✿
Właśnie wracałem ze sklepu obładowany siatkami. Moja lodówka świeciła pustkami po wczorajszym maratonie filmowym. Początkowo zaprosiłem tylko Licię, Elizavetę oraz Radomilę (to są Czechy). Oczywiście każdy zabrał ze sobą kogoś towarzyszącego. I z przyjacielskiego spotkania wyszło zgromadzenie niczym na konferencjach światowych. Powaga! Generalnie to chyba połowa Europy się zjechała! Oczywiście nie obyło się także bez nieproszonych gości. Typu taki prusak czy rusek. No specjalnie żem nie zapraszał tych oszołomów, bo wiedziałem, że schleją się w trzy dupy. No ja czułem to. Może wróżbitą zostanę? Będę lepszy od tego całego Macieja. To jest dobry sposób na biznes.
Z rozmyślań o jakże idealnym sposobie zarobku obudził mnie ból. Uderzyłem w coś wysokiego. Matko Boska Częstochowska, niech to będzie słup. Niech to będzie słup, a nie rusek. Stówę dam na tacę, a co! Tylko wysłuchaj mnie...
No i żem wykrakał. Przede mną na chodniku siedział Ivan. No super. Nawet Maryja jest przeciwko mnie.
- Ivan?!
- Privet Polsza.
- Skąd Ty tu?
- Byłem u Ciebie w domu, ale Cię tam nie zastałem. Postanowiłem się przejść. I wpadliśmy na siebie. Polsza, czy to przeznaczenie?
No chyba Cię pogięło stalkerze.
- Generalnie to patrz gdzie leziesz i na kogo wpadasz, bo Warszawa będzie twoją stolicą!
- Okej, czuję, że będzie zabawnie.
- Naprawdę? No to zaraz dzwonię do szefa i załatwiamy.
Nie wiem jak to się stało i kiedy, ale ten gościu stał już przede mną i wyciągał ku mnie swoją dłoń. Siedzieć na tym zimnym chodniku nie mam zamiaru, więc ją chwyciłem. A Braginski przycisnął mnie do jakiegoś budynku. O, to moja ulubiona cukiernia! Ale gdzie ja to... Ach tak. No to trzymał mnie za nadgarstki, a ten jego okropny uśmieszek ukazał się na rosyjskiej twarzy.
- Co Ty robisz? Ja z tą Warszawą na serio mówiłem!
- A ja nie. - jego fiołkowe oczy wskazywały na radość ich właściciela.
- To jest żart?
- Da.
- Było wcześniej mówić, bo się zaśmiać zapomniałem.
- Nie pytałeś. - zaczął przybliżać swoją facjatę do mojej. Poczułem, że zaczynam się rumienić. Mimowolnie wzdrygnąłem się i obróciłem lico w inną stronę, aby na niego nie patrzeć.
- Feliks, o co Ci chodzi? Wczoraj nie miałeś nic przeciwko.
Ach no tak. Wczoraj była niezła popijawa. On wypił za dużo, ja także. No i się kissnęliśmy. No co ja poradzę. Nie myślałem, że będę całować facetów. I to jeszcze rosyjskiego pochodzenia. Stało się. Weź nie patrz tak na mnie. Jednak mnie Matko nie opuściłaś. Przyszło moje zbawienie. Starsza kobieta stojąc niedaleko patrzyła na nas z pewnym niesmakiem na twarzy.
- Co się w tej Polsce dzieje, że chłopa do chłopa ciągnie?
- Coś pani nie pasuje? - odwrócił się Ivan w jej stronę. I ta jego straszna aura. O Boże, uchroń tą babulkę przed jego debilizmem.
- Nic nie mówię. Tylko głośno rozmyślam.
- To prosiłbym, żeby rozmyślała pani ciszej.
- W dupach się poprzewracało od tego dobrobytu. - dodała ciszej, ale na tyle żebyśmy to usłyszeli.
Rosjaninowi zaraz żyłka pęknie. Totalnie niefajny widok. Zaraz chyba się na nią rzuci. No to aby temu zapobiec pocałowałem go w policzek. No cholera, za rękę go miałem złapać. Mózgu, czemu ty mnie tak nienawidzisz? Zauważyłem iskierkę we fiołkowych oczach Braginskiego.
- Polsza, nie spodziewałem się tego po tobie. - chciał mnie pocałować w usta. No przystopuj chłopie trochę. Zdajesz ty sobie sprawę gdzie jesteś? Może w Rosji to normalne obściskiwać się wszędzie. W Polsce tak nie jest. No sorry, taki mamy klimat.
- Ivan, Nie żebym miał Ci przerywać czy coś, ale totalnie mi się do domu spieszy.
- I co w związku z tym?
- I to w związku z tym, że pomożesz mi nieść te siaty. - wskazałem na pakunki, które jeszcze o dziwo nie zostały rozdeptane przez przechodniów.
- No ja nie bardzo mogę.
- Jaka szkoda, na obiad chciałem Cię zaprosić. Trudno.
- Okej, daj te siaty.
- Czekaj, ale ty przed chwilą...
- Żart.
- Taki trochę nieudany.
- A co masz? - zmienił temat.
- Pierogi.
- Ruskie? - ponownie pojawiły się iskry w oczach Rosjanina. Nie poznaję go. Z tym Amerykaninem na mózgi się pozamieniali czy jak?
- Nie, z serem. - uśmiechnąłem się do niego najszerzej jak umiałem.
- No to wracam do siebie.
- Jak to?
- Tak to.
- Ivan co ty, baba jesteś, że tak często zdanie zmieniasz?
Chwilę później pożałowałem tych słów. Zaczął mnie gonić. Nie z kranem w dłoni. Tylko pistoletem. Tego to nawet wróżbita Maciej nie przewidział.
- A co to się stało Braginski, że nie masz kranu? Czyżby się złamał pod twoim ciężarem? Jaka szkoda!
Jeszcze bardziej pożałowałem tych słów. Zaczął strzelać w siatkę z produktami na obiad, którą trzymałem w dłoni. Zacząłem panikować. Krzyknąłem najgłośniej jak mogłem.
- Ivan do cholery, pierogi są z serem twarogowym, nie dziurawym!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro