestojednoletnia kobieta, sięgnęła po płatki z misiem, miskę i mleko, a potem jeszcze po łyżkę i oparła się o blat z szerokim uśmiechem pałaszując własność nie tyle co Queena, a niczemu nie winnego chłopca.

Uświadomiła to sobie kilka minut później, gdy do kuchni wczłapał wymiętoszony rudzielec znów przyciskając do ciałka swoją przytulankę. Malec stanął jak wryty, a jego wielkie, niebieskie oczy zatrzymały się na jej osobie.

- U-uch, cześć? - przywitała się nieśmiało, a Roy cofnął się o krok do tyłu, jakby nie wiedząc, co zrobić. Przełknęła ciężko ślinę, zmuszając się do uśmiechu – Jestem Dinah, a ty Roy, tak?

Nie odpowiedział, dalej patrząc na nią z przerażeniem. Przycisnął do siebie mocniej misia – jak się teraz przyjrzała, owy miś miał na sobie coś, co mogło być kostiumem Green Lanterna.

Nagle wzrok rudzielca padł na stojący niedaleko Canary karton z sokiem. Dinah, jako przedstawicielka zacnego gatunku kobietushomoculuswykluwator, poczuła przypływ tej tajemniczej many, zwanej instynktem macierzyńskim, odnalazła czystą szklankę i nalała do niej soku, który następnie podała chłopcu. Ten przyjął niepewnie napój, ale już po chwili przyssał się do szklanki, pokonując suszę, która dręczyła go całą noc.

Po wypiciu soku, odstawił szklankę na blat koło zlewu, a miśka położył na wyspie kuchennej. Lance odsunęła się nieco, pozwalając mu na skakanie po krzesłach, co też właśnie czynił. Nie jej dziecko, mana sobie poszła, tyle w temacie.

Chłopiec przysunął sobie krzesło do blatu, wszedł najpierw na krzesło, a potem wdrapał się na szafkę, aby wyciągnąć czystą miskę. Następnie, nie przejmując się otwartą skrytką i krzesłem na środku kuchni, wyciągnął z szuflady łyżkę, a z lodówki mleko, które wlał do wcześniej przygotowanej miski. Złapał karton z kolorowymi płatkami, a serce Canary zabiło szybciej.

Przechylił opakowanie, z którego wypadło ledwie kilka chrupek. Dinah zerknęła na swoją miskę. Pozbawiła dziecko pożywienia. Jak bardzo złym człowiekiem jest? Czy teraz zasługuje, aby w przyszłości zostać matką?

Jej przemyślenia przerwał fakt, że Roy się na nią spojrzał. Z mordem w oczach. Cholerny Sherlock Holmes Junior.

- Zrobić ci kanapkę? - zaproponowała z niewinnym uśmiechem, chowając swoją miskę za plecy.

Nie czekając na odpowiedź, podeszła do lodówki w celu wyjęcia masła i sera, kiedy nastąpiło coś, czego się nie spodziewała. Rudzielec wydarł się na całe gardło;

- OLLIE!

Zamarła w miejscu, patrząc na niego w szoku i zastanawiając się, jaka kara spotka ją za zjedzenie płatków dla dzieci.

Po chwili usłyszała z głębi mieszkania jakiś rumor, a następnie szybki krok blondyna, który chwilę później wpadł do kuchni. Dosłownie. W biegu zaplątał się w dresach, które próbował po drodze założyć i padł twarzą na linoleum, przy okazji świecąc tyłkiem.

Blondynka parsknęła śmiechem, mimo najszczerszych chęci, aby tego nie zrobić.

Tymczasem mężczyzna zaczął się podnosić na łokciach, masując obolały nos, a następnie szybko podciągnął spodnie, aby przypadkiem nie zamachać jeszcze przyrodzeniem.

Kto by pomyślał, że Green Arrow to tak pocieszny człowiek i troskliwy tatuś?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro