8. Lost Boy
Rozdział niesprawdzony, wybaczcie. Amen.
-------
"Uśmiech opadł z Twojej twarzy, ja upadłem razem z nim.
Nasze smutne twarze.
Jestem na cmentarzu. Stoję w ciszy i patrzę na grób, otoczony garstką osób. Jest tu Zayn, jego kobieta oraz ludzie, których nie widziałem nigdy na oczy. Wszyscy prócz mnie opłakują osobę pogrzebaną w ziemi. Ojciec Zayna. Obiło mi się o uszy, że zmarł dwa dni temu. Podobno był tak pijany, że udusił się swoimi wymiocinami. To okropne. Nie rozumiem jak można doprowadzić się do takiego stanu.
Przenoszę spojrzenie na Zayna. Klęka przed grobem z posępną miną. Mam wrażenie, że bardzo przeżywa śmierć ojca. Nie powinien. Był złym człowiekiem. Krzywdził Zayna. Nie zasługiwał na to. Mimo to jego syn jest tu i żegnał się z nim.
Widzę jak kobieta, której nienawidzę trzyma dłoń na jego ramieniu. Wpatruję się w tą dwójkę z przygnębieniem, które wypełniało mnie całego od środka. Ja powinienem tam stać. Przy Zaynie. Czuję się okropnie. Niedobrze mi. Mam wrażenie, że jeśli zaraz stąd nie odejdę, to zwymiotuję. Dlatego robię kilka kroków w tył aż w końcu odwracam się i odchodzę.
Moje myśli wciąż krążą wokół zagubionego i przerażonego chłopca z dzieciństwa. Tego, który bał się okazywać różne uczucia i nie chciał się za nic uśmiechać. On do tej pory siedzi w Zaynie. Głęboko w jego umyśle. Mimo że nie okazywał tego na zewnątrz ja wiedziałem.
Siadam ze łzami w oczach na schodach z dala od miejsca, gdzie ojciec Zayna został pochowany.
Czuję dziwne napięcie. Stres. I smutek. Chciałbym się pozbyć wszystkich uczuć będących we mnie. Nie potrafiłem przez nie normalnie funkcjonować. To jest uciążliwe. Nie wiem ile zdołam jeszcze wytrzymać. Czuję jak powoli moja dusza umiera i ulatuje z mojego ciała. Czuję większe przerażenie, niż jestem w stanie przyznać. Boję się tego co czeka mnie w przyszłości. Wiem że nie jest to coś dobrego. Ponieważ z dnia na dzień jest ze mną coraz gorzej. Obawiam się, że wszystko, co kiedykolwiek było dla mnie ważne, odejdzie. Bez powrotnie. Zostawię to, mimo że będzie to trudne. I być może poczuję wolność. Szczęście.
Tu nie mogę tego zaznać. Nie kiedy nie ma przy mnie mojego tlenu. Sensu życia, którym jest Zayn. To cholernie zła sytuacja. Jestem bezsilny. Nic nie mogę zrobić, by było lepiej. Nie potrafię.
Nawet nie wiem kiedy zaczynam płakać. Łkam żałośnie chowając twarz w kolanach i obejmując rękami nogi. Trzęsę się cały. I nie potrafię tego powstrzymać. Jestem zbyt wykończony, by choćby spróbować. Czuję się żałośnie. Bo właśnie taki jestem. Żałosny. Nie potrafię ogarnąć się i złożyć do kupy. Nawet nie próbuję. Na starcie mówię, że nic mi nie wyjdzie. A to jest żałosna postawa.
-Niall- słyszę ten głos za sobą. Jest cichy. Przepełniony smutkiem i poczuciem winy.
Moje serce staje na co najmniej sekundę. A ciało sztywnieje na tą samą krótką chwilę.
Zanim się orientuję, wstaję i patrzę załzawionymi oczami na Zayna. Przygląda mi się przez moment ze zmartwieniem. Aż w końcu dzieje się coś czego nigdy, przenigdy bym się nie spodziewał.
Robi szybko krok w moją stronę, by następnie objąć moje ciało. Przyciąga mnie do siebie i mocno tuli. Twarz ma schowaną w moich włosach, których zapachem się cicho zaciąga, ale na tyle głośno, że słyszę to.
-Oh, Niall- skomle cicho łamiącym się pod koniec głosem. Stoję bezruchu. Powinienem być spięty, ale jest kompletnie na odwrót. Rozluźniony czuję jak kolejne łzy napływają do moich oczu. Nie zastanawiając się chwili dłużej obejmuję Zayna. Łapę w dłonie jego marynarkę i zaciska ją mocno, znów łkając. Nie mogę uwierzyć w prawdziwość tej sytuacji. Mam wrażenie, że to sen. Dlatego gryzę się zaraz w wargę. Odczuwam ból. Moje serce zaczyna łomotać w mojej klatce jeszcze mocniej. Bo to dzieje się w rzeczywistości i mam ochotę zostać tutaj w jego ramionach na całą wieczność. To niesamowite uczucie móc go znów mieć przy sobie. Tak blisko. W uścisku.
Patrzę w niebo, które zachwyca swoją nieskazitelnie piękną barwą i łagodnością. Jest tak bardzo blisko. Bez żadnego pęknięcia. Bez choćby rysy. I nie mogę w to po prostu uwierzyć. Wyobraźnią potrafię do niego sięgnąć, a nawet dalej do naszych gwiazd. To piękne.
Kocham to uczucie najbardziej na świecie. I pragnę mieć możliwość zachowania tego na wieki.
Słyszę szloch Zayna, który współgra z moim. Razem tworzą coś, czego nawet nie da się na nazwać. Ale mogę stwierdzić, że jest to niewiarygodne.
Obejmuję go mocniej, ale gdy patrzę na chodnik u dołu schodów natychmiast odsuwam się od chłopaka. Zayn patrzy na mnie zdezorientowany, jednak kiedy podąża za moim wzrokiem, widzi jaka jest sytuacja i robi się szczególnie blady z przerażenia.
-Emily...-zaczyna cicho niemal szepcząc do kobiety stojącej niedaleko nas. Jego głos jest błagalny, a to mnie boli. Myślałem że już wszystko będzie w porządku. Jestem taki naiwny.
-Co to ma znaczyć?- pyta zszokowana i zarazem zła, co wnioskuję po jej zaciśniętych dłoniach.
Patrzy raz na swojego partnera, a raz na mnie.
Stoję jak kołek nie potrafiąc się ruszyć. Moje ciało zostało sparaliżowane przez sytuację, odgrywającą się w tej chwili. Chcę spojrzeć na Zayna. Ale nie mogę.
Wiec po prostu czekam na jego odpowiedź przerażony. Wolałbym jej nie słyszeć, jednak jest to niemożliwe. Niestety.
-Nic, zupełnie nic- Zayn schodzi szybko po schodkach. Podchodzi do blondynki i łapie ją za przedramię- Chodźmy stąd- mówi posyłając mi ostatnie spojrzenie i odchodzi, prawie natychmiast znikając z mojego pola widzenia.
Upadam na kolana i ze spuszczoną głową płaczę.
Dlaczego pozwolił mi mieć tak złudną nadzieję na lepsze jutro?
I czemu to tak bardzo boli?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro