Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Cześć!

Jak zawsze zachęcam do komentowania i gwiazdkowania! Już nie przeszkadzam i miłego czytania <33

------------------------------

Siedział zgarbiony, patrząc się na podłogę tuż pod nim. W rękach trzymał coś, co było dla niego największym skarbem. Dłonie mężczyzny, w którym się zakochał. Oparł czoło o ich złączone dłonie i przymknął powieki, wzdychając ciężko. Miał dość czekania, a jednak czuł obawę, bo wiedział, że to on będzie musiał przekazać informację. Czuł, jak poczucie winy uciska jego klatkę piersiową, zabierając mu pełny oddech. Jego dłonie się trzęsły, czuł to. Tak samo jak jego kolana, które w bardzo szybkim tempie unosiły się i opadały, w rozprzestrzeniającym go stresie. Próbował się jakoś rozładować, a jednak nie umiał.

Czuł ból i rozpacz przepływające przez jego krew i nic z tym nie mógł zrobić. Oblizał spierzchnięte usta, od razu zagryzając policzek od środka, by jakoś się uspokoić za pomocą delikatnego bólu. Wiedział, że moment obudzenia się Hanka zbliża się z każdą minutą coraz bardziej nieubłaganie. I tak według lekarzy spał dłużej niż przewidywali, jednak byli pewni, że wszystko jest w porządku. Nawet dla pewności wykonali kilka dokładniejszych badań i tak jak przypuszczali - organizm odpoczywał i potrzebował nabrać sił. A jednak on miał obawy. Bo co jeżeli to coś, czego nie zauważyli? Co jeżeli już nigdy się nie obudzi? Albo obudzi się, ale to nie będzie już ten sam Hank...

Jego ciało przeszedł delikatny prąd. Zamarł w szoku, przestając oddychać. Zacisnął mocniej jedną z dłoni i tak jak na początku powątpiewał - poczuł ruch. Przełknął gulę w gardle i powoli zaczął unosić wzrok. Teraz dłoń Over'a lekko, wręcz niewyczuwalnie się zacisnęła, a on gwałtownie wciągnął powietrze, odzyskując możliwość wzięcia oddechu. Nie był pewien czy się cieszył, czy bardziej bał.

- Hank? - szepnął cicho, delikatnie unosząc się na krześle, na którym chwilę wcześniej siedział. Od kilku dób. Nie odczuwał nawet bólu, bo skupiony był na czym innym.

Nachylił się nad ciałem Hanka i położył jedną dłoń na jego klatce piersiowej. Prawie przy sercu. Poczuł bicie, o wiele szybsze niż przypuszczał na początku, jednak wiedział, że to pewnie przez dezorientację galopowało ono w szybszym tempie. Usłyszał pomruk i samoistnie na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który poszerzył się w momencie, w którym ujrzał niebieskie tęczówki, swojego przyja– mężczyzny, w którym się zakochałem. Tak mu brakowało tych oczu. Tego spokojnego niebieskiego, przy którym czuł, jak jego emocje się uspokajają. Tak po prostu. Jakby był lekiem na jego wszystkie zmartwienia. Lekiem, który jako jedyny mógł mu pomóc.

- Witaj w świecie żywych. - powiedział cicho, czując pieczenie pod powiekami. Jednak wiedział, że nie mógł się rozkleić. Wziął głębszy oddech i zamrugał szybko, odganiając łzy. Teraz był pewny, że żyje. Że jest tutaj z nim. - Jak się czujesz?

- Dobrze, ale trochę boli mnie brzuch. - powiedział ochrypłym głosem, marszcząc brwi, a po plecach Gregory'ego przeszedł dreszcz. CIemnowłosy wyplątał dłoń z rąk Montanhy, na co ten poczuł cichy smutek, który otoczył jego serce. Czy... Tylko ja to czuję, czy on też? A może znowu to będzie jednostronne uczucie?

Over jednak nie przejął się tym i oparł się o łóżko i próbował unieść swoje ciało. Od razu wręcz syknął z bólu i zaprzestał tej próby, strasząc szatyna.

- Cholera, uważaj Hank. - Zmartwił się, jednak zauważył ciche zdenerwowanie na twarzy Over'a i tylko westchnął. - Chodź, pomogę ci. - odezwał się po chwili i pomógł niebieskookiemu. Z ust Hanka urwał się cichy jęk, gdy udało mu się oprzeć o poduszkę, siedząc już, tak jak tego chciał.

Gregory, położył dłoń na udzie Hanka, które było okryte szpitalną kołdrą, ale Hank mimo znajdującego się tam materiału poczuł dreszcz strachu, który zaczął przemieszczać się coraz wyżej, aż do serca, które zaczęło bić jeszcze szybciej niż wcześniej. Szatyn uśmiechnął się delikatnie, jednak po dłuższej chwili zbladł on. Kąciki jego ust zaczęły opadać. Jak miał mu powiedzieć?

- Chcesz mi powiedzieć, coś ty sobie myślał, gdy wychodziłeś na korytarz, kiedy usłyszałeś strzały? Czy ty mądry jesteś? Mogliśmy zginąć, ty mogłeś... - przerwał, a w uch serca zaczął uderzać ból. - Nie przeżyłbym tego. - szepnął, patrząc głęboko w jego oczy.

- Ale żyję, oby dwoje żyjemy. Wszyscy żyją, więc nie musisz prawić mi kazań. - powiedział Over zbolałym tonem, jednak uśmiech Montanhy ostatecznie zniknął z jego twarzy, a w jego oczach pojawił się tylko ból. Odwrócił wzrok od niebieskich oczu Hanka, próbując odpędzić od siebie łzy. - Grzesiu? - zapytał cicho ciemnowłosy, chcąc zwrócić jego uwagę na siebie, jednak Gregory, wciąż patrzył w bok, nie chcąc doprowadzić do rozsypki najbliższej mu osoby, a jednak nie mógł tego uniknąć. Musiał mu powiedzieć, chociaż nie chciał.

- Nie wszyscy przeżyli. - szepnął, a w jego brązowych oczach pojawiły się łzy. W jego gardle znowu pojawiła się wielka gula, a oddech ugrzązł mu w płucach.

- Ilu nie żyję i kto? - zapytał, jednak Gregory przez dłuższy czas się nie odzywał, a Hank poczuł strach oblatujący jego ciało. - Montanha. - powiedział przez zaciśnięte zęby, a szatyn tylko zamknął oczy i zwrócił twarz w stronę Over'a, po chwili otwierając oczy.

- Dwóch nie żyję. - Brązowooki zacisnął szczękę i gwałtownie zaczerpnął oddechu, strasząc tym Hanka jeszcze bardziej. - Lopez. - powiedział szybko nazwisko jednego z funkcjonariuszy i znów zamilkł na dłuższy moment.

- I? - zapytał ponaglająco ciemnowłosy, marszcząc brwi.

- Wiesz, jak to bywa... Wielu z nas zostaje rannych... - próbował okrężnie dotrzeć do imienia jego córki, jednak nie potrafił się na to zdobyć. Zdjął dłoń z uda Hanka i zaczął nerwowo przecierać ramię. Jakby miało mu się zrobić cieplej, bo w tym momencie czuł chłód. Zimno uderzające go w kark. Zimno ciała i odór śmierci. Zmarszczył nos i zacisnął usta w cienką linię.

- Grzesiu...

- Przepraszam cię Hank... Naprawdę próbowałem... - zaczął desperacko, jednak Hank zaprzestał jego prób jednym słowem.

- Nazwisko. - Patrzył w oczy Gregory'ego, które miały w sobie tylko strach i ból. Kto nie żyję? Dante? Drake? A może jeszcze ktoś inny? Ale kto? Czemu nie chce spojrzeć mu w oczy? Czemu tak bardzo boi się to powiedzieć? - Już.

- Laura. Twoja córka. - Odwrócił wzrok i przeczesał włosy w nerwowym ruchu, czekając na reakcje Hanka.

- Co? - Szatyn przymknął oczy i usłyszał tylko szmer materiału, który zaczął się o siebie ocierać.

- Przepraszam...

- Kłamiesz. - powiedział, a gdy szatyn zwrócił głowę w jego stronę, zobaczył tylko Hanka, który stał już na nogach, po drugiej stronie łóżka opierając się o ścianę. Gregory przebiegł wokół miejsca na którym przed chwilą leżał ciemnowłosy i zatrzymał się przed nim. - Na pewno kłamiesz, robisz sobie ze mnie żarty, a teraz mnie przepuść, idę zobaczyć co z moją córką. - Próbował iść w stronę drzwi, jednak Montanha od razu złapał go za ramiona. - Puść mnie kurwa.

- Hank... Ona naprawdę nie żyję. Przepraszam, to moja wina, mogłem z nią zostać... - Jednak Over przestał słuchać w momencie, w którym usłyszał tę dwa słowa tak poważnym i zbolałym tonem. Nie żyję. Moja córka... Nie...

Nogi się pod nim ugięły. Upadł na kolana, ignorując wszelki ból fizyczny, który w tym momencie czuł. Bo teraz jedyny ból, jaki czuł to ten w sercu. Jakby rozrywano je na kawałki. Jakby wbijano w nie miliard igieł, odbierając mu oddech. Jakby wyrwano mu je z piersi i zastąpiono śmiertelną trucizną, którą w tym momencie się dławił. Gregory uklęknął naprzeciw niego, obserwując jego twarz.

Z jego gardła uszedł cichy jęk, który zmienił się w szloch. Po policzkach momentalnie zaczęły spływać mu łzy, których nie mógł zatrzymać. A później z jego gardła uleciał nieludzki krzyk bólu i rozpaczy, który usłyszał chyba każdy w szpitalu. Dopiero wtedy Gregory odważył się go objąć, jednak Over go zignorował i głośno płakał, próbując wyrzucić z siebie okropne emocje. Próbując przetrwać. Wymawiał imię córki łamiącym się głosem, na przemian z cichą odmową, próbując wyprzeć ten fakt.

Chwilę później pojawili się lekarze, zaalarmowani krzykiem, tak samo jak Dante. I to, co ujrzeli, złamało w jakiś sposób ich serca. Dante początkowo poczuł delikatną ulgę, wiedząc, że to nie on musiał przekazać taką informację przyjacielowi, jednak od razu się za to zwyzywał. Co z tego, że nie on mu to powiedział, skoro ból będzie ten sam, a on i tak będzie obserwował jego załamanie?

*

Minęło kilka dni od momentu, w którym dowiedział się o okropnej informacji. Chyba zdążył już zdenerwować swoją psycholożkę, do której nie odezwał się ani razu. I nie zamierzał odezwać się jeszcze przez długi czas. Najpierw chciał jakoś przetrawić to wszystko... Nie chciał się dzielić tym, co czuł z obcą kobietą. Już wolał porozmawiać z Gregorym, który mimo wszystko omijał ten temat - ku uldze ich dwóch.

Nie potrafił jednak przekroczyć bariery, która wytworzyła się w nim. Po prostu nie potrafił. Starał się, naprawdę, ale nie potrafił zmusić ciała do innej reakcji niż ucieczki. Jego ciało samo wysyłało mu sygnały, że czuję się źle i niekomfortowo, mimo że wiedział, że przy przyjacielu jest bezpieczny.

- Jesteś gotowy? - Usłyszał pytanie, odwrócił wzrok od torby i skierował go na Montanhę.

- Tak. - Uśmiechnął się, jednak wyglądało to bardziej, jak grymas. Nie potrafił wskrzesić w sobie ani odrobiny szczęścia.

Nie był chyba psychicznie przygotowany do powrotu do własnego i pustego domu. Zdecydował, że przystanie na propozycję Gregory'ego zamieszkania z nim. Nie na jakoś długo, przynajmniej do momentu, w którym on będzie gotów psychicznie wrócić do swojego mieszkania. Gregory w końcu sam powiedział, że może z nim mieszkać, ile chce i nie będzie mu przeszkadzać, więc czemu by nie skorzystać? Nie chciał być sam...

Szatyn martwił się co do tego, żeby zostawiać Hanka samego co najmniej na chwilę przez kilka następnych dni. Chciał pomóc mu z utratą córki, na tyle ile mógł. Udało mu się już przekonać go do wizyt u psychologa, z którym będzie spotykał się dwa razy w tygodniu. Uważał to za sukces, bo Over był niezwykle uparty i samo przekonanie go, że jedna wizyta jest warta jego uwagi, była wyzwaniem. Prosił go o to całe trzy dni, bez przerwy.

Szli przez korytarze szpitala w ciszy. Hank podążał za Gregorym, nie rozglądając się. Chciał po prostu usiąść na wygodnej kanapie przyjaciela, usiąść i odpocząć. W szpitalu nie było to możliwe, co chwilę ktoś przychodził, by robić mu badania, sprawdzić jego stan, bądź zrzędzić mu nad uchem. Albo po prostu sprawdzić jak się czuję. A on nie miał serca wygonić swoich przyjaciół i współpracowników, którzy tylko martwili się o jego stan zdrowia.

Mocno zaciskał dłoń na rączkach od torby, stresując się. Nawet nie wiedział do końca czym. Po prostu nie lubił takich miejsc. Wszędzie tylko chorzy ludzie wokół, smród leków i sami niemili lekarze. A jedna pielęgniarka nawet pod nosem coś o nim mówiła, ale nie poprosił jej o to, by powtórzyła głośniej. Może miała zły dzień... Ale aż trzy dni z rzędu...?

Nawet nie zorientował się, w którym dokładnie momencie wsiedli do taksówki. Miał czasami takie momenty, w których cały świat biegł do przodu, a on pozostawał myślami wciąż w tym samym miejscu. Po prostu się zawieszał. Przed jego oczami pojawiała się mgła pełna czarnego dymu, który wdychał do płuc. A później widział tylko kolejne obrazy, których nie chciał znowu widzieć. Tych, których chciał się za wszelką cenę pozbyć. Tak jakby nigdy miały nie istnieć. Ale nie potrafił. I dusił się dymem wspomnień aż do momentu, w którym ktoś nie przywołał go do rzeczywistości. Zazwyczaj był to lekarz, albo Gregory.

Tak samo jak w tym momencie.

- Hank? Wszystko w porządku? - Ledwo go usłyszał. Zamrugał szybko. Jego oddech był nierówny. Zaczął kaszleć, Gregory spojrzał na niego ze zmartwieniem. Odchrząknął i wziął drżący oddech i poczuł, jak coś mokrego zaczęło spływać po jego policzku. Na szczęście po stronie twarzy, której Montanha nie mógł zauważyć. Tak więc nie starał się zetrzeć tej jednej łzy. Pozostawił ją, by spłynęła aż do jego szyi, by potem wchłonąć się w jego bluzę. Uśmiechnął się delikatnie w odpowiedzi.

Odwróćił głowę w stronę szyby, patrząc na mijające ich budynki. Spojrzał w niebo. Chmury zasłaniały słońce, wprawiając większość mieszkańców w ponure humory. Przymknął oczy i usłyszał szelest ubrań po stronie Gregory'ego. Szybko obrócił się w jego stronę, by zrozumieć, że ten usiadł bliżej niego. Przełknął ślinę, a jego mięśnie mimowolnie się spięły. Oddech ugrzązł mu w gardle, a w oczach błysnęło przerażenie. Powoli odsunął się w stronę drzwi od samochodu. Nie zauważalnie wręcz próbował się w nie wtopić. I chociaż wiedział, że Montanha go nie skrzywdzi, to był odruch. Przerażający, niechciany i w ogóle nie potrzebny, a jednak się pojawił.

Byle dojechać do mieszkania i przetrwać.

Bo jedyne czego teraz oczekiwał od siebie Hank to przetrwania tego wszystkiego. A jednak samo to okazało się strasznie trudne.

*

Siedział spięty, a jego wzrok utkwiony był w nierówności stołu, tuż przed nim. Ciałem przebywał w ciepłej, przytulnej kuchni, myślami natomiast błądził po zimnym pokoju, pełnym strachu. Błądził w uczuciu, że wciąż czuł niechciane dłonie na jego ciele. Wciąż widział ten przerażający uśmiech. Wciąż słyszał ten szept, tak okropny, wzbudzające w nim mdłości... Wciąż czuł ten ból.

Zmarszczył brwi, usłyszał jakiś trzask. Obrócił się, nikogo za nim nie było. Jego oddech przyspieszył, przełknął ciężko ślinę. Nic nie leżało na ziemi, nic nie spadło. Uspokój się. Znów utkwił wzrok w blacie przed sobą i przymknął oczy. Jego wyobraźnia płatała mu figle. Co chwile słyszał coś, czego nie powinien. Co chwile czuł, jak po jego plecach przechodzą dreszcze, jakby ciało chciało go przed czymś przestrzec. Jakby znów był w niebezpieczeństwie. A później obracał się za siebie w obawie i widział tylko mieszkanie Gregory'ego, a nie wielkie łoże. A za nim stał Montanha, który nawet nie zwracał na niego uwagi, a nie mężczyzna o pełnym pożądania spojrzeniu.

- Już jest późno, idziesz się położyć? - Usłyszał pytanie, a w odpowiedzi tylko kiwnął głową i ruszył w stronę sypialni. Gregory patrzył na niego ze smutkiem, jak ten szedł w stronę "ich" sypialni. A Over dokładnie czuł jego uważne spojrzenie na sobie.

Jako że Gregory uznał, że kanapa jest zbyt niewygodna, by Hank na niej spał, kazał mu zająć jego sypialnie. Hank za to nie umiał ot, tak zabrać całego łóżka Montanhy, tylko dlatego, że przez kilka dni nie miał kontaktu ze światem. Tak więc mimo sprzecznych myśli i dziwnych odruchów, zażądał, by szatyn spał z nim. W tym samym łóżku. I nie żeby Gregory się z tego nie cieszył, ale widział po Hanku niektóre dziwne zachowania, które powodowały, że dużo o tym myślał. Zdecydowanie za dużo. I nie potrafił uspokoić myśli, że coś jest nie tak. Ale nie potrafił zrozumieć, co dokładnie jest nie tak.

Podszedł do łóżka, w którym Over poruszył się niespokojnie. Zmarszył brwi i oblizał usta w zamyśleniu.

- Wiesz, co? Ty idź spać, ja jeszcze nie jestem zmęczony. - powiedział i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi. Kłamał. Był cholernie zmęczony, jego powieki same się zamykały, a jednak starał się trzymać fason. Usiadł na kanapie i przymknął powieki, wzdychając ciężko. I nie zorientował się nawet, w którym momencie zasnął.

*

Przewrócił się na drugi bok. Syknął, gdy poczuł ból w plecach. Obudził się ponad godzinę temu i nie potrafił ponownie zasnąć. Wiedział, że spanie na kanapie to nie był dobry pomysł. Zacisnął wargi i westchnął sfrustrowany, przeczesując włosy. Wstał z kanapy i poszedł do kuchni, po szklankę wody. Nim jednak zdążył to zrobić, zatrzymał go krzyk. Głośny i męski. Wręcz pobiegł do sypialni i otworzył drzwi. Zapalił małą lampkę, która wisiała przy drzwiach i spojrzał na łóżko. Hank poruszał się niespokojnie, mamrotał coś pod nosem, wręcz płaczliwym tonem. Kolejny krzyk, ale już nie tak głośny. Cichy, jakby przytłumiony.

Zmarszczył brwi i podszedł do łóżka, coraz wyraźniej słysząc słowa Overa.

- Proszę nie. Zostaw mnie. Ja nie chcę. - Zapłakał głośno, a serce Gregory'ego ścisnęło się boleśnie. Potrząsnął ciałem Hanka, a gdy ten usiadł w gwałtowny sposób, popadając w rozpacz, Montanha usiadł na krańcu materaca i przyciągnął go w swoje ramiona. Czuł, jak ciało ciemnowłosego się spina. Położył dłoń na jego plecach i zaczął go delikatnie głaskać, szepcząc cicho słowa.

- Spokojnie, jesteś bezpieczny.

Po dziesięciu minutach płaczu, który łamał serce szatyna, Hank w końcu się uspokoił. Wciąż był spięty, ale już nie potrzebował pocieszenia. Gregory odsunął się i spojrzał na oblaną łzami twarz przyjaciela.

- Chyba już pora, żebym poszedł. - szepnął cicho, przełykając ślinę. - Chyba że nie chcesz. - szept był wręcz niesłyszalny i nacechowany nadzieją.

- Nie już wszystko w porządku. - Usłyszał cichą odpowiedź, a jednak chciał się upewnić.

- Na pewno? - zapytał i nie usłyszał odpowiedzi. Zapanowała cisza. Over przegryzł wargę, a gdy się odezwał, jego głos był zachrypnięty.

- Mógłbyś zostać, chociaż do momentu, w którym zasnę? - Przełknął gulę w gardle, a gdy zobaczył z półprzymkniętych powiek, że szatyn kiwa delikatnie głową, znów się położył. Nie ważne co, zawsze by został, gdyby poprosił. Nie poczuł nawet, że Montanha położył się po drugiej stronie łóżka, po tym jak zgasił lampkę. Spojrzał w jego stronę i zobaczył, że pomiędzy nimi jest bardzo duża przerwa. Uśmiechnął się delikatnie i zamknął oczy. - Dobranoc Grzesiu. - wyszeptał niepewnie.

- Dobranoc Hank.

Oboje zasypiali, wciąż myśląc o koszmarach, przez które obudzili się dzisiejszej nocy, a jednak byli spokojniejsi, bo czuli, że gdzieś niedaleko jest osoba, która jest dla nich najważniejsza.

I po raz pierwszy w życiu spali bez jakichkolwiek zmartwień. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro