Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

《mój mały braciszek》

Sherlock i Mycroft
Dzieciństwo

- Mamo, długo jeszcze? - zapytał ośmioletni chłopiec z burzą loków na drobnej, bladej głowie. - Mogę już je rozpakować? - dopytywał zniecierpliwiony.

Pomimo że nie wierzył w Mikołaja, czekał, aż będzie mógł zerwać papier z paczek. W tym roku ubłagał rodziców o kolejny zestaw menzurek, butelek i probówek. Mimo młodego wieku uwielbiał chemię, której szkoła jeszcze nie zdążyła mu obrzydzić.

- Dopiero jutro, synu! - krzyknęła kobieta, stojąc na schodach. Właśnie znosiła ozdobną zastawę do kuchni. Jak zawsze chciała, by wszystko było idealnie. -Skarbie, idź po Mycrofta - powiedziała, przechodząc obok chłopca i czochrając jego loki, co sprawiło, że lekko się skrzywił.

Na dworze było pełno śniegu, a jednak mały Holmes wybiegł bez kurtki. Musiał niezwykle wysilić swój umysł, by znaleźć brata. Zawsze gdzieś się chował. Ach, ten Mycroft.

Małe ślady powoli zapełniały całe podwórze, ale Sherlock się nie poddawał.

Zaszedłwszy do lasu, usłyszał skowyt zmarzniętego dzięcioła. Wszystko, co do tej pory poznał, udało mu się odkryć dzięki starszemu bratu. Najlepszemu straszemu bratu na całym świecie.

Mycroft nie zawsze miał czas dla małego, rozbieganego szatyna o szarych oczach, ale starał się jak mógł. Starał się, by był szczęśliwy i bezpieczny.

- No chodź już! Mama będzie zła! - krzyczał młodszy z nich, szarpiąc brata za rękaw zimowej kurtki. - Szybko! - rzucił i już miał biec w stronę domu, ale Mycroft zatrzymała go, chwytając jego dłoń.

-Nie zimno ci, co? - zapytał. Na sam widok rozebranego brata drżał.

- Nie - odparł spokojnie najmłodszy Holmes z dziarską miną. Jego usta przybrały kolor stali zmieszanej z krwią. - Wcale nie! - Naburmuszył się delikatnie.

Jego brat pokręcił głową. Natychmiast zdjął swoje odzienie i założył chłopcu z lokami na głowie.

- Matka nas zabije - wymamrotał pod nosem, po czy złapał ostrożnie chłopca za chudą dłoń i razem ruszyli do domu.

Zbyt duże ubranie wciąż zsuwało się z drobnego ciała Sherlocka. Przydługie rękawy kurtki ogrzewały mu palce.

- Dlaczego nas zabije? - zapytał zdziwiony, gdy dotrwały do niego słowa brata. Wtedy jeszcze przejmował się jej opinią.

Mycroft zignorował jego pytanie, ponieważ nie chciał siać paniki u chłopca. Po chwili spaceru znaleźli się przed tarasem, który pokryła gruba warstwa śniegu.

- Gdzieś ty znowuż łaził? - zapytała brunetka, stając w progu domu. Nad jej głową zwisał świąteczny wianek z czerwoną wstążką, który kupiła kiedyś na kiermaszu w szkole synów. - Sherlocku, gdzie masz swoją kurtkę? - Wybiegła w kapciach na schody i natychmiast wciągnęła dzieci do domu.

- Przepraszam, mamo - wymamrotał mały Brytyjczyk ledwo słyszalnie.

Wszyscy stali w przedsionku, a śnieg na butach powoli topniał, zostawiając kałuże na drewnianej podłodze.

Matka Holmesów popatrzyła na nich z politowaniem. Powoli pokręciła głową, po czym wyszła do jadalni, zostawiając chłopców w konfundacji.

- I co teraz? - zapytał młodszy, zdejmując obuwie, z którego kapała woda. Popatrzył z wyrzutami na swojego kochanego braciszka.

- Teraz, moi drodzy, udacie się do kuchni poprzecierać zastawę! - krzyknęła tak, by na pewno ją usłyszeli. - Mycroftcie, zostaw ciasto, bo to na jutro. - Uprzedziła, nim zdążył cokolwiek zrobić.

Powoli wkroczyli do kuchni, w której panował zapach cynamonu i czekolady. Brownie właśnie odpoczywało w piekarniku, szarotka czekała na blacie, a nadzienie do indyka powoli stygło.

Niewzruszony Holmes usiadł na końcu stołu i powoli zaczął przeglądać gazetę, w której właśnie opisano kolejne morderstwo.

- Więc, co u ciebie? - zaczął Mycroft, rzucając czasopismo na kuchenny blat, tak by młodszy z nich je zauważył. Prawie trafił w stertę naczyń, które matka naszykowała specjalnie dla nich. Pod sufitem pozawieszano kolorowe kokardy i szyszki, które młodszy Holmes pozbierał na ostatnim spacerze.

- W porządku - wymamrotał William cicho, poprawiając włosy, które zasłoniły mu porcelanę. Oczywiście nastoletni Holmes nawet nie ruszył z pomocą.

- Przecież widzę. - Wstał i powoli ruszył do lodówki, na której wisiały rodzinne zdjęcia. - Znalazłeś jakichś... - zatrzymał się, aby dobrać słowo - znajomych?

Szarooki gwałtownie rzucił jedno z nakryć na spory stół. Widelec, który trzymał w dłoni, poleciał na podłogę zostawiając w niej małe wgniecenie.

- Każdy się śmieje - mówił, obserwując jak Mycroft wyjmuje kawałki czekolady i nakłada je na porcję ciasta. - Nikt nie rozumie! - krzyknął nagle, a jego brat drgnął. - Wszyscy są tak głupi... - Podniósł się z krzesła i wrócił do zmywania naczyń.

- Wracaj tutaj - odparł sucho, dźgając słodkość widelczykiem. - Przecież ci tłumaczyłem, że tacy są. Miałeś się nimi nie przejmować - rzucił oschle, choć wewnątrz miał ochotę płakać.

Przykuty do krzesła Sherlock, nawet nie próbował uciec do swojego pokoju. Zaczął wystukiwać dłońmi melodię, którą ostatnio grał na skrzypcach. Od jakiegoś czasu prosił rodziców o nowy instrument, jednak ci stwierdzili, że jest mu niepotrzebny. Wtedy jeszcze nie wiedział, że w przyszłości dostanie je od brata, który tak mocno się od niego odsunie, a jednocześnie będzie stał tuż u jego boku.

- Kiedyś będziesz musiał wybrać... - zaczął, a braciszek już wiedział, że czeka go kolejny wykład - będziesz musiał wybrać między brakiem uczuć a ciągłym gnębieniem. - Przełknął ciężko ślinę.

Nagle widelczyk uderzył w talerzyk. Ciche skrzypnięcie wyrwało Sherlocka z jego Pałacu Pamięci.

- Wybierz dobrze, tak żebyś nie poległ, braciszku - kontynuował, w jego oczach powoli gromadziły się łzy. - Dobrze wiesz, że twoja strata załamałaby nas wszystkich - dodał przełykając ślinę.

William nie wiedział, co powiedzieć. Zawsze był inny. Od zawsze trochę ponad innymi. Ciągle z niego szydzono. Mycroft przeszedł przez to samo. Może to była właśnie klątwa braci Holmes. Może to po tym wszystkim, wyzbył się wyższych uczuć. Wszystkich, prócz miłości do brata. Do małego Sherlocka Holmesa, który marzył, by być piratem.

Gdy pierwszy raz usłyszał, że będzie miał rodzeństwo, chciał uciec jak najdalej. Już nie był tym jedynym. Juz dłużej nie mógł być tym rozpieszczanym synem, bo pojawił się Sherlock. Mały, delikatny i płaczący Sherlock.

Z czasem jednak przyzwyczaił się do nocnych skamleń, cichej melodi skrzypiec, których sam nigdy nie mógł opanować, i nawet nie miał już ochoty, by upuścić to nieskazitelne ciałko na podłogę. Przyzwyczaił się, że musi go bronić. Był za niego odpowiedzialny, bo matka i ojciec nigdy nie rozumieli, co się z nim działo. Byli zbyt głupi, jak ci wszyscy inni ludzie.

Holmes cicho westchnął, a Sherlock natychmiast podniósł głowę ze stołu.

- Mama zabroniła ci go jeść. - Spojrzał na brata, który właśnie kończył smakołyk.

Mycroft uśmiechnął się pod nosem. Kochał to, jak potrafił wykorzystać sytuację. Wierzył, że w przyszłości nic sobie nie zrobi. Pragnął, by jego braciszek prześlizgnął się bezboleśnie przez życie.

- Proszę. - Pchnął talerz, który przesunął się na drugi koniec stołu, gdzie siedział ciemnowłosy. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, na której tak rzadko się pojawiał.

- Co się stało? - zapytał zdziwiony.

Maluch potrafił przeanalizować postawę każdego, ale nie Mycrofta. Brat zawsze sprawiał mu problem. Ukrywał wszystko głęboko w sobie.

Szybko nadział ciasto na widelec i wpakował je sobie do buzi. Uwielbiał czekoladę, która z czasem zmieniła się w pewien roztwór, stymulujący umysł.

- Nic - odparł najspokojniej jak umiał, obserwując jak jego braciszek pałaszuje swój ulubiony deser.

Szczerze, gdzieś tam, w drobnym sercu, miał nadzieję, że aspirujący na kogoś wielkiego maluch wybierze dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro