Grecka bogini
Nawet nie zauważyłam kiedy właściwie ostatnia przygoda znalazła się w notatniku. Czując dziwną pustkę sięgnęłam do poprzednich zapisków. No tak! Całkiem zapomniałan o Wendi. Przecież ją lubiłam. Dlaczego więc o niej nie pamiętałam? Rozum podopowiadał mi, że to urok labiryntu...
Westchnęłam. Nagle nastała ciemność, a zaraz potem blask oświetlił korytarz, jednak jak szybko się pojawił tak szybko zniknął i stałam teraz w całkowitej ciemności. Wcześniej wydawało mi się, że nic nie widzę. Zastanawiałam się jak to możliwe, że jest jeszcze ciemniej. Odpowiedź nadeszła zbyt gwałtownie.
Zawiał mocny wiatr, deszcz zaczął padać, a gdzieś w oddali usłyszałam grzmoty. Już rozumiałam blask i ciemność. To była tylko burza... Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak to się skończy. Ni z tego, ni z owego deszcz ustał, by zaraz potem lunąć jeszcze mocniej. Naszła mnie myśl, że może warto zmienić o nim zdanie. Uniosłam twarz ku górze i czułam jak krople spadają mi na usta, nos i jak niezamknięte oczy zaczynają szczypać. Zawsze tak miałam, zbyt delikatne oczy... Uśmiechnęłam się. Tego mi było trzeba. Chłodu. Dopiero teraz zorientowałam się, że w labiryncie zawsze było zbyt ciepło, zbyt duszno. Nawet wtedy, gdy poprzednio padał deszcz.
Kolejna błyskawica rozjaśniła korytarz. Zaraz po niej kolejna, a każda następna była bliższa i jakby nakazywała mi uciekać. Jedna z nich przyniosła lekko spaloną kartkę. Szybko jednak doszłam do wniosku, że zmoknięty atrament się rozlał i nie mogła nic odczytać. Mimo to schowała list do kieszeni. Niestety, gdy to zrobiłam, poczułam, że kartka się spala. Moja kurtka zajęła się ogniem, na moje szczęście dzeszcz wciąż nie ustawał i szybko ugasił mini pożar. Mimo to czułam ból spowodowany oparzeniem. Zacisnęłam zęby i zciągnęłam kurtkę i spaloną koszulkę. Musiałam zamknąć oczy. Rana na moim ciele była zbyt wielka jak na tak krótki czas przy tak małym ogniu. Po chwili się opanowałam i otworzyłam oczy. Zwymiotowałam. Oparzenie było obrzydliwe, a deszcz powodował nieznośne szczypanie. Jęknęłam, zastanawiając się co zrobić. Jednakże ból był nie do zniesienia, a rana jakby nadal się powiększała.
-Allanie! Jeśli jesteś tu, pomóż mi! Allanie! Nie patrz obojętnie na cierpienia twej siostry! Allanie!
Miałam nadzieję, że chłopak jakoś zdoła mi pomóc, niestety zemdlałam.
Poczułam, że się unoszę. Rana wciąż powodowala wielki ból. Ale deszcz już nie padał. Otworzyłam oczy. Byłamwyżej niż najwyższa ściana żywopłotu! Rozejrzałam się, wyjście z labiryntu nie było wcale daleko. Unosząc się miałam dość czasu, by wyciągnąć kartkę z torebki i narysować drogę do wyjścia. Gdy tylko skończyłam spadłam, co spowodowało kolejną falę bólu. Upuściłam notatnik, gdy jeszcze leciałam. W ten sposób straciłam wszystkie wspomnienia i drogę do wyjścia z tego piekielnego więzienia.
-Och, Grace! Ty głupia niezdaro! Nie myśl, że jeszcze kiedyś ci pomogę! - przede mną zmaterializował się chłopak, dopiero po chwili zorientowałam się, że skąś go znam. Mignęło mi wspomnienie jakiegoś niemowlęcia i karmelowłosej kobiety. I wtedy sobie przypomniałam - ta kobieta to była moja mama! A tym chłopcem... Czyżby mój brat bliźniak, który tak wiele razy nawiedzał mnie we śnie!? To niemożliwe. Jakim cudem w ogóle przypomniała mi się rodzicielka? Nawet Al jej nie pamiętał. Podobno...
-Kim jesteś? - chciałam się upewnić.
-Billy Luck. A ty to Grace. Grace Hood. Prawda?
-Eee... No nie do końca.
-Czyli?
-Valentine Hood. - jakaś nieznana mi siła zabroniła mi przedstawić się jako jego siostra.
-Aha... Czyli nie jesteś moją zaginioną siostrą bliźniaczką?
-Nie, na pewno nie!
-Dlaczego więc zareagowałaś na imię Grace niczym na swoje?
-Tak brzmi moja ksywka.
-Nie umiesz kłamać. Grace Luck. Nie umiesz kłamać. Siostro.
-Ale...
-Nie ma ale. Jestem Billy, a ty Grace. Mamy brata Allana, niestety świętej pamięci i siostrę Sophie, też już nie żywą. A ty chorujesz na KN, czyli Komplikacje Nerwowe. Nieprawda? Powiedz mi, że się mylę.
-Nie znam żadnej Grace Luck i nigdy nie słyszałam o KN. Ok? Billy?
-Zobaczymy jeszcze. Ja znam drogę. Wiem jak stąd wyjść, ale jak wolisz VALENTINE!
I odszedł zostawiając mnie samą. Mimo że właśnie najpewniej straciłam brata na zawsze, wiedziałam, że zrobiłam dobrze. Ten cały Billy coś ukrywał. A ja nie zamierzałam dowiedzieć się co!
Mijały dni lub lata a mój brzuch w końcu się zagoił i mogłam wstać i ruszyć przed siebie. Mniej więcej pamiętałam drogę do wyjścia. Ruszyłam w prawo, skręciłam w lewo, ale nie wiedziałam gdzie iść dalej. Miała do wyboru pięć ścieżek. Wybrałam tę najbardziej w lewo... Nie wiedziałam, czy wybieramy dobrze. Miałam nadzieję, że w końcu mi się uda. Miałam nadzieję, wierzyłam, że odpowiem na pytania i wrócę do domu. Szybko okazało się, że wybrałam źle. Przede mną stała kobieta, niezwykła, piękna i odważna. Z wysoko podniesioną głową. Znałam jej postać z greckiej mitologii. To Hera. Pomyślałam. Ta, co znienawidzonego Heraklesa ostatecznie rozsławiła.
-O Hero! Bogini greków, czego oczekujesz ode mnie, ja bowiem chrześcijanką jestem i nie oddam się tobie Hero!
-Nie po ciebie przyszłam, dziewczyno, a do ciebie, by ostrzec cię przed niebezpieczeństwem. Tam, gdzie zmierzasz zalegają wieczne ciemności, a tylko odwaga i cnota mogą ją zwyciężyć. Nie zazdrość i tęsknota. Ty jesteś pełna Wszystkich tych cech wymienionych, więc zawróć lub zgiń. Twoja osoba jednak wiele ma jeszcze wycierpieć. A poddawać ci się nie wolno. Jesteś ostatnią z cór twego ojca i jedyną co może jeszcze zmienić cokolwiek.
I zniknęła bogini Greków. Nie wiedziałam co myśleć, mimo to zawróciłam.
...
Po długim czasie wstawiał rozdział. Książkę odwieszam, ten rozdział mi się nie podoba, ale mam nadzieje że wrócę do formy
Dzięki
Shiba573
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro