Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Trochę krwi i nowi znajomi

Obudziły mnie krople spadające na moją twarz. Dlaczego!? Nie byłam zmęczona, czy coś, ale nigdy nie lubiłam deszczu. Był okropny! Źle mi się kojarzył, ale nie ma czasu na wspomnienia! Muszę biec dalej. Spojrzałam na notatnik w mojej ręce. Doskonale pamiętałam o wszystkim więc po co mi on? Westchnęłam i włożyła wszystko do torebki przewieszonej przez ramię.
Niby nie czas, by wspominać a jednak gdy nawiedziło mnie to wspomnienie nie mogłam zrobić nic innego...

-Wujku! Czy pójdziemy dzisiaj na basen?
-Nie Allanie.
-A do parku? Ciociu! Proszę...
-Grace, nie... Mamy z wujkiem inne plany!
-Jakie!? - zapytało zgodnie z Allanem.
-Wujek zabiera was do labiryntu w polu kukurydzy.
-Jupi!
-Ciociu, a o której?
-O 20.30 macie być gotowi.
Odeszliśmy od rodziców zastępczych, dopiero gdy byłam pewna że nie usłyszą, zapytałam:
-Al, dlaczego jedziemy, kiedy będzie ciemno?
-Gree, weźmiemy latarki, będzie ciekawie.
-Ale ja się boję ciemności.
-No coś ty! Będę z tobą! Nie musisz się o nic bać!
-Razem na zawsze... - szepnęłam nasze hasło, które niby miało dodawać odwagi, ale teraz niewiele zdziałało. Pamiętała dokładnie tą noc spędzoną samotnie w labiryncie. Siedziałam i płakałam, ale Al nie przyszedł z pomocą...

...

Pojawiło się pytanie, czy to też muszę zanotować, ale zrezygnowałam z tego. Bo po co? Teraz czułam się jak wtedy - bez latarki i żywej duszy, choć w tej chwili nie pogardziłabym martwą. I znów nawiedziło mnie zbyt dużo wspomnień, by wszystkie dokładnie sobie przypomnieć. Mogłam być w tym miejscu dzień, miesiąc lub rok i naprawdę nie miałam pojęcia jak liczyć upływający czas. Tutaj cały czas było ciemno...

Przebiegłam około pięciu kilometrów, tutaj naprawdę nie czułam się ani trochę zmęczona, i pewnie biegłabym dalej gdyby nie... BUM!
Kiedy się ocknęłam, leżałam w dość głębokiej dziurze. Próbowałam wstać ale ból kostki mi na to nie pozwolił.
-Super! - mruknęłam z ironią i zaraz potem zaczęłam piszczeć bowiem tuż przy mojej nodze wił się kilkumetrowy wąż.

Przez myśl przebiegło mi pytanie "dlaczego wszystko jest tu takie duże?" ale zachowałam to dla siebie.
-Sssądziłem, że sssię polubimy sss.
-Mam na imię Grace.
-Sss, a ja Sssławek.
-Witaj Sławku.
-Co cię do mnie sssprowadza?
-Ja tu wpadłam, przez przypadek! - zastrzegłam szybko, bo wolałam mieć w wężu przyjaciela niż wroga.
-To mój sss dom. Nie lubię gośśści, ale nie wypuszczę cię za darmo, droga Graccce.
-Więc co mam zrobić?
-Ssschować się.
-Gdzie?
-Nigdzie.
-Nie rozumiem.
-Sss wtop sssię w otoczenie.

Próbowałam to zrobić, ale szybko doszłam do wniosku, że niestety nie jestem w stanie, nie dziś, nie tutaj.
-Sss nie umieszszsz?
-Nie. - przyznałam ze smutkiem i strachem.
-Więc czeka cię kara sss.
-J... Jaka?
-To tylko trochę sss krwi. Nie więcej niż łyk...
Pamiętam jeszcze tylko nieznośny ból przy lewym nadgartku, właściwie trochę wyżej, potem odpłynęłam. Zemdlałam...

...

Następne co udało mi się zarejestrować była ciemność. Śmieszne. Bo tu ciągle było ciemno. Ale teraz było ciemniej... Usłyszałam krzyk chłopaka i zaraz potem płacz niemowlęcia. Nim to ustało do moich uszu dobiegł dźwięk bitych dzieci, które próbują się bronić. Poczułam łzę na policzku - to było to czego najbardziej nie lubiłam słuchać. Tego się bałam, bo przez to przeszłam z Allanem. Powoli zaczęło do mnie docierać, że to nie złudzenie, nie nagranie. Wszystko działo się naprawdę i to gdzieś niedaleko! Wstałam. Dopiero po chwili zorientowałam się, że kostka już mnie nie boli. Spojrzałam w górę - nadal byłam w dziurze, ale teraz wydawała się być mniejsza. Rozejrzałam się i nigdzie nie zauważyłam węża. Ale ślad na lewej ręce świadczył o tym, że to wszystko jednak się wydażyło.

Może stałabym tam jeszcze długo, ale głosy nie ustawały i już po chwili wysiłku wyszłam z pułapki. To co zabaczyłam na długo miało zostać w mojej pamięci. Dookoła stało wiele dzieci z rodzicami. Jednak nie były to takie śmiejące się maleństwa jakie kochałam. Dorośli może i nie krzywdzili dzieciaków, ale rozbieżńość w wieku i wyglądzie spowodowała niezliczone bójki i kilka nieruchomych ciał. Czy to napewno byli rodzice? Dlaczego nikt nie pomagał poszkodowanym? I nagle zrozumiałam. To było moje zadanie. To ja miałam "uporządkować" ludzi, których widziałam, a podświadomie wiedziałam, że zostanie to nagrodzone odpowiedzią na jakieś pytanie. Pojawił się tylko jeden problem : jak miałam im niby pomóc?

Podeszłam do łkającej cicho dziewczynki.
-Hej, jestem Grace.
-Dzień dobry.
-Jak masz na imię?
-Amy, mam 6 lat.
-Kto ci to zrobił? - wskazałam na spuchniętą rękę dziewczynki i nos, z którego leciała krew.
-Derek.
-Który to?
Mała wskazała blondyna, nie mógł mieć więcej niż czternaście lat. Zanim jednak do niego podeszłam, opanowałam krawienie z nosa Amy i kazałam jej czekać w jakimś kącie.
-Derek!
-Hej! Czego chcesz?
-Jestem Grace. Kogo jeszcze pobiłeś?
-Amy najbardziej, jeszcze trochę przyłożyłem Lucy i Hannah. A co?
-Nic. Gdzie one są?
-Amy tam w kącie, - wskazał na znaną mi dziewczynkę - Lucy i Hannah bronią się przed Wendi.
-Dzięki. Zaczekaj na mnie przy zielonej ławce.
Chłopak wykonał polecenie, a ja pobiegłam, by obronić dziewczynki. Narazie szło łatwo.
-Wendi, zostaw Lucy i Han.
-Bo co mi zrobisz? - teraz czułam, że to będzie trudniejsze niż w przypadku Dereka.
-Chciałabym zabrać te dziewczynki ze sobą.
-Śnisz! Jeszcze nie skończyłam.
-Nie wolisz pogadać z jakimś chłopakiem. Który ci się podoba?

Mina Wendi mówiła, że teraz jest w stanie iść na kompromis za drobną pomocą.
-Killian.
-Więc podejdź do niego.
-Wstydzę się.
-Spokojnie, jest chyba w twoim wieku. A jak nie to możesz mi pomóc rozdzielać i odsyłać dzieciaki na swoje miejsce. Potem jeszcze ogarniemy dorosłych.
-Niech ci będzie.

W ten sposób po kilku godzinach ciężkiej pracy razem z Wendi, Benem, Deanem i Rickiem daliśmy radę uciszyć zamieszanie. Z rodzicami dzieciaków poszło łatwiej i teraz większość już zabrała swoje maleństwa i wróciła do domu.
-Gdzie wy właściwie mieszkacie, Wendi?
-W tym labiryncie. Jesteśmy tylko duszkami, choć nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Przybieramy ciało na jakiś czas, potem ono się rozpada.
-Ty to wiedziałaś od początku, prawda Wendi?
-Tak, byłam tą jedną z Nielicznych.
-Szkoda, że musimy się rozstać.
-Wcale nie! Nie zostawię cię. Nie będę miała już ciała, ale moge z tobą zostać i ci pomagać, gdy tylko dam radę.
-Dziękuję Wendi.

Teraz wszyscy już się rozeszli. Zostałam tylko ja, szesnastolatka i jakiś mały chłopiec.
-Sam. Tak?
-Tak.
-Dlaczego nie wróciłeś z mamą do domu. Widziałam ją. Ty z resztą też.
-Ona już czeka. Chciałem tylko podziękować i przekazać ci zdanie klucz. Brzmi ono :

Cyfra odpowiada liczbie porządkowej litery z poprzedniego hasła.

I zniknął zostawiając po sobie tylko nikłą mgłę.
-Wendi? Rozumiesz coś?
Ale dziewczyna również rozpłynęła się bez śladu.
-I co ja mam zrobić?
Wykonując nakaz zapisałam owe zdanie.

Znów zaczęłam biec, tym razem uważając pod nogi. Nie czułam się już samotna. Może to tylko iluzja, ale gdzieś tam w sercu wiedziałam, że Wendi będzie ze mną zawsze, gdy będę tego potrzebowała...

...

Biegłam bardzo długo. Nie znałam drogi - skręcałam na wyczucie choć nigdy nie wychodziły mi dobrze takie rzeczy. Wiedziałam, że poza labiryntem już dawno padłabym z wyczerpania, ale tu było inaczej, tu miałam siłę. Dopiero po chwili dotarło do mnie w jak głupiej jestem sytuacji. Miałam rok! Jeden nic nie znaczący rok, by wydostać się ze zbyt wielkiego labiryntu! Nieważne czy będę biegała cały czas sprintem, czy pójdę powoli. Szanse na odnalezienie drogi są tak nikłe, jak... chumry w bezchmurny dzień. Dla mnie nie było już możliwości, by stąd wyjść. Usiadłam na ziemi i chowając twarz w dłoniach zaczęłam łkać. Płakałam naprawdę długo i dopiero pod koniec wpadłam na pomysł, co mogą znaczyć słowa Sama. Cyfry już znałam, teraz zostało dowiedzieć się o co dokładnie chodzi.

Bo czy to możliwe, żeby odpowiedź była aż tak banalna!?

...

1242 słów! Rozdział mi się podoba, a wam? Piszcie w komentarzach, czy domyślacie się już o co chodzi z tymi cyframi. Wierzę w waszą kreatywność.
Następny rozdział - podobna długość, będzie do następnej środy! Mam nadzieję jednak że uda mi się napisać to szybciej.
Pozdrawiam i życzę udanej środy
Shiba573

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro