20.
Choroba była przeszkodą, której nie udało się nam przeskoczyć. Popsuła nam wszystkie plany, marzenia, życie. Dzisiaj odbył się pogrzeb. Nie przyszłam, nie zniosłabym tylu współczujących spojrzeń ludzi i widoku jej chowanego ciała.
Dopiero gdy wszyscy poszli, podeszłam do miejsca, w którym została złożona. Przykucnęłam i przyglądałam się wiązankom kwiatów z różnymi dopiskami na wstążkach.
- Zobacz, ile kwiatów - powiedziałam. - Chyba w całym naszym związku nie zdążyłam ci aż tylu ich dać.
Odpowiedziała mi cisza. Łzy napłynęły do moich oczu, ale usilnie próbowałam powstrzymać je przed wypłynięciem na zewnątrz.
- Żałuję, że nasza wieczność została skrócona do minimum - wyznałam po kolejnych chwilach milczenia. - Wiesz, nieważne, gdzie teraz jesteś i co teraz robisz, mam nadzieję, że jest ci tam lepiej. I że mają tam mnóstwo bananów. I pełno misiów podobnych do twojej pandy - zaśmiałam się przez łzy.
- Dziękuję ci, że byłaś ze mną przez ten czas. Nie zapomnij, że cię kocham i już zawsze będę twoją Laur. Tak, jak to sobie marzyłyśmy.
Siedziałam przy niej jeszcze przez jakiś czas. Gdy wstałam, przed oczami błysnęło mi niebieskie światło. Obróciłam się, mignęło znowu. Rozglądałam się dookoła, aż ujrzałam motyla o podniszczonych skrzydłach, który leciał w moją stronę. Wyciągnęłam rękę w jego kierunku, a on przysiadł się na niej, jakby potrzebował odpoczynku, później znów rozłożył skrzydła i wzniósł się w powietrze. Z tą różnicą, że teraz również i ja leciałam wraz z nim. Szybowaliśmy w górę tak wysoko, że wyciągniętą dłonią mogłabym dotknąć gwiazd. Uśmiechnęłam się.
- Spotkamy się, Camz - powiedziałam. - Jeszcze się zobaczymy, kochanie.
Poczułam się wolna i choć odrobinę szczęśliwa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro