《tak pięknie umierać》
Jej jasne, delikatne i splątane włosy rozwiewał wiatr. Jej sukienka w kwiaty lekko powiewała. Wszytko było tak ciepłe. Gorące słońce przyjemnie prażyło jej policzki. Mary trwała w delikatnym otępieniu. Rozkoszowała się ciepłem i orzeźwiającym zefirkiem. Jedną ze swych dłoni, delikatnie prostowała fałdy, które powstały na sukni. Maniakalnie dbała o ubranie. Zupełnie jak kiedyś o niego.
Zupełnie nie pamietała, kiedy się przebrała. Nie pamiętała, kiedy zrzuciła białą bluzkę i kurtkę, by zamienić ją na lekką sukienkę w kwiaty. Była zupełnie oniemiała. Delikatnie stąpała bosymi stopami po kłosach zbóż. Delikatnie deptała trawy, irysy, maki i inne kolorowe rośliny. Słońce wciąż świeciło na niebie. Dłoń pięknej, choć tak bardzo zakłamanej, blondynki chwytała pojedyncze końce zbóż, by potem je znów wypuścić. Przymknęła swe piękne oczy, które pokochał John, by znów je po chwili otworzyć.
- Mary... - Szept wdarł się do jej głowy.
Blondynka w krótkich loczkach nie poznaje głosu. Zupełnie nie wie, skąd pojawiło się ciche nawoływanie. Delikatnie rozgląda się naokoło, przyjmując kolejne promienie słońca. Delikatnie stąpa przed siebie, zupełnie błądząc. Nie wie, gdzie zmierza.
Nie wie, kim jest.
Nie wie, kim dla nich będzie.
Kłamcą, pogrążonym w nałogu dawnego życia?
Znów zamyka powieki, by rozkoszować się chwilą. Bierze głęboki wdech. Nagle czuje delikatne ukłucie. Niespodziewanie podnosi jedną z dłoni, która swobodnie zwisała, bawiąc się kłosami. Widzi delikatne krople krwi, która cieknie z małej rany. Mary powstrzymuje się, by nie zlizać jej nadmiaru.
Do jej drobnych uszu docierają szepty. Ciche śpiewanie ptaków. Delikatny łoskot delfinów. Szum błękitnej wody, której stąd nie może dostrzec.
- Zostań z nami... - szepcze głos, którego nienawidzi a jednocześnie tak miło wspomina.
Mary znów rozgląda się w koło, szukając szalonego kapelusznika. Cholernego egoisty. Jej oczy widzą jedynie niskiego blondyna w kwiecistym wianku na jasnej czuprynie. Ma dziwne wrażenie, że go zna. Że kontury jego ciała przypominają mu o kimś. Że kwiaty na jego głowie są symbolem czegoś, dla niej, ważnego.
Kroczy powoli, bawiąc się kłosami zboża. Stąpa, depcząc kwiaty maku. Ciepłe słońce dogrzewa jej poliki. Rumiana twarz lekko się uśmiecha. Delikatny wiatr znów podwiewa jej sukienkę w różnobarwne polne kwiaty. Blondynka, wciąż maszerując w stronę mężczyzny, obciąga materiał, który wydaje się niezwykle ciężki. Letnia sukienka unosi się delikatnie w górę i w dół.
Krew wciąż ścieka po jej piersiach. Po jej dłoniach. Udaje, że jej nie widzi, by nie czuć strachu. Bierze głęboki oddech. Zamyka oczy o kolorze morza w zimie, by ujrzeć blondyna, który stoi tuż przed nią.
- Nie opuszczaj mnie, kochana - cichy, spokojny głos mówi to, czego tak bardzo nie chce usłyszeć.
Jasnowłosa patrzy na mężczyznę w wianku. Mimo, że słyszy jego głos, usta zostają nieruchome. Na jego twarzy nie błąka się już ten szalony uśmiech, który tak dobrze znała. W jasnych oczkach zginęły iskierki, które tam zostawiła. Kiedyś gwiazdy na ciemnym niebie, latarnia na morzu - teraz jedynie pustka. Nicość, przed którą uciekała. Kłamstwo, którego dokonała.
Nagle on wyciąga dłoń w jej stronę. Spracowane ręce, które pozna wszędzie. Osamotniła go w swych mrocznych, sennych marach. Szepcze coś, czego Mary nie może usłyszeć.
Ciepło znika.
Rumieńce na jej policzkach nikną. Słońce zaczyna zachodzić. Jasnooki patrzy na swoją dłoń wyciągniętą ku kobiecie. Deszcz skapuje po jego ciele. Krew na jej stopach i klatce piersiowej zaczyna mieszać się z wodą. Oboje powoli mokną, pozwalając by chłodna woda otuliła ich twarze. Temperatura spada coraz gwałtowniej. Kwiaty na jego głowie uginają się pod ciężarem jej kłamstw. A może one po prostu więdną?
Nie liczą czasu. Krew przestaje się sączyć z jej ciała. Dłoń ukochanego wciąż powiewa na wietrze jak biała flaga, która czeka na ugodę. Zrywa się wichura. Stoją, wpatrując się w siebie. Blondyn zerka na kobietę swoimi pustymi oczyma. Jest gotowy, by jej wybaczyć. Przyjąć cios.
Zboża poruszają się w nagłym powiewie wiatru. Falują niczym wzburzona woda oceanu. W oddali słychać krzyki. Oderwane przez wichurę płatki maków lecą przed jej oczami. Po ich twarzach, nie wiadomo dlaczego, płyną łzy smutku i rozpaczy. Mary niepewnie zbliża się do mężczyzny, licząc na wybaczenie.
- Proszę... - Znów słyszy jego głos, lecz nie widzi, by coś mówił.
Blondynka lekko drga ze strachu i rozgląda się po polach skąpanych w deszczu. Okłamując samą siebie, wyciąga delikatną dłoń, by podać ją mężczyźnie w wianku z uschniętych kwiatów. Widząc w oddali błyskawicę, walczy ze swoim sumieniem. Słyszy grzmot, przecinający szum wiatru.
Podchodzi bliżej. W chwili, gdy ich dłonie się spotykają, upada. Opuszki jej placów ledwo drasnęły jego dłoń. Wystarczyło tylko tyle. Upada na łąkę pełną zwiędłych kwiatów. Kobieta gwałtownie chusta się za głowę, by przestać słuchać szeptów, które ją okalają. By znieść ból, który ją obezwładniania. Ostatkiem sił unosi głowę ku ciemnemu niebu pozbawionemu gwiazd. Dostrzega błysk. Widzi, jak jaskrawe światło przecina błękit. Jaskrawe światło wdziera się w jej umysł. Błyskawica powoduje, że mdleje. Opada bezsilna na trawę. Gwałtownie próbuje złapać oddech. Mdleje, posiadając ostatki świadomości. Trzymając zwiędły kwiat maku w jednej ze swych malutkich dłoni.
- Nie, nie. Nie. - Ostatnie co słyszy. Głos, którego nienawidzi za egoizm i uwielbia za istnienie.
Krztusi się resztką powietrza, które zostało w jej płucach.
Raz...
Dwa...
Trzy...
Kolejne sekundy...
Ostatni wdech, by wrócić do żywych.
- Przepraszam, że cię postrzeliłem. - Poznaje ten głos. Poznaje tego bruneta w dziwnym płaszczu. Poznaje przyjaciela. Egoistę i detektywa.
To właśnie on ratuje jej życie. To właśnie on zabrał jej życie. To właśnie go tak bardzo szanuje i nienawidzi.
Mary oddycha coraz spokojniej. Przynajmniej próbuje. Stara nie przejmować się bólem, który tak bardzo rozszarpuje jej klatkę piersiową, Ignoruje delikatnie ślady krwi na białej bluzce. Znów przyspiesza oddech. Mężczyźni zmieniają się.
- Zostań ze mną, Mary - mówi John, uciskając ranę wlotową. - Jesteś moim całym światem - wzdycha, zaciskając mocniej dłonie na jej drobnym ciele. - Wszystko będzie dobrze - mówi, udając pewnego swych słów.
Będzie dobrze.
Nad jej głową szumi woda. Błękit całkowicie pochłania jej głowę. Kojący szum. Zaduch i zapach krwi. Krzątanina i krzyki.
John patrzy na nią oczami, w których tli się nadzieja. W których migają gwiazdy, które tam zostawiła. Wmawia sobie, że będzie dobrze. Wmawia sobie, bo przecież doskonale wie, że szum wody nad jej głową stanie się ostatnim, co usłyszy. A skryte gwiazdy w jego oczach i przebaczenie, które jej daje, ostatnim co zobaczy.
[krótki shot, który powstał jako opowiadanie na polski
jak wam się podobał ten lekki eksperyment?]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro