《likier z najwyższej półki》
Harriet i John,
Gdzieś pomiędzy akcją serialu
- Nie wiem, czy to był dobry pomysł - mamrotał John, którego wzrok co chwilę zatrzymywał się na zegarze. - No nie wiem.
- John! Natychmiast przestań, próbuję myśleć! - krzyknął Sherlock. Naokoło mężczyzny leżały porozrzucane gazety i stosy książek. - Idź do niej - dodał po chwili ledwosłyszalnie. - Właściwe, to po nią - poprawił się, rzucając laptopa na fotel.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł - powtórzył pod nosem, zakładając kurtkę.
W ostatnim tygodniu John dostał telefon z ośrodka leczenia uzależnień. Harriet skończyła terapię miesiąc temu i wciąż nie stawiła się na zaplanowane spotkanie.
Niewiele myśląc, zadzwonił do siostry i zaprosił ją na święta. Nigdy nie liczył, że przyjedzie. Wiedział, że od jakiegoś czasu nie można na niej polegać.
Zapewne wróciła do baru pracować jako kelnerka. Niezniosła zbyt dobrze rozstania z drugą połówką. Zostawiłyby najchętniej wszystko, tak jak jest teraz, ale nie mógł. Sherlock tak bardzo się upierał, by po nią poszedł. Chciał, na swój sposób, pomóc przyjacielowi. Przygotować go na to, co nadejdzie.
❄️❄️❄️
Zaśnieżone ulice Londynu sprawiały ogromny problem w komunikacji. Były wojskowy powoli przemierzał ciemne, pomimo ulicznych lamp, alejki. Co jakiś czas wspomagał się latarką, którą posiadał w telefonie. Żaden autobus, a nawet taksówka, nie kursowały tej nocy.
Pierwszym, o czym pomyślał, był tani bar, znajdujący się kawałek drogi od Baker Street. Siostra nie podała mu nowego lokum, które zajęła. Nie uprzedziła go nawet, że wróciła z odwyku. Jest starsza, więc teoretycznie, to ona wyznacza granice.
Czuł, jak dłonie mu zamarzają pomimo grubych rękawiczek. Od dawna nie było tyle śniegu. Pogoda wprost oszalała i widocznie zgadała się także z Londyńskim mordercami.
❄️❄️❄️
W progu uderzył go zapach kawy i piwa pomieszanego z tanim winem. Przy stołach siedzieli pijacy, tacy jak jego siostra, i ludzie ponad nimi. Wbrew pozorom ciężko było ich odróżnić. Samotnicy, spędzający wigilię w tym miejscu, mogli być każdym. Biznesmeni, kobiety sukcesu z kotami, sekretarki, lekarze i prawnicy. Elita Londynu, która nie posiadała rodzin. Zamieniła je naskłonność do picia i wyższe mniemanie o sobie.
Ściany zdobiły tanie, papierowe, a przede wszystkim, pożółkłe ozdoby. Wyglądały jakby wisiały tu cały rok, w sumie tak też mogło być. Pewnie tak było.
Z którejś strony do jego płuc dotarł dym papierosowy. Rozejrzał się jeszcze raz, wypatrując znajomej twarzy. Nie wzbudził zbytniego zainteresowania gości, o ile można ich tak nazwać. To miejsce było przecież ich drugim domem.
Szybko przedarł się przez salę i stanął przy przybrudzonej ladzie. Czekając, aż ktoś do niego podejdzie, przeglądał ulotki z pobliskiego szpitala związane z darmowymi badaniami wzroku. Na korkowej tablicy ktoś dowcipny zawiesił numer do poradni Anonimowych Alkoholików, taki telefon zaufania tylko w innym środowisku.
- Słucham? - Drobna blondynka stanęła naprzeciw Johna. W jej ręce tkwił telefon z uruchomionym Facebookiem. Jak widać, wszyscy byli bardzo zajęci.
- Szukam Harriet - zaczął cicho i niepewnie - pracowała tutaj jeszcze miesiąc temu - dodał. Jego cało zaczęło się trząść. Chciał, by tu była.
- Harriet? Tej rozpitej, zawsze wesołej i wiecznie porzucanej? - zapytała obojętnie, wyłączając komórkę.
John potwierdził skinieniem głowy.
- Wzięła wolne - zatrzymała się na chwilę. - Tydzień temu - dodała po chwili, przeczesując włosy dłonią.
- Tydzień temu! - krzyknął mężczyzna, przez przypadek, uderzając w dzwonek na blacie.
- No tak - odparła beznamiętnie jednoczenie wzruszając ramionami.
John znów był całkiem bezradny. Podziękował kobiecie, choć sam nie wiedział, za co tak właściwe.Wyszedł z lokalu, zostawiając sztuczne ozdoby i obdrapane ściany za sobą.
Jego kochana siostra kiedyś mieszkała niedaleko baru, jednak teraz jej miejsce zajęła jakaś studentka. Dowiedział się tego, gdy próbował otworzyć drzwi dorobionym kluczem.
Następnym miejscem, w którym mogła być, było mieszkanie jej byłej narzeczonej. Pomimo jej przeprowadzki, potrafiła przesiadywać pod blokiem. Pomimo braku czasu, na własne życie, starała się z nią skontaktować. Niestety, bez rezultatu.
Dawno zapomniał dokładnego adresu, więc chodził od klatki do klatki. Dokładnie sprawdzał, czy kobieta nie leżała gdzieś nieprzytomna.
W końcu uśmiechnął się pod nosem na widok postaci spacerującej ulicą. Podniszczona kurtka i czarne buty, które tak uwielbiała. Pewnie jej szyję zdobił naszyjnik, który otrzymała na rocznicę. Przez chwilę szedł za nią, uważnie obserwując kobietę. Pomimo tego jak się stoczyła, przynajmniej dla otoczenia, dalej chodziła z gracją. Każdy jej ruch, gdy była trzeźwa, był odpowiednio przemyślany.
- Harriet? - zapytał cicho, lecz tak, by słyszała.- Nie powiedziałaś, że wracasz! - krzyknął. Kobieta dopiero w tym momencie zwróciła na niego uwagę.
Niewyraźne spojrzenie wystarczyło, by John wiedział, że coś jest nie tak. Harry powoli podeszła do mężczyzny. Popatrzyła na niego bez wyrzutu. Bez grama nienawiści i smutku. Jej oczy wyrażały nicość.
- Chodźmy. - Chwycił ją pod ramię i ruszył do domu. - Co tym razem piłaś? - zapytał, odgarniając włosy z jej delikatnej twarzy.
Minęło sporo śniegu trzeszczącego pod ich butami, nim usłyszał odpowiedź.
- Tylko likier - wybełkotała cicho. - Naprawdę.- W jej głosie kłamstwo mieszało się z prawdą.
- Jak ja czasem żałuję, że nie jesteś Sherlockiem. - John objął ją mocniej. Skręcili w jedną zbocznych ulic miasta. - On przynajmniej ma tę całą listę - zaśmiał się pod nosem, choć wcale nie było mu do śmiechu.
- Listę? - Harriet wybuchnęła głośnym chichotem. Lekarz nie wiedział, czy ją rozbawił, czy po prostu alkohol zaczął działać.
- Jeden likier? - Popatrzył jej w oczy z lekką drwiną. - Nigdy się nie nauczysz. - Pokręcił głową.
Przemierzali alejki w ciszy. Rodzeństwo bało się odezwać. Na każdym z nich ciążył jakiś ciężar. John takbardzo żałował, że zawiódł. Miał jej pomóc, a, jak zwykle, poległ.
W głowie Harriet słodki likier mieszał się z poczuciem winy i odrobiną smutku. Starała się racjonalnie myśleć, choć niezbyt umiała.
Nagle doktor zatrzymał się i usiadł na ławce, z której ktoś właśnie zrzucił śnieg. Uzależniona lekko chwiejnym krokiem dosiadła się do brata.
- Dalej mi nie wierzysz? - zapytała, patrząc w rozgwieżdżone niebo, które tak kochała obserwować jako dziecko.
- Jeszcze trochę minie, nim uwierzę ci w cokolwiek, Harry - odparł całkowicie szczerze. Tak bardzo chciał jej ufać.Tak bardzo chciał móc jej ufać. - Dzwonili z ośrodka, nie było cię.
Kobieta westchnęła głośno, po czym przeniosła swój wzrok na jedną z lamp.
- Chciałam...naprawdę chciałam - powiedziała cicho ze łzami w oczach. - Tak bardzo chciałam, John. - Jedna z kropel właśnie przymarzła jej do policzka. - Cholernie chciałam...
- Przestań! - krzyknął, bo nagle nie wytrzymał. - Znam cię, nie zmienisz się. Już tyle razy to obiecywałaś. - Smutek wypełnił jego ciało. Chciał ją okrzyczeć, jednak bał się. Nie mógł pozwolić sobie, by pogorszyć ich relację. - Przepraszam... - dodał po dłuższej chwili ciszy, kryjąc głowę w dłoniach.
- Wiem. - Wstała z ławki i ruszyła powoli przed siebie. - Wiem, że się starasz, John. Zawsze się starałeś, to ja zawiodłam. Chodźmy. - Jej rzęsy stały się sztywne od łez, których tak nienawidziła. Nienawidziła też samej siebie i tej trującej bezradności, która płynęła w jej żyłach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro