15.
Jakiś czas później, stało się coś niesamowitego. Camila powoli zaczynała odzyskiwać siły, nie potrzebowała już tak mocnych dawek chemii. Lekarze zadowoleni z siebie w końcu normalnie patrzyli nam w oczy.
- Laur, czemu płaczesz? - zapytała Camila, gdy zobaczyła, jak po mojej uśmiechniętej twarzy skapują słone kropelki łez.
- To ze szczęścia, słońce. Ze szczęścia - pogładziłam ją kciukiem po policzku.
- Chcę już wracać - mruknęła.
- Już niedługo, kochanie.
Posłała mi promienny uśmiech i obróciła się na łóżku, tak by widzieć tylko tę część pokoju, po której znajdowałam się ja. Odwzajemniłam go, uśmiechając się równie szeroko, co ona.
***
Parę dni później, Camilę zwolniono ze szpitala i pozwolono jej wrócić do domu.
- Nie powinna się przemęczać - upomniał nas jeszcze lekarz przy drzwiach wyjściowych.
- Dobrze, dziękujemy.
- Do widzenia - powiedziałam, na co kiwnął głową.
Trzymając dziewczynę za rękę, ruszyliśmy do samochodu.
***
Wróciłyśmy do naszych dawnych zwyczajów. Tak jak kiedyś, teraz znów spotykałyśmy się na tym samym starym placu zabaw, z którym wiązało się tyle pięknych i jakże ważnych wspomnień. Od pierwszego dnia, gdy Camila trafiła na oddział nie byłam tu ani razu. Nie zmieniło się tu jednak za dużo, jedyna różnica, jaką zauważyłam, to że ktoś naoliwił huśtawki tak, by nie skrzypiały.
- Sofi jest już taka duża. Nie mogę uwierzyć, że aż tyle urosła przez ten czas - powiedziała brunetka. Patrzyła się w zachmurzone niebo. W tamtym momencie pomyślałam, że jej zamyślony wyraz twarzy jest tak idealny, że warto by uwiecznić go na zdjęciu.
- Pewnie skakała z radości na twój widok - odparłam.
- Raczej tuliła się do moich nóg, ale tak, to też - zachichotała. - Brakowało mi tego.
- Wiem, skarbie, wiem - wstałam ze starej huśtawki i zbliżyłam się do Camili. Złączyłam nasze usta razem. Gdy ona również wstała, moje ręce błyskawicznie powędrowały na jej pośladki.
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - wyznałam.
- Ja ciebie też - odpowiedziała szybko, jej oddech był przerywany. Uwielbiałam to, jak reagowała na mój choćby najdelikatniejszy dotyk.
Złapała mnie za nadgarstki, a ja mimowolnie się skrzywiłam. Dostrzegła to.
- Coś jest nie tak, kochanie? - zapytała.
- Nie, wszystko w porządku - chciałam wrócić do całowania jej szyi, ale nie pozwoliła mi na to.
- Podwiń rękawy, Lauren - zażądała.
- Po co? - odpowiedziałam niechętnie. Czułam, jak w moim ciele narasta przerażenie. Dłonie zaczęły mi się intensywnie pocić, więc potarłam je nerwowo o swoje czarne spodnie. To również zauważyła.
- Zrób to.
- No ale...
- Kurwa, podwiń je - warknęła. Nigdy jeszcze nie widziałam jej tak zdenerwowanej. Zrobiłam to, o co prosiła. Nie patrzyłam jej w oczy. Nie mogłam.
- O mój Boże, Lauren... - wiedziałam, że widok mojej okaleczonej ręki ją podłamał. - Ich jest tak dużo...
- One są stare - wtrąciłam drżącym głosem. - Tylko jeszcze się nie zagoiły.
- To nie zmienia faktu, że to sobie robiłaś...
- Nieważne, Camz. Teraz jest już dobrze.
- Ważne - ujęła moją dłoń w swoją. - Dlaczego?
Uznałam, że należą jej się chociaż wyjaśnienia.
- Było mi tak cholernie źle z myślą, że mogę cię stracić. Każdego dnia stawało się to coraz bardziej prawdopodobne, ja po prostu... Przepraszam.
Westchnęła.
- Nie przepraszaj. To moja wina.
Nasze spojrzenia spotkały się.
- Nawet nie waż się tak myśleć, okej? To się więcej nie powtórzy, naprawdę. W końcu mam ciebie, tak?
- Masz - przytaknęła.
- Więc damy radę.
Nic nie odpowiadając, wsunęła swój język w moje usta. Cicho jęknęłam, rozpływałam się pod jego wpływem.
- Będzie dobrze - powiedziałam, gdy skończyłyśmy.
- Musi - Camila uścisnęła moją rękę w geście potwierdzenia swoich słów. Kilkanaście minut później, w blasku lamp ulicznych, odprowadzałam ją do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro