Rozdział XII
Jin powoli podszedł do drzwi i przyjrzał się im dokładniej. Nie miały żadnego zamka, więc kluczyk, który otrzymał od tajemniczej dziewczynki nie był od tego by otworzyć drzwi do pokoju. Klamka luźno opadała na dół, znak, że była popsuta, ale jeszcze działała. Szybka była cała brudna i nic nie dało się przez nią zobaczyć. Zawiasy pokrywała rdza i szatyn był niemal w stu procentach pewny, że przy otwieraniu zaczną skrzypieć.
Światło latarki tworzyło niezbyt przyjemne cienie na drzwiach. Mimo to Seokjin nie mógł dłużej wytrzymać. Nie miał bladego pojęcia co zobaczy w środku, ale to tego pomieszczenia szukał przez ostatnie pięć godzin. Niepewnie nacisnął na klamkę i mocno pociągnął ją w dół po czym z całej siły popchnął drzwi.
Przy ruchu jaki spowodował szatyn zawiasy skrzypnęły i wydały nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Chłopak zmarszczył brwi i wykrzywił twarz w grymasie irytacji. Nawet jeśli się tego spodziewał to i tak słuchanie tego było nieprzyjemne.
Uchylił drzwi wystarczająco szeroko by mógł się przecisnąć po czym wślizgnął się do środka. Oprócz ciemności niczego konkretnego nie potrafił dostrzec, więc uniósł telefon i oświetlił ściany obok drzwi. Po swojej prawej stronie dostrzegł włącznik światła. Włączył go, a po chwili pomieszczenie zostało oświetlone paroma jarzeniówkami, które dawały przygaszone światło.
SeokJin stał w małym pomieszczeniu, w którym znajdowały się dwa krzesła. Między nimi stał stolik z dwoma kubkami i paroma porozrzucanymi kartkami, na których znajdowało się już wyblakłe pismo zapewne dwóch osób. Po lewej stronie stała mała kanapa w kolorze brudnej zieleni. Po prawej natomiast znajdowały się kolejne drzwi tym razem lepiej zabezpieczone.
Przed krzesłami i stolikiem, który stał na środku pomieszczenia znajdowała się brudna szyba, przez którą ciężko było coś dostrzec. Pomimo osadu widać było drugi pokój. Na środku stało metalowe łóżko, a na nim coś leżało. Przez cały ten brud Jin nie mógł dostrzec co.
Nagle w pomieszczeniu, w którym się znajdował poczuł zapach wanilii i brzoskwini. Rozejrzał się dookoła, a jego oczom ukazał się Namjoon siedzący na kanapie po lewej stronie szatyna. Chłopak wyjął notes i podszedł do stolika. Następnie położył go tam. Sięgnął wolną ręką do kieszeni i wyciągnął pierścień wraz z piórem.
- To są wszystkie rzeczy Park Jimina w tym szpitalu prawda?
Duch lekko skinął głową, a na jego twarzy można było dostrzec delikatny uśmiech. Jin wyprostował się i przeciągnął swoje spięte mięśnie. Nie zdawał sobie sprawy, że przez ten cały czas garbił się lub chował w sobie.
- Nieźle mnie wystraszyłeś tą grą. Mimo to chyba mi się udało czyż nie?
Namjoon zniknął z kanapy i z niemałym rozbawieniem w oczach pojawił się przed SeokJinem, który pisnął krótko. Szatyn nadal do końca nie przyzwyczaił się do nagłego pojawiania się przed nim.
- Nie strasz mnie więcej. Wystarczająco dużo przeszedłem.
W głosie nastolatka można było usłyszeć pretensje, która zmieniła się w cichy chichot, kiedy brzoskwinio-włosy wzruszył ramionami. Kim nie spodziewał się, że będzie rozmawiał z jakimkolwiek duchem tak swobodnie.
- Spisałeś się na medal Kim SeokJinie.
Głęboki głos Nama przyprawił szatyna o ciarki, ale tym razem nie były one spowodowane strachem, a czymś zupełnie innym. Młodszy delikatnie się uśmiechnął. Nagle przypomniał sobie o kluczyku, który nadal znajdował się w jego kieszeni spodni. Szybko go wyjął i uniósł na wysokość oczu ich obu.
- Co mam z nim zrobić? Musi do czegoś służyć.
Twarz Namjoona stężała, a jego wzrok od razu powędrował do szyby. Potem zniknął zostawiając Jina samego. Szatyn nie wiedząc co powinien teraz zrobić usiadł na krześle i poukładał kartki na stoliku. Następnie przejrzał je pobieżnie.
Obiekt krzyczał przez pięć minut, dopóki nie zwiększyliśmy dawki gazu. Nastąpiło spopielenie dróg oddechowych i strun głosowych. Nadal miota się na łóżku i charczy próbując cokolwiek powiedzieć, ale bezskutecznie. Na ciele obiektu pojawiły się bąble ropne, które są jedynie efektem ubocznym.
Niezbyt przyjemny zapach zgnilizny zaczął się przedzierać przez szczelnie zamknięte drzwi, znak, że musi gdzieś być jakaś minimalna szczelina. Co za tym idzie, gaz również musi się przedostawać ze środka do nas. Jednak jesteśmy na to przygotowani, mamy maski przeciwgazowe. Te nowszej generacji, oczywiście. Te starsze nie dałby sobie rady z mieszanką, która przygotowaliśmy dla Kim Namjoona.
Jin czytał opis śmierci brzoskwinio-włosego, a jego serce nieprzyjemnie kurczyło się coraz bardziej z każdym słowem. Rzucił zapiski na blat stołu i odwrócił się. Za nim stał Nam ze spuszczoną głową. W jego rękach była maska przeciwgazowa, która miała popękane szybki w miejscu gdzie powinny znajdować się oczy.
- Teraz wiesz jak zginąłem.
Kim przytaknął i wstał ze swojego krzesła. Nie mógł wysiedzieć w jednym miejscu. Przez te sześć godzin, które spędził w szpitalu niemalże umarł niezliczoną ilość razy, współczuł duchowi, a co najważniejsze przestał się go bać. Teraz strach nie istniał w połączeniu z Kim Namjoonem.
- Ten kluczyk jest od moich kajdanek, którymi mnie przykuto. Nie chcesz tego oglądać. To same kości.
Namjoon wyciągnął rękę i czekał aż Jin odda mu klucz. Szatyn skinął głową i pośpiesznie wcisnął do lodowatej dłoni wymagany od niego przedmiot. Brzoskwinio-włosy miał rację, szatyn nie chciał oglądać szczątek ducha. Nie wytrzymałby, a ten widok byłby dla niego jeszcze bardziej traumatyczny niż oglądanie trupa Jeon Jungkooka.
Duch uśmiechnął się smutno po czym ponownie zniknął. Jednak było słychać jak przekręca klucz, a kajdanki po tylu latach puszczają skrępowane ręce i kończyny Nama. Było to tylko formalność, ale miało niemal zbawienny wpływ na duszę pacjenta.
Następnie Kim pojawił się obok chłopaka z promiennym uśmiechem, który zarażał swoim optymizmem innych. Namjoon wziął w ręce rzeczy lekarza i przeniósł je w prawy róg pokoju. Z szafki wyjął zapałki i zapalił jedną. Chwilę przyglądał się ogniowi trawiącemu mały odłamek drewna po czym rzucił go na rzeczy Parka.
Chciał się ich pozbyć od niemal pięćdziesięciu lat. Teraz był prawdziwie wolny. Jego wygląd zmienił się. Bąble jak i reszta pamiątek po jego śmierci zniknęła zostawiając czystą, nieskazitelną duszę o niezwykłych, ciemnych oczach.
Jin nie mógł wyjść z podziwu, że taki przystojny mężczyzna zgnił w psychiatryku i to za nic. Uśmiechnął się, kiedy szczęśliwy Namjoon odwrócił się w jego stronę. Duch jaśniał z każdą sekundą coraz bardziej.
- Dziękuję ci za wszystko Jinnie. Znasz drogę na górę. Wyjdziesz stąd bez szwanku.
Kim odwrócił się by odejść w spokoju do niebios, jednak drżąca dłoń na jego nadgarstku zatrzymała go. Brzoskwinio-włosy odwrócił się w stronę SeokJina i przechylił delikatnie głowę w prawo. Młodszy jednak zaśmiał się cicho i stanął na palcach. Następnie pochylił się i musnął wargami te Namjoona. Pocałunek był zaledwie jak dotknięcie motyla, mimo to zadziałał bardzo mocno na obie strony.
- To byś czuł się kochany. Pamiętaj, każdy zasługuje na odrobinę miłości.
Po tych słowach Kim Namjoon zniknął z niewyobrażalnie wielkim uśmiechem na ustach. Pierwszy i ostatni raz poczuł coś takiego. Było to niezwykłe uczucie, które dla niego mogło trwać wieczność. Jego serduszko topiło się na samą myśl o szatynie. Był niemal pewny, że swoje nowe lepsze życie zacznie od czekania na tego niezwykle uroczego człowieka.
Jin natomiast dotknął opuszkami palców swoje usta i zastanawiał się czemu to zrobił. To był jedynie impuls, który mu się podobał. Mimo wszystko wiedział, że nie może powtórzyć tego z kimś innym, nie dałby rady. Namjoon był jedynym wyjątkiem.
Szatyn szybko otrząsnął się, kiedy do jego nozdrzy dotarł zapach dymy. Chłopak szybko wybiegł z pokoju, w którym przeżył swój pierwszy pocałunek i skierował się ku wyjściu. Biegł ile sił w nogach by w końcu wyjść na świeże powietrze. By odetchnąć od całego tego zmieszania.
Dobiegł do ciała Jeon Jungkooka i niemal bez uczuć wyminął je i wbiegł po schodach, nadal mając na uwadze swoje bezpieczeństwo bo pamiętał, że były one strome. U szczytu schodów wpadł na zakapturzoną postać. Pisnął i już przymierzał się do kopnięcia jej, kiedy usłyszał szloch i radosny pisk.
- Jin! Nareszcie! Nic ci nie jest!?
Szatyn wstrzymał oddech i niemal od razu ze łzami w oczach rzucił się na swojego przyjaciela. Był niezwykle szczęśliwy, że Hoseok pofatygował się by go znaleźć. Chłopak dziękował wszystkim bóstwom świata za opiekę nad jego małym promyczkiem zwanym także Jung Hoseokiem. Jin bał się przez chwilę, że rudowłosego mógł znaleźć Taehyung. Jednak nigdzie go nie było co Kim przyjął z ulgą.
- Jin w porządku? Zrobiłeś sobie coś? Co się stało? Opowiadaj!
Szatyn jedynie wstulił się mocniej w przyjaciela i pokręcił przecząco głową. Chciał jedynie stąd wyjść i wrócić do domu, w którym zrobi sobie herbatę i zakopie się w swoim puchowym kocyku.
- Wracajmy do domu, a ty zmień temat do projektu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro