4.
Tego dnia byłam cholernie nerwowa. Chodziłam od jednego kąta pokoju do drugiego i starałam się robić wszystko, co by tylko oderwało mnie od myśli o nadchodzącym spotkaniu z Camilą. Mój pokój pierwszy raz od wielu miesięcy lśnił czystością, a dywan został odkurzony trzykrotnie. Zaczęłam wyjmować ubrania z szafy, a już po paru minutach była całkowicie pusta. Dość stosownie do pogody, zdecydowałam się na skórzaną kurtkę i czarne spodnie.
- Wow... - nawet nie zauważyłam, w którym momencie do pokoju weszła moja siostra. - Wychodzisz z kimś na randkę, że tak się stroisz, Lauren? - sugestywnie poruszyła brwiami.
Posłałam jej nienawistne spojrzenie.
- Spierdalaj, Taylor.
Wzruszyła ramionami i wyszła, specjalnie zostawiając za sobą otwarte drzwi.
Parę głębokich wdechów i wydechów później, poszłam na plac zabaw, gdzie miałam spotkać się z Camilą. Czekała na mnie przy piaskownicy, włosy spięła w luźny kok, a ubrana była w dżinsowe spodnie i zbyt dużą koszulkę z nadrukiem, w której wydała mi się jeszcze bardziej słabsza i chudsza, niż gdy widziałam ją ostatnio.
Nieświadoma mojej obecności wzięła garść piasku do ręki, uniosła go na wysokość oczu i pozwoliła malutkim kamyczkom spadać na ziemię. Widziałam, że ta czynność napełniła ją dziwnym spokojem, jak gdyby potrzebowała oderwać się od brutalnej rzeczywistości i powrócić do czasów, gdy była dzieckiem, a wszystko wydawało się łatwe i proste. Każdy czasem tego potrzebował.
Przykucnęłam obok niej i zanurzyłam swoją dłoń w piasku. Camila, nie odzywając się ani słowem, podała mi foremkę w kształcie gwiazdy. Napełniłam ją, po czym odwróciłam do góry nogami i przyłożyłam do piachu. Dziewczyna postukała w nią popękaną łopatką w kolorze, który kiedyś prawdopodobnie był zielony, a potem ostrożnie wyjęła z foremki. Lekko uśmiechnęła się na widok naszego skończonego dzieła. Ja zrobiłam to samo.
- Gotowa? - odezwałam się po chwili.
Pokiwała głową. Wstałyśmy w tym samym czasie. Naszła mnie ochota, by złapać ją za rękę, ale gdzieś w głębi duszy czułam, że byłoby to niewłaściwe. Szłyśmy więc ramię w ramię, aż dotarłyśmy na miejsce.
- To tutaj - ręką wskazałam wejście do restauracji.
- Zawsze chciałam, by ktoś mnie do takiej zabrał - odparła Camila, po czym nerwowo poprawiła gumkę do włosów.
Chrząknęłam. Atmosfera między nami zaczynała robić się napięta, mimo tego, że nawet nie weszłyśmy do środka.
Usiadłyśmy przy stoliku naprzeciwko siebie, a nasze spojrzenia natychmiast się spotkały. Jej oczy były przepełnione spokojem i nadzieją, a na czarnych źrenicach pojawił się błysk światła.
Po krótkiej chwili przyszedł do nas kelner i podał dwie karty dań. Podziękowałam mu uśmiechem.
- Och - mruknęła Camila.
- Hm?
- Ten pan wygląda jak marna podróbka Hagrida z Harry'ego Pottera - wyjaśniła, jednocześnie spuszczając wzrok na menu.
- Do Hagrida jeszcze mu daleko - odparłam. - Mnie bardziej przypomina Voldemorta.
Wybuchła szczerym, głośnym śmiechem, który okazał się najpiękniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek moje uszy słyszały.
- Voldemort nie ma nosa, głuptasie - pokręciła głową. - Włosów też nie - dodała po chwili.
- Ale je miał - wzruszyłam ramionami i przewróciłam kolejną kartkę w spisie dań. - On też kiedyś był małym chłopcem.
W końcu ponownie przyszedł do nas kelner, na którego widok Camila musiała zasłonić buzię ręką, by nie zacząć się śmiać.
- Co do picia? - zapytał na koniec.
Spojrzałam na ciemnowłosą.
- Napijesz się szampana?
- Chętnie - odpowiedziała, jednak niepewnie.
Podczas czekania na posiłek, ja i Camila wdałyśmy się w zawziętą rozmowę na temat świata magii i czarodziejstwa wymyślonego przez J.K. Rowling. Ktoś obcy, obserwujący z boku, mógłby uznać nas za dwie nie do końca zdrowe na umyśle dziewczyny, które rozmawiają o magicznym, nierealistycznym świecie, w którym jednym ze środków transportu jest miotła, a by chociażby unieść coś w powietrzu wystarczy machnąć czarodziejską różdżką i wypowiedzieć właściwe zaklęcie.
Kochałam, gdy Camila opowiadała o czymś z taką pasją, jak robiła to teraz.
W końcu przyszło nasze jedzenie, tak samo jak i szampan.
- W nasze zdrowie, Camilo - uniosłam szklankę.
- W nasze zdrowie, Lauren - dziewczyna zrobiła to samo, a następnie stuknęła się ze mną tak, że szkło wydało ciche brzękniecie. Zanim wzięła łyka do ust, dodała jeszcze: - No i jeszcze tego pana przypominającego Hagrida.
- I Voldemorta - zaśmiałyśmy się obie, po czym każda z nas zanurzyła swoje usta w napoju.
Po kolacji, zabrałam Camilę na spacer. Szłyśmy przez chwilę w ciszy, aż do momentu, gdy zdałam sobie sprawę, że zrobiło się chłodno.
- Nie jest ci za zimno? - zapytałam.
- Jest w porządku - odpowiedziała, choć widziałam, jak jej ramiona delikatnie drżą.
- Trzymaj - narzuciłam na nią swoją skórzaną kurtkę. Gdy opuszczałam rękę, moja dłoń delikatnie musnęła jej. Camila przerwała moje wahanie, łapiąc ją i łącząc nasze palce razem. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
***
Odprowadziłam ją na plac zabaw. Ustałyśmy naprzeciwko siebie i spojrzałyśmy sobie w oczy.
- Dziękuję ci, Lauren. Za to, że egzystujesz w tym świecie pełnym smutku i bólu, jednocześnie sprawiając, że jest mi dużo łatwiej robić to samo - Camila ujęła moje dłonie w swoje. Były zimne jak lód, więc uścisnęłam je lekko, starając się oddać jej cząstkę ciepła emanującą z mojego ciała.
- Ja też, Camilo.
Powoli przybliżałam swoją twarz ku niej. W pewnym momencie byłyśmy już tak blisko, że nasze oddechy złączyły się w jedno. Tak cholernie jej pragnęłam, tak bardzo chciałam złączyć nasze usta, aż przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że ona również tego chce.
Musnęłam ją delikatnie, ale nie zdążyłam zrobić nic więcej, bo odsunęłyśmy się od siebie. Camila spuściła wzrok i odeszła bez słowa, a gdy jej sylwetka zniknęła z pola widzenia, przewróciłam stojący obok kosz na śmieci i warknęłam:
- Pieprzyć to.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro