7. Happy Little Pill
"W tłumie, sam
Każda mijajaca sekunda
Przypomina mi, że nie jestem w domu
Jasne światła, dźwięki miasta
rozbrzmiewają jak dron
Tak obce, obce"
~ 10 lipiec 2015 rok ~
Po straceniu wszelkiego kontaktu z Zaynem, czułem jak umieram od środka. To było tak bardzo bolesne. Nie do przeżycia. Zayn był moim powietrzem. A jak można żyć bez tlenu? Nie da się. I nie wyobrażałem sobie funkcjonowania bez mojego byłego chłopaka. Nie potrafiłem.
Były chłopak jak to w ogóle brzmi? Te słowa są dla mnie tak obce i niekomfortowe, a tak bliskie mojemu stanu rzeczy. Gdy za każdym razem sobie pomyślę, że Zayn zostawił to wszystko, co razem udało nam się stworzyć, bolą mnie najmniejsze kawałeczki serca. Zostaje ono tak długo nieposkładane. Czekam aż w końcu to się zmieni. Oczekuje ratunku. Bo czuję jak z każdą chwilą umieram coraz bardziej. Ale nic nie nadchodzi. Nie widzę żadnej pomocy, która mogła by mnie z tego stanu wyrwać. Wiele bliskich mi ludzi wyciąga do mnie ręce. Chcą pomóc. Ale ja zawsze ich odtrącam. Dlaczego? Ponieważ czuję i wiem, że oni nic nie zdziałają. Żaden z tych ludzi nie jest tą odpowiednią osobą. Wciąż czekam na jednego chłopaka. Moje nadzieje są tak złudne. Żałosne. Ale nie potrafię tego zmienić. Nie chcę. Może i jestem głupcem. Może inni będą uważać mnie za wariata. Ale ja naprawdę wciąż mam małą nadzieję. Nadzieję na lepsze jutro. Z osobą, którą kocham nad życie. Zastanawiałem się dlaczego Zayn mi to zrobił. Przecież zawsze mu pomagałem. Byłem przy nim w każdej możliwej chwili. Pocieszałem go. Pragnąłem z całego serca jego szczęścia. Chciałem mu je dawać za każdym razem, gdy się widzieliśmy. Bo go kochałem. Na zabój. To tak bardzo niszczyło. Jedyna osoba, która była najważniejsza w moim życiu, odeszła. Zostawiła mnie. Tak po prostu. Bez żadnego wytłumaczenia. A ono mi się należało, prawda?
Ale zrozumiałem wszystko dopiero, gdy ujrzałem Zayna. Szedł wzdłuż ulicy w moją stronę. Patrzył pod swoje nogi przybity. Obok niego szła piękna blondynka. Rozmawiali. Właściwie to tylko ona mówiła cokolwiek. Zayn szedł po prostu przed siebie. Wydawał się taki bez życia. Bolał mnie ten widok. Jeszcze bardziej, niż mógłbym przypuszczać. Odłamki mojego biednego serca były deptane przez widok przede mną.
Wiedziałem, że we wszystkim moczył palce jego ojciec. A nie Zayn. Czułem jak pojawiła się wielka nadzieja na odzyskanie go. Ale tak szybko jak się pojawiła, tak też zniknęła.
Zayn uniósł na chwilę swoje spojrzenie. A ono wtedy napotkało moje. To było jak uderzenie pioruna. Czułem jak kręci mi się w głowie. Mógłbym wtedy zwymiotować.
A to wszystko pogorszyło się, gdy Zayn złapał tą dziewczynę za rękę, splatając ich palce razem. Dał mi jasno do zrozumienia, że już mnie nie chce. Nie wiedziałem już co, było prawdziwe, a co kłamstwem. Nie potrafiłem tego rozróżnić.
Ale Zayn bez wątpienia zaczynał nowy rozdział z kimś innym. Gdy tymczasem ja nie potrafiłem ruszyć dalej od zdarzenia na przystani.
Czułem jak boleśnie i powoli moja dusza była rozrywana. To było nie do zniesienia. Ten cały ból. Przecież na niego nie zasłużyłem. Nie. Chciałem jak najlepiej, bo kochałem go mimo wszystko. Mimo okropnego bólu, którym mnie obdarował. Wiedziałem, że nawet gdyby traktował mnie jak najgorsze popychadło, ja i tak byłbym na jego zawołanie. Dlaczego nie chciał już mojej miłości? Przecież było nam tak dobrze. Jak mógł mi to zrobić? Dlaczego pozwolił mi tak cierpieć? Robiłem dla niego wszystko. To takie przykre. Ale co mogłem zrobić? Nic. Byłem bezsilny. Każda próba skontaktowania się i porozmawiania okazywała się bolesnym niewypałem. A przez to jeszcze bardziej cierpiała moja już zniszczona dusza.
Zacząłem widzieć tylko same ponure barwy. One wypełniały mnie od środka przez bardzo długi czas. Tak samo jak cały świat naokoło. Były wszędzie. I to tak bardzo mnie przerażało. Wszystko szło nie tak. Nic po mojej myśli. Tak wiele rzeczy się psuło. A one miały dla mnie ogromne znaczenie. Postrzegałem wszystko nie tak jak powinienem. To było okropne. Tak bardzo chciałem i wciąż pragnę być tym samym Niallem. Chłopakiem, który dzień w dzień był uśmiechnięty. Ale to było niemożliwe. Bo jedyny powód do szczęścia i uśmiechu był poza moim zasięgiem. Nigdzie go nie widziałem. Był daleko w oddali. Za daleko. Nie chciał mnie. Już nie.
Nie pozwalał mi ujrzeć choćby skrawka nieba, które było moim wybawieniem. Zabrał mi je razem z gwiazdami, które wcześniej co nocy podziwialiśmy wspólnie. Czułem się okropnie. Z dnia na dzień coraz gorzej. Mam wrażenie, że jestem wrakiem. Inni spostrzegają mnie jak zakopleksionego bachora, który robił wszystko by zwracać na siebie uwagę. Wcale jej nie chciałem. Wolałem zaszyć się w domu. Z daleka od innych ludzi. Bo oni krzywdzili choćby spojrzeniem.
Pragnąłem chować się przed całym beznadziejnym światem. Bo on tylko wszystko psuł. Zabierał. Nie miałem nic wartościowego. Wszystko zostało mi odebrane. Całe szczęście. Każdy mój uśmiech. Moja miłość. Zayn. Wszystko po tym jednym paskudnym wydarzeniu.
Myślałem, że Zayn to cholerny plant, który myśli tylko o swoim czubku noda. Z biegiem czasu wiedziałem, że to było nie tak. On po prostu bał się ojca. Ten potwór kazał mu to zrobić. Zakończyć Zaynowi wszystko, co istniało pieknego pomiedzy nami, ponieważ nie tolerował naszej miłości. Dlatego go bił. Robił wszytko by zniszczyć swojego syna. Rozumiem Zayna. Bał się.
Ale mimo to powinien mu się postawić.
Bo wszystko należy zrobić, by zwalczyć o swoją miłość.
Ona tylko potrafi nas trzymać przy życiu. Wykańczać w tak potworny sposób. Lub uszczęśliwiać.
On tego nie zrobił.
Nie walczył o nas. O mnie.
O naszą miłość.
Dlaczego to tak bardzo boli?
Pragnę się tego pozbyć.
Nie chcę czuć już tego bólu.
Dlaczego po prostu nie mogę zaznać spokoju?
On jest mi tak bardzo potrzebny.
Pomocy.
Przestaję istnieć.
Niech mi ktoś pomoże.
Błagam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro